czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdział 5

Idę z Bartkiem wydeptanymi ścieżkami. Jesteśmy z dala od gęstych zabudowań, nie ma tu też innych spacerowiczów. Spomiędzy drzew migocze blask zachodzącego słońca. Jest coś innego i wyjątkowo pięknego w górskich zachodach słońca.
- Jak tu cudnie – wzdycham zaraz po tym, jak zatrzymujemy się na jednym z pagórków.
- Noo. Nigdzie nie ma takich gór jak u nas – przytakuje z dumą Bartek.
- Wierzę na słowo. Chociaż świętokrzyskie nie są złe.
- Byłaś tam?
- W sumie to tam mieszkam. Może do tego centralnego pasma mam kawałek drogi, ale u nas wszędzie mniejsza lub większa górka.
- Czyli z Kielc jesteś? - no no, taka dziura zabita dechami, a jednak kojarzą ją w wielkim świecie.
- No, prawie. Do Kielc mam jakieś dwadzieścia kilometrów.
- To nie tak strasznie daleko.
- No, niedaleko. 
- A tu w Buczkowicach co robisz?
Hmm, wywiad środowiskowy widzę przeprowadzamy panie Bartłomieju. Normalnie jak na pierwszym spotkaniu z rodzicami przyszłego męża się czuje. Choć, z drugiej strony, może biedak kronikę pisze w przerwie od skakania? Od tych nart to może palma odbić. Warto czasem zmienić materiał w rękach.
- W tej chwili idę gdzieś nie wiadomo gdzie – odpowiadam żartobliwie.
- Ha-ha-ha. A serio?
- To nie było serio?
Posyła mi pełne lekko karcące spojrzenie. Kapituluję z cichym śmiechem.
- Przyjechałam do Zakopanego na trzymiesięczny staż w hotelu, a w Buczkowicach sobie mieszkam u pani Zosi – wyjaśniam.
- W którym hotelu? - kronikę jak nic pisze.
- W "Niedźwiadku".
- Jeden z najlepszych. Często tam mieszkamy na konkursach, czy zgrupowaniach. A czym się będziesz zajmować?  
- Mam być asystentką menadżerki, a co konkretnie to oznacza, to dowiem się w poniedziałek.
- Ale fajnie tak sobie wyjechać na taki staż. Zmienić widoki za oknem.
Tylko się pan nie rozmarz za bardzo, panie Kłusek.
- Bardzo fajnie. Jeszcze ja jestem tu to rewelacja. Miałam być w Warszawie, ale udało się zamienić z koleżanką i jestem.
Bo to prawda. O wiele bardziej od zatłoczonej, przesyconej zapachem spalin Warszawy wolę surowsze w klimacie, ale rześkie powietrze w Zakopanem, kolebce polskich skoków narciarskich. I jeszcze można swoich sportowych ulubieńców spotkać! Czego chcieć więcej?
- Nie lepiej byłoby w Wawie?
- Nie. Nie podoba mi się ona. Poza tym zawsze chciałam wyjechać w Tatry.
- To ci się udało.
- Przynajmniej tyle szczęścia w ostatnim czasie.
- Zawsze coś.
- Jedno z marzeń do odhaczenia. - Czuję się dumna, że udało mi się zrobić chociaż tyle dla siebie samej.
- Marzenie? - dziwi się Bartek.
- Tak.  Zawsze chciałam przyjechać w polskie góry.
- Jesteś tu pierwszy raz? – Jego zdziwienie osiąga wyższy poziom. No niestety, nie każdy ma możliwość wyjazdu na coroczne wakacje czy wycieczki. 
- Tak się jakoś złożyło. Szkoda, że nie zimą, ale nie będę narzekać.
- Mam nadzieję, że w styczniu uda ci się wpaść pod skocznię. 
- Nawet nie wiesz jakbym chciała.
- Następne marzenie? — Trochę się śmieje, ale to przecież prawda. Najprawdziwsza.
- I to chyba największe. - wpatrując się w szczyty Tatr mówię z lekką zadumą w głosie.
- Spełni się, zobaczysz. Trzeba tylko w to wierzyć. Ooo, a kogóż to moje piękne oczy widzą?
W naszą stronę podąża trójka młodych ludzi. I jeśli mnie oczy nie mylą, jedyny mężczyzna w tym gronie to Olek Zniszczoł. Ilu ja dzisiaj skoczków poznam?Jeszcze trochę tu pomieszkam, a może będę wychodzić w weekendy z samym Kamilem Stochem na miasto. W sumie Ząb też nie leży daleko od Zakopanego.
- Nie powiedziałabym, że takie piękne – odpowiada jedna z dziewczyn.
- Oj, Eugenia, Eugenia. - Bartek kręci głową z rozbawieniem.
Trochę mnie stresuje ta sytuacja. Tylu ludzi, w dodatku wszyscy się znają, a ja taka wyalienowana.
- Bartłomieju, czy ty się nigdy nie nauczysz, że ja jestem Leokadia? — Dziewczyna wywraca oczami.
- Tak samo się twojego imienia nie nauczy jak i kultury – śmieje się druga. - Cześć, jestem Agata. A to Dominika i Olek. – Puszcza dłoń Olka i podaje mi ją.
- Dominika Kinga – wtrąca szatynka.
- Hej, Karolina. - Dobra, teraz mi się wszystko pomieszało. Imion jak w jakimś imienniku! Czyli jak ty masz w końcu na imię? – pytam tej pierwszej, bo się pogubiłam w tym wszystkim.
- Na pierwsze Dominika, a na drugie Kinga – wyjaśnia.
- A te Eugenia i Leokadia to skąd?
- A, bo ona się wiecznie musi dwoma imionami przedstawiać, to jej zaczęliśmy wymyślać następne… - Zamiast Dominiki odpowiada Bartek. No proszę, wyników brak, kultury także... Ciekawe, czego jeszcze mu brakuje.
- I w ten sposób co chwilę mam nowe imię…
- Tylko wiecznie inne niż ktoś powie. – Czy on pozwoli jej skończyć zdanie? Zaczynam wątpić w to, czy ktokolwiek jest w stanie powiedzieć więcej niż siedem słów w jego towarzystwie.
- A gdzie masz Johanna? – Bartek pyta Dominikę.
- Mają zgrupowanie w Lahti.
- Nudziło jej się, to przyjechała do najukochańszego kuzynka.
- Nie przyjechałam do ciebie! - perzy się Dominika.
- Taa, jasne. Zaraz powiesz, że do mamusi, do tatusia, do dziadków, do tego, do tamtego, nawet powiesz, że do braciszka przyjechałaś, ale ja i tak wiem, że najbardziej w tej Norwegii brakuje ci mnie. - Olek, zamiast załagodzić sytuację, dolewa oliwy do ognia.
- Agata! Ja cię błagam! Przemyśl jeszcze raz, na spokojnie, czy ty na pewno chcesz wyjść za niego za mąż. Widzisz, jaki on głupi! Ja to z nim niestety rodzina, i to od prawie dwudziestu dwóch lat, więc nie mam wyjścia i muszę go jakoś znosić, ale czy ty chcesz zmarnować sobie resztę życia, mając tego idiotę za męża?! – Wygląda, jakby mówiła serio.
- Gieńka ma rację. – Leksykon imion z jednego spotkania można napisać. - Aga, on jest głupi jak but, albo jeszcze gorzej. Z nim się nie da wytrzymać. Nie marnuj sobie życia dla takiego czubka.
Widzę to w jego wykonaniu po raz trzeci, ale już bez problemu rozpoznaję, że tylko gra.
- Wiesz co, Kusy?! Miałem cię za przyjaciela, a ty mi takie świństwo robisz. Ty, mała, to samo! Tak to, oj, braciszku, oj, Oleczku, jak ja się za tobą stęskniłam. A teraz co? Karola, chociaż ty jakieś dobre słowo o mnie powiedz, żeby moja najukochańsza kobieta nie zechciała się rozmyślić. Proszę. 
Zabawny był z tą swoją postawą proszącego jak w modlitwie.
- Olek, z wielką chęcią, ale Agata naprawdę powinna się zastanowić nad ślubem. To bardzo ważna decyzja, która zmieni wasze życie. Myślę, że powinna przemyśleć to, co powiedzieli Dominika i Bartek. Wiesz, im więcej źródeł informacji, tym większa wiedza na dany temat.
Próbowałam być poważna. Podeszłam do Olka i bez słowa poklepałam go po ramieniu, a tamta trójka już nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Po chwil my także zaczęliśmy się śmiać. Gdy się uspokoiliśmy, Agata podeszła do swojego chłopaka:
- Aleksandrze. Podjęłam decyzję. Niestety… - Zatrzymała się, a my staliśmy w osłupieniu, bo wyglądała na bardzo poważną,. Chyba jednak nie powie, że ... – Niestety, za bardzo cię kocham i nie mogę od ciebie odejść.
Olek wziął ją w ramiona i zakręcił nią wokół własnej osi.
- Wariatko, przestraszyłaś mnie.
- Przepraszam.
- Halo?… Tak… Tak, już prawie jesteśmy… - Nawet nie zauważamy, kiedy Dominika odbiera telefon. Rozłącza się po kilku zdaniach.
- Babcia dzwoniła. Martwi się, że jeszcze nas nie ma. Bartek, to wszystko przez ciebie! - rzuca oskarżycielsko.
- Co przeze mnie? Co przeze mnie? - Wzrusza ramionami w niezrozumieniu.
- Nie kłóćcie się, tylko chodźmy, bo znowu zjedzą mi całą szarlotkę! - próbuje załagodzić spór Olek.
- Grzywa, a ty nie powinieneś oszczędzać słodkości? - Bartek na ma twarzy lekko drwiący uśmieszek.
- Kusy, martw się lepiej o siebie i swoją wagę, bo chyba troszkę za duża jest. – Olek wystawia mu język. – Miło było poznać. - Skina głową w moim kierunku na pożegnanie.
- Mi również – odpowiadam, siląc się na naturalność.
Po tym pożegnaniu, oni idą w jedną stronę, a my w drugą. Nie udaje nam się jednak zajść zbyt daleko, a Agata woła mojego towarzysza.
- Nie wiem, czy wiesz, ale Kaśka jest w ciąży.
Oczy Bartka osiągają monstrualne rozmiary. Trochę blednie, a gdy mówi, jego głos jest słaby. Marszczę brwi. Co ma jakaś Kaśka do Kusego? Myślę, że to po prostu jakaś ich wspólna znajoma, po której by się tego nie spodziewał.
- W ciąży?
- Tak. Piąty albo szósty tydzień. Magda mi mówiła. Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć.
- Dzięki. - Bartek potakuje głową, ale nadal jest nieswój.
Idziemy przez chwilę w milczeniu. Widzę, że próbuje coś powiedzieć, miota się, decyduje i rezygnuje. Ostatecznie wzdycha i zbiera się na odwagę.
- Czy ja wyglądam na idiotę? - pyta w końcu.
- O tę Kaśkę chodzi? - upewniam się.
A więc dobrze myślałam, przebiega mi przez myśl.
- Tak. Ale – staje przede mną – popatrz na mnie i powiedz, czy ja wyglądam na skończonego idiotę?
Mierzę go wzrokiem.
- Nie. Na pewno nie.
- Dzięki. - Wygląda, jakby mu ulżyło.
- Powiesz o co chodzi?  
Siadamy oboje na tej samej polanie, na której wczoraj spotkaliśmy się po raz pierwszy. Jest cicho i prywatnie, a do tego otacza nas malownicza przyroda. Czuję, jak moje serce zwalnia, jestem spokojniejsza. Ciekawi mnie, co ma do powiedzenia Bartek, ale jednocześnie nie chcę naciskać. Chwilę jeszcze milczy.
- Ta Kaśka to jest moja była – wyjaśnia. - Ponad dwa lata byliśmy ze sobą. Myślałem nawet nad pierścionkiem zaręczynowym. Naprawdę ją kochałem. Byłem przekonany, że to ta jedyna. Ale rozstaliśmy się zaraz po sezonie. W sumie to ona mnie rzuciła. Stwierdziła, że nie może już dłużej wytrzymać, że związek na odległość nie ma szans, że ona tak nie chce, że nigdy mnie nie ma jak jestem potrzebny. Ja wiem, że jej było ciężko, ale ja też nie miałem łatwo. Każdą wolną chwilę spędzałem z nią, ale jej i tak było źle.
- Nie umiała docenić tego, ile jej poświęcasz. – Chcę go jakoś pocieszyć, ale dobrze wiem, że słowa najczęściej są puste i bezużyteczne. Najważniejsze to móc się komuś wyżalić. Czasem tylko tyle wystarcza.
- Najlepsze jest to, że po tym jak my się rozstaliśmy jakieś dwa, trzy dni później widziałem ją z takim gościem z Zakopanego. I to nie wyglądało na przyjacielskie spotkanie.
- Że co?!
Zatyka mnie. Mogłaby założyć Klub Niewiernych razem z Pawłem.
- Wiem, że spotykali się już od jakiegoś czasu, ale jak mnie nie było, to udawało im się to ukrywać, ale jak wróciłem, to mieli ciężej, więc wolała skończyć tę zabawę. A teraz od jakichś dwóch tygodni Kaśka wydzwania do mnie i chce wrócić. Twierdzi, że przemyślała wszystko, że to mnie kocha, nie jego, i takie tam pierdoły. I już wiem, o co jej chodzi. Chce mnie wariatka w tatusia wrobić. Niedoczekanie jej.
Podnoszę brwi w szczerym zdziwieniu. Zawsze jest tak, że wydaje nam się, że głupota ludzka sięgnęła dna... A potem okazuje się, że ta studnia jednak nie ma dna.
- Ona to ma wszystkie śrubki dokręcone w główce? Bo chyba jednak nie. Myśli, że cię wrobi w ojca? Przecież ty nie jesteś takim półgłówkiem, żeby do niej wrócić. Bo nie wierzę, że mógłbyś być taki naiwny.
Milczymy przez chwilę. Zastanawiam się, jak takie chore pomysły rodzą się w głowach. Jak bardzo trzeba być skrzywionym psychicznie, żeby być zdolnym do takich wykrętów.
- Dzięki – mówi po kilka minutach, uśmiechając się nieznacznie.
- Za co? - zdumiewam się. - Że powiedziałam dokładnie to, co myślę o niej myślę?
- Za to też, ale za to, że wysłuchałaś i mnie rozumiesz.
Przytakuję głową.
- Rozumiem, bo miałam podobną sytuację. A trzeba wysłuchać drugiego człowieka, żebyś i ty mógł się kiedyś wygadać, a takie gadulstwo pomaga.
- Oj, pomaga, pomaga – śmieje się. - Dzięki jeszcze raz.
- Nie ma za co. – Odwzajemniam uśmiech, a on szuka czegoś po kieszeniach.
- Jak to ona, to chyba wyrzucę ten telefon. – Wyciąga komórkę ze złością. – Uff. To tylko mama. Przepraszam. Halo… No… Dawno? … Nie… No… Za 15 minut będę… No, pa, pa. – Rozłącza się. – Przepraszam, ale muszę już iść. Przyjechała ciotka i muszę wracać do domu.
Nie wygląda na szczególnie zadowolonego. Wzdycham. Jak mus to mus.
- Podniesiesz mnie ? – Następny, co robi minę à la Kot ze Shreka
- Oczywiście. Jeszcze cię na rękach do domu zaniosę – ironizuję z lekka.
- Kochana jesteś. – Posyła mi buziaczka.
Aha! Czyli pan Kłusy to mały flirciarz.
- Dopiero teraz odkryłeś tę oczywistą oczywistość? — Wywracam oczami w żartach.
- Nie, no, jakieś pół minuty temu – ciągnie dalej żartobliwy ton.
Kręcę głową. Co ja z nim mam!
- Chodź. Głupku, bo tobie też ktoś szarlotkę zje i będziesz płakał – naigrawam się.
- U mnie mamusia coś ze śliwkami piekła.
- To chodź, bo ci śliwki z placka wyjedzą.
Ciągnę go za rękę, bo nie dość, że leń, to jeszcze ciężki. A niby skoczkowie to tacy chudzielce... Podejrzewam, że tutaj ważą jednak mięśnie, bo przecież nie rozum.
- Nie strasz. - W oczach ma przez moment prawdziwe przerażenie.
- Więc wstawaj, a nie!
- No, już idę przecież. Nie widzisz? - Podnosi się z ziemi i otrzepuje tyłek z trawy, żartując bez przerwy.
Znowu kręcę głową. Bo na tych skoczków to nie ma rady, tylko kręcić głową z politowaniem.
- Och, głupku, głupku...


__________________________________________________________________________________________


No to mamy kolejnego orzełka w składzie :D Kogo typujecie następnego do spotkania?  Nie patrzcie na to, kto w jakiej kadrze obecnie, bo mam wymieszane według własnego widzimisię. Więc odbiegam troszkę od rzeczywistości (nie tylko pod tym względem :) ).

Dzięki wielkie za komentarze. Wszystko zasługa Charlie ;) 

Mam nadzieję, że czasowo wyrobię się przed świętami z kolejnym rozdziałem (maturzystka, która zamiast siedzi i się uczyć myśli nad kolejnymi rozdziałami opowiadanie pozdrawia). Tak więc życzeń jeszcze nie składam :P

Całuski :*

4 komentarze:

  1. Napisałabym coś, ale przecież moją opinię już znasz. :D Ja tylko czekam na kolejne konkursy. Mam nadzieję, że będzie się działo. ]:->

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie wiem, czy w Zakopanem powietrze takie czyste :D Ale nie będziemy nad tym debatować, nie to tu się liczy!
    Super rozdział. Rzeczywiście, można się pogubić w tych imionach. Mimo wszystko trzeba pochwalić chłopaków za inwencję twórczą w wynyślaniu nowych imion dlaDominiki Klaudii (jakby swoich miała mało :D). No i znajomość Karoliny i Bartka wędruje poziom wyżej ^^
    Pozdrawiam i weny życzę! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakładajmy że jednak czyściejsze niż w Warszawie :P
      Hehe z tych imion niezły leksykon na koniec by wyszedł :D
      Nie zapędzajcie się z tą znajomością Bartka i Karoli :P
      Całuski :*

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń