środa, 26 grudnia 2018

Rozdział 29


Ledwo moja twarz została obdarzona pierwszymi promykami słońca, to już głowa tak boli jakby się zaraz miała rozpaść na drobne elementy. Sama nie wiem już od czego ta głowa mnie tak ostatnio dość często pobolewa, ale to już się zaczyna robić podejrzane. Choć dzisiaj, po tej randce w ciemno, prawie oka mnie zmrużyłam w nocy, więc może z niewyspania?
- Hej. Śpisz? – Zalewając kubek z herbatą odbieram telefon od Bartka.
- Jak odebrałam to chyba logiczne, że nie śpię.
- Uuu ktoś tu lewą nogą wstał.
Dobra, mam za swoje za te wczorajsze docinki w drodze do Zakopanego.
- Głowa mnie tylko boli.
- Czy ty mogłabyś wreszcie iść do lekarza i badania sobie porobić, czy do końca życia będziesz marudzić, że cię głowa boli?!
Widzieliście to go?! Jak sam kostkę skręcił to chciał to przemilczeć, a na mnie to się wyżywa. I to nie z żadnej miłości, tylko z tego że ma już dość słuchania mojego marudzenia. Ot co.
- Spokojnie. Wrócę do domu, od razu zapisze się do lekarza. Obiecuje.
- Tylko wiedz, że cię z tym dopilnuje.
- Ciekawe niby jak? Przyjedziesz i mnie za rączkę do przychodni zaprowadzisz.
- A żebyś się nie zdziwiła, że tak zrobię.
- To już chyba serio wolę sama tam iść. A tak a pro po to czym sobie zasłużyłam na tak wczesny telefon od pana buloklepy. Już się pan za mną stęsknił od wczoraj?
- Bo nie mam już co innego robić tylko za tobą tęsknić? I tak a pro po to od dzisiaj.
Jaki drobiazgowy się zrobił. Kilka minut po północy było jak mnie do domu odprowadzał  i już się będzie czepiał, że dziś, a nie jutro. Niech on taki drobiazgowy się zrobi w robieniu telemarku, a nie tylko oszukiwaniu, że go robi, bo inaczej ciężko widzę rozkwit jego kariery.
- Jedziesz do pracy? – pyta po chwili
- A mam inne wyjście?
- Chyba nie.
- To co się głupio pytasz?
- To cię zawiozę.
- Czym?! Przecież samochód zostawiłeś wczoraj w Zakopanem.
Czyżby to jego autko było na tyle inteligentne i samo by mu do domu przyjechało? Przecież zostawił je wczoraj na parkingu przed restauracją, po tym jak wypiliśmy kilka lampek wina do kolacji i nie było mowy o prowadzeniu auta. Chyba się nie zerwał o godzinie 6 rano żeby jechać do Zakopanego i zaraz wracać do Buczkowic.
- Od tatusia pożyczę, a moim potem Titus wróci. Jak już tak bardzo chce nam pomóc to niech pomaga także i po randce.
- Nie wiem czy to jest taki najlepszy pomysł, wpuszczać go za kierownicę.
- Ale na ten moment jedyny do zrealizowania. Poza tym z nim tez muszę pogadać, to będzie okazja.
Mam nadzieję, że tylko pogadać, panie Kłusek, i to tak na spokojnie, bo jak znam Krzyśka to zaraz zacznie się wymądrzać na wiadome tematy, a z tobą ostatnio lepiej nie wchodzić w takie rozmowy.
- Z nim też? To kto tam jest jeszcze na tej liście?
- Ty.
- Ale ja byłam grzeczna! – bronię się, choć sama nie wiem przed czym.
A czy ja mówię, że nie? Poza tym nie o ciebie chodzi. – odpowiada zamyślonym, ale i nieco poddenerwowanym głosem.
- To o  czym?
- Raczej o kim. Za ile po ciebie podjechać?
- Za pięć minut? Dopiję herbatkę i jestem gotowa.
- Nie spiesz się słońce.  Na spokojnie.
- Dobrze – odpowiadam i po chwili ciszy, zamiast się rozłączyć wołam jeszcze za Kłuskiem - Bartek!
- Cio?
- Lubię jak mówisz do mnie słońce – mówię, a w słuchawce słyszę ten jego serdeczny uśmieszek.
- Jedz lepiej bo choć cię zawiozę to i tak się spóźnimy.
- Okej buloklepie. Pa.
- Pa. Słoneczko.

***

Zakładając buty słyszę, że Bartek już podjechał. Biorę więc torebkę z komody stojącej w przedpokoju, a wychodząc zamykam drzwi na kluczyk bo dziewczyny wyparowały z domu z samego rana. Jeszcze babcia to rozumiem, ale Agnieszka? Ten wieczny śpioch?!
- I jak głowa? Przeszło? – pyta od razu Bartek gry tylko zbliżam się na wystarczająca odległość by móc swobodnie rozmawiać, a nie wydzierać się na całą wieś.
- Noooo prawie – odpowiadam przeciągle - A ty co taki skwaszony?
- Z Johannem pół nocy przegadałem.
- A więc o to chodzi – mówię wchodząc do samochodu.
Nie chciałam z nim wczoraj już o tym gadać. Poza tym myślałam, że wieczorem to ta ich kłótnia to będzie już jedną z historii z cyku „dawno i nieprawda”. Jednak chyba się przeliczyłam i nie jest tak kolorowo jakbym chciała. Niedobrze. Oj niedobrze.
- Gadałaś z Dominiką? Pasy!
- Nie bój się. Nie narażę cię na mandat.
- Wiesz, że nie o to chodzi. Poza tym i tak sama byś zapłaciła ten mandat.
- No na pewno! Ale wracając do sprawy. Johann bardzo zły na Dominikę?
- Mało powiedziane – wzdycha - Ciekawe w jakim on tam dzisiaj stanie będzie, jak w nocy sam obalił flaszkę wódki. Dosyć flaszkę to jeszcze sam. Przy jego słabej norweskiej głowie to ja się boję o jego dzisiejszy stan.
- No to nieźle.
- Nieźle?! Kobieto to jakaś masakra!
- Ale rozmawiali wczoraj jeszcze coś, czy tylko to co do południa?
- Taaa gadali. Zostawił telefon w sklepie i odebrała sprzedawczyni, gdy Dominia dzwoniła, żeby powiedzieć, że telefon jest u niej do odebrania. To jak na domowy zadzwoniła to znowu zaczęli się kłócić. Jedno drugiemu jakieś stare brudy zaczęło wywlekać i tyle było z ich rozmowy.
Skąd ja to znam. Dosłowienie jakbym siebie widziała jeszcze w marcu, kwietniu. Czepianie się o byle co. Wywlekanie na wierz starych historii, o których powinniśmy oboje już dawno zapomnieć. A może to jest jakiś utarty schemat? Najpierw wszystko super, miłość aż kipi, potem zaczyna się rutyna, szara codzienność aż w końcu zaczynacie sobie przeszkadzać, kłótnie i obrażanie się jedno na drugie, by potem dowiedzieć się, że ta osoba się tobą znudziła i znalazła kogoś innego do kochania. Może jednak nie ma już na tym świecie tej prawdziwej miłości, o której tak poeci rozpisują się od zarania dziejów? Może jednak nie ma sensu jej szukać, bo prędzej czy później i tak wszystko niszczeje i zostajemy z wielkim bólem i rozczarowaniem.
- Coś się tak zamyśliła? – wyrywa mnie nagle, niczym z transu, głos Bartka.
- Myślisz, że się pogodzą? A jak się rozstaną?
Wypowiadam to na głos i chyba sama nie wierzę, że tak mogłoby się to skończyć. Albo jakaś ostania komórka w sercu nie chce w to wierzyć.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale sama widzisz co się z nimi dzieje.
- No widzę, widzę – odpowiadam mocno zrezygnowanym głosem
- Ale co jej odbiło z tą zdradą. Wszystkich bym podejrzewał, ale nie jego!
- Sprzeczali się cały dzień i jak powiedział jej o tej lasce co się na niego rzuciła pod skocznią to w nerwach parę słów za dużo mu nagadała.
- Przesadziła- stwierdza ostro Kłusek.
- Wiem, ale on mógł się powstrzymać z gadaniem o tej akcji po treningu.
- No mógł, ale z drugiej strony dobrze, że jej od razu powiedział, a nie ukrywał przed nią.
- I tak źle i tak nie dobrze.
- Gdyby oboje byli tu, albo oboje tam, a nie jedno w Wiśle, drugie w Trondheim. Pogadali by wtedy na spokojnie będąc obok siebie. Łatwiej byłoby to wszystko wyjaśnić.  A ona jest przecież uparta jak stado osłów i nie zdziwię się jak przebukuje bilet żeby wrócić do Norwegii jak najpóźniej.
- Tylko, żeby nie było za późno – odpowiadam smutno, w czasie gdy Bartek parkuje samochód na parkingu przed hotelem.
- Dlatego musimy coś wymyślić.
- Tylko co niby?
- Nie wiem. – W jego glosie słychać żal z bezradności – Ale coś musimy. Przecież oni naprawdę są dla siebie stworzeni. A kryzys jest po to by przez niego przejść i żyć dalej szczęśliwie.
Tylko nie każdy kryzys da się przejść i ty też coś o tym wiesz, co nie Bartuś?!
- Bartek ale jak?! Oni są praktycznie na dwóch krańcach Europy! Ty na zawody nie jedziesz, to nie pogadasz z Johannem w cztery oczy, a on tu nie przyjedzie, a ona tam.
- Wiem! Ale… Johann jest dla mnie jak brat. Ja wiem, że on by zrobił dla mnie wszystko i jak dla niego też.
- Ale nie zawsze możesz mu pomóc. Nic na siłę nie zdziałamy. To tak jak Titus. Ubzdurał sobie że nas zeswata, ale jeśli sami nie stwierdzimy, że się kochamy to nici z jego starań.
- Ciekawe co ci debile przez ten miesiąc jeszcze wymyślą – zastanawia się Kłusek, a na jego twarzy pojawia się uśmiech. Chyba jednak nie ma aż tak bardzo za złe kolegom upozorowanie tych spotkań ze sponsorami i wkręcenie nas w randkę w ciemno.
- Strach się bać. Ale spoko, do trzydziestego już niedługo. Dadzą na spokój.
- Nie da rady, żebyś została z nami? - Patrzy na mnie tymi swoimi niebieściutkimi oczkami, które błagają mnie, żebym powiedziała, że tak, że zostanę, dla niego.
Nie rób tak Kłusku. To nie ma sensu. I ty dobrze o tym wiesz.
- Raczej nie.
- Ale przyjedziesz czasem nas odwiedzić?
- Jasne, że tak. Na każde zawody u nas będę przyjeżdżać. Nawet jak się do lotosów ledwo będziesz mieścił, to też przyjadę. Obiecuję.
- Hahahaha. Jako moja niedoszła żona mogłabyś chociaż udawać, że we mnie wierzysz.
- Przecież wierzę. Jakbym nie wierzyła, to bym, powiedziała, że nawet na zawody dla amatorów nie będą chcieli cię brać, a tak to jeszcze uścisk boskiego Apolla możesz wygrać. Najcenniejsza nagroda jaką można sobie wyśnić.
- Za jakie grzechy ja miałbym być twoim mężem, to ja nie wiem.
- Może byłeś seryjnym morderca w poprzednim życiu?! – Podpytuje Kłuska, jednak ten zamiast się zastanowić nad moimi słowami to tylko śmieje się i kręci głową z dezaprobaty.
- Nie mam już do ciebie siły.
A ja niby do ciebie to mam?
- Ale i tak trzymam za słowo za obecność na każdych zawodach, bo jak nie to dostaniesz karę, jak tylko przyjedziesz wiosną na wesele. O ile go nie odwołają.
- Nie kracz! Będzie z nimi dobrze. Poza tym mam już dość rozstań na najbliższe sto lat. Zadzwonię później do niej i pogadam. Może coś wskóram.
- Daj znać jak ci z nią poszło.
- Okej, ale ty się już tak o nich nie martw. Będzie dobrze i w maju hulamy.
- Tylko pamiętaj, że idziemy razem i żadnego innego gacha ze sobą nie bierzesz.
Widzieliście to go?! Będzie się rozporządzał moim zaproszeniem na niemal rok przez uroczystościami. Niedoczekanie jego!
- No na pewno. Może do maja zmienię orientację i przyjdę ze swoją dziewczyną, co?
- O! To nie byłoby takie całkiem głupie. Z chęcią bym ci ją odbił.
- A ja to co?!
- Titusa ci oddamy.
O co to to nie! Nigdy w życiu. Z tym człowiekiem się tańczyć nie da! Na samo wspomnienie tego jak mnie odkręcał na weselu Zniszczołów robi mi się słabo.
- Dobrze wiesz, że jak to zrobisz to promieni słonecznych już nie ujrzysz, chyba że się jakiś przebije do twojej trumny.
- Obiecanki cacanki a głupiemu radość.
O nie panien Kłusek! Pan sobie grabi! I pan się kiedyś doigra, a wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębów.
- Ty to może już jedź lepiej na ten trening, bo naprawdę cofną cię do lotosów i tyle z tego będzie.
- Raczej tobie bym się radził pospieszyć, bo z tego co wiem to kwadrans studencki tylko na uczelni obowiązuje, a nie w pracy. Zwłaszcza u twojej szefowej.
- Ale się mądrala znalazł. Widziałby go kto.
- Nie marudź tylko zmykaj pracować i do Domki zadzwoń, żeby znowu jakiś głupot nie wymyślała.
- Dobrze panie profesorze.


***

- Karolina?
Siedzę sobie na tarasie z herbatką, na którym dzisiaj o dziwo cisza i spokój, gdy nagle słyszę Marcina za swoimi plecami.
- Tu się schowałaś.
- Szukałeś mnie?
- Nie. Tak tylko zastanawiałem się gdzie jesteś. Mogę?
Wskazuje na krzesło obok, a ja gestem ręki zachęcam go aby przysiadł się do mnie. W sumie dobrze, ze przyszedł, bo przydałaby mi się wreszcie przerwa i oderwanie wzroku od tych fakturek kochanych.
- Nie chciałbym być wścibski, ale coś się stało?
Yyy.. o co znowu chodzi? Czy ja o czymś nie wiem, czy co?
- Ale co masz na myśli?
- No nie wiem. Ogólnie. Taka jesteś ostatnio zamyślona. Czasami jakbyś traciła kontakt z otoczeniem. To co robiłaś przez pięć minut, teraz robisz godzinę. Jakoś mniej gadasz. Wcześniej buzia ci się nie zamykała, a teraz? Czasem trudno z ciebie jedno słówko wydusić.
- Wydaje ci się.
Próbuję zbagatelizować sprawę, jednak Marcin dalej drąży.
- Nie tylko mi.
- To znaczy?!
- Piotrek rano się mnie pytał co ci jest, bo się dziwnie zachowujesz. Milena to zauważyła, więc jednak jest coś na rzeczy.
- Może faktycznie czasem trochę zamyślona chodzę, ale to kwestia raczej zmęczenia. W sumie żadnych wakacji od zeszłego roku nie miałam. Ledwo sesje skończyłam, to posiedziałam trzy dni w domu, które spędziłam na pakowaniu się i od razu tu przyjechałam. Tutaj tez czasem w soboty wpadam, żeby sobie odrobić kilka dni, a poza tym wiesz jakie to jest odpoczywanie na weekendzie. Zanim się obejrzysz już poniedziałek i znowu trzeba do pracy iść.
- Może o Bartka chodzi?
Aż się herbatą zakrztusiłam na wspomnienie Kłuska. A on co ma tu do rzeczy niby?
No dobra, ma wiele. A może i wszystko, ale skąd u Marcina takie pytanie?! I to nie pierwszy raz.
- Czemu niby o niego?
- Widziałem was wczoraj na mieście razem – odpowiada chłopak, a w jego głosie można wyczuć jakby wyrzuty?
Czy on ma mi za złe, że się spotkałam z Bartkiem?! Ale co mu do tego? Przecież z nim tez nie jeden raz na mieście byłam.
Nie, nie, nie! Tylko nikt nie mówi, że nasza hotelowa wróżka i tym razem się nie pomyliła i dobrze wywróżyła z tą Marcinkową miłością. Boże, tylko nie to!
- Siedzieliśmy wieczorem w Zakopanem, ale to było czysto przyjacielskie spotkanie.
W sumie to randka w ciemno, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć, co nie?
- Serio?
- No serio, serio. A ty co myślałeś?
- Nie no nic.
- Nie to nie była randka. Jesteśmy przyjaciółmi i tyle.
Dlaczego ja mu się jeszcze tłumaczę.
- Czy ja mówię, że to była randka?
- Ale pomyślałeś.
- Ale nie powiedziałem.
- Ale pomyślałeś!
- Dobra, nie kłóćmy się – Marcin uspokaja nas oboje i od razu zmienia temat - Co z tą twoją koleżanką? Pogodzili się?
- Nie. I nie odbiera ode mnie telefonu. Nie wiem co ona kombinuje.
- Może jej telefon się rozładował, ale wyszła gdzieś i go zapomniała.
- Ona bez telefonu jak bez ręki.
Niestety, Dominika to idealny przykład uzależnienia od telefonu. Do ślubu pójdzie i jedną dłoń poda Johannowi by ten jej obrączkę założył, a w drugiej będzie trzymała swojego androida.
- Mam nadzieję, że niczego głupiego nie wykombinuje.
- Stare dobre małżeństwa tez się kłócą, często o byle co, więc może dla nich to dobra wróżba?
- Obyś miał rację.
 - Trzeba być dobrej myśli, że się wszystko ułoży.
- Jestem, ale sam wiesz jak to jest.
- Wiem, wiem.
- Pani Karolino – rozmowe przerywa nam pojawienie się mojego ukochanego Pawełka - Magda panią prosi do siebie. - Uuu znowu oficjalnie, ale nie mam siły mu dziś dogryzać.
- Już idę – odpowiadam i zbieram się do swojego gabinetu dopijać po drodze zimną już herbatę.
Serio coś ze mną nie tak. Nigdy mi herbata nie wystygała, a tu już kolejna w ciągu ostatnich kilku dni. Czyżbym rzeczywiście aż tak się zamyślała, że tracę kontakt z rzeczywistością?! Jakbym była przynajmniej zakochana,

***

Ja to nie wiem jak to możliwe żeby w całym domu nie było ani grama czekolady. Zachciało ci się czegoś słodkiego?  To leć do sklepu. O głupią czekoladę maszeruj na drugi koniec wsi, bo nie można było upić wcześniej, jak było po drodze. Echhh za głupotę trzeba płacić. Tylko dlaczego ta cena jest aż tak wysoka?!
Łapę za klamkę drzwi sklepu, ale osoba z drugiej strony robi to jeszcze szybciej i mocniej, przez co prawie zostaję uderzona w głowę. No tak, dawno siniaka nie miałam na czole.
- Karolka?! Nic ci nie jest?
- Bartek! Uważaj!
Ledwo jedno limo mi zeszło to już drugie chcą mi nabić. Chyba, że to jakieś nieudolne próby morderstwa moje skromnej osoby?
- Sorki. Nie myślałem, że ktoś sto za drzwiami.
- Widzę, że nie myślałeś.
- Przepraszam – odpowiada pełen skruchy Bartek.
- Myślisz, że tak łatwo wybaczę ci ten zamach na moje życie?
- Tylko błagam nie każ mi znowu klękać. Wystarczy, że wtedy z siebie pośmiewisko zrobiłem.
- Ojej. Jakie biedactwo.
- Żebyś wiedziała, że biedactwo.
- Poczekaj chwilę na mnie. Ja tylko jedna rzecz kupię.
- Taa. Chwilkę. Już to widzę. W godzinę się wyrobisz?
- Nie mówiłam, ze to zrobię w mgnieniu oka, ale, że chwilę. Dwie godzinki i jestem twoja.
- Ale tylko moja? – co za diabelski uśmiech. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele panie Kłusek, bo tu się kolejka zaczyna ustawiać do mojego posagu.
- Tylko i wyłącznie twoja skarbie. – Puszczam mu oczko i wchodzę do sklepu.
Biorę z półki pierwszą lepszą czekoladę ale zaraz wracam się po drugą. Przecież ten buloklepa zaraz mi weźmie jedną, a coś musze mieć w domu na czarną godzinę.
- Co kupiłaś?
- Nic – mówię cicho próbując ukryć za plecami moją słodką zdobycz. Przecież musze dbać o dietę naszego członowego skoczka. Pomijając oczywiście całą kadrę A, pozostałych członków kadry B i jeszcze kilku juniorów rzecz jasna.
- Jak to nic?! Co tam przede mną ukrywasz za plecami?
Chyba śni, że mu tak po prostu pokaże. A ja śnie, ze on odpuści o tak po prostu, więc ganiamy się wokół sklepu jak przedszkolaki. Dobrze, że ludzi nie ma, to nas nie widzą i wstydu nie ma. Znowu.
- I tak cię dorwę!                                                                                    
- W snach.
I dalej bawimy się w berka, jednak moja zerowa kondycja w końcu daje o sobie znać, a on – pożal się Boże sportowiec – chcąc nie chcąc ma ją lepszą i widząc moja bezradność wykorzystuje to i zabiera mi obie czekolady ciesząc się przy tym jak małe dziecko.
- I z czego się ta cieszysz? Że okradłeś biedną studentką z dwóch czekolad?
- Masz. – Otwiera jedną z nich i daje mi kostkę. – I nie płacz, że nic nie dostałaś.
- Och dziękuję za pańską szczodrość.
- Nie ma za co wariatko. – Puszcza całusa w powietrze na co ja tylko robię jeszcze bardziej wkurzoną minę - Rozmawiałaś z Dominiką – pyta Bartek zmieniając temat.
- Nie. Nie odbiera telefonów, nie odpisuje na smsy. Agata mówiła, ze pojechała do Krakowa po coś i jak tylko wróci to da mi znać. A u Johanna jak?
- Pfilip dzwonił to stwierdził, że nigdy go w takim stanie nie widział.
- Coraz bardziej się o nic boję.
- Ja też. Ale na siłę ich nie pogodzimy. Choć gdyby istniał jakiś sposób
- Bartek, jaki niby sposób? Oni musza sami dojść do porozumienia.
- Ej no Karolka. Tylko mi tu nie płacz – prosi wycierając z mojego policzka mokra plamę.
- Ale przecież ja nie płaczę – odpowiadam żywo spoglądając w niebo czując kolejną kroplę na rękawie/
- Szybko! Do mnie.
Nie wiadomo kiedy i skąd, ale nagle lunęło tak, jakby wodę wiadrami wylewano. I cóż z tego, że dom Bartka jest za rogiem, i biegłam ile sił w nogach, jak i tak, gdy wpadliśmy do jego domu, byłam tak przemoczona, że nie było na mnie ani jednej suchej nitki.
- I z czego się tak śmiejesz? – pytam gdy udaje mi się zebrać wszystkie włosy z twarzy.
- Zmokłaś, czy mi się wydaje?
- Spójrz lepiej na siebie!
- Ciocia!
- Wujek! – Nagle do zalanego przez nas korytarza wpada Lenka z Tomkiem.
- Nie wchodzić bo tu powódź. Ciotka nam dom zalewa.
- Ej! – walę go pięścią w ramię – A ty to niby nie?!!
- Nie. Lenka leć do babci po jakieś ściery i ręczniki.
- Wszystko przez ciebie! – oskarżam Kłuska bo to przecież wszytsko jego wina, że tak zmokliśmy - Jakbyś mi nie chciał zabrać tych czekolad, to by nas ta ulewa nie złapała!
- A wiec to moja wina?!
- A co? Niby moja?!
- O matko kochana! – Pani Basia aż się załamała na nasz widok. Wcale jej się nie dziwie. Człowiek nawet spod prysznica tak mokry nie wychodzi, jak my spod tej ulewy  – Ale was zmoczyło.
- Troszeczkę – stwierdza wielce uradowany Bartek. Skoro to dla niego troszeczkę, to ja nie chcę wiedzieć co to znaczy dużo.
- Taaaa, troszeczkę. – Już chyba nawet jego własna prywatna matka nie ma do niego siły.
- Bartek, te ubrania w pralce tyle wody nie widziały co teraz.
- Przynajmniej będą miały fajne wspomnienia z wakacji.
- Echh Bartek, Bartek.
- Cio?
- Trzeba się modlić o zdrowie dla ciebie, bo o rozum to już za późno – stwierdzam z pełną powagi miną.
- Nie stójcie w tej wodzie tylko idźcie na górę się przebrać. Chyba masz jeszcze jakieś czyste ciuchy, żeby dać Karolinie bo w moje to się raczej nie zmieści.
- Wiesz co mamo?! Ty to zawsze wiesz jak mnie wychwalić przed dziewczyną.
- A co źle mówię?!
- Echh. – Bartek tylko pokręcił głową i poszedł do siebie, a ja zajęłam się jeszcze wycieraniem głowy, żeby nie zalać całego domu państwa Kłusków, wystarczy że w korytarzu mogą statki pływać.

- Mogą być kadrowe dresy? – pyta Bartek gdy widzi, że wchodzę do jego do pokoju.
- No jasne. Dawaj. I bluzkę. Ale nie tą. Tą niebieską.
- Wymagania – wzdycha pod nosem skoczek, jednak i tak wyciąga bluzkę, o którą go proszę.
- Ta pomarańczowa to jest brzydka – tłumaczę,  jednak on wcale nie bierze my słów do serca.
- Ale ładnemu we wszystkim ładnie.
- No wiem, że we wszystkim wyglądam świetnie…
- Kto tu mówił o tobie?!
- Oszty świnio! – Leję go bluzką po głowie.
- Ej! To bolało!
- Bo miało – Wystawiam mu język i uciekam do łazienki się przebrać.

Przebrana i w miarę sucha schodzę do salonu, gdzie na kanapie siedzi połowa rodu Kłusków. W sumie tylko Szymka i Anki brakuje.
- O ciocia. Siadaj tu. – Lenka zabiera swoje lalki i robi mi miejsce na brzegu kanapy.
- Nie. Tu! Obok mnie – przekrzykuje ją Tomek.
- Nie!
- Tak!
- Nie! Ja pielsia ziobaclam ciocie.
- A ja dlugi!
- Spokojne. Wujek zrób cioteczce kochanej herbatkę – zganiam z siedzącego pomiędzy dzieciakami Bartka i zajmując jego spróbuję pogodzić dzieciaki.
- O! Jesteś.
- No jestem, Zrobisz mi herbatę?
- Zaraz ci przyniosę.
Ttaki zagapiony w ten film, że nie jest świadomy tego co się dzieje wokół. A nawet i lepiej. Nie będzie próbował się wymigać od roboty.
- Ej no! Co to ma być?
- Ale o co ci chodzi? – pytam z mina niewiniątka wsypując do kubka z gorącym napojem łyżeczkę cukru.
- Już ty dobrze wiesz o co.
- Wujek cicho! My oglądamy bajkę.
Z oglądaniem bajek tak nam fajnie zeszło, że godzina dwudziesta pierwsza, a ja wciąż u Bartka.
- Ja się będę wreszcie zbierać – mówię do Bartka próbując delikatnie wyswobodzić się z objęć dzieciaków, które powoli już chyba przysypiają.
- Odprowadzę cię.
- Nie trzeba.
- Ja też chcię!
- I ja!
To się chyba przeliczyłam z tym spaniem u bliżniaków.
- Nie masz wyjścia. Idziesz z ochroną.
- A wy to chyba powinniście już spać.
- Oj tam ciocia. Jutlo nie idziemy do pszedśkolia.
- Możemy dluuuuuugo śpać.
Oj dzieci, dzieci. Nawet nie wiecie jak wam zazdroszczę.
- Ale bluzy weźcie sobie jakieś, bo chłodno już jest, i mnie mama z babcia prześwięcą jak się rozchorujecie.
- Dobrzie. – Milenka z Tomkiem uciekają do drugiego pokoju po sweterki, a ja zostaję sama z Bartkiem w salonie.
- Co się tak patrzysz?
- Do twarzy ci w tych kadrowych ciuchach. Nie chcesz może zostać skoczkinią? Albo biegaczką? Co?
- Na nartach nie umie jeździć, a na biegaczkę ma iść?
- To może do sztabu cię wciśniemy
- Do was?! Do tej bandy oszołomów?! Za żadne skarby.
- Nie wiesz co tracisz.
- Za to wiem co zyskuję.
- Idziemy? – Przylatują dzieciaki i biorą mnie za ręce.
- Idziemy, idziemy.
I wyszliśmy od Bartka, a dzieciaki tak się rozgadały, że nie byliśmy wstanie im nawet słówka wtrącić. A to o jednej bajce, a to o drugiej. O przedszkolu. O domu. Kompletnie o wszystkim.
- Ciocia?  - pyta najmłodszy z Kłusków gdy podeszliśmy już pod mój dom.
- Co tam Tomuś?
- A pójdziesz z nam jutlo na lowely?
- Bo wujek nam obieciał, że jak mama z tatą pojadą na wesele, a my pszyjedziemy do niego, to pójdziemy na lowely.
- Ja wam coś takiego obiecałem?!
- Tak!!!
Oj panie Kłusek, pan dobry wujek, ale jeszcze słabo wykształcony w wychowywanie dzieci. Zapamiętaj sobie jedną rzecz. Nigdy im niczego nie obiecuj, jeśli nie masz zamiaru tego spełnić, bo cię będą chciały zamordować, jak im tego nie zrobisz. Wiem to z autopsji.
- No choć ciocia z nami.
- Będzie fajnie. Ziobaciś.
- Ale ciotka nie umie jeździć na rowerze.
O nie! To już był cios poniżej pasa. Niech tylko nadaży się okazja, a się odwdzięczę tym samym. Albo jeszcze gorzej.
- A żebyś się nie zdziwił Kłusu.
- Wujek. Ciocia taka diuzia to i na duzim lowelku umie jeździć.
- Pojeździś z nami? Ciocia plosimy. – patrzą na mnie swymi błagalnymi oczkami i składają rączki jak do modlitwy.
- Masz dwa rowery? – pytam w końcu Bartka, bo z tego co wiem, to Agi jest niesprawny i od niej nie pożyczę.
- Mam, mam. Kurs pierwszej pomocy tez ukończyłem, więc jak się wywrócisz na prostej drodze to udzielimy pomocy.
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne.
- To co ciocia?
- Pójde jutro z wami na te rowery. Nie zostawię was samych z wujkiem.
- Huraaaa!!!
- Widzisz jak się cieszą, że nie zostaną z tobą samym.
- Taaa jasne. Lecimy szkraby. Pożegnać się ładnie z ciocią.
I tak oto schylam się po całusa na dobranoc od…
- Papa ciocia. - …jednego szkraba małego…
- Doblanioć. – … i od drugiego.
- Papa żabki. Śpijcie dobrze.
- Wyśpij się na jutro. Pa.
- Ej wujek! A całus na doblianioć dla cioci – oburza się Lenka, za co nawet jestem jej wdzięczna.
- No właśnie wujek. Gdzie całus dla mnie?!
- Proszę. – Odrzuca moją grzywkę z czoła i całuje mnie w sam środek. - Papa. Słonko. – I znów ten jego czarujący uśmiech. Trzeba się na patrzyć póki można.
                




_______________________________________________________________
Taki spóźniony prezent świąteczny, dla tych, którzy jeszcze to czytają :)
Mam nadzieję, że żaden polonista tutaj nie zajrzy, bo by na zawał zszedł, zanim do drugiej sceny by doszedł.
Te kłótnie Forfangów, to tak trochę zapchaj dziura wyszła, ale już niedługo nie będziemy tego potrzebować ;)
Do zobaczenia w przyszłym roku. Może jeszcze przed Zakopanem.
Całuski,
Karolka ;* 

sobota, 8 grudnia 2018

Rozdział 28

Od rana mam dyżur na recepcji, bo Ania się rozchorowała, a samego Marcina zostawić na pożarcie klienteli to tak trochę nie bardzo. Dobry z niego chłopaczyna przecie, szkoda by było zabrać mu ostatnią deskę ratunku. Tylko w sumie póki co, a wybiła właśnie godzina piętnasta i fajrant już powoli zza rogu się wychyla, a tu tylko kilkoro ludzi przeszło. No cóż, taki urok jutrzejszego rozpoczęcia roku szkolnego. Koniec wakacji, koniec lata więc i koniec sezonu turystycznego tuż tuż. Albo raczej przerwa na oddech i szykujemy się do zimy. To znaczy oni się będą szykować do zimy, a ja? Znów będę rysować w zeszytach kwiatki, serduszka… Wykresy ekonomiczne rzecz jasna!
- Karolka, a może herbaty byś się napiła? O kawę nie pytam bo przecież nie pijesz, ale może herbatkę?
Kobitki, patrzcie i się uczcie jak faceta wyszkolić!
- A w sumie, to czemu nie. Marcinku, dało by radę malinową?
- Dla ciebie wszytko królewno.  – Puszcza mi oczko i znika w korytarzu.
Musze go oduczyć tych uśmieszków i miłych słówek, bo już się plotki po hotelu roznoszą. Jakby miała mało problemów w Bartkiem, to jeszcze tutaj z Marcinem. Tyle tylko, że z Kłuskiem to mi trochę wykrakali, więc… Nie, ja która, nigdy nie umiała faceta w sobie rozkochać, nagle bym miała dwóch na raz zbałamucić?! Cuda, cudami, no ale bez przesady Panie Boże.
- Już jestem. Proszę. – Marcin stawia przede mną filiżankę, a ja zaciągam się cudnym zapachem malin.
- Ooo w mojej ulubionej filiżance. Mmmm dziękuję.
- Wziąłem inną, ale Piotrek zaczął się czepiać, że jak dla ciebie to w tej wielkiej.
O! Kolejny wyszkolony. Aż sama w to nie wierzę. Kłusek tylko jakiś oporny na moją edukację.
- Jak mi samej nigdy nie pozwala zrobić sobie herbaty, to się nauczył, że ja zawsze w tej mojej olbrzymce.
- Taka olbrzymka, a pewnie mniejsza pojemność niż w szklance.
- Możliwe – odpowiadam z uśmiechem pociągając delikatnie łyk gorącego napoju.
- Idziesz w sobotę na ten koncert? – pyta po chwili ciszy Marcin.
Człowiek pracuje w hotelu, w którym od czasu do czasu śpią gwiazdy, nie tylko te latające na skoczni, ale zdarzy się że wpadnie jakaś Marylka Rodowicz czy Margaret z Podsiadło i dostajesz pracownicze wejściówki na koncerty. Dobrze się ustawiłam z tym stażem, co nie? Jak nie globus ma czole od Schlierenzauera, to zapalenie uszu od słuchania jak ci gitary nastrajają w pokojach.
- Nie. Oddałam Milce swój bilet, bo chciała z chłopakiem iść.
- Szkoda. Myślałem, że znowu wyjdziemy wszyscy razem gdzieś poza hotel.
- Może innym razem się uda. Pamiętaj, że my jesteśmy umówieni na pożegnalne ciacho na Krupówkach! 
- Pamiętam, pamiętam, choć wolałbym tego uniknąć.
- No fajnie!  Dzisiaj to chodź na dół do mnie, a za miesiąc to nawet do widzenia mi nie powiesz?! Taki z ciebie kolega?!
- Przecież nie o to mi chodzi!
- Wiem – odpowiadam cicho i z taką nostalgią w głosie.
Ciężko będzie wracać do domu. Chyba nawet ciężej niż jak go opuszczałam.
- Telefon ci dzwoni – mówi po chwili Marcin wyrywając mnie wreszcie z przemyśleń.
- Przepraszam – odpowiadam wyciągając rękę po urządzenie - Domcia?
- Karola możemy pogadać?
- Co się stało? Czemu płaczesz?!
- Nieee płacze. Tak tylko chciałam pogadać.
Jakbym przyszłej Forfangowej nie znała, to bym może uwierzyła, że ma jakiś katar czy coś, ale mnie się tak łatwo nie da wykiwać. Johann, jak wywinąłeś jakiś numer to ja cię własnoręcznie uduszę!
- Przecież słyszę, że ryczysz.
- Pokłóciłam się z Johannem – odpowiada nie ukrywając już szlochania do słuchawki. - Możemy się spotkać?
- Za pół godziny, tam gdzie zawsze się widzimy z dziewczynami. Dasz rade dojechać?
- Tak.
- Nie rycz! Pogodzicie się jakoś.
- Nie wiem. Wątpię.
Aż sobie usiadłam z wrażenia. Co ta kobieta do jasnej cholery opowiada?! Jedna kłótnia i już się maja nie pogodzić? Jeszcze mi tego brakowało, by mi się tu przyszłe małżeństwo rozpadało. Oj nie, nie, nie! Nie pozwalam! Nie na mojej warcie!
- Kobieto ślub przed wami, a ty mi mówisz, że się nie pogodzicie. Przyjeżdżaj do Zakopanego i czekaj na mnie. I nie płacz już. Coś wymyślimy.
- Dobra będę czekać. Papa.
- Do zobaczenia. – Rozłączam się, a moje głośne westchnięcie tylko utwierdza Marcina, że raczej nie był to telefon z dobrymi wieściami.
- Coś się stało?
- Ta koleżanka – tłumaczę – u której mówiłam ci, że będę świadkową na ślubie, wiesz która?
- No kojarzę. I co z nią?
- Pokłóciła się z narzeczonym. I to chyba jakaś ostra sprzeczka musiała być.
- Nie fajnie.
Panie Marcinie, tyle to i ja sama wiem, ale nie pogardziłabym jakiś pomysłem na zgodę dla nich. Choćby prowizorycznym, co?
- No nie. Najlepsze, że pewnie się przez telefon pożarli skoro ona jest tu, a nie w Norwegii.
- Jakoś się pogodzą. Skoro się kochają to dojdą do porozumienia.
- Miejmy taką nadzieję, ale jak znam Dominikę to łatwo nie będzie.

***

Wbiegam do naszej ulubionej kawiarenki, w której przesiadujemy z dziewczynami na ploteczkach niejedno popołudnie i widzę Dominikę siedzącą przy jednym ze stolików.
- A więc słucham – mówię zanim jeszcze zdążę dobrze usiąść na krześle.
- Nawrzeszczałam na niego, że mnie zdradza i rzucił słuchawką.
Dobrze, że się jedna trzymałam oparcia, bo bym fiknęła tam koziołka. Okej, nie znam zbyt dobrze Johanna, ale jestem wręcz pewna, rękę dałabym sobie obciąć, że on nigdy w życiu by czegoś takiego nie  zrobił. On jest wpatrzony w Dominikę jak w obrazek. On by się dla niej dał pokroić! Nie. To musi być tylko jakieś durne nieporozumienie. Albo ja jednak za bardzo ufam ludziom, a zwłaszcza facetom. Jeden już mnie w ten piękny sposób przecież wykiwał.
- Ale jaka zdrada?! Johann??!! Ktoś ci jakichś bzdur naopowiadał pewnie a ty naiwne dziecie w to uwierzyłaś.
- Ja wiem, że to wygląda jak jakaś abstrakcja, ale jakoś tak mi się język zaczął plątać, że mu powiedziałam, że pewnie taki zadowolony jeździ na te zawody bo mu się tłum dziewuch rzuca na szyję i nie tylko.
- Ale czekaj, czekaj. Po kolei. Od czego to wszystko się zaczęło.
- Najpierw dzwoni do mnie, bo nie może znaleźć jakichś umów ze sponsorem, a ja jestem biuro informacji i mam mu powiedzieć gdzie leżą. Przy okazji chwali się, że potłukł mój ulubiony kubek z układem okresowym pierwiastków. Jakby tu był ten diabeł wcielony, to przecież bym go udusiła za ten kubek. Mój ulubiony kubeczek tyle przetrwał, w gimnazjum go chyba jeszcze kupiłam, a ten został sam w domu na kilka dni i co? Oczywiście go potłukł. Rozszarpać na strzępy człowieka. Potem zaczął się czepiać, że w tym domu to są tylko książki i że lepiej by było, jakbym chodziła do biblioteki i je wypożyczała, a nie kupowała. Bo raz miejsca byśmy zaoszczędzili trochę, a dwa na pewno taniej by nam to wyszło. A co to ja za jego kupuje?! Zarabiam sama, to chyba mam prawo wydawać pieniądze, na co chce, a jemu nic do tego. Zbrodni żadnej nikomu w ten sposób nie robię, więc niech się odczepi. Powarczeliśmy trochę na siebie, ale chcąc załagodzić trochę sytuację, zapytałam co na skoczni, jak u chłopaków. I na początku było okej, coś gadał, że próbowali jakieś nowe smary, że te google nowe wreszcie przyszły. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zaczął opowiadać, jak to wychodząc ze skoczni, rzuciły się na niego i na Gangnes’a jakieś hotki. No i coś tam zaczęły ich zagadywać, zdjęcia robić, jak to faneczki i nagle jedna rzuciła się na niego i zaczęła go całować. I tak od słowa do słowa, spytałam się, czy mnie nie zdradza a on, że przecież tylko mnie kocha i nigdy nie byłby w stanie nawet pomyśleć, żeby coś takiego zrobić, a ja, że skąd mam mieć pewność, że to nie pierwsza taka laska i że może tylko dlatego się przyznał, że przy chłopakach to było, to wcześniej czy później by wyszło na jaw, a tak to się chowa pewnie po jakiś uliczkach ciemnych czy coś i spotyka się z tymi psychofankami. Potem mu wyjechałam, że na zawody to tylko po to jeździ, żeby się z tymi laseczkami spotykać i rzucił telefonem tak, że chyba go rozwalił w drobny mak, bo tylko huk było słychać.
- Trochę cię fantazja chyba poniosła, co? Przecież on jest w tobie tak zakochany, że świata poza tobą nie widzi. On nigdy by nie był w stanie takiej durnoty zrobić. Poza tym wie, że Olek i reszta naszych chłopaków by go poćwiartowała jakby tylko spróbował cię skrzywdzić.
Dominika uśmiecha się delikatnie pod nosem na moje słowa. Może nie jestem w tej skocznej rodzince zbyt długo, ale zdążyłam ich poznać na tyle, że wiem że gdy dzieje się krzywda jednemu z nas to cała reszta stoi za nim murem. A Olek za swoją kuzynką to by naprawdę w ogień wskoczył, choć nie zawsze daje to po sobie poznać.
- Niby wiem, ale coś mnie rano ugryzło. Od dzień dobry zaczęliśmy się kłócić i wykurzać jedno na drugie i się za bardzo nakręciłam.
- Dzwoniłaś potem na domowy?
- Tak, ale nie odbiera, ani nie odpisuje. Boże co ja zrobiłam.
- Spokojnie, nie płacz. Daj mu trochę czasu na ochłonięcie, zadzwoń wieczorem i z nim pogadaj.
- A jak znowu nie odbierze?! – szepcze cicho Dominika wycierając łzy z policzka -  Przecież ja mu pokazałam, że mu nie ufam, a przecież do ślubu niespełna rok. A jak on stwierdzi, że nie może być ze mną skoro mu tak nie ufam?!
Kto mi tu dał uprawnienia psychologiczne, co? Przecież gdyby nie to, że miejsce publiczne, to bym ją tu zaraz jakąś torebką w tą szurniętą główkę zdzieliła, jak się nie raz z Kłuskiem dzieje, jak zaczyna odstawiać jakieś szopki. I skoro jego przypadku jeszcze to działa, to może i tu by troszku rozumku ściekło ze ścianek i zaczęłaby bardziej racjonalnie myśleć?
- Dominika! Popatrz na mnie! Kochasz go?
- Tak!
- A ile już jesteście ze sobą?
- Prawie trzy lata.
- I po trzech latach bycia ze sobą, o jedną głupią kłótnie macie przekreślić od razu całą wasza wspólną przyszłość?! Skoro oboje się kochacie. Naprawdę warto?!
- Ale jak on nie będzie chciał już ze mną być?
- Daj mu czas. Jak ty byś się czuła jakby ciebie posądzał o zdradę? Daj mu trochę czasu na przemyślenie, uspokojenie się i zadzwoń wieczorem. A może sam zadzwoni? Ale wtedy pogadajcie na spokojnie, bez krzyków i kłótni.
- Ale jak...
- Nie ma żadnego ale! Nie ma już żadnych kłótni ani płaczu. I ani słowa o zrywaniu zaręczyn. Rozumiemy się?!
- Tak – odpowiada po chwili zastanowienie kuzynka Zniszczoła.
- Mam nadzieję. Bo my z Kłuskiem już myślimy co wam wymyślić na weselu, a ty mi z jakimś rozstawaniem wyjeżdżasz.
- O Boziu, już się boję waszych pomysłów. A w ogóle co u Bartka?
Chyba pierwszy raz w życiu cieszę się, że rozmowa zmienia temat i wchodzimy w moje relacje z tym buloklepą.
- Podobno żyje. Nie pamiętam kiedy się z nim ostatnio widziałam. W czwartek? – zastanawiam się analizując kilka ostatnich dni i to co robiłam popołudniami. Ale tak, w zeszły czwartek się chyba z nim widziałam po raz ostatni. W piątek się na Gubałówce z Marcinem i resztą hotelowej ekipy, a w sobotę i niedzielę mój brat cioteczny z dzieciakami był w Zakopanem i z nimi spotkałam się na obiedzie.
- I co? Niby od czwartku się z nim nie kontaktowałaś?
O! Pannie Dominice wraca chyba humor, bo już się podejrzliwie pod nosem uśmiecha. Tym razem ma to wybaczone. Ale ostatni raz!
- Wczoraj pisałam z nim. Nawet miał przyjść, ale Szymek z dzieciakami przyjechał i nie przyszedł.
- Wy to też dobrzy jesteście. Niby się nie kochacie w sobie, udajecie tylko przyjaciół, a i tak zachowujecie się jak para.
- No może trochę.
Niestety, sporo w tym racji. Tylko naprawdę nie ma sposobności na to, by to zmienić, bo co? Mam zerwać z nim kontakt, żeby wszyscy wreszcie skończyli siać plotki? I tak to wszystko zaraz się ukróci, a ja wolę tak jak jest. Na więcej nie mogę liczyć.
- Może? A może wy tak tylko udajecie przed nami, że się w sobie nie kochacie, a tak na prawdę to jesteście parą.
- I po co mielibyśmy to przed wami wszystkimi ukrywać, co?
- No w sumie, nie ma po co, a i tak Aga z Kubą coś by wyniuchali.
- Przed Aga ciężko cokolwiek ukryć, to gdzie coś takiego - odpowiadam wyciągając dzwoniący telefon z torebki.
- Ukochany? – podpytuje Dominika, a ja tylko rzucam jej lodowate spojrzenie. Wystarczy już tej pobłażliwości dzisiaj.
- Titus? - odbieram mocno zdziwiona tym kto do mnie dzwoni.
- Karolka, słoneczko, mam do ciebie interes.
- Opłacalny?
- Raczej tak. To znaczy dla mnie na pewno, a dla ciebie? Hmmn powiedzmy, że ozłocisz swoje serduszko kochane.
- Titus nie podlizuj się tylko mów o co chodzi.
- No bo okazało się, że mam dzisiaj takie spotkanko ze sponsorem. Tylko to ma być taka kolacja biznesowa i jest sprawa. Nie dałoby rady, żebyś poudawała dzisiaj wieczorem moją dziewczynę. No bo on ma być z żoną, to mi głupio samemu też iść, a poza tym niech sobie nie myśli, że jestem jakaś niezdara życiowa i nawet dziewczyny nie potrafię sobie znaleźć. To co? Dałoby radę? Spokojnie, Bartek nie musi o niczym wiedzieć.
- Czy każda rozmowa z wami musi zahaczać o niego?
- Tak, dopóki...
- To gdzie i o której? – przerywam wypowiedź Krzyśka chcąc usłyszeć bardziej sensowne informacje niż te, do których się palił by je powiedzieć.
- Tam mamy być na 20, to może tak 19.30 byłbym po ciebie
- Oki, postaram się wyszykować – nie żeby coś ale mam ledwo ponad godzinę czasu. Naprawdę nie można było mi tego wcześniej oznajmić, tylko na ostatnią chwilę jak zwykle? - A mam się jakoś specjalnie ubrać czy coś?
- Nie no, chyba nie. Ja tam się nie znam. Tak żeby było dobrze, nie za bardzo elegancko, tylko tak na luzie. No wiesz jak. Wy dziewczyny się na tym znacie.
- No dobra, coś się znajdzie w szafie.
W szafie pełnej białych koszul lub ubrań sportowych. Wyczaruje chyba, albo zadzwonię po matkę chrzestną kopciuszka.
- Jesteś sprytna to na pewno coś wykombinujesz.
- Chyba nie mam innego wyjścia. Kończę bo się nie wyrobię. Do zobaczenia potem.
- Dzięki wielkie. Jesteś kochana. Papa - rozłącza się, a ja zaczyn się śmiać
- Ej! Co cię tak śmieszy – oburza się Dominika, która chyba jednak nie wywnioskowała wszystkiego z podsłuchanej rozmowy.
- Titus chce, żebym udawała jego dziewczynę dzisiaj wieczorem na jakiejś kolacji ze sponsorem.
- Ooo. Ciekawe co Kłusek na to powie. – jak pragnę zdrowia, zaraz jej się oberwie - Ale teraz dopijaj szybko tą herbatę i cię odwiozę do domu, żebyś się zdążyła wyszykować do wieczora.
- Największy problem to to w co się mam ubrać – wzdycham myśląc o tym co mam w szafie. Jest sukienka z wesel, ale ona jakoś mi na takie spotkanie nie pasuje.
- Spokojnie coś wykombinujesz. Najwyżej pożyczysz coś od Agi. Ona ma pełno sukienek na takie wyjścia.
O! I to jest myśl. Obie z Agnieszką mamy podobne sylwetki, a ona garderobę pełną fajnych ciuszków więc na pewno coś się w niej znajdzie.

***

Wyglądam przez okno w kuchni i widzę, że samochód Bartka stoi już na podjeździe przed domem. Zabije tego Titusa jak tylko wyjdziemy z tej romantycznej kolacyjki. Dosyć dzwoni na ostatnią chwilę, żebym mu dupę ratowała, to potem jeszcze się okazuje, że sam się nie wyrobi i dogadał się z Bartkiem, że mnie zgarnie, bo sam też ma coś do załatwienia w Zakopanem. Niech on się lepiej modli, żeby żywy do domu wrócił
- Dzień dobry pani – wita mnie z uśmiechem Bartek otwierając drzwi od strony pasażera.
- A witam, witam, najlepszego skoczka wśród szoferów.
- Ooo! To już nie buloklepa?
- Jedno drugiego nie wyklucza – próbuję mu dokuczyć, jednak na nim już to nie robi wielkiego wrażenia. Niestety.
- Dobra, dobra mała, i tak wiem, że jesteś ze mnie dumna z tego jak sobie radzę na skoczni.
- Po pierwsze nie mała! A po drugie, rycerzem lata to każdy może zostać, nawet taki Kubacki, więc nie ma się czym szczycić. Zacznij tak zimą skakać to wtedy pogadamy.
-  Powiedz to Dawidowi, a zobaczysz, że już nigdy się z tobą nie podzieli manerami.
- Spokojna twoja rozczochrana.
- Ej! – burzy się Bartek zapinając pasy - Byłem przecież wczoraj u fryzjera.
- Nonono. Pan Kłusek do fryzjera wreszcie poszedł. No to przyznaj się lepiej, że jedziesz teraz na jakąś romantyczną kolację przy świecach z piękną niebieskooką księżniczką o włosach czarnych jak heban.
- A co? Zazdrościsz, że spędzę wieczór w doborowym towarzystwie, a nie tak jak ty z Miętusem.
- Pfff. Raczej współczuje tej biednej dziewczynie, która będzie tam z tobą musiała siedzieć.
-  Czyli mam rozumieć, że jak my się spotykamy to jest to dla ciebie coś w rodzaju kary, tak?
- No co ja na to poradzę, że taką pokutę na spowiedzi dostałam.
Oj, Karolinko, grabisz sobie, grabisz.
Bartek spogląda tylko z ukosa, wzdycha kręcąc głową z dezaprobaty.
Przerąbane ma biedaczyna ze mną. Ale sam tego chciał. To przecież on podał mi wtedy, swój numer, a ja tylko z grzeczności odesłałam swój. To on wszystko zaczął. I tak się kończą nie przemyślane decyzje panie Kłusek. Zadajesz się z ludźmi, którymi wielką przyjemność sprawia droczenie się z tobą.
Tylko w ten sposób to ty Karolinko jego serca na pewno nie zdobędziesz.
- A tak serio to ciebie co tak niesie na wieczór do Zakopca, co?
- Jakieś spotkanie z Wagrafu mamy mieć z chłopakami. A tak mi się chce tam jechać... –
- Tylko mi się nie popłacz.
- Chcesz tu wysiąść? – pyta zatrzymując się na czerwonym świetle.
- Nie.
- To bądź grzeczna.
Jasne, jasne panie Kłusek. Już to widzę, jak mnie zostawiasz na środku drogi w ten ciemny wieczór.
- A ty się trochę rozchmurz. Przecież cię tam nie zjedzą. Posiedzisz chwilę, kawę wypijesz i wrócisz do domu.
-  Niby tak, ale nie przepadam za takimi biznesowymi spotkaniami. Szczególnie o ósmej wieczorem.
- Spokojnie, dasz radę. Chłopaków masz ze sobą.
- I ciebie.
- Co?! – Boże kochany, a co ja mam znowu z tym wszystkim wspólnego?!!
- Nie mówił ci Titus, że te nasze sponsorskie spotkanka to w jednej knajpie są?
- Nieee.
Czy to wszystko nie jest aż zbyt ze sobą powiązane, żeby miało być zwykłym zbiegiem okoliczności?
- No to już wiesz. A teraz proszę bardzo, najlepszy skoczek wśród szoferów melduje dotarcie do celu.
- Dziękuję bardzo panie skoczku za tą cudowną podróż.
Zanim jednak zdążyłam ogarnąć się, żeby odpiąć pasy i wyjść z samochodu, Bartek już stał, jak to prawdziwy dżentelmen i otworzył mi drzwi.
- Dziękuje – uśmiecham się i … tylko tyle.
Korci mnie żeby dać mu całusa  w policzek, ale boję się, że gdybym dala mu całusa w policzek, tak jak to robiłam już wielokrotnie, mogłoby się skończyć tym razem inaczej. Nie ma co jednak ryzykować. Jest dobrze jak jest. I niech tak zostanie.
- I gdzie ten twój chłopak na jeden wieczór? – pyta Bartek rozglądając się wokół wejścia w poszukiwania Krzyśka.
- Nie widzę go właśnie, ale ma jeszcze kilka minut – odpowiadam zerkając na zegarek w telefonie, na ekranie którego po chwili wyskakuje powiadomienie o nowej wiadomości.
- Jak zawsze na styk. Cały Miętus.
- Zabije go jak nic!
- Co się stało?! – pyta Bartek widząc moja niemalże purpurową twarz.
- SMS od Krzyśka: „Jestem już niedaleko. Wejdź do środka.” I numer stolika podany
- Mam nadzieję, że mu wysoki rachunek za te jego wygłupy wystawisz.
- Ty się lepiej módl, żebym mu krzywdy nie zrobiła.
- Oj tam, ze złamanym nosem tez można skakać.
A skąd ta pewność? Próbowałeś?
- Moje chłopaki tez już pewnie w środku, to co panie przodem. – otwiera mi szeroko drzwi i kłania się nisko. Chyba za dużo bajek o księżniczkach naoglądał się z bliźniakami i mu się udzieliło to dżentelmeństwo. Muszę im podziękować za to.
- Dziękuje panu. – wchodzę do środka i idę do mojego stolika, a on za mną. Zaraz, zaraz, dlaczego on idzie krok w krok za mną?!
- Co ty robisz? – pyta Bartek z takim zdziwieniem na twarzy widząc jak odsuwam sobie krzesełko i chcę usiąść, jakbym nie wiadomo co robiła.
- Próbuję usiąść – odpowiadam nieco ironicznie.
- No widzę, tylko, nie to ze mi twoje towarzystwo będzie przeszkadzać, ale to jest mój stolik.
- Jak twój? Siódemka – sprawdzam karteczkę z obu stron -  Mój. Przynajmniej według Titusa miała być siódemka.
Dla pewności sprawdzam jednak jeszcze wiadomość od Krzyśka, pokazując ją również Kłuskowi.
- Dziwne, bo to my mieliśmy siedzieć przy siódemce.
- Dziwne to jest to, że twoich towarzyszy niedoli tez nie ma.
- Ani ludzi z którymi miały odbyć się te spotkania.
To jest coraz bardziej podejrzane. Mam nadzieję, że to się zaraz wyjaśni i to nie będzie, żadna randka w ciemno, bo się niektórym oberwie.
- Prawie ósma, a tu nie ma żadnego – stwierdza Bartek rozglądając się po lokalu - Dobra dzwonie do nich.
- To ja do Titusa.
I w ten oto sposób bawimy się przez kolejne pięć minut w dzwonienie do chłopaków, ale żaden nie raczy odebrać. Wszyscy na raz się zmówili żeby nie odbierać?! I to tez ma być niby jakiś głupi przypadek?!
- Podać państwu coś? - Nagle przy naszym stoliku zjawia się kelner.
- Na razie podziękujemy – odpowiadam próbując po raz kolejny dodzwonić się do Krzyśka.
- Zostawię państwu karty.
- Miętus też się nie odzywa? – pyta Bartek na co odpowiadam mu jedynie przecząco kręcąc głową.
- Zauważyłeś, że mamy tu tylko dwa krzesła?
- Wiesz, o czym myślę?
Jeśli już Kłusek zaczyna coś podejrzewać, to znaczy, że musi być coś na rzeczy.
- Myślisz, że byli by do tego zdolni?
- Kobieto, do czego oni nie są zdolni. Chyba tylko to zachowania chwili spokoju.
- Kto ci mówił o tym spotkaniu z Wagrafem?
- Jakaś babeczka dzwoniła, ale nie wiem czy to nie była Gośka.
- Gośka?
- Na sto procent nie jestem pewny, ale tak mi się wydaje. No nie śmiej się ze mnie. Głos zmieniła i ciężko było rozpoznać. Wiesz jaka z niej aktorka.
- Nie z ciebie się śmieję, tylko z tych półgłówków. Że im się chciało tak kombinować z wkręceniem nas w randkę.
- Przepraszam jeszcze raz – podchodzi do nas ponownie kelner, który z boku obserwował całą sytuację. Jak nic jest wkręcony w całą akcje -  ale może jednak czegoś się państwo chociaż napijecie?
- A mógłby nam pan powiedzieć to zamówił ten stolik?
- Przykro mi, nie mogę tego powiedzieć. Proszono poufność.
- Czyli teraz już na tysiąc procent oni – stwierdza Bartek nie dostając odpowiedzi.
- Ale to coś nie tak? Rachunki też są opłacone, więc proszę się nie martwić. Mają się państwo po prostu świetnie bawić nie myśląc o żadnych kosztach.
- Patrz jacy dobrzy. Nawet opłacili.
- To co? Zamawiamy coś?
- Yhym.
Tak więc zmówiliśmy sobie pyszną kolacyjkę, którą zjedliśmy przy świecach.
Było cudownie, romantycznie. Jak w filmie. Ich dwójka. Czerwone różne. Świece. Wino. On zabawiał ją żartami, a na śmiała się serdecznie. Nic ich nie obchodziło. Tylko oni się liczyli.
Potem jeszcze ten spacer po mieście. Takim cichym, uśpionym. Całkiem innym niż za dnia. Nigdy się tak nie czułam jak wtedy. Kochana i bezpieczna. Naprawdę nic więcej nie potrzebuję do życia. Tylko jego. A raczej aż jego.
Ktoś pewnie pomyślał, że fajnie, na para zakochańców na randkę sobie przyszła. Tylko, że randki kończą się przynajmniej całusem na do widzenia, a tu? Nawet nie próbujmy. Nie ryzykujmy. Nawet za rękę bałam się go złapać. Za dużo można stracić. Przecież można być przyjaciółmi i dostawać takie SMSy „Dziękuje za wspaniały wieczór. Takie spotkania z Wagrafem to ja rozumiem. Śpij dobrze Słoneczko, a jutro się rozliczymy z tymi naszymi swatami.” To ja dziękuję. Nawet nie wiesz jak bardzo.




__________________________________________________

Wróciłam? Mam nadzieję. Do Planicy chcę to skończyć, więc trzymajcie kciuki, bo jeszcze sporo rozdziałów do wrzucenia. 

Pozdrowionka dla wytrwałych,
Karolka ;) 

PS: Pisanie o Titusie po rozmowie z nim tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że najlepiej nadawałby się do roli swata  w rzeczywistości.