środa, 16 sierpnia 2017

Rozdział 20



- Kac morderca nie ma serca? - na głos jakże miłego powitania, jakie pada z ust Marcina, podnoszę głowę znad starty papierów rozrzuconych po całym biurku.
- Nieee, czemu? – przeczę kręcąc głową.
- A bo tak wyglądasz - stwierdza stawiając przede mną kubek z herbatą.
- Spokojnie – odpowiadam ciągnąc łyk gorącego napoju - Kaca to ja miałam w poniedziałek, a dziś już środa, więc już dawno zapomniałam, że takowy był. Ale miło Marcinku że tak zwracasz uwagę mój wygląd.
- Zaraz wyjdzie na to, że wyglądasz fatalnie i mi się w takiej wersji w ogóle nie podobasz.
- Dobrze, że się do tego sam przyznałeś - odpowiadam zasmuconym głosem.
- I teraz będzie, że jestem złym kolegą?!
Wzruszam jedynie ramionami i udaję, że powróciłam do pracy.
- Trzeba będzie się wkupić w łaski - stwierdza po chwili, mając przy tym taki szaleńczy uśmiech na twarzy. Nic się nie przejął. Nic a nic.
- Tylko nie myśl, że ja taka tania jestem – odpowiadam szorstko i zapewne gdyby nie pukanie do drzwi zaraz zaczęlibyśmy z Marcinem ustalać cennik.
- Karolina - przez uchylone drzwi do gabinetu zagląda Kasia - jakiś chłopak czeka na ciebie przy recepcji i pyta, czy możesz do niego zejść na chwilę.
- Do mnie?! – dopytuje, a recepcjonistka w odpowiedzi jedynie potakuje głową.
Zaskoczona tym tajemniczym ktosiem schodzę z Kasią i Marcinem do recepcji. I po moich negocjacjach. A może udałoby mi się wycyganić codziennie taka herbatkę prosto do biureczka?
- Bartek?! - Niemal wytrzeszczu oczu dostaję gdy widzę go stojącego w holu - A co ty tu?!
- Myślałem, że się bardziej ucieszysz na mój widok. - Widzieliście go?! Zjawia się tu jak grom z jasnego nieba, i ma pretensje że mu się na szyję nie rzucam. No chyba mu się śrubeczki w głowie poluzowały.
- Już byś chciał żebym ci się na szyję rzucała za każdym razem. Niedoczekanie twoje.
- A czy kiedykolwiek się rzuciłaś?!
- No a nie?
- No a tak?! - odpowiada jakby nieco oburzony faktem, że go jeszcze nie uraczyłam powitaniem jego marzeń. Na coś takiego to trzeba sobie zasłużyć.
- Niech ci będzie, następnym razem tak zrobię, a teraz mów po co przyszedłeś.
 Odchodzimy na bok, tak by już nas nikt nie podsłuchiwał, a tu, niestety, wszystkie ściany maja uszy.
- No więc czego pragnie dusza mojego buloklepy? - pytam gdy znajdujemy się zdała od wścibskich uszu i oczu pozostałych.
- O! Mojego?! Czy to ma coś znaczyć w kontekście naszej niewidzialnej miłości - reaguje żywo patrząc na mnie takim flirciarskim spojrzeniem.
- O Jeniu. Tak sobie tylko powiedziałam a ty już się czepiasz.
- Nie czepiam tylko: raz pokazuje, że cię słucham dokładnie, a dwa fajnie usłyszeć jak ktoś mówi do ciebie że jesteś jego. - Panie Kłusek! Niech się pan nie zapędza z tą interpretacją.
- A niech ci będzie. Tylko się nie przyzwyczajaj.
Nie odpowiada już na to tylko smutno wzdycha.
- No więc co to za pilna sprawa cię tu sprowadza?
Może za trzecim razem wreszcie odpowie na moje pytanie, wszak do trzech razy sztuka.
- Pójdziesz ze mną kupić garnitur? -wypala prosto z mostu.
- Garnitur?! Po jaką cholera ci nowy garnitur?!
- No skoro mam z tobą jechać na wesele to chyba jednak potrzebny mi garniak. - Stop, stop, stop! Próbuje szybko przeanalizować w głowie wszelkie szczegóły jakie pamiętam z wesela Zniszczołów i następnych dni, ale nigdzie nie moja głowa nie zarejestrowała czegokolwiek co by miało sugerować, że Kluska potrzebuje nowego gajerka.
- A co z tym co miałeś u Olka?
- Psy poszarpały.
Błagam. Powiedzcie, że się przesłyszałam! Czy on im jeść nie daje, że musiały się tak odwdzięczyły?!
- Co?! Jak to psy poszarpały?!!
- No normalne. Mama go wyprała.  - Ano tak, pan Kłusek nie przyswoił sobie jeszcze umiejętności obsługi pralki i trzeba się mamusią wyręczać. - I rozwiesiła na dworze, ale że ktoś nie zamknął wejścia do kojca, no to zrobiły sobie wycieczke po podwórku. I przy okazji fajną zabawkę znalazły. Ze spodni to prawie nic nie zostało. Ej no! Nie śmiej się ze mnie!
- Ależ ja się z ciebie nie śmieję. - Bo nie to żeby to śmieszne nie było, ale mina Bartka ubolewającego nad stratą spodni... bezcenny widok.
- Tylko z czego?! - dopytuje urażonym głosem.
- Z zaistniałej sytuacji - odpowiadam dyplomatycznie - A pieski jak tam? Nie potruły się?
- Wiesz co?! Ja do ciebie jak do przyjaciela, a ty taka.
- No już Bartuś, nie fochamy - uspokajając głaszczę go po tej jego rozczochranej czuprynie - Poczekaj pół godziny i pójdę z tobą kupić ci ten gajerek, bo jakbyś sam nie mógł tego zrobić.
- Żebyś się potem czepiała, że ci się nie podoba i nie pójdziesz ze mną …
- Raczej ty ze mną!
- Oj tam. Czepiasz się słówek - Ja się czepiam? Nie będę pokazywać palcem kto ostatnio miał problem z tym jak oficjalnie ma być nazwane nasze razem pójście.
- Więc pójdziesz i mi pomożesz?
- A mam inne wyjście?! – odpowiadam wzdychając głęboko.
- Żadnego - odpowiada ciesząc tą swoją buźkę niczym przedszkolak.
- To daj mi pół godzinki i...
- I jesteś moja?!
- Pff - parskam - niedoczekanie twoje.
- Nigdy nie mów nigdy – odpowiada puszczając oczko.
Pokręciłam tylko z dezaprobatą głową i szybko uciekłam do swojego gabinetu zostawiając tego flirciarza buloklepe w holu. Mam tylko nadzieję, że on te wszystkie uśmieszki i oczka, to tak tylko w żartach, bo jeśli nie to... Nieeee. Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi. Niemożliwe by on jednak coś do mnie więcej czuł niż powinien.

***

- To może ten?
 Pokazuje mu już chyba dziesiąty garnitur, a on znów kręci nosem.
- Yyy … nie.
Błagam! Trzymajcie mnie bo za raz się tu krew poleje.
- A ten?
- Jakby był bez tych czerwonych wstawek.
Tylko oddychaj. Głęboko. Wdech i wydech. Wdech... i wydech
- Z tobą to gorzej jak z dzieckiem.
- Nie przesadzaj - odpowiada wzruszając ramionami jakbym naprawdę czepiała się o jakąś pierdołę.
- Nie przesadzam! Zaraz ci znajdę taki, który mi się podoba, a ty masz iść i go przymierzyć. Bez żadnego ale! Bo ja już z tobą nie mogę!
Czułam, że z nim to kupowanie nie będzie takie proste, no ale że aż tak?!
- Przepraszam. – podchodzi do nas jeden ze sprzedawców – Pomóc w czymś państwu?
- Nieee… - odpowiada Kłusek przypatrując się kolejnemu manekinowi w poszukiwaniu jakiejś niedoskonałości w fasonie w entym już garniturze.
- A właśnie, że tak - stwierdzam stanowczo - Potrzebujemy dla niego – wskazuje na Bartka – garnitur. Najlepiej taki prosty, ciemnym kolorze.
- No to chyba coś znajdziemy na pana. Ostatnio bardzo ładnie schodzą nam te – pokazuje nam czarny garnitur z delikatnymi niebieskim obszyciami.
- Co? Ten tez ci się nie podoba? – mówię widząc jego krzywą minę.
- A nie ma pan takiego bez żadnych kolorowych elementów?
- Tak, tak oczywiście. Tylko w drugiej części sklepu.
Idziemy za sprzedawcą w głąb pomieszczenia, a ja już składam modły do wszystkich świętych, żeby wreszcie zakończyć te zakupy, ale z pozytywnym rezultatem. Bo jak mu ten nie będzie pasował to chyba nie wytrzymam i wyjdę stąd.
- No i ten będzie idealny. – Uff. Można wreszcie odetchnąć. Teraz tylko pozostało trzymać kciuki by nie na niego pasował.
- Jakaś specjalna okazja? Ślub, chrzciny? Oczywiście jeśli można wiedzieć - kiedy Bartek chowa się w przymierzalni, mężczyzna, którego niebiosa mi tu chyba zesłały, zagaduje mnie o cel zakupu stroju.
- Wesele - odpowiadam z uśmiechem, na co sprzedawca reaguje entuzjastycznie.
- Ooo! Świetnie. Kiedy?
- Za dwa tygodnie. No i jak? – pytam Bartka z wielką nadzieją w glosie, kiedy widzę, że wychodzi wreszcie z przymierzalni.
- Nooo … chyba mógłby być.
- Chyba? Człowieku nie osłabiaj mnie już.
- Bo nie wiem, czy ci się w nim podobam. - Niech on mnie lepiej nie osłabia i dłużej nie denerwuje.
- Dołożysz koszule, krawat i będzie idealnie.
- Jeśli mógłbym coś państwu zasugerować - do rozmowy wraca nasz cudotwórca - to na ślub najlepsza jest mucha. Polecam czarną, chyba, że ma pani w sukni jakieś dodatki to wtedy można pod kolor dobrać.
- Wolałabym krawat. Mamy dość ciekawe doświadczenia z muchami po ostatnim, co nie?
- Nom. To co mogę brać ten? - On to chyba specjalnie mnie doprowadza do szału.
- Bierz go i mnie nie dobijaj.
Szczerząc te swoje bielutkie ząbki szybkim krokiem idzie do przymierzalni, a ja jeszcze zostaje ze sprzedawcą, który pomógł nam w zakupach
-  Echhh – wzdycham widząc jak Kłusek kieruje się do kasy - Co ja mam z tym człowiekiem.
 - Całe życie takie przed panią.
- Niech mnie pan nawet nie straszy.
- Kto się czubi ten się lubi - stwierdza z serdecznym uśmiechem.
- A żeby pan wiedział- odpowiadam łapiąc się na tym, że od jakiegoś czasu nie spuszczam z Bartka oka.
- Cudownie będziecie państwo wyglądać na ślubnych zdjęciach - mówi po chwili sprzedawca - Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia - dodaje żegnając się ze mną i podchodzi do innej pary by i im pomóc w zakupach.
Po kilku minutach wychodzimy z tym moim kochanym buloklepą ze sklepu z upragnionym garniaczkiem i udajemy się do samochodu.
- Ej! - nagle Bartek się ożywia przerywając ciszę jaka zapadła gdy wsiedliśmy do samochodu - Ten facet to chyba myślał, że jesteśmy parą!
Kłusku! Czy ty naprawdę przez pół godziny nad tym myślałeś? Czyżby ta blondyna, z którą tak sobie żartowałeś przy kasie, aż tak ci zwróciła w głowie.
- Bartuś parą?!! On był przekonany, że to na nasze wesele kupujemy ten garnitur.
- Nawet obcy ludzie zaczynają nas swatać.
Bartek śmieje się z tego pod nosem, a mnie jakoś przestało już to bawić. Nie da się nigdzie wyjść, chwili nie można z kimś pogadać bo pod razu słyszysz jakiś tekst o ukochamym i wielkiej miłości. Nawet w domu nie można mieć spokoju bo Agnieszka co chwila coś trajkocze a Kuba tylko jej wtóruje.
- Nie mają swoich spraw czy co - odpowiadam wybudzając się z zamyśleń.
- Na to wychodzi. To co, gdzie jedziemy? – pyta ruszając z parkingu przy okazji zmieniając temat.
- Do domciu panie szoferze.
- Ale najpierw do mnie, to ci wreszcie zdjęcia z konkursów dam od Ewy.
- No właśnie! - reaguje z oburzeniem na jego słowa - Pytała się na weselu jak mi się zdjęcia podobały, a ja ich jeszcze nie dostałam, bo ktoś nie raczył mnie poinformować, że takowe posiada.
- No bo zawsze zapominam ci wziąć.
- Skleroza cię już dopada? Mam ci kupić jakieś ziółka na poprawę pamięci? - podpytuje usilnie go przedrzeźniając.
- Ty niby lepsza? -odpowiada urażony - Welon od niedzieli leży u mnie i nie masz ochoty go zabrać.
- Ale on leży dopiero cztery dni, a zdjęcia to masz już ponad tydzień!
- Cii! -ucisza mnie gestykulując przy tym prawą dłonią - Nie kłóćmy się, bo znowu się pożremy, a na to zbytnio ochoty nie mam - wyznaje z powagą.
- W sumie to ja też. Nie mam zamiaru znowu oglądać konkursów i być na ciebie wkurzona jednocześnie.
Bo co tam, że się z przyjacielem pokłócę i kilka dni znów się nie będziemy do siebie odzywać. To nieistotne. Istotne jest to, że będę w złym nastroju konkursy oglądać, a tego to ja za żadne skarby nie chce znów doświadczyć. Moje serce może i młode, ale jednak dość już przeszło przez to kibicowanie i nie potrzeba mu kolejnych zszarganych niepotrzebnie nerwów. A tak by właśnie było.
- Kurde muszę się jeszcze spakować. Musiałaś mi przypomnieć?!
O! I oto jaka wdzięczność mnie spotyka.

***

- Ciocia! Ciocia!
Wysiadam z samochodu i od razu słyszę Lenkę, która biegnie do mnie ile tylko sił w nogach.
- Cześć robaczku.
Biorę ją na ręce dostając przy tym od niej cudnego buziaka
– A gdzie masz brata?
- Cioś naplawia z tatą i dziadkiem.
- Ej! A z wujkiem to już się nie przywitasz? - oburza się Kłusek wyjmując równocześnie zakupy z bagażnika.
Lenka za to niczym niezrażona macha mu tylko rączką,  a po chwili już całkiem zajęta jest zabawą moimi kolczykami.
– Ładne masz kolciki ciocia.
- Dziękuję - odpowiadam jej z uśmiechem.
- Może byś zostawiła ciotkę w spokoju i stała na własnych nogach co? - No no no, tylko mi nie mówcie, że Bartuś zaczął się o mnie aż tak troszczyć.
- Nie! - stwierdza najmłodsza w rodzie Kłusków.
- Bo mi ciotkę zamęczysz!
- Na pewno nie tak jak ty - stwierdzam - Nigdy więcej nie idę z tobą na zakupy!
- A co kupiliście?
 A to małe ciekawskie. Ale zanim zdążę jej opowiedzieć o zakupach i przekonać, że wujek jej wszystko potem w domu pokarze, to na horyzoncie pojawia się mama Bartka i jego szwagierka.
- Koleżanka, powiadasz? - komentuje sposób w jaki Bartek przedstawił mnie Ani - Cześć. Miło mi cię wreszcie poznać.
- Wreszcie?! - pytam nieco zaskoczona takim stwierdzeniem.
- Dzieciaki już nam wspominały o nowej cioci u Bartka.
A to małe gadułki. Ciekawe ile i co na ćwierkały mamusi o mnie.
- I co? Kupiliście? - pyta po chwili pani Basia, a ja tylko przewracam oczami kiedy myślami wracam do tego horroru sprzed kilkudziesięciu minut.
- On zawsze taki wybredny na zakupach?
- Już nie pamiętam kiedy z nim ostatnio coś kupowałam, ale zawsze lubił wydziwiać.
- Mamo!
Ojeju jeju, a cóż się pan Kłusek tak burzy na kilka słów prawdy. A swoją drogą chyba musze się bardziej zaprzyjaźnić z jego mamą. Wiele ciekawych rzeczy jeszcze mogę się od niej dowiedzieć.

***

Po obejrzeniu chyba wszystkich możliwych bajek, kiedy wreszcie udaje mi się przekonać dzieciaki, że muszę już iść do domu, szanowny pan Kłusek stwierdza że mnie odprowadzi. Bo jakbym sama nie mogła iść bo zabłądzę albo kosmici mnie porwą.
- A ty to nie miałeś się czasem pakować? - pytam gdy widzę jak zarzuca bluzę na plecy
- Rano się spakuje.
- Yhy. Spakujesz. Powrzucasz na chama wszystko?
- Nie na chama - odpowiada oburzony.
- To jak?
- Normalnie.
- Yhy. Ja już widzę to twoje normalnie. - Bo jakbym go nie znała i nie widziała jak pakuje się na skoczni. - Leć lepiej na górę o te zdjęcia i welon.
- O właśnie! Znowu bym zapomniał.
- Pani Basiu - zwracam się do mamy Bartka , która krząta się po kuchni - Jemu trzeba jakieś tabletki na pamięć kupić, bo jak w tym wieku ma taką sklerozę to strach pomyśleć co będzie potem.
- A byłam dzisiaj w aptece i nie pomyślałam żeby wziąć.
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. - Bartuś krzywi ten swój nosek, kręcąc przecząco głową. Szkoda, że się nie widzi.
- Zmykaj lepiej po te zdjęcia.
- Wreszcie jakaś dziewczyna ma jakiś wpływ na niego. I to pozytywny. - wyznaje pani Kłusek, gdy już jest pewna, że syn nas nie usłyszy - Nawet nie wiesz jak się cieszę że cię poznał.
No i mnie zamurowało. Aż sobie przysiadłam na krzesełku. Takie wyznanie z ust można by rzecz niedoszłej teściowej.
- Miło mi bardzo, ale nie wydaje mi się bym miała na niego jakikolwiek wpływ.
- Uwierz sercu i oczom matki.
- W co ona ma znowu uwierzyć – pyta Bartek który dość szybko, jak na niego, wrócił do nas.
- Nic nie ważne. Babskie sprawy. Masz? - mówię zmieniając temat. Przecież mu nie będę powtarzać tego co mi jego mama powiedziała.
- Mam, mam - odpowiada i podaje mi płyty i welon. I nie wiem czy to tylko moje wrażenie, czy naprawdę przytrzymał lekko mój welon. Czyżby jednak go nie chciał oddać?
Żegnam się z rodzicami Bartka i wychodzę szybko z domu póki dzieciaki drzemią w salonie. Raczej niełatwo byłoby je przekonać kolejny raz, że muszę wreszcie wracać do domu.

***

Czym się kończy odprowadzanie przez Kłuska pod dom? Tym, że po ponad pół godzinnym przejściu drogi, która normalnie zajmuje około piętnastu minut, stoi się potem jeszcze prawie godzinkę przy płocie i gada o głupotach.
Zanim zjadłam kolacje, umyłam się i przyszykowałam ciuchy na jutro, to już po jedenastej było. A chciałam jeszcze zdjęcia od Ewci przejrzeć. Tylko, że chęci chęciami, a możliwości możliwościami Nie myślałam, że tych zdjęć jest aż tyle. Pojedzie jutro ten pajac na zawody to jest niemal stuprocentowa pewność, że będę mogła je popołudniu na spokojnie obejrzeć, a teraz tylko szybciutko rzut oka na kilka pierwszych, póki jeszcze moje oczy cokolwiek widzą.  I po chwili wielki banan na twarz wchodzi na wspomnienia kwali i drużynówki. Oj Bartuś, Bartuś. Nawet nie umiesz sobie wyobrazić ile mi dałeś w tej małej plastikowej plakietce.



________________________________________________________________________
Witam, witam. 
Nie będę komentowała tego wyżej. Coś musiałam dodać, następny rozdział będzie lepszy. Obiecuję :) Chyba, że jednak mój powrót do normalności nie wypali ;/ Trzymajcie kciuki  ;) 
Całuski, Karola :***