Ledwo moja twarz
została obdarzona pierwszymi promykami słońca, to już głowa tak boli jakby się
zaraz miała rozpaść na drobne elementy. Sama nie wiem już od czego ta głowa
mnie tak ostatnio dość często pobolewa, ale to już się zaczyna robić podejrzane.
Choć dzisiaj, po tej randce w ciemno, prawie oka mnie zmrużyłam w nocy, więc
może z niewyspania?
- Hej. Śpisz? –
Zalewając kubek z herbatą odbieram telefon od Bartka.
- Jak odebrałam to
chyba logiczne, że nie śpię.
- Uuu ktoś tu lewą
nogą wstał.
Dobra, mam za swoje za
te wczorajsze docinki w drodze do Zakopanego.
- Głowa mnie tylko
boli.
- Czy ty mogłabyś
wreszcie iść do lekarza i badania sobie porobić, czy do końca życia będziesz
marudzić, że cię głowa boli?!
Widzieliście to go?!
Jak sam kostkę skręcił to chciał to przemilczeć, a na mnie to się wyżywa. I to
nie z żadnej miłości, tylko z tego że ma już dość słuchania mojego marudzenia.
Ot co.
- Spokojnie. Wrócę do
domu, od razu zapisze się do lekarza. Obiecuje.
- Tylko wiedz, że cię
z tym dopilnuje.
- Ciekawe niby jak?
Przyjedziesz i mnie za rączkę do przychodni zaprowadzisz.
- A żebyś się nie
zdziwiła, że tak zrobię.
- To już chyba serio
wolę sama tam iść. A tak a pro po to czym sobie zasłużyłam na tak wczesny
telefon od pana buloklepy. Już się pan za mną stęsknił od wczoraj?
- Bo nie mam już co
innego robić tylko za tobą tęsknić? I tak a pro po to od dzisiaj.
Jaki drobiazgowy się
zrobił. Kilka minut po północy było jak mnie do domu odprowadzał i już się będzie czepiał, że dziś, a nie
jutro. Niech on taki drobiazgowy się zrobi w robieniu telemarku, a nie tylko
oszukiwaniu, że go robi, bo inaczej ciężko widzę rozkwit jego kariery.
- Jedziesz do pracy? –
pyta po chwili
- A mam inne wyjście?
- Chyba nie.
- To co się głupio
pytasz?
- To cię zawiozę.
- Czym?! Przecież
samochód zostawiłeś wczoraj w Zakopanem.
Czyżby to jego autko
było na tyle inteligentne i samo by mu do domu przyjechało? Przecież zostawił
je wczoraj na parkingu przed restauracją, po tym jak wypiliśmy kilka lampek
wina do kolacji i nie było mowy o prowadzeniu auta. Chyba się nie zerwał o
godzinie 6 rano żeby jechać do Zakopanego i zaraz wracać do Buczkowic.
- Od tatusia pożyczę,
a moim potem Titus wróci. Jak już tak bardzo chce nam pomóc to niech pomaga
także i po randce.
- Nie wiem czy to jest
taki najlepszy pomysł, wpuszczać go za kierownicę.
- Ale na ten moment
jedyny do zrealizowania. Poza tym z nim tez muszę pogadać, to będzie okazja.
Mam nadzieję, że tylko
pogadać, panie Kłusek, i to tak na spokojnie, bo jak znam Krzyśka to zaraz
zacznie się wymądrzać na wiadome tematy, a z tobą ostatnio lepiej nie wchodzić
w takie rozmowy.
- Z nim też? To kto
tam jest jeszcze na tej liście?
- Ty.
- Ale ja byłam
grzeczna! – bronię się, choć sama nie wiem przed czym.
A czy ja mówię, że
nie? Poza tym nie o ciebie chodzi. – odpowiada zamyślonym, ale i nieco
poddenerwowanym głosem.
- To o czym?
- Raczej o kim. Za ile
po ciebie podjechać?
- Za pięć minut?
Dopiję herbatkę i jestem gotowa.
- Nie spiesz się
słońce. Na spokojnie.
- Dobrze – odpowiadam
i po chwili ciszy, zamiast się rozłączyć wołam jeszcze za Kłuskiem - Bartek!
- Cio?
- Lubię jak mówisz do
mnie słońce – mówię, a w słuchawce słyszę ten jego serdeczny uśmieszek.
- Jedz lepiej bo choć
cię zawiozę to i tak się spóźnimy.
- Okej buloklepie. Pa.
- Pa. Słoneczko.
***
Zakładając buty
słyszę, że Bartek już podjechał. Biorę więc torebkę z komody stojącej w
przedpokoju, a wychodząc zamykam drzwi na kluczyk bo dziewczyny wyparowały z
domu z samego rana. Jeszcze babcia to rozumiem, ale Agnieszka? Ten wieczny
śpioch?!
- I jak głowa?
Przeszło? – pyta od razu Bartek gry tylko zbliżam się na wystarczająca
odległość by móc swobodnie rozmawiać, a nie wydzierać się na całą wieś.
- Noooo prawie –
odpowiadam przeciągle - A ty co taki skwaszony?
- Z Johannem pół nocy
przegadałem.
- A więc o to chodzi –
mówię wchodząc do samochodu.
Nie chciałam z nim
wczoraj już o tym gadać. Poza tym myślałam, że wieczorem to ta ich kłótnia to
będzie już jedną z historii z cyku „dawno i nieprawda”. Jednak chyba się
przeliczyłam i nie jest tak kolorowo jakbym chciała. Niedobrze. Oj niedobrze.
- Gadałaś z Dominiką?
Pasy!
- Nie bój się. Nie
narażę cię na mandat.
- Wiesz, że nie o to
chodzi. Poza tym i tak sama byś zapłaciła ten mandat.
- No na pewno! Ale
wracając do sprawy. Johann bardzo zły na Dominikę?
- Mało powiedziane –
wzdycha - Ciekawe w jakim on tam dzisiaj stanie będzie, jak w nocy sam obalił
flaszkę wódki. Dosyć flaszkę to jeszcze sam. Przy jego słabej norweskiej głowie
to ja się boję o jego dzisiejszy stan.
- No to nieźle.
- Nieźle?! Kobieto to
jakaś masakra!
- Ale rozmawiali
wczoraj jeszcze coś, czy tylko to co do południa?
- Taaa gadali.
Zostawił telefon w sklepie i odebrała sprzedawczyni, gdy Dominia dzwoniła, żeby
powiedzieć, że telefon jest u niej do odebrania. To jak na domowy zadzwoniła to
znowu zaczęli się kłócić. Jedno drugiemu jakieś stare brudy zaczęło wywlekać i
tyle było z ich rozmowy.
Skąd ja to znam. Dosłowienie
jakbym siebie widziała jeszcze w marcu, kwietniu. Czepianie się o byle co.
Wywlekanie na wierz starych historii, o których powinniśmy oboje już dawno
zapomnieć. A może to jest jakiś utarty schemat? Najpierw wszystko super, miłość
aż kipi, potem zaczyna się rutyna, szara codzienność aż w końcu zaczynacie
sobie przeszkadzać, kłótnie i obrażanie się jedno na drugie, by potem
dowiedzieć się, że ta osoba się tobą znudziła i znalazła kogoś innego do
kochania. Może jednak nie ma już na tym świecie tej prawdziwej miłości, o
której tak poeci rozpisują się od zarania dziejów? Może jednak nie ma sensu jej
szukać, bo prędzej czy później i tak wszystko niszczeje i zostajemy z wielkim
bólem i rozczarowaniem.
- Coś się tak
zamyśliła? – wyrywa mnie nagle, niczym z transu, głos Bartka.
- Myślisz, że się
pogodzą? A jak się rozstaną?
Wypowiadam to na głos
i chyba sama nie wierzę, że tak mogłoby się to skończyć. Albo jakaś ostania
komórka w sercu nie chce w to wierzyć.
- Nie wiem. Mam
nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale sama widzisz co się z nimi dzieje.
- No widzę, widzę – odpowiadam
mocno zrezygnowanym głosem
- Ale co jej odbiło z
tą zdradą. Wszystkich bym podejrzewał, ale nie jego!
- Sprzeczali się cały
dzień i jak powiedział jej o tej lasce co się na niego rzuciła pod skocznią to
w nerwach parę słów za dużo mu nagadała.
- Przesadziła-
stwierdza ostro Kłusek.
- Wiem, ale on mógł
się powstrzymać z gadaniem o tej akcji po treningu.
- No mógł, ale z
drugiej strony dobrze, że jej od razu powiedział, a nie ukrywał przed nią.
- I tak źle i tak nie
dobrze.
- Gdyby oboje byli tu,
albo oboje tam, a nie jedno w Wiśle, drugie w Trondheim. Pogadali by wtedy na
spokojnie będąc obok siebie. Łatwiej byłoby to wszystko wyjaśnić. A ona jest przecież uparta jak stado osłów i
nie zdziwię się jak przebukuje bilet żeby wrócić do Norwegii jak najpóźniej.
- Tylko, żeby nie było
za późno – odpowiadam smutno, w czasie gdy Bartek parkuje samochód na parkingu
przed hotelem.
- Dlatego musimy coś
wymyślić.
- Tylko co niby?
- Nie wiem. – W jego
glosie słychać żal z bezradności – Ale coś musimy. Przecież oni naprawdę są dla
siebie stworzeni. A kryzys jest po to by przez niego przejść i żyć dalej
szczęśliwie.
Tylko nie każdy kryzys
da się przejść i ty też coś o tym wiesz, co nie Bartuś?!
- Bartek ale jak?! Oni
są praktycznie na dwóch krańcach Europy! Ty na zawody nie jedziesz, to nie
pogadasz z Johannem w cztery oczy, a on tu nie przyjedzie, a ona tam.
- Wiem! Ale… Johann
jest dla mnie jak brat. Ja wiem, że on by zrobił dla mnie wszystko i jak dla
niego też.
- Ale nie zawsze
możesz mu pomóc. Nic na siłę nie zdziałamy. To tak jak Titus. Ubzdurał sobie że
nas zeswata, ale jeśli sami nie stwierdzimy, że się kochamy to nici z jego
starań.
- Ciekawe co ci debile
przez ten miesiąc jeszcze wymyślą – zastanawia się Kłusek, a na jego twarzy
pojawia się uśmiech. Chyba jednak nie ma aż tak bardzo za złe kolegom
upozorowanie tych spotkań ze sponsorami i wkręcenie nas w randkę w ciemno.
- Strach się bać. Ale
spoko, do trzydziestego już niedługo. Dadzą na spokój.
- Nie da rady, żebyś
została z nami? - Patrzy na mnie tymi swoimi niebieściutkimi oczkami, które błagają
mnie, żebym powiedziała, że tak, że zostanę, dla niego.
Nie rób tak Kłusku. To
nie ma sensu. I ty dobrze o tym wiesz.
- Raczej nie.
- Ale przyjedziesz
czasem nas odwiedzić?
- Jasne, że tak. Na
każde zawody u nas będę przyjeżdżać. Nawet jak się do lotosów ledwo będziesz
mieścił, to też przyjadę. Obiecuję.
- Hahahaha. Jako moja
niedoszła żona mogłabyś chociaż udawać, że we mnie wierzysz.
- Przecież wierzę.
Jakbym nie wierzyła, to bym, powiedziała, że nawet na zawody dla amatorów nie będą
chcieli cię brać, a tak to jeszcze uścisk boskiego Apolla możesz wygrać.
Najcenniejsza nagroda jaką można sobie wyśnić.
- Za jakie grzechy ja
miałbym być twoim mężem, to ja nie wiem.
- Może byłeś seryjnym
morderca w poprzednim życiu?! – Podpytuje Kłuska, jednak ten zamiast się
zastanowić nad moimi słowami to tylko śmieje się i kręci głową z dezaprobaty.
- Nie mam już do
ciebie siły.
A ja niby do ciebie to
mam?
- Ale i tak trzymam za
słowo za obecność na każdych zawodach, bo jak nie to dostaniesz karę, jak tylko
przyjedziesz wiosną na wesele. O ile go nie odwołają.
- Nie kracz! Będzie z
nimi dobrze. Poza tym mam już dość rozstań na najbliższe sto lat. Zadzwonię później
do niej i pogadam. Może coś wskóram.
- Daj znać jak ci z
nią poszło.
- Okej, ale ty się już
tak o nich nie martw. Będzie dobrze i w maju hulamy.
- Tylko pamiętaj, że
idziemy razem i żadnego innego gacha ze sobą nie bierzesz.
Widzieliście to go?!
Będzie się rozporządzał moim zaproszeniem na niemal rok przez uroczystościami. Niedoczekanie
jego!
- No na pewno. Może do
maja zmienię orientację i przyjdę ze swoją dziewczyną, co?
- O! To nie byłoby
takie całkiem głupie. Z chęcią bym ci ją odbił.
- A ja to co?!
- Titusa ci oddamy.
O co to to nie! Nigdy
w życiu. Z tym człowiekiem się tańczyć nie da! Na samo wspomnienie tego jak
mnie odkręcał na weselu Zniszczołów robi mi się słabo.
- Dobrze wiesz, że jak
to zrobisz to promieni słonecznych już nie ujrzysz, chyba że się jakiś przebije
do twojej trumny.
- Obiecanki cacanki a
głupiemu radość.
O nie panien Kłusek!
Pan sobie grabi! I pan się kiedyś doigra, a wtedy będzie płacz i zgrzytanie
zębów.
- Ty to może już jedź
lepiej na ten trening, bo naprawdę cofną cię do lotosów i tyle z tego będzie.
- Raczej tobie bym się
radził pospieszyć, bo z tego co wiem to kwadrans studencki tylko na uczelni
obowiązuje, a nie w pracy. Zwłaszcza u twojej szefowej.
- Ale się mądrala
znalazł. Widziałby go kto.
- Nie marudź tylko
zmykaj pracować i do Domki zadzwoń, żeby znowu jakiś głupot nie wymyślała.
- Dobrze panie
profesorze.
***
- Karolina?
Siedzę sobie na
tarasie z herbatką, na którym dzisiaj o dziwo cisza i spokój, gdy nagle słyszę
Marcina za swoimi plecami.
- Tu się schowałaś.
- Szukałeś mnie?
- Nie. Tak tylko
zastanawiałem się gdzie jesteś. Mogę?
Wskazuje na krzesło
obok, a ja gestem ręki zachęcam go aby przysiadł się do mnie. W sumie dobrze,
ze przyszedł, bo przydałaby mi się wreszcie przerwa i oderwanie wzroku od tych
fakturek kochanych.
- Nie chciałbym być
wścibski, ale coś się stało?
Yyy.. o co znowu
chodzi? Czy ja o czymś nie wiem, czy co?
- Ale co masz na
myśli?
- No nie wiem.
Ogólnie. Taka jesteś ostatnio zamyślona. Czasami jakbyś traciła kontakt z
otoczeniem. To co robiłaś przez pięć minut, teraz robisz godzinę. Jakoś mniej
gadasz. Wcześniej buzia ci się nie zamykała, a teraz? Czasem trudno z ciebie
jedno słówko wydusić.
- Wydaje ci się.
Próbuję zbagatelizować
sprawę, jednak Marcin dalej drąży.
- Nie tylko mi.
- To znaczy?!
- Piotrek rano się
mnie pytał co ci jest, bo się dziwnie zachowujesz. Milena to zauważyła, więc jednak
jest coś na rzeczy.
- Może faktycznie
czasem trochę zamyślona chodzę, ale to kwestia raczej zmęczenia. W sumie
żadnych wakacji od zeszłego roku nie miałam. Ledwo sesje skończyłam, to posiedziałam
trzy dni w domu, które spędziłam na pakowaniu się i od razu tu przyjechałam.
Tutaj tez czasem w soboty wpadam, żeby sobie odrobić kilka dni, a poza tym
wiesz jakie to jest odpoczywanie na weekendzie. Zanim się obejrzysz już
poniedziałek i znowu trzeba do pracy iść.
- Może o Bartka
chodzi?
Aż się herbatą
zakrztusiłam na wspomnienie Kłuska. A on co ma tu do rzeczy niby?
No dobra, ma wiele. A
może i wszystko, ale skąd u Marcina takie pytanie?! I to nie pierwszy raz.
- Czemu niby o niego?
- Widziałem was
wczoraj na mieście razem – odpowiada chłopak, a w jego głosie można wyczuć
jakby wyrzuty?
Czy on ma mi za złe,
że się spotkałam z Bartkiem?! Ale co mu do tego? Przecież z nim tez nie jeden
raz na mieście byłam.
Nie, nie, nie! Tylko
nikt nie mówi, że nasza hotelowa wróżka i tym razem się nie pomyliła i dobrze
wywróżyła z tą Marcinkową miłością. Boże, tylko nie to!
- Siedzieliśmy
wieczorem w Zakopanem, ale to było czysto przyjacielskie spotkanie.
W sumie to randka w
ciemno, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć, co nie?
- Serio?
- No serio, serio. A
ty co myślałeś?
- Nie no nic.
- Nie to nie była
randka. Jesteśmy przyjaciółmi i tyle.
Dlaczego ja mu się
jeszcze tłumaczę.
- Czy ja mówię, że to
była randka?
- Ale pomyślałeś.
- Ale nie
powiedziałem.
- Ale pomyślałeś!
- Dobra, nie kłóćmy
się – Marcin uspokaja nas oboje i od razu zmienia temat - Co z tą twoją
koleżanką? Pogodzili się?
- Nie. I nie odbiera
ode mnie telefonu. Nie wiem co ona kombinuje.
- Może jej telefon się
rozładował, ale wyszła gdzieś i go zapomniała.
- Ona bez telefonu jak
bez ręki.
Niestety, Dominika to idealny
przykład uzależnienia od telefonu. Do ślubu pójdzie i jedną dłoń poda Johannowi
by ten jej obrączkę założył, a w drugiej będzie trzymała swojego androida.
- Mam nadzieję, że
niczego głupiego nie wykombinuje.
- Stare dobre
małżeństwa tez się kłócą, często o byle co, więc może dla nich to dobra wróżba?
- Obyś miał rację.
- Trzeba być dobrej myśli, że się wszystko
ułoży.
- Jestem, ale sam
wiesz jak to jest.
- Wiem, wiem.
- Pani Karolino –
rozmowe przerywa nam pojawienie się mojego ukochanego Pawełka - Magda panią
prosi do siebie. - Uuu znowu oficjalnie, ale nie mam siły mu dziś dogryzać.
- Już idę – odpowiadam
i zbieram się do swojego gabinetu dopijać po drodze zimną już herbatę.
Serio coś ze mną nie
tak. Nigdy mi herbata nie wystygała, a tu już kolejna w ciągu ostatnich kilku
dni. Czyżbym rzeczywiście aż tak się zamyślała, że tracę kontakt z
rzeczywistością?! Jakbym była przynajmniej zakochana,
***
Ja to nie wiem jak to
możliwe żeby w całym domu nie było ani grama czekolady. Zachciało ci się czegoś
słodkiego? To leć do sklepu. O głupią
czekoladę maszeruj na drugi koniec wsi, bo nie można było upić wcześniej, jak
było po drodze. Echhh za głupotę trzeba płacić. Tylko dlaczego ta cena jest aż
tak wysoka?!
Łapę za klamkę drzwi
sklepu, ale osoba z drugiej strony robi to jeszcze szybciej i mocniej, przez co
prawie zostaję uderzona w głowę. No tak, dawno siniaka nie miałam na czole.
- Karolka?! Nic ci nie
jest?
- Bartek! Uważaj!
Ledwo jedno limo mi
zeszło to już drugie chcą mi nabić. Chyba, że to jakieś nieudolne próby morderstwa
moje skromnej osoby?
- Sorki. Nie myślałem,
że ktoś sto za drzwiami.
- Widzę, że nie
myślałeś.
- Przepraszam –
odpowiada pełen skruchy Bartek.
- Myślisz, że tak
łatwo wybaczę ci ten zamach na moje życie?
- Tylko błagam nie każ
mi znowu klękać. Wystarczy, że wtedy z siebie pośmiewisko zrobiłem.
- Ojej. Jakie
biedactwo.
- Żebyś wiedziała, że
biedactwo.
- Poczekaj chwilę na
mnie. Ja tylko jedna rzecz kupię.
- Taa. Chwilkę. Już to
widzę. W godzinę się wyrobisz?
- Nie mówiłam, ze to
zrobię w mgnieniu oka, ale, że chwilę. Dwie godzinki i jestem twoja.
- Ale tylko moja? – co
za diabelski uśmiech. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele panie Kłusek, bo tu się
kolejka zaczyna ustawiać do mojego posagu.
- Tylko i wyłącznie
twoja skarbie. – Puszczam mu oczko i wchodzę do sklepu.
Biorę z półki pierwszą
lepszą czekoladę ale zaraz wracam się po drugą. Przecież ten buloklepa zaraz mi
weźmie jedną, a coś musze mieć w domu na czarną godzinę.
- Co kupiłaś?
- Nic – mówię cicho
próbując ukryć za plecami moją słodką zdobycz. Przecież musze dbać o dietę
naszego członowego skoczka. Pomijając oczywiście całą kadrę A, pozostałych
członków kadry B i jeszcze kilku juniorów rzecz jasna.
- Jak to nic?! Co tam
przede mną ukrywasz za plecami?
Chyba śni, że mu tak
po prostu pokaże. A ja śnie, ze on odpuści o tak po prostu, więc ganiamy się
wokół sklepu jak przedszkolaki. Dobrze, że ludzi nie ma, to nas nie widzą i
wstydu nie ma. Znowu.
- I
tak cię dorwę!
- W snach.
I dalej bawimy się w
berka, jednak moja zerowa kondycja w końcu daje o sobie znać, a on – pożal się
Boże sportowiec – chcąc nie chcąc ma ją lepszą i widząc moja bezradność
wykorzystuje to i zabiera mi obie czekolady ciesząc się przy tym jak małe
dziecko.
- I z czego się ta
cieszysz? Że okradłeś biedną studentką z dwóch czekolad?
- Masz. – Otwiera
jedną z nich i daje mi kostkę. – I nie płacz, że nic nie dostałaś.
- Och dziękuję za
pańską szczodrość.
- Nie ma za co
wariatko. – Puszcza całusa w powietrze na co ja tylko robię jeszcze bardziej
wkurzoną minę - Rozmawiałaś z Dominiką – pyta Bartek zmieniając temat.
- Nie. Nie odbiera
telefonów, nie odpisuje na smsy. Agata mówiła, ze pojechała do Krakowa po coś i
jak tylko wróci to da mi znać. A u Johanna jak?
- Pfilip dzwonił to
stwierdził, że nigdy go w takim stanie nie widział.
- Coraz bardziej się o
nic boję.
- Ja też. Ale na siłę
ich nie pogodzimy. Choć gdyby istniał jakiś sposób
- Bartek, jaki niby
sposób? Oni musza sami dojść do porozumienia.
- Ej no Karolka. Tylko
mi tu nie płacz – prosi wycierając z mojego policzka mokra plamę.
- Ale przecież ja nie
płaczę – odpowiadam żywo spoglądając w niebo czując kolejną kroplę na rękawie/
- Szybko! Do mnie.
Nie wiadomo kiedy i
skąd, ale nagle lunęło tak, jakby wodę wiadrami wylewano. I cóż z tego, że dom
Bartka jest za rogiem, i biegłam ile sił w nogach, jak i tak, gdy wpadliśmy do
jego domu, byłam tak przemoczona, że nie było na mnie ani jednej suchej nitki.
- I z czego się tak
śmiejesz? – pytam gdy udaje mi się zebrać wszystkie włosy z twarzy.
- Zmokłaś, czy mi się
wydaje?
- Spójrz lepiej na
siebie!
- Ciocia!
- Wujek! – Nagle do
zalanego przez nas korytarza wpada Lenka z Tomkiem.
- Nie wchodzić bo tu
powódź. Ciotka nam dom zalewa.
- Ej! – walę go
pięścią w ramię – A ty to niby nie?!!
- Nie. Lenka leć do
babci po jakieś ściery i ręczniki.
- Wszystko przez
ciebie! – oskarżam Kłuska bo to przecież wszytsko jego wina, że tak zmokliśmy -
Jakbyś mi nie chciał zabrać tych czekolad, to by nas ta ulewa nie złapała!
- A wiec to moja
wina?!
- A co? Niby moja?!
- O matko kochana! – Pani
Basia aż się załamała na nasz widok. Wcale jej się nie dziwie. Człowiek nawet
spod prysznica tak mokry nie wychodzi, jak my spod tej ulewy – Ale was zmoczyło.
- Troszeczkę –
stwierdza wielce uradowany Bartek. Skoro to dla niego troszeczkę, to ja nie
chcę wiedzieć co to znaczy dużo.
- Taaaa, troszeczkę. –
Już chyba nawet jego własna prywatna matka nie ma do niego siły.
- Bartek, te ubrania w
pralce tyle wody nie widziały co teraz.
- Przynajmniej będą
miały fajne wspomnienia z wakacji.
- Echh Bartek, Bartek.
- Cio?
- Trzeba się modlić o
zdrowie dla ciebie, bo o rozum to już za późno – stwierdzam z pełną powagi
miną.
- Nie stójcie w tej
wodzie tylko idźcie na górę się przebrać. Chyba masz jeszcze jakieś czyste
ciuchy, żeby dać Karolinie bo w moje to się raczej nie zmieści.
- Wiesz co mamo?! Ty
to zawsze wiesz jak mnie wychwalić przed dziewczyną.
- A co źle mówię?!
- Echh. – Bartek tylko
pokręcił głową i poszedł do siebie, a ja zajęłam się jeszcze wycieraniem głowy,
żeby nie zalać całego domu państwa Kłusków, wystarczy że w korytarzu mogą statki
pływać.
- Mogą być kadrowe dresy?
– pyta Bartek gdy widzi, że wchodzę do jego do pokoju.
- No jasne. Dawaj. I
bluzkę. Ale nie tą. Tą niebieską.
- Wymagania – wzdycha pod
nosem skoczek, jednak i tak wyciąga bluzkę, o którą go proszę.
- Ta pomarańczowa to
jest brzydka – tłumaczę, jednak on wcale
nie bierze my słów do serca.
- Ale ładnemu we
wszystkim ładnie.
- No wiem, że we
wszystkim wyglądam świetnie…
- Kto tu mówił o
tobie?!
- Oszty świnio! – Leję
go bluzką po głowie.
- Ej! To bolało!
- Bo miało – Wystawiam
mu język i uciekam do łazienki się przebrać.
Przebrana i w miarę
sucha schodzę do salonu, gdzie na kanapie siedzi połowa rodu Kłusków. W sumie
tylko Szymka i Anki brakuje.
- O ciocia. Siadaj tu.
– Lenka zabiera swoje lalki i robi mi miejsce na brzegu kanapy.
- Nie. Tu! Obok mnie –
przekrzykuje ją Tomek.
- Nie!
- Tak!
- Nie! Ja pielsia
ziobaclam ciocie.
- A ja dlugi!
- Spokojne. Wujek zrób
cioteczce kochanej herbatkę – zganiam z siedzącego pomiędzy dzieciakami Bartka
i zajmując jego spróbuję pogodzić dzieciaki.
- O! Jesteś.
- No jestem, Zrobisz
mi herbatę?
- Zaraz ci przyniosę.
Ttaki zagapiony w ten
film, że nie jest świadomy tego co się dzieje wokół. A nawet i lepiej. Nie
będzie próbował się wymigać od roboty.
- Ej no! Co to ma być?
- Ale o co ci chodzi? –
pytam z mina niewiniątka wsypując do kubka z gorącym napojem łyżeczkę cukru.
- Już ty dobrze wiesz
o co.
- Wujek cicho! My
oglądamy bajkę.
Z oglądaniem bajek tak
nam fajnie zeszło, że godzina dwudziesta pierwsza, a ja wciąż u Bartka.
- Ja się będę wreszcie
zbierać – mówię do Bartka próbując delikatnie wyswobodzić się z objęć dzieciaków,
które powoli już chyba przysypiają.
- Odprowadzę cię.
- Nie trzeba.
- Ja też chcię!
- I ja!
To się chyba
przeliczyłam z tym spaniem u bliżniaków.
- Nie masz wyjścia.
Idziesz z ochroną.
- A wy to chyba
powinniście już spać.
- Oj tam ciocia. Jutlo
nie idziemy do pszedśkolia.
- Możemy dluuuuuugo
śpać.
Oj dzieci, dzieci.
Nawet nie wiecie jak wam zazdroszczę.
- Ale bluzy weźcie
sobie jakieś, bo chłodno już jest, i mnie mama z babcia prześwięcą jak się
rozchorujecie.
- Dobrzie. – Milenka z
Tomkiem uciekają do drugiego pokoju po sweterki, a ja zostaję sama z Bartkiem w
salonie.
- Co się tak patrzysz?
- Do twarzy ci w tych
kadrowych ciuchach. Nie chcesz może zostać skoczkinią? Albo biegaczką? Co?
- Na nartach nie umie
jeździć, a na biegaczkę ma iść?
- To może do sztabu
cię wciśniemy
- Do was?! Do tej
bandy oszołomów?! Za żadne skarby.
- Nie wiesz co
tracisz.
- Za to wiem co
zyskuję.
- Idziemy? – Przylatują
dzieciaki i biorą mnie za ręce.
- Idziemy, idziemy.
I wyszliśmy od Bartka,
a dzieciaki tak się rozgadały, że nie byliśmy wstanie im nawet słówka wtrącić.
A to o jednej bajce, a to o drugiej. O przedszkolu. O domu. Kompletnie o
wszystkim.
- Ciocia? - pyta najmłodszy z Kłusków gdy podeszliśmy
już pod mój dom.
- Co tam Tomuś?
- A pójdziesz z nam
jutlo na lowely?
- Bo wujek nam
obieciał, że jak mama z tatą pojadą na wesele, a my pszyjedziemy do niego, to
pójdziemy na lowely.
- Ja wam coś takiego
obiecałem?!
- Tak!!!
Oj panie Kłusek, pan dobry
wujek, ale jeszcze słabo wykształcony w wychowywanie dzieci. Zapamiętaj sobie
jedną rzecz. Nigdy im niczego nie obiecuj, jeśli nie masz zamiaru tego spełnić,
bo cię będą chciały zamordować, jak im tego nie zrobisz. Wiem to z autopsji.
- No choć ciocia z
nami.
- Będzie fajnie.
Ziobaciś.
- Ale ciotka nie umie
jeździć na rowerze.
O nie! To już był cios
poniżej pasa. Niech tylko nadaży się okazja, a się odwdzięczę tym samym. Albo
jeszcze gorzej.
- A żebyś się nie
zdziwił Kłusu.
- Wujek. Ciocia taka diuzia
to i na duzim lowelku umie jeździć.
- Pojeździś z nami?
Ciocia plosimy. – patrzą na mnie swymi błagalnymi oczkami i składają rączki jak
do modlitwy.
- Masz dwa rowery? –
pytam w końcu Bartka, bo z tego co wiem, to Agi jest niesprawny i od niej nie
pożyczę.
- Mam, mam. Kurs
pierwszej pomocy tez ukończyłem, więc jak się wywrócisz na prostej drodze to
udzielimy pomocy.
- Ha ha ha. Bardzo
śmieszne.
- To co ciocia?
- Pójde jutro z wami
na te rowery. Nie zostawię was samych z wujkiem.
- Huraaaa!!!
- Widzisz jak się
cieszą, że nie zostaną z tobą samym.
- Taaa jasne. Lecimy
szkraby. Pożegnać się ładnie z ciocią.
I tak oto schylam się
po całusa na dobranoc od…
- Papa ciocia. - …jednego
szkraba małego…
- Doblanioć. – … i od
drugiego.
- Papa żabki. Śpijcie
dobrze.
- Wyśpij się na jutro.
Pa.
- Ej wujek! A całus na
doblianioć dla cioci – oburza się Lenka, za co nawet jestem jej wdzięczna.
- No właśnie wujek.
Gdzie całus dla mnie?!
- Proszę. – Odrzuca
moją grzywkę z czoła i całuje mnie w sam środek. - Papa. Słonko. – I znów ten
jego czarujący uśmiech. Trzeba się na patrzyć póki można.
_______________________________________________________________
Taki spóźniony prezent świąteczny, dla tych, którzy jeszcze to czytają :)
Mam nadzieję, że żaden polonista tutaj nie zajrzy, bo by na zawał zszedł, zanim do drugiej sceny by doszedł.
Te kłótnie Forfangów, to tak trochę zapchaj dziura wyszła, ale już niedługo nie będziemy tego potrzebować ;)
Do zobaczenia w przyszłym roku. Może jeszcze przed Zakopanem.
Całuski,
Karolka ;*