poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozdział 17

Kolejna nieprzespana noc. Jak nie koszmary z Gregorem, to kłótnie z Bartkiem. Dzwonił wczoraj wieczorem jeszcze, ale zamiast dojść do porozumienia to tylko jedno na drugiego bardziej wkurzone. Przecież nic złego mu tym nie zrobiłam. Okej, mądre to nie było z mojej strony, że poszłam sama do Gregora. To że cała sprawa ujdzie mu płazem też do rozważnych rzeczy nie należy, ale ja chciałam tylko chronić przyjaciela. On jest naprawdę jedną z najważniejszych osób w moim życiu, mimo że znamy się od kilku tygodni. Nie zniosłabym gdyby przeze mnie poszedł siedzieć. Nie darowałabym sobie tego nigdy.
- A czemu ty już nie spisz, tylko krzątasz mi się po kuchni? - Nawet nie zauważyłam kiedy to babcia z troskliwym uśmiechem pojawia się obok mnie.
- Jakbym to jeszcze spała – odpowiadam ponuro.
- Przez tą kłótnie w nocy z Bartkiem? - dopytuje, ale chyba odpowiedź jest jasna.- Słyszałaś?
- Trudno było nie słyszeć.
- Przepraszam. Nie chciałam was obudzić.
- Oj tam. Nie przejmuj się – pociesza staruszka - Nie raz się człowiek budził przez wrzaski. Zazwyczaj małych dzieci, no a teraz przez duże też się zdarza – dopowiada posyłając krzepiący uśmiech.
- Przepraszam. Nawet nie pomyślałam, że mogę kogoś obudzić. - Krzyków swoich w nocy opanować nie potrafiłam, ale jakoś nie wpadło mi do głowy, że mogę komuś przez to przerwać sen. -  I za to, że wczoraj rano nawrzeszczałam na ciebie też przepraszam. Poniosło mnie.
- Rano?! O czym ty dziecko mówisz?! - babcia pyta ze zdziwieniem co mam na myśli, wspominając poranną rozmowę z poprzedniego dnia.
- O tym jak na ciebie nakrzyczałam, że mnie z tym idiotą nic nie łączy, a wszyscy miłości się tylko doszukują.
- Aaaa o to. - Nie mam pojęcia czy ona naprawdę bagatelizuje  tą sytuację, czy tylko takie pozory stwarza jakby się niczym nie przejmowała. - Dziecko ja o tym już dawno zapomniałam.
- To dobrze. Bo głupio mi potem było, ale nie miałam jak z tobą pogadać i przeprosić.
W sumie to jak wyszła wczoraj rano z kuchni tak ją teraz dopiero widzę. Ulotniła się wtedy najpierw do ogrodu, potem do sąsiadki, tak że kiedy z Agą wychodziłyśmy jej w domu nie było, a gdy wróciłyśmy ja od razu uciekłam do łazienki i poszłam spać nawet się z nią nie widząc.
- Właśnie późno wróciłyście, ale Agnieszka mówiła, że już wszystko gotowe. - Kochana babcia szybko zmienia temat na dużo przyjemniejszy.
- Udało się i dzisiaj już nic nie trzeba kombinować tylko wystawić z lodówki. No i Gosia tort ma przywieźć.
- Tylko wcześniej policzcie dobrze świeczki na torcie. - ostrzega, a mi przypominają mi się urodziny koleżanki. Pojechaliśmy do niej z tortem niespodzianką, którym była pizza. Nawet świeczki mieliśmy, ale one nam się niestety roztopiły od gorącego sera. Ale niespodzianka była udana.
- Mam nadzieje, że nas za to nie zabije, że jej lata wyliczymy.
- Może nie rzuci się na was z nożem.
- Oj nie byłabym tego taka pewna.

***

Od rana siedzę w stercie papierów i się pozbierać nie mogę, gdy nagle rozbrzmiewa dźwięk mojego telefonu. Najgorsze, że on jest gdzieś między tymi segregatorami. Jednak nawet dość szybko go odnajduję i w słuchawce słyszę jakżeż miłe powitanie od Dominiki.
- Wreszcie ktoś raczył odebrać telefon.
- Coś się stało? - pytam nieco przestraszona.
- Nie no w sumie to nic. Tylko do nikogo się nie można dodzwonić. Jak nie brak zasięgu, to w ogóle nie odbierają.
- Telefony pewnie gdzieś rzucili, wyciszyli i nie słyszę, że dzwonisz. - Niektórzy zapewne robią wszystko byle z nią dziś nie rozmawiać. Przyjemniej na razie.
- I po co im te komórki? Żadnego pożytku z tego nie ma. Ech co za ludzie - mówi zrezygnowana.
- A czegoś potrzebujesz, że tak wydzwaniasz?
- Szukam chętnej osoby, żeby poszła ze mną kupić buty na wesele. Nie chce mi się samej łazić po sklepach, ale ze mną też chyba nikt nie chce iść. Ech co za los.
Nawet zapomniałam o tym weselu Olka i Agaty na które z Kluskiem miałam iść, ale jak tak dalej pójdzie to raczej nici z tego.
- A ty w Zakopanem jesteś? - Może niezbyt mądre to pytanie, ale zawsze lepsza to reakcja, niż rozmyślanie czy się pójdzie na wesele.
- No już do wesela tego mojego głupiego braciszka zostałam.
- Bez przesady wcale nie taki głupi. On z nich wszystkich chyba ma najwyższe IQ. - przynajmniej z tych co się lepiej znamy. Pewnie tam Kamil lub Maciek mogą mieć wyższe, ale z nimi kilka słów tylko zamieniłam więc nie ma co ich brać pod uwagę.
- Nie powiedziałabym.
- Uwierz. Z nim nie jest najgorzej.
- Oni wszyscy są dobrzy. - Oj Domiś żebyś wiedziała. Jeden lepszy od drugiego. - To co Karola, pójdziesz ze mną dziś po pracy na zakupy? - pyta by wrócić do meritum sprawy z którą dzwoni.
- Dziś??
- Co, nie pasuje ci?
- Yyy no nie za bardzo. No bo... - I weź tu sobie znajdź nagle jakąś w miarę sensowną wymówkę  -  No bo ja muszę odrobić to, co mnie wczoraj nie było i mam zostać po godzinach.
- Ech szkoda - odpowiada ze smutkiem ukochana Forfanga.
- Ale jak chcesz to może jutro? - oferuje. Sama też chciałam sobie jakieś buty kupić, więc czemu by nie jutro?
- Jutro to mam do babci na cały dzień jechać. Marudzi, że jej nie odwiedzam. Jak ja jej nie odwiedzam?! Jak mam tylko chwilę to do niej jadę - Dominika szybko protestuje na zarzuty swojej babuleńki
- Tęskni za kochaną wnuczką.
- Szuka taniej siły roboczej - I już wiemy po co one nas tak karmią. Byśmy miały potem siły do roboty. - Mama coś wspominała, że chciała na strychu posprzątać. Pewnie dlatego tak marudzi, żebym przyjechała.
- Kto wie. - podśmiewuje się lekko do telefonu, ale mam nadzieję że niezbyt głośno i może kuzynka Zniszczoła nie usłyszy.
- Stanie sobie na środku i będzie tylko dyrygować, a ty człowieku biedny poddawaj się jej rozkazom.
- Może nie będzie tak źle - próbuję ją jakoś pocieszyć, przypominając sobie jak to było gdy sama jeździłam do babci na wakacje. Co roku był jeden taki dzień kiedy wszystko było pucowane w całym mieszkaniu. Perfekcyjna pani domu byłaby wówczas z nas na pewno dumna.
- Może. Dobra, nie przeszkadzam ci już. Wracaj do pracy. Papa.
- Powodzenia na zakupach i w sprzątaniu.
- Nie dziękuję. Do zobaczenia.
Rozłączamy się a ja z przerażeniem spoglądam na zegarek. Kilka minut po dwunastej a ja nawet w połowie zaplanowanej na dziś pracy nie jestem. Chyba nic mi nie wyjdzie z ucieczki przed regulaminowym zakończeniem pracy.

***
Jak dobrze, że przystanek jest pod tą remizą. Nie trzeba daleko latać, a nogi zaczynają mi już odmawiać posłuszeństwa. Chyba dość szybko postaram się stąd wyjść i może wreszcie jakoś wypocząć.
Z pracy udało się wcześniej uciec. Jeszcze się nawet zdążyłam przebrać i prawie wpaść pod koła Pawłowi. Jutro będzie marudził, ale mam go w nosie. Niech se ględzi. Jak to mówi moja mama "Pogada se, pogada i przestanie, a ty się nie przejmuj i rób swoje".
Odruchowo naciskam na klamkę mimo, że jestem przekonana iż nikogo jeszcze nie ma. A tu jednak niespodzianka i drzwi się otwierają. Pewnie dziewczyny już przyjechały, albo Johann z Philipem.
- Hej! – krzyczę na powitanie kiedy wchodzę do środka, ale nikogo nie widzę – Halo! Jest tu ktoś?!
- Ja jestem.
Z kuchni wychodzi Bartek. Jednak chyba nie jest do końca zadowolony, że to ja się tu pojawiłam. W sumie ja z zaistniałej sytuacji też szczęśliwa nie jestem, że jesteśmy tu tylko we dwoje i nie wiadomo kiedy reszta się zjawi. Mam nadzieję tylko, że Bartek nie zacznie na nowo rozmowy o Gregorze i tych odwołanych zeznaniach.
- Sam? Chłopaków jeszcze nie ma?
- Za jakieś dziesięć minut będą. - odpowiada na co ja jedynie przytakuje głową, że dotarła do mnie informacja. Miejmy nadzieję, że na tym skończy się nasza dzisiejsza wymiana zdań.
- Możemy dokończyć rozmowę? Póki jeszcze jesteśmy sami. - Bartek odzywa się po kilku minutach denerwującej chyba zarówno mnie jak i jego ciszy. Tylko z bagna tego okropnego milczenia zaraz wpadniemy w jeszcze większe bagno rozmowy, która zapewne zaraz przerodzi się w kolejną kłótnie.
- Jaką rozmowę?
- Tą wieczorną, którą przerwałaś rzucając telefonem...
- Jeśli ty to nazywasz rozmową…
- No to tą kłótnie. Ale teraz na spokojnie. - Bartek stara się mówić opanowanym głosem, ale długo taki nie przetrwa. A ja nie zamierzam na nowo wdawać się w dyskusje z nim jaka ja to głupia byłam i nie tylko.
- Nie! Mówiłam ci że ja temat zamknęłam.
- Naprawdę nie możemy chwilę pogadać? - Patrzy na mnie takim wzrokiem jakbym mu co najmniej matkę  zabiła. Taki zły, rozczarowany.
- Po co?
- Żeby wyjaśnić.
- Co ty chcesz jeszcze wyjaśniać. - Coraz trudniej opanować mi nerwy i nie zacząć się na niego znów wydzierać - Przecież ci wszystko powiedziałam i nie mam zamiaru się powtarzać. Po co to znowu chcesz zaczynać?!
- Bo nie mogę pojąć jak mogłaś wpaść na tak durny pomysł?!
- A wy wciąż się kłócicie? – Nawet nie zauważyłam kiedy w środku pojawiła się Gosia z Krzyśkiem.
- Nie. Już nie. - odpowiadam cicho.
- Mam nadzieję. - Gosia posyła mi krzepiący uśmiech.
Mam wrażenie, że z nich wszystkich to tylko ona choć po części mnie rozumie. Rozmawiałyśmy wczoraj długo o tym wszystkim i stwierdziła, że na moim miejscu pewnie też zrobiłaby wszystko by go ratować. Oczywiście wtrąciła kilka uwag, że jesteśmy dla siebie z Bartkiem stworzeni i ta cała akcja tylko to potwierdza. Bo gdyby jemu tak na mnie nie zależało to by nie pobił Schlierenzauera, a gdyby mi był on obojętny to bym nie ryzykowała zdrowia by spotkać się z Gregorem i przekonać go do tego szatańskiego pomysłu. Tylko teraz ta nasza miłość to polega tylko na kolejnych kłótniach gdy tylko nadarzy się okazja.
- Spokojnie. Nie zepsujemy nikomu wieczoru - mówię pełna nadziei, że będzie tak jak zamierzam - Prawda Bartek?
- Tak, tak. Jasne. - odpowiada takim głosem, jakby ktoś wyrwał go z zamyśleń i zbytnio nie wie o co go zapytano.
Nastaje chwila ciszy, w czasie której każdy przygląda się pozostałej trójce, jakby żadne z nas nie wiedziało co teraz powiedzieć, czy też zrobić. No fajnie. Dosyć my z Bartkiem nie potrafimy się dogadać to jeszcze potrzeba tu tego by i zresztą nie można było swobodnie porozmawiać. Na szczęście Krzysiek ratuje nas wszystkich z opresji postanawiając oddać Małgosi tort, który to miała upiec na dziś i stwierdza, że pojedzie już po resztę ekipy której obiecał, że będzie robił dziś za taksówkę. Wraz z ukochaną znika za drzwiami kuchni a na sali zostajemy tylko ja i Bartek.
- Nie drąż już dzisiaj tego tematu. - mówię gdy tylko otwiera buzię by coś powiedzieć - Ani słowem nie wspominaj o tym. Nie mam zamiaru nikomu psuć humoru, a szczególnie Dominice i Johannowi. Wręcz przeciwnie. Więc buzia na kłódkę. Jasne?
- Jak słońce - odpowiada niemrawo, ale zbytnio się nad tym nie zastanawiam, bo do środka wchodzą już Agnieszka z Kubą
- Myślałem, że tu wszystko będzie już gotowe, a tu nawet palcem nie ruszone - z lekkim oburzeniem w głosie Kuba ogłasza swe rozczarowanie kiedy widzi, że stoły jeszcze nie są nakryte.
- Szybki na ciebie czekaliśmy - odpowiada mu nieco weselej już Bartek ruchem głowy wołając go by wraz z nim szybko poszedł do kuchni zanim zjawimy się tam z dziewczynami.
- Oj dziękuję, ale nie trzeba było - mówi jeszcze Kuba spoglądając też na mnie i szybkim krokiem wraz z Kłuskiem udaje się do drugiego pomieszczenia. Chcę iść za nimi, by przypilnować ich szperania po półkach, ale Aga łapie mnie za ramię i zatrzymuje.
- Pogodziliście się? - pyta, ale chyba nie wierzy w to by taki cud mógł nastąpić.
- Że ja z Bartkiem?
- A z kim jeszcze jesteś na ścieżce wojennej?!
- Jeden i drugi Paweł. Taka koleżanka na uczelni. Sylwia. Szukać dalej? – Wbrew pozorom nie jestem aż tak urocza osobą żeby wszystkich wkoło kochać. Zresztą chyba każdy ma swojego mniejszego lub większego wroga.
- Dobra! Nie musisz dalej wymieniać, bo doskonale wiesz, że Bartka mam na myśli.
- Raczej prawie znowu się pokłóciliśmy – wzdycham.
- Znowu?! O co?!
- O to samo.
- Jak dzieci. Normalnie jak dzieci. - Agnieszka kręci przecząco głową z i otwiera przede mną drzwi do kuchni, gdzie reszta brygady zabrała się już do ostatnich prac by przygotować przyjęcie niespodziankę.

***
- Spokojnie Johann.  - Gabi za wszelką cenę próbuje uspokoić norweskiego przyjaciela, który ze stresu trzęsie się jak galareta.
- A jak jej się nie spodoba? Albo powie nie? - Forfang jakby na złość sobie wymyśla kolejne problemy.
- Jak się jej nie spodoba to ja się nie nazywam Gabriel Karlen i nie jestem skoczkiem narciarskim - oświadcza wszystkim wkoło Szwajcar, co jest dobrym sposobem by choć na chwilę poprawić nastrój kolegi ze Skandynawii.
- Oj Gabi. Ty zawsze wesz jak człowieka pocieszyć.
- Do usług panie Forfang - odpowiada uszczęśliwiony Karlen.
Niestety poprawa nastroju Johanna nie trwa długo, bo po kilku sekundach Norweg znów zaczyna się stresować tym co go czeka dzisiejszego wieczoru i znów szuka kolejnych pułapek.
- A drzwi zamknęliście?
- Tak - odpowiada Stękała, nieco już zirytowany zachowaniem przyjaciela.
- Na pewno?
- Tak, ale skoro ma cię to uspokoić to sprawdzę.
Wiecie co? Ja tych skoczków nie ogarniam. Na mamutach skaczą, gdzie ja bym chyba nawet na belkę bała się usiąść, a jak przychodzi im się oświadczyć ukochanej to mają takiego pietra, jak dzieci przed pierwszym dniem w szkole. Rzecz jasna strach tych dzieci, które nie chcą iść do szkoły, bo ja byłam taką małą agentką, że się tego pierwszego dnia doczekać nie mogłam. Echhh człowiek był młody i głupi. Baaaardzo głupi.
- Olek pisze, że wyjechali z domu, więc lada moment tu będą - oświadcza Biegun, który jest odpowiedzialny za kontakt ze Zniszczołem.
- Fifi stoi z Karolą na czatach to pewnie zaraz będą ogłaszać alarm - stwierdza Klimek.
- O ile ich zauważą - odpowiada ponuro Bartek - Tak się chichrają, że albo oni przegapią ich, albo tamci zauważą tą dwójkę śmieszków. Mogliby się trochę uciszyć.
- Najważniejsze, żeby Hermenegilda ich nie zauważyła - Agnieszka próbuje załagodzić nieco wypowiedź Kłuska, który wydaje się być zły na wszystko i wszystkich którzy go otaczają.
- Dziewczyny - wreszcie odzywa się i Kuba, który od dłuższej chwili przygląda się bacznie Johannowi  - dajcie temu biedakowi coś na uspokojenie, bo z tych nerwów to nam tu zejdzie z tego świata.
- Lepiej może coś mocniejszego - odpowiada rezolutnie Titus, który już nie może doczekać się toastu.
Dziewczyny z wielką chęcią chciałyby go za to zganić, ale nie mają szans, bo z Philipem widzimy jak przyszli państwo Zniszczołowie wraz z Dominiką podjeżdżają już pod remizę. Jak najszybciej staramy się zająć wcześniej ustalone miejsca, by nasza niespodzianka wyszła od samego początku jak najlepiej.
- A śpiewamy w końcu to „Sto lat” czy nie śpiewamy? - nagle wyrywa się ze swym pytaniem Titus na co odpowiadam mu z wielką radością, iż nie ma innej opcji i musowo śpiewamy na powitanie.
Po chwili szmerów i szeptów wszyscy już milkniemy. Spoglądam jeszcze na Bartka, który z minuty na minutę jest chyba coraz bardziej na mnie wściekły. Nawet nie chyba, a na pewno.  Na dodatek mam wrażenie, że ciągle mnie obserwuje. Nie! Chyba nie jest zazdrosny, że zamiast rozmawiać i wybuchać głupkowatym śmiechem przy nim robię to ze Sjoeenem czy Titusem. Chyba aż tak głupi to on nie jest by się o to na mnie obrażać.
Olek szarpie się z drzwiami od zewnątrz, próbując je od tamtej strony otworzyć dodając nam kilka sekund więcej na opanowanie atmosfery i ludzi wewnątrz budynku. Po dłuższej chwili gdy wreszcie się udaje i otwiera drzwi, wpuszcza Dominikę pierwszą do środka.
- Sto lat! Sto lat! Niech … - zaczęliśmy śpiewać na widok jubilatki a ją zamurowało.
Stanęła w drzwiach z otwartą buzią i nie zrobiła ani jednego najmniejszego kroczku dopóki nie skończyliśmy śpiewać. A Gabiemu i Fifiemu tak się spodobało to śpiewanie, że nie mieli najmniejszych chęci kończyć, ale jednak w końcu przestali.
- Pamiętaliście - zaczęła mówić gdy pierwszy szok już minął - Boziu jak ja was wszystkich kocham. Sama zapomniałam, a wy mi taką niespodziankę zrobiliście. I Gabiego tu ściągnęliście - spogląda w stronę Szwajcara a ten uśmiecha się w taki sposób, że aż serce się rozpływa na ten widok. - A wam Stöckl pozwolił zostać? - zwraca się do Norwegów, którzy wyczuwając chyba opieprz od Dominiki schowali się za plecami polskich kolegów - Czy narozrabialiście i was za karę zostawił? O Boziu, aż się popłakałam przez was.
- Nie płacz nam tu siostrzyczko, bo nie ma nad czym, a my tu wszyscy chcemy ci życzenia złożyć… - i tak oto Olek zapoczątkował kolejkę z życzeniami.
Reszta chłopaków okazała się być większymi dżentelmenami i przepuścili nas. Niestety jestem ostatnią z dziewczyn, a za mną już stanął Bartek. Serio mam wrażenie jakby był zazdrosny, że ktoś może się do mnie zbliżyć na zbyt małą odległość. Cały czas czuje na sobie jego wzrok. Tak jakby nie mógł nawet na sekundę spuścić ze mnie oka.
- A ktoś tu miał dzisiaj zostać dłużej w pracy - śmieje się Dominika gdy wreszcie nastaje moje kolej na krótką rozmowę z dzisiejszą jubilatką.
- Tylko życzenia ci złoże i uciekam - odpowiadam również z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Myślisz, że cię wypuszczę?
- No a nie?! - pytam zdziwiona jakoby Dominika miała mi przeszkodzić w powrocie do pracy.
- Nie!
- No to trudno, ale życzenia i tak ci złoże. A więc przede wszystkim zdrowia, bo jak to mówią jak zdrowia nie ma, to nic nie ma. Dużo miłości, abyście z Johannem byli najszczęśliwszą parą pod słońcem. Samych radosnych chwil w życiu, uśmiechu na twarzy każdego dnia, a łez tylko tych ze szczęścia, ewentualnie ze śmiechu. Spełnienia wszystkich najskrytszych marzeń. I ogólnie wszystkiego najlepszego.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - odpowiada szybko zamykając mnie w mocnym przyjacielskim uścisku.
Pościskałyśmy się jeszcze przez chwilkę, wycałowałyśmy, ale nie za długo, bo za mną jeszcze spora kolejka stoi i to z tym najważniejszym na samym końcu. I gdy wreszcie i on dostaje się do swej księżniczki to mi łzy same zaczynają płynąć po twarzy na ich widok. Wpadają sobie w ramiona i mocno przytulają. Nic nie mówią, bo słowa są zbędne. Tworzą taką nierozerwalną całość. Pasują do siebie niczym części puzzli z tej samej układanki. Tacy idealni w swoich ramionach. Ach, ta miłość. Ta cudowna odwzajemniona miłość.
- Dobra, dobra zakochańce! - Andrzej przerywa im w końcu te czułości - Starczy wam tych przytulasków. Dominika proszę to dla ciebie – wręcza jej nóż wskazując na ciasto ze świeczkami które trzymają Kuba z Klimkiem – a oto wegański, specjalnie dla ciebie, tort z dwudziestoma dwiema świeczkami.
- Andrzej, a wiesz, że damom wieku się nie wypomina? - nie mogło się obyć bez tego typu odpowiedzi w stronę Stękały. Oni lubią sobie dogryzać jak nikt inny.
- No właśnie damom to po pierwsze, a po drugie to powiedziałem ile jest świeczek, a nie ile masz lat.
- Stękała! Bo zaraz w łeb dostaniesz.
- Też cię kocham Brunchildko – odpowiada posyłając jej buziaka.
- Uważaj, bo mam nóż przy sobie i nie zawaham się go użyć. Ojojoj! Bo tu zaraz krew się poleje. Lepiej jednak niech ona uważa z tym nożem przy przyjacielskich, choć może tego nie widać, sprzeczkach z Andzejkiem. Szkoda żeby któremuś z nich "nie, żeby specjalnie, ale zwyczajnie przez nieuwagę” coś się nie stało.
- Grozisz mi?
- Tylko ostrzegam.
- Dominika dmuchaj te świeczki zanim same zgasną. - kłótnie przerywa im w końcu Philip.
- Tylko życzenie pomyśl - upomina Gabriel.
I tak oto nasza jubilatka zdmuchnęła wszystkie świeczki na raz, więc życzenie powinno się spełnić. A gdy rozpoczęła dzielenie tortu Gabi z Fifim znów zaczęli śpiewać "Sto lat". Fajnie to brzmiało z takim obcym akcentem, ale po chwil nasze orzełki się dołączyły i straciło to swój cudowny urok.
- Zamiast tego powinniśmy śpiewać gorzko – Miętus, który właśnie otrzymał swój kawałek tortu szepcze mi do ucha.
- Titusku tobie na serio jedno w głowie - odpowiadam patrząc na niego z dezaprobatą. Przecież taki skoczek narciarski to powinien świecić przykładem zdrowego trybu życia, a nie namawiać do spożywania alkoholu.
- Oj tam, oj tam. - Wydaje się, że w ogóle nie przejął się moim niezadowoleniem z jego toku myślenia -  Ale to by było z większym pożytkiem. Oni by się wycałowali, my byśmy się napili.
- Trzeba było myśleć wcześniej i chłopaków tego uczyć - mówię szukając kolejnych argumentów przeciw pomysłowi Krzyśka.
- Raz dwa ich tu wyszkolimy - odpowiada dumnie wypinając pierś do przodu. W sumie polska pieśń urodzinowa nieźle chłopakom wyszła, a to jednak Titus ich szkolił.
- Oj Titusku, Titusku.
- No co?
- No nic. Postrzelony z ciebie człowiek.
- Ale na plus? - pyta szczerząc swe uzębienie.
- Oczywiście, że na plus. I to duży.
- Wiedziałem, że z ciebie porządna kobieta i znasz się na ludziach.
 Chyba Titusku właśnie się nie znam na ludziach. Szczególnie na osobnikach płci męskiej. Co jeden to większa zagadka lub rozczarowanie.
Starszy Miętus chyba zauważył moje zamyślenie się przez chwilę, bo przytula mnie do siebie szepcząc do ucha bym się nie martwiła, bo wszystko się ułoży. Nie. Tu już nic się nie ułoży tak jak bym chciała.

***

- Nasza kochana jubilatko, smakowało?
Po spożyciu tortu i kilku innych przysmaków odzywa się Biegun.
- Tak, i to bardzo. Jesteście cudowni, że tu wszystko jest wege. I widzisz kochanie …- urywa rozglądając się po sali w poszukiwaniu ukochanego, ale nigdzie go nie widzi – A on gdzie się ulotnił? Nawet nie zauważyłam kiedy.
- Do łazienki tylko poszedł – odpowiada szybko Agata.
- Nie bój się, jeszcze cię nie zostawił – wtrąca Stękała, a Dominika pożera go wzrokiem, ale ten chyba już się do tego przyzwyczaił i nie robi to na nim żadnego wrażenia
- A więc jeśli się posiliłaś, i ci smakowało to mamy dla ciebie arcytrudne zadanie  - Krzysiek kontynuuje swą wypowiedź.
- Tylko błagam, nie karzcie mi samej tego sprzątać – odpowiada leniwie rozciągając się na krześle.
- Nie no, nie dziś. Jutro to zrobisz – po raz kolejny Andrzej musi wtrącić swoje trzy grosze do rozmowy.
- A ty mi Stękała pomożesz.
- Ja to mam jutro treningi i nie mogę.
- Cicho Andrzej! – Ojojoj. Krzysio chyba się lekko wykurzył na kolegę -Otóż za chwilę dostaniesz dwie torebeczki i bardzo byśmy chcieli abyś je otworzyła i powiedziała czy ci się podobają prezenty.
- Co?! Oszaleliście?! Jeszcze jakieś prezenty?! – odpowiada zaskoczona słowami Bieguna Dominika - To przyjęcie to już jest za dużo. Wystarczyłyby same życzenia, a nie to wszystko.
- Nie marudź tylko proszę - Filip gani jubilatkę za ten grymas i podaje jej niebieską torebkę  - To od Gabryśka i ode mnie.
- Mamy nadzieję, że jej nie masz – dopowiada Szwajcar.
- Płyta?! Lamesone Crow! To jest pierwsza płyta Scorpions!  – Dominika z zachwytu rzuca się na chłopaków tak, że prawie ich dusi – Ale jakim cudem to zrobiliście?! Przecież tej płyty nie da się tak po prostu kupić.
- No wiesz, ma się ten urok osobisty – mówi Karlen przeczesując włosy niczym jakiś model.
- Oj Gabi. Mówiłam ci, że cię kocham?
- Tak, ale i tak wolisz Johanna – reaguje ze smutkiem w głosie.
- Gabi nie smuć się.
- Nie smucę się. Cieszę się że jesteście szczęśliwi, i że my jesteśmy przyjaciółmi.
- Wspaniałymi przyjaciółmi Gabi – dopowiada przytulając do siebie jeszcze raz Szwajcara.
- No to teraz prezencik od naszej polskiej skocznej rodzinki. – Andrzej podaje jej drugą, sporo mniejszą torebeczkę.
- A tu co? Druga płyta Klausa z zespołem? Chociaż nie. Za lekkie jak na płytę.
Dominika zamyśla się kiedy przygląda się pakunkowi, na co Klemens reaguje z nieco tajemniczym głosem. 
- Zobacz a się przekonasz.
- Bilety na koncert Uliego w Oslo! I to dwa! Nawet o Johannie pamiętaliście – krzyczy gdy tylko odkrywa co jest w środku.
- Ale czytaj dokładnie co tam pisze – prosi Olek.
- Bilet na koncert tego i tego, tu i tu, organizator, patroni …
- Dalej! – nakazuje ukochany kuzyn.
- Po koncercie zapraszamy za kulisy na spotkanie z artystą! Aaaa!!! Boże jak ja was kocham. Kochanie słyszysz?!! Jedziemy zobaczyć się z Ulim. – krzyczy rozradowana dziewczyna o wielu imionach poszukując wzrokiem Johanna, który gdzieś jej uciekł jakiś czas temu.
- Słyszę, słyszę.
 Dominika odwraca się na głos ukochanego, a Johann, który stał za nią uklęknął. W jednej ręce trzyma ogromny bukiet kolorowych kwiatów, w drugiej zaś pierścionek zaręczynowy. Wpatrując się w tą parę szczęśliwie zakochanych ludzi wstajemy od stołu i otaczamy ich kręgiem, a oni patrzą sobie w oczy. W załzawione, szczęśliwe oczy. Oboje jakby zastygli. Ani słowa, ani ruchu, nawet mrugnięcia oka. Nic. Niczym posągi w muzeum . Wreszcie jeden z nich przemawia:
- Zapytasz się wreszcie?
- Miałem wszystko wcześniej przygotowane, co powiedzieć…
- Pst. Johann. Czy zostaniesz moją żoną? – kochany braciszek próbuje podpowiadać przyszłemu szwagrowi.
- Wiem o co mam się zapytać. Tego jeszcze nie zapomniałem. A więc. Dominiko. Najwspanialsza ze wszystkich kobiet na Ziemi, czy zechciałabyś spędzić ze mną resztę życia, jako moja żona?
- Tak! Tak! Tak! – po tych słowach Johann wręcza ukochanej kwiaty, i zakłada pierścionek na jej mokrą od wycierania z twarzy łez dłoń, po czym wstaje i bierze wybrankę swego serca na ręce okręcając się z nią kilkakrotnie. Gdy wreszcie stawia ją na podłodze bierze jej twarz w swoje dłonie, kciukami wyciera jej kolejne łzy, których przyszła panna młoda nie jest w stanie opanować. Ona zakłada swoje ręce na jego szyję i wreszcie toną w pocałunku.

______________________________________________________________

Witam, witam :)

A więc mamy rozstrzygnięcie zagadki co te orzełki kombinowały. Wiem, bardzo ambitne to wyszło. Gwoli wyjaśnienia tego rozdziału (a raczej tylko tej imprezki). Dominiką w mojej głowie jest moja przyjaciółka. Niegdyś wielka fanka Forfanga i zespołu Scorpions (podobno ta płytę jest łatwo zdobyć, ale nie miałam pomysłu na inną, a pierwsza to tak fajnie brzmi). Kiedy zaczynałam pisać to opowiadanie bardzo mnie dopingowała i ten rozdział był takim jakby prezentem urodzinowym (tak wiem, gorszego zrobić nie mogłam). Dlatego też pojawił się Gabriel, któremu obie mocno kibicujemy co jest jej zasługą. I jest weganką, dlatego też tort musiał być wegański ;)

Co do reszty. Rozpamiętywania Gregora nie będzie. Może powinnam to zrobić, ale zbyt smutne by to wyszło a to w założeniu miała być radosna historyjka. Raczej sama wojna z Bartkiem tylko zostanie. A że Karola jest uparta kobitka, to potrwa to jeszcze trochę. Ale spokojnie. Przed wyjazdem z Zakopanego jeszcze się pogodzą by Karola miała inny powód do płaczu gdy będzie wyjeżdżać. Taki malutki spojler ;)

A teraz trzymajmy mocno kciuki za Justynkę i resztę biegaczek i biegaczy. Niech Was nartki niosą po jak najlepsze miejsca. Skoczkom dmuchajmy pod narty i cieszmy się, że mamy 4, 5 i 8 zawodnika świata. Rok temu mało kto by postawił ich na takich pozycjach. 

Niech moc papryki będzie z Wami ;) 






piątek, 10 lutego 2017

Rozdział 16

Wreszcie kończy się ta noc. Wiercę się na łóżku jak opętana. Nie mogę spać, mimo, że sen jest mi bardzo potrzebny. Ledwo przecież miałam siłę wejść do pokoju. Padłam ze zmęczenia po tym okropnym dniu, ale chwila wytchnienia, której oczekiwałam w śnie nie chciała nadejść.
Zamykam oczy i znowu widzę to wszystko. Gregora dobierającego się do mnie, Michiego i Petera, którzy mnie ratują i na koniec pobitego Bartka. W uszach wciąż słyszę jego „musiałem”. Co to miało oznaczać? Czemu mi potem nie odpowiedział tylko milczał? Czyżby dziewczyny miały racje? Może, one naprawdę widzą coś, czego ja nie dostrzegam? Nie! Na pewno nie! Jesteśmy z Bartkiem przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi.

***

- Jedz – prosi babcia, która próbuje mi wcisnąć na siłę kanapkę.
- Nie mam ochoty. - Odpycham talerzyk na drugi brzeg stołu. Nie potrafię się zmusić do tego by cokolwiek przełknąć. Na sam widok jedzenia robi mi się niedobrze.
- Ale musisz! Na policji dzisiaj cię na pewno nieźle wymęczą.
- Wiem babciu, ale nic mi nie może przejść przez gardło. Ciekawe ile Bartka wczoraj jeszcze trzymali – zastanawiam się wlepiając wzrok w okno z którego rozpościera się widok na zieloną dolinę.
- Ciebie to chyba bardziej interesuje sprawa Bartka niż twoja.
Pani Zosia ma dużo racji. Więcej myślę o tym co stanie się teraz z Kluskiem, niż ze mną. Tylko jak mam się nim nie przejmować, skoro to moja wina?! Gdyby mnie tu nie było, tego wszystkiego też by zapewne nie było.
- Bo idiota, nic nie myśląc leci do tego psychopaty, żeby go pobić. Sam też dostał. Z kadr go Tajner już na pewno wyrzucił, a zaraz pewnie jeszcze za kratami będzie siedział za napaść i pobicie. I po co on to robił?
- Bo kocha? – Nie wiem czy to miało być pytanie, czy stwierdzenie. Jeszcze teraz mi brakuje tego ich swatania.
- Skoro kocha, to czemu mi tego jeszcze nie powiedział?! Wszyscy wkoło gadają o naszej niby miłości, ale żadne z nas oprócz przyjaźni nic do siebie nie czuje! – moje krzyki na szczęście przerywa dzwonek do drzwi – Pójdę otworzyć.
- Cześć. Nie przeszkadzam? – Otwieram drzwi, a moim oczom ukazuje się Kruczek.
- Dzień dobry. Nieee, skądże.
- Moglibyśmy chwilkę porozmawiać? - Nie wiem czy to dobry pomysł, ale przecież nie powiem trenerowi, żeby sobie poszedł. Tym bardziej, że i tak rozmowa z nim mnie czeka. Prędzej czy później ale jednak nastąpi.
- Yyy. Tak jasne. Zapraszam. – Prowadzę gościa do kuchni, z której zdążyła się już ewakuować babcia. – Kawę, herbatę?
- Nie, dzięki. Chciałem się tylko spytać jak się czujesz. I czy nie trzeba ci jakoś pomóc.
- Dziękuję to miłe z pana strony …
- To, że już troszeczkę osiwiałem nie oznacza, że jestem siedemdziesięcioletnim dziadkiem i masz do mnie na pan mówić.
Nie wiem co ten człowiek ma w sobie tak cudownego, ale aż się uśmiechnęłam. Choć na chwilę wykrzywiłam te swoje usta do góry, a nie w dół.
- Przepraszam. Zapomniałam, że jesteśmy na „ty”.
- Okej. Nic się nie dzieje. Więc jak? Potrzebujesz czegoś? – pyta z taką troską w głosie. Zachowuje się tak jakbym była jego wychowanką. Może nie czuje się jakby miał być moim ojcem, ale takim dobrym wujkiem. Wujaszkiem który wiele zrobi dla swojej siostrzenicy czy bratanicy.
- Dziękuje bardzo, ale nic nie trzeba. – Niestety teraz muszę sobie sama to wszystko poukładać w głowie. Łatwo nie będzie, ale z niejednego bagna już wyszłam. Wprawę mam. – Na razie dam sobie rade ze wszystkim. Tylko … - ucinam zdanie, a głowę odwracam w druga stronę , tak by Łukasz nie widział kolejnych łez w moich oczach.
- Tylko co? Mów wszystko co ci leży na sercu.
- Nawet miałam do ciebie iść w tej sprawie. Proszę, nie wywalajcie go z kadr. - Patrzę na niego błagalnym wzrokiem, a kolana gotowe są nawet uklęknąć i by prosić o cud.
- Jeśli Bartek dostanie wyrok, to nie będziemy mogli go zatrzymać. Niestety. I nie chodzi tu o nas, a regulamin FISu. Ale póki nie ma wyroku, a policja nie zabroni mu wyjazdów z kraju, to wciąż jest kadrowiczem w pełni praw i obowiązków.
- Idiota! Nie mógł sobie siąść na tyłku.
- Nie martw się – Kruczek wstaje z krzesła i delikatnie klepie mnie po ramieniu – wszystko się ułoży. Nie zostawimy Kusego bez broni. Będziemy o niego walczyć.
- To moja wina. Gdybym się nie narażała Gregorowi to by tej całej akcji nie było.
- Nie ty pierwsza jesteś jego ofiarą. Co roku jest z nim jakaś akcja. Tylko, że ty pierwsza mu się sprzeciwiłaś.
- Chyba niepotrzebnie. – wzdycham naciągając rękawy sweterka na dłonie.
- Jak to? Co ty mówisz?!
- Bo wszyscy teraz mają przeze mnie kłopoty.
- Lepiej było się na starcie poddać? - pyta tak jakby nie wierzył w to co słyszy. Niestety nie jestem jednym z jego podopiecznych, którzy nigdy się nie poddają i ciągle widzą sens w tym co robią.
- Może.
- Nie wygłupiaj się! Bartek oskarżony jest tylko o pobicie, a gdybyś się nie sprzeciwiała Gregorowi, to by się na pewno nie skończyło na kilku siniakach i zadrapaniach na twarzy.
- A jak niby? – Trenerze błagam, tylko mi nie mów, że on serio byłby w stanie kogoś zabić. Przecież to jest Klusek. Wieczne uśmiechnięty buloklepa, którego ciężko z równowagi wyprowadzić. On by nie mógł!
- On zawsze walczy o to na czym mu zależy. Nigdy się nie poddaje.
- I bardzo dobrze, że walczy uparcie, tylko co to ma ze mną wspólnego?
- Zależy mu na waszej przyjaźni. Jesteś dla niego naprawdę kimś ważnym. On cię potrzebuje. Potrzebuje kogoś kto wysłucha, wesprze, pożartuje z nim. Kogoś kto postawi go do pionu kiedy będzie trzeba. Nie trenera, czy kolegi ze skoczni, ale kogoś kto stoi trochę z boku jego pracy. Takiej prawdziwej bratniej duszy, którą znalazł w tobie. Gdyby nie ty, nie skakałby teraz tak jak skacze. To również twój sukces, a nawet przede wszystkim twój.
I mnie zamurowało po tych słowach trenera. Jaki mój sukces? Co to ja za niego skacze? Ja go trenuje? My praktyczne nie gadamy o skokach. Jedyne nasze rozmowy na ten temat, to te kiedy naśmiewam się, ze klepie bule lub dopytuje kiedy punkty w pucharze wreszcie zdobędzie.
– Rozgadałem się jak zwykle, taki nawyk pracy z tymi orłami. – Trener uśmiecha się pokrzepiająco i powoli kieruje się do drzwi wyjściowych - Także pamiętaj - przypomina mi jeszcze, gdy stoi już na schodkach-  Jak coś będziesz potrzebować to dzwoń, pisz, przychodź, a my na pewno pomożemy.
- Wielkie dzięki.
- Podziękujesz jak się przydamy. A o Kusego się nie bój. Nie pozwolimy go skrzywdzić. Jest nam tu wszystkim bardzo potrzebny. Trzymaj się. Cześć.


***

- Nie mogłabyś tego załatwić przez telefon? - pyta Agnieszka gdy podjeżdżamy pod hotel.
Dostałam dzień wolny. Magda wie co się stało. Zaoferowała się, że może zeznawać bo widziała przecież co się działo w hotelu, ale mam nadzieję że uda się tego uniknąć. Nie chce by ta sprawa nabrała rozgłosu w hotelu. Im mniej osób wie, tym lepiej.
- Jakbym mogła tobym załatwiła! - Nie powiedziałam jej po co chce tu przyjechać, co mam do załatwienia, bo z pewnością by mi to odradzała i zakazała tego.
- Dobrze. Nie musisz krzyczeć.
 Otwieram drzwi samochodu, ale wcale nie mam ochoty tam iść. Albo raczej mam, tylko się tego boję.
– Poczekam może na ciebie – oferuje Agnieszka jednak muszę zrezygnować z jej propozycji. Na szczęście nie muszę zbytnio szukać wymówki.
- Nie dzięki. Przesłuchanie mam dopiero o dwunastej to spokojnie się przespaceruje.
- Na pewno?
- Tak. Potrzebuje to sobie wszystko przemyśleć jeszcze na spokojnie. Ale dzięki za propozycje.
- Okej, to ja jadę po Gośkę i zobaczymy się potem w remizie.
- W domu kultury i rekreacji, jak to Krzysiek mówi – poprawiam koleżkę, która tylko wywraca oczy a w duchu pewnie sobie myśli, ze jestem kolejną osoba co się czepia o to samo.
Dobrze, że jeszcze tam się dzisiaj muszę pojawić. Zobaczę się z całą brygadą to może nie będę o tym tak myślała. Choć na chwilę spróbuje oderwać myśli od tego wszystkiego co się dzieje wkoło.
Wysiadam z auta i kieruję się do drzwi wejściowych, a tam na chodach stoi nie kto inny jak szanowny pan Paweł. Jeszcze jaki zadowolony, z papieroskiem w dłoni.
- A ciebie podobno miało nie być. – bo bez zaczepki z jego strony obok się przecież nie da przejść.
- I mnie nie ma.
- Jak nie ma, jak jesteś? – Czy on musi być taki upierdliwy?! Czy choć raz nie mógłby sobie odpuścić?
- Ale zaraz mnie nie będzie. - Nie chce się wdawać z nim w sprzeczkę, to chyba ostatnia rzecz o której teraz marzę.
- To po co tu przyjechałaś? – zagaduje mnie jeszcze, gdy go omijam i przestępuje próg hotelu.
- Nie twój interes – rzucam na odczepne, jednak nie zdaje to egzaminu i Paweł nie daje mi spokoju.
- A może i mój.
- Na pewno nie. A i z łaski swojej - odwracam się jeszcze do niego i skoro już rozmawiamy to mogę mu zwrócić uwagę, na to co robi przed budynkiem  - nie pal przed wejściem.
- Bo co?!
- Bo goście narzekają na smród.
- Jakoś wcześniej nikomu to nie przeszkadzało - kelner odpowiada tak jakbym mu dumę uraziła. Ochhh jakżeż mi przykro.
- Ale teraz zaczęło.
Szczerze to nie słyszałam by ktoś się skarżył, ale mi osobiście to przeszkadza, więc czemu nie naciągnąć zdeczka prawdy i się przyczynić do jakże kulturalnego zachowania Pawła, który w papierosem w ręce wita gości hotelu.
- No a …
 Nie słyszę już co on tam jeszcze gad bo podchodzę do recepcji, gdzie z lekkim zdziwieniem na twarzy wita mnie Marcin.
- Co ty tu robisz? Miało cię przecież nie być. – Następny co się będzie czepiał i dopytywał.
- Ja tylko na chwilkę. Jest Gregor? – pytam z nadzieja, że zastane Austriaka w pokoju i uda mi się g przekonać do swojego pomysłu.
- Schlierenzauer?
- Tak.
- Nie widziałem, żeby wychodził, więc pewnie siedzi w pokoju - odpowiada niespokojnym tonem. W sumie może się dziwić po co mi Gregor, skoro ostatnimi dniami unikałam go jak ognia.
- A który to?
- Chwilka – recepcjonista zagląda do księgi meldunkowej gości i po chwili udziela mi odpowiedzi - dwieście piętnaście. Coś się stało? – pyta z troską Marcin.
- Nie. Czemu? – próbuje wymigać się od odpowiedzi, tak jakby naprawdę nic się nie stało.
- Połowa Autów wróciła podobno w środku nocy, rano coś o policji gadali, ciebie nie ma w pracy i nagle wpadasz i pytasz o Gregora, a przecież unikałaś go jak tylko mogłaś.
- Pobalowali pewnie wczoraj.
- Wątpię. A co z tobą? Słabo wyglądasz. – Marcinku ciesz się, ze mnie rano nie widziałeś. Teraz tona tapety przykryła tą zmasakrowana od płaczów i nerwów twarz.
- A weź. Grypę jelitową wczoraj miałam i rano się jeszcze za dobrze nie czułam - opowiadam mu historyjkę, którą rano ustaliłyśmy z Magdą. Im mniej osób wie o wczorajszym akcjach tym lepiej. - Szefowa dała mi wolne na dziś, więc korzystam.
- No to chyba cię nieźle wymęczyło. Strasznie blada jesteś. Ale już ci przeszło?
- Tak. Nie bój się nie zarazę cię.
- Nie o to mi chodziło.
- Wiem, wiem. Żartuję tylko. To który ten pokój? Dwieście piętnaście? – Marcin sprawdza jeszcze raz numer pod którym zamieszkuje niedoszły mój gwałciciel  i po chwili potwierdza adres .
- Zdrówka życzę. – mówi zanim zniknę mu z oczu udając się na piętro.
Wchodząc po schodach muszę trzymać się poręczy. Nogi mam jak z waty. Boje się. A jeśli powie nie? Trudno. Trzeba próbować wszystkiego. Nie mam nic do stracenia.
Wdech, wydech i pukamy. Słychać czyjejś kroki w pokoju, więc jest nadzieja, że z nim porozmawiam.
- Karolina?! – Gregor otwiera mi drzwi z wielkim zaskoczeniem na twarzy. No tak policja kazała mu się trzymać jak najdalej ode mnie, a ja mu wpadam do pokoju. Sama z własnej woli.
- Możemy porozmawiać?

***

- Pomóc wam dziewczynki?- Kuba i Krzysiek wchodzą do kuchni, gdzie od ponad godziny Gosia i Agnieszka przygotowują smakołyki na jutro.
- Wypad z kuchni! – sympatia Wolnego od razu podnosi glos gfy widzi jak ci dwaj zaczynają przeglądać zawartość misek rozstawionych na stole.
- No, ale …
- Żadnego, ale!
- Ale, my …
- Nie możecie chwili poczekać na Karolę? – Gosia ze zrezygnowaniem zwraca się do skoczków - Zaraz przyjdzie to będziecie mieć zajęcie z tymi balonami.
- A może jednak wam w czymś pomożemy? – chłopaki widząc cały rozgardiasz w kuchni nie mogą przeżyć, ze ich tu nie ma.
- Pokroimy coś?
- Taaa i połowę zjecie. Wynocha mi stąd! – Wolny z Biegunem dostają ścierą od Gośki i muszą ogłosić swą kapitulacje opuszczając pomieszczenie.
- A gdzie Bartek i Filip? - pyta Agnieszka, gdy wchodząc na dużą salę nie widzi pozostałych panów.
- Pojechali po drabinę do Kusego.
- A w piwnicy nie ma?
- Ta duża popsuta, a z tej małej nie dosięgamy do sufitu.
- Ech wy krasnoludki.
- Cześć wszystkim! - Wchodząc do środka witam się ze wszystkimi, a dziewczyny od razu odsapują z ulgą, że ich faceci będę mieli zajecie, które zajmie im dłuższy czas.
- Karola przyjechała to możecie brać się do roboty. – Gosia niczym jakiś wojskowy rozdaje rozkazy.
- Kupiłam dwie paczki tych zwykłych - mówię wyjmując z torebki opakowania kolorowych balonów-  i paczkę tych długich.
- Aż tyle? Gdzie my to niby powiesimy?! - Nie wiem czy Kuba serio się przestraszył, że tym sposobem będę chciała by wypluli sobie płuca, czy tylko udaje.
- Wszystkiego nie musicie przecież pompować. Kupiłam więcej bo jak zaczniecie pompować to i tak połowa popęka. – Rozglądam się po sali, bo coś mi nie pasuje - A gdzie reszta? –
- Bartek i Philip pojechali po drabinę, a Andrzej, Olek i Titus do Krakowa. – Kuba zdaje mi raport.
- Aaa. Zapomniałam, że chłopaki mieli jechać po Gabiego na lotnisko.
- Szkoda, że nie było go na konkursach. - wzdycha Gosia.
- Pisz zażalenie do sztabu szwajcarskiego.
- A żebyś wiedział Kubuniu, że napiszę.
- O! Są i poszukiwacze drabiny.
- A wy co się tu tak opierdalacie?! - Uchachany od ucha do ucha Kłusek wita nas jakże miło. Kultury za grosz. I to jeszcze przy kobietach.
- My tu ciężko pracujemy. Ślepy jesteś Kusy i nie widzisz?
- Ślepy nie jestem i doskonale widzę co się tu dzieje.
- Właśnie, że ślepy! – Biegun zaczyna dogryzać Kłuskowi - Zgubiłeś Fifiego to raz, a dwa to Karoli nie widzisz.
- Co?! Gdzie ona – rozgląda się po pomieszczeniu i nagle odkrywa, ze jednak i ja tu jestem - a tuuu! Cześć. Przepraszam nie zauważyłem cię.
- Foch! - O nie! Ja mu tego płazem nie popuszczę. Co to ja igła w stogu siania, że mnie nie idzie znaleźć?
- I to z przytupem - podpowiada Krzysiek, na co ja tylko z aprobatom kiwam głową i zaplatam sobie ręce na klatce piersiowej. Jak już grać tą urażona, to profesjonalnie.
- Ej no, przepraszam. Wybacz mi. Naprawdę cię nie widziałem. – podchodzi do mnie i próbuje złapać mnie za ręce, ale ja stanowczo mu na to nie pozwalam odwracając się do niego tyłem.
- Nie wybaczę. – rzucam mu oschle przez ramię.
- Wybaczysz, wybaczysz. – mówi niezwykle pewny siebie Bartek. - Już ja cię jakoś przekonam. - A co to ja? Jakaś hotka twoja panie Kłusek, że na piękne oczka zmięknę? Albo może na to, że do zdjęcia ze mną staniesz? Pfff. Niedoczekanie twoje buloklepo.
- Nie myśl, że ja taka przekupna jestem.
- A kto tu mówi o kupowaniu?
Dalsze nasze przekomarzanie się przerwało nam wejście Sjoeena. Tylko temu okulary niepotrzebne i od razu wita się ze mną szczerząc przy tym radośnie  swoje bielutkie ząbki.
- Cześć Filip. Widzisz? – zwracam się do Barta, który nadal stoi za moimi plecami - On od razu się przywitał. Nie to co ty.
- Dzieci kochane koniec tych pogaduszek. Chłopaki zbierają się za ubieranie sali, a my dziewczynki do kuchni. I niech żaden nie waży mi się tam wejść! - Gosia to tu niczym Magda Gesler. Rozstawia po kątach wszystkich i nie ma zmiłuj. Sprzeciwisz się, to talerze polecą.
- Ale kochanie! – Biegun próbuje, jeszcze wkraść się w laski ukochanej, ale słabo mu to wychodzi.
- Powiedziałam coś!
- Ależ słoneczko!
- Powiedziałam! - Mówiłam, że nie ma z nią zmiłuj? Nawet maślane oczka jej ukochanego nic tu nie mogły zrobić.
- Uuu Biegunka. Przejebane masz bracie. – Widząc to wszystko Klusek zaczyna się podśmiewywać z kolegi.
- Zamknij się Kusy. Ty u Karoli masz lepiej przegwizdane. Żeby jej nie zauważyć to trzeba być kretynem! – Żeby chyba jeszcze bardziej podkreślić Krzysiek słowo „kretynem” puka się w czoło.
- Ślepym kretynem! - Kuba dolewa oliwy do ognia, ale jakoś mi go nie szkoda.
- Nie wiedziałam, że aż tak rzucam się w oczy. – wtrącam się w sprzeczkę chłopaków.
- Kto jak kto, ale żeby Bartek cię nie zauważył?!
- Ten sam Bartek, który obił wczoraj tą śliczną facjatę Gregorka?!
- Ej chłopaki. Mieliśmy już o tym nie gadać.
Tak szczerze mówiąc, to jak wyszłam z tego przesłuchania, tak przestałam myśleć o tym wszystkim. Naprawdę. Jakoś udało mi się odpędzać myśli i zająć głowę całkiem czymś innym. Nawet humor mam tysiąc razy lepszy niż rano. I gdyby im się teraz nie wymsknęło przez przypadek, to pewnie dopiero za jakiś czas bym musiała do tego powrócić. Bo jak znam Bartka to cichaczem tego nie popuści i będzie chciał potem pogadać.
- Koniec tego! Do roboty! Bo do jutra nie zdążymy. – Po chwili ciszy Agnieszka przywołuje nas do porządku.
- Chcemy wam pomóc to wy nie.
- Bo jedzenie jest na jutro, nie na dziś.
- To wy się tu dalej opierdzielajcie, a ja jadę do Zakopanego. - mówi Bartek po rozstawieniu drabiny, którą wcześniej przywiózł.
- Po co? – pyta zdziwiona Gosia, którą także wzywali rano na przesłuchanie.
- Dzwonili, żebym na komisariat jeszcze przyjechał.
- Kup sobie po drodze szczoteczkę do zębów i maszynkę do golenia.
- Bardzo śmieszne Szybki. Baaaardzo śmieszne.

***

- Gdzie ona jest?! – Na kuchnię wpada wściekły Bartek niemal przewracając Agatę na korytarzu.
- Kto?!
- Królowa Elżbieta! – odpowiada ironicznie Kłusek.
- Z tego co mi się wydaje to w Londynie. - Dziewczyną jednak humor dopisuje i nie zamierzają tego zmieniać z niewiadomych dla siebie przyczyn.
- Dobrze wiecie o kogo mi chodzi.
- Spokojnie Bartek. - Gosia próbuje go uspokoić, jednak jej wysiłki idą na marne.
- Spokojnie?! Ja mam być spokojny?! Wiecie co ta wariatka zrobiła?
- Zabiła kogoś? – podpytuje z zaciekawieniem narzeczona Zniszczoła.
- Możesz się Agatka nie nabijać?
- Już, dobrze. Przepraszam. To co takiego zrobiła? – dopytuje, zaciekawiona wielkim wzburzeniem skoczka.
- Z Gregorem była na policji i oboje odwołali swoje zeznania. Razem z oskarżeniami!
- Coooo?!!! - Dziewczyny z niedowierzania aż usiadły na krzesłach.
- Żartujesz?!
- Nie! Ta wariatka … - ucina gdy tylko zauważa mnie w drzwiach.
- Zostawicie nas na chwilę? – pytam, bo rozmowa z Bartkiem powinna przebiec w cztery oczy, a raczej nie da jej się przełożyć na późniejsza godzinę.
- Tylko weźcie ze sobą noże i wszystkie ostre rzeczy - mówi Kłusek do dziewczyn wlepiając swój wzrok we mnie.
- Chcesz mnie zabić? – podpytuje, na co on odpowiada lakonicznie.
- Możliwe.
- Na pewno was zostawić?
- Spokojnie Aguś. Dam sobie radę. – mówiąc to posylam jej uśmiech, który chyba ma mnie pokrzepić przed tym co za chwile się tu wydarzy - Jakbym nie wyszła stąd żywa, to proszę postawcie niebieski znicz na moim grobie. Zawsze mi się takie podobały.
- Wcześniej krzycz to spróbujemy cię jednak uratować.
Dziewczyny wychodzą niepewnie z pomieszczenia, zostawiając mnie i Bartka samych.
- Mogę wiedzieć po jaką cholerę to zrobiłaś?!
- Możesz nie krzyczeć? - Zachowujmy się jak dorośli ludzie. Przyjemna ta rozmowa nie będzie, co wiedziałam od początku, ale nie każdy musi tego słuchać.
- Mogę. A więc?
- Dla ciebie. – odpowiadam mu na pytanie po chwili, patrząc mu prosto w oczy i widząc jakie zaskoczenie i niedowierzanie wywołały w nim te dwa słowa.
- Dla mnie?!
- Tak. Bo co? Jak walczyć to tylko siłą? I nie myśleć o konsekwencjach?
- To co? Miałem to tak po prostu przyjąć do wiadomości?
- Inaczej to można byłoby załatwić, a nie pięścią. A tak to twoja kariera zawisła na włosku. Jeszcze teraz gdy zaczęło ci lepiej iść, to ty chciałeś jednym ruchem to zaprzepaścić?! I po co?! Żeby pobić jednego psychopatę?! Nie za duża to cena?!
Wiem. Jesteśmy przyjaciółmi. Jedno zrobi dla drugiego wszystko by mu się krzywda nie stała, ale mi wcale nie ulżyło widząc jak wybiega z domku a potem wraca z podpitym okiem i krwią, która sączyła mu się z nosem. Ja tego nie potrzebowałam. Wolałam żeby przyszedł i objął mnie swym przyjacielskim ramieniem. Cały i zdrowy, a nie poobijany.
- Nie! Za to co ci zrobił?! Gdyby nie chłopaki zatłukłbym skurwysyna!
- O! Jeszcze lepiej! - z cichej rozmowy jednak już tylko wspomnienia pozostały - Mój przyjaciel jest niedoszłym zabójcą! Jeszcze ma żal, że go koledzy powstrzymali! Boże! Widzisz i nie grzmisz! Myślałam, że masz choć troszkę więcej rozumu, ale widzę, że nie!
- Ja też myślałem, że jesteś mądrą, inteligentną kobietą, ale się myliłem. Co za idiotka pakuje się po raz drugi w paszczę lwa?! Chyba tylko ty! Przecież on mógł ci coś znowu zrobić! On jest do tego zdolny! Chyba, że ten twój Marcinek był z tobą, choć wątpię. Z niego taki boidupa i lizus, że klękajcie narody! Mój Tomek ma większe jaja niż on. - Teraz to już przesadził. Po co on jeszcze miesza w to Marcina, który o niczym nie wie? Dobrze, że się odsunął na kilka kroków bo by dostał w twarz ode mnie. Chyba mało mu jedno oko podbite i chce w drugie dostać.
- Bo co?! Bo nie leci obijać każdego po gębie?! Bez względu na to, to on jest moim kolegą z pracy i jego w to wszystko nie mieszaj! A Gregor? Nic gorszego nie mógł mi już zrobić.
- Zrozum wreszcie, że to jest psychopata! Po nim się można wszystkiego spodziewać! Ale widzę, że po tobie też! – mówi to z takim wyrzutem? Tak jakbym mu zrobiła wielka krzywdę, której nie da się naprawić, ani zapomnieć.
- Odezwał się aniołek! Za życia, niech cię świętym ogłoszą! -
- Żyjecie jeszcze? - A co Kuba? Nie słychać naszego wydzierania? I wpadłeś popatrzyć jak zaraz jedno z nas zabije to drugie? Jak tak, to zapraszam na przedstawienie. Miejsca w pierwszym rzędzie jeszcze wolne. - Jak żyjecie to chodźcie, Gabi przyjechał.
- Już idziemy. A my – Bartek łapie mnie za ramię obracając w swoją stronę. I patrzy wzrokiem pełnym złości prosto w moje oczy – a my do rozmowy jeszcze wrócimy.
- Nie!
- Tak!
- Ja temat zamknęłam!
- Ale ja nie!
- To pogadasz sobie z lusterkiem!

Wybiegam z kuchni trzaskając drzwiami, tak, że prawie uderzają Bartka w twarz. Szkoda, że się nie udało.


______________________________________________________________________

Dobry wieczór Paniom i Panom (może jakiś przez przypadek zabłądził ;P )

A więc oddaje w Wasze raczki kolejny rozdział. No to się porobiło. Tyle Wam powiem. Nawet w najlepszej przyjaźni są zgrzyty, a tu jedno i drugie chciało dobrze. 
Jeśli ktoś się będzie zastanawiał co kombinuje skoczna banda, i po co Gabi (Gabriel Karlen) przyjeżdża to wszystko w następnym rozdziale. Ale nie będę teraz pisać tu spojlerów ;) Może ktoś doczyta ;) 
Poprawiając dziś/wczoraj ten rozdział, przy fragmencie z Kruczkiem to aż mi się łezka zakręciła. Tak mi go jakoś brakuje w gnieździe trenerskim z naszą flagą. Jednak włoskie barwy w jego ręce to nie to samo. PS. Łukasz się jeszcze pojawi tu raz. Albo dwa? Nie pamiętam :D 
Śpijcie dobrze kochane. Rano przecież trzeba wstać i oglądać konkursik :D Oby nasi chłopcy latali przynajmniej tak dobrze jak dzisiaj, znaczy się wczoraj :D Aaaa! I by ta pani z trybun się zbytnio nie darła jak co roku :D 

Kolorowych snów. Ściskam wszystkich gorąco - Karolka :*** 


PS. Żeby Was zachęcić do komentowania, to może ja za każdy odzew stawiam słoik papryki marynowanej? :D