sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 12

Na zegarze właśnie wybiło południe, a ja nawet tych papierów nie zrobiłam. Jak ja kocham ręczne wypisywanie tych deklaracji ZUS-owskich. No ,kocham to po prostu.
Biorę kolejne dane do zapełnienia następnego druczku i patrzę, a tam Marcin. Drugie imię:  Paweł. I teraz wszystko mi się już zgadza. Ja to chyba mam wszczepiony jakiś magnes i przyciągam samych Pawłów do siebie. Ciekawe, jak ten buloklep ma na drugie. Niestety, jest podejrzenie, że i na niego tak działam.
Ja: Jak masz na drugie? - Piszę do pana Kłuska smsa i po chwili otrzymuję odpowiedź. Czyli zamiast harować, to się opierdziela. Znowu. Niech mi tylko jutro płacze, że się do konkursu nie dostał.
Bartek: Co na drugie?
Ja: No, jakie masz drugie imię?
Bartek:  A po co ci to? – Bo nie można od razu powiedzieć? Potrzebne i już.
Ja: Książkę piszę.
Bartek: Piotrek. A Ty? – uff, można odetchnąć z ulgą
Ja: A po co ci to?
Bartek: Leksykon imion damskich piszę.
Ja: Żebyś mógł Dominice nowe imię nadać?
Bartek: A no, to też :D To jak?
Ja: Monika.
Bartek: Monika, Monika dziewczyna ratownika…
Ja: Głupek :P

Bartek: :***
- Magda. – Wchodzi do nas Kasia, jedna z naszych recepcjonistek i pyta, na którą w końcu mają przyjechać Austriacy. Magda już cały tydzień jak na szpilkach chodzi z powodu tego ich przyjazdu. Coś czuję, że wesoło będziemy z nimi mieć, tylko raczej nas ta zabawa nie będzie tak cieszyć. Mamy jeszcze trzy godziny do nadejścia huraganu o imieniu Gang Kuttina. Będzie ciekawie, to pewne.
- Spokojnie. Nie stresuj się, będzie dobrze. – Próbuję ją jakoś wesprzeć, ale raczej na nic się to zdaje, patrząc na jej przerażoną minę.
- Będzie dobrze jak mi hotelu nie zdemolują. Znowu.
- Aż tak źle może być?
- Ostatnio, jak byli i stali na podium, to tak świętowali, że dziewczyny tydzień pokoje sprzątały. Nienawidzę, kiedy przyjeżdżają Austriacy, czy Niemcy. Zawsze zostawią taki syf, że się niedobrze robi, kiedy tam wchodzisz. Najlepiej to, gry Japończycy przyjeżdzają. Oni, wyprowadzając się zostawiają pokoje tak, jakby były nie używane. Ale mówiłam szefowej, żeby załatwiała kogoś innego, byle nie ich, to ta jak zwykle musiała na swoim postawić. 
- Może jednak nie będzie tak źle? Wystarczy, że godziny przyjazdu przekładają co chwila. Wystarczyłoby im już tej zabawy.
- Ta zabawa dopiero ma się zacząć.





***

No i siedemnasta. Jeszcze tylko do łazienki skoczę i uciekam stąd, zanim te austriackie dziewczynki znowu coś wymyślą. A  szczególnie ten ich celebryta Schlierenzauera, co mu pokój nie pasuje, bo za blisko okna, bo on chce z balkonem, bo to, bo tamto. Yhhhh! Gwiazdeczka  mi wielka przyjechała. Niech zje snickersa to przestanie się zachowywać, jakby z Hollywood przyjechała.
 No dobra, grzywka idealna można iść na podryw.
- Auaaaaa! Cholera jasna! – Ktoś z impetem otwiera drzwi do damskiej łazienki. - Łeb mi rozwalisz! – Wydzieram się tak, że na pewno na drugim końcu miasta mnie słychać.
- Sorry.
- Sorry? Wsadź sobie gdzieś to „sorry”.
- Nie krzycz. – Moim ślicznym, błękitnym oczkom ukazuje się ta okropna twarz.
- Głowę byś mi rozbił! – Dosyć głowa cię boli, to jeszcze gadaj po angielsku, żeby ten dureń cię zrozumiał.
- Nie chciałem przecież. Skąd mogłem wiedzieć, że tu jesteś? – Następnym razem napisze kartkę: „Jestem w łazience. Otwieraj powoli.” I to najlepiej w dziesięciu językach, żeby każdy mógł zrozumieć.
- Po pierwsze, to delikatniej drzwi nie umiesz otwierać?! A po drugie, dlaczego włazisz do damskiej łazienki??
- Pomyliłem się. Przepraszam. – Myśli, że mnie nabierze na tę udawaną skruchę? I jeszcze ten uśmieszek, na którego widok aż mnie w środku skręca.
- Mam gdzieś twoje przeprosiny. Przesuń się!
- A jak nie, to co mi zrobisz?
- To cię staranuję. Pasuje?
- Mmm, być staranowanym przez taką ślicznotkę. – Podchodzi do mnie i zaczyna bawić się kosmykiem moich włosów. – Mmm, bosko, kotku.
- Łapy przy sobie! – Odrzucam jego dłoń.
- Lubię takie jak ty.
- Ciesz się, że jesteś w hotelu, bo inaczej to na twojej ślicznej buźce pojawiłby się piękny czerwony ślad mojej dłoni. Więc uważaj, gwiazdeczko, bo mogę nie wytrzymać i nawet tu obdarować cię taką pamiątką  – mówię z przesadną słodkością i, wychodząc, staję mu obcasem na palcu. Chyba go zabolało, bo syczy z bólu. Jakoś mi go nie szkoda.
- I tak będziesz moja! – krzyczy, ale ja już tego nie słyszę, bo idę na kuchnię po jakieś mięso mrożone, żeby obłożyć czoło. Ślicznie będę jutro wyglądała z tym wulkanem na czole . Bosko po prostu. I jak ja mam niby teraz iść w miasto szukać swego księcia na białym koniu?.


***

Idę sobie spokojnie po pracy przez zatłoczone od turystów Krupówki, gdy nagle szarpie mnie ktoś za torebkę. No chyba nie, kolego! I już chcę odwrócić się, i wymierzyć piękny cios w jakąś cudowną twarzyczkę złodziejaszka, kiedy staje przede mną Dominika. Na żarty jej się zebrało.
- Wariatko! Zawału prawie dostałam przez ciebie!
- Szkoda, że nie widziałaś swojej miny. Przez chwilę to się bałam, że serio mi przywalisz.
- I zaraz dostaniesz za te głupie żarty.
- Oj, już się nie denerwuj tak i pozwól, że ci przedstawię. – Wypycha przed mój nos stojącego za nią wysokiego blondyna. Nawet bardzo wysokiego bo ja już patrzę na niego w górę. – Oto mój najcenniejszy skarb na ziemi, Johann. Johannie, a oto Karolina. Znajoma połowy nielotów Polski na czele z moim kochanym kuzynkiem, a także bliska sercu przyjaciółka Kłuska.
- Hej. Miło mi. – Poddajemy sobie dłoń z Forfangiem na przywitanie. A więc dosyć znam większość polskich lotników, AUT-ów przez weekend poznam aż za dobrze, to i norweskie gwiazdy ma zaszczyt poznać. No, no, no. Głupi to ma zawsze szczęście. Tylko żebym zaraz czegoś znowu nie odwaliła, jak to ja mam w zwyczaju.
- Hej. Ona zawsze tyle gada?
- No, niestety. – Wzdycha Forfang ze zrezygnowaną miną. Najszczersze kondolencje, mój drogi.
- Współczuję.
- Nie jest tak źle. Szczególnie zimą, jak mnie w domu praktycznie nie ma.
- No, a teraz lato, więc znowu cię nie będzie. A te kilka godzin w tygodniu jakoś wytrzymasz.
- O ile wieczorem nie zadzwoni. – Robi taką rozczulającą minę, że aż mi się go naprawdę szkoda zrobiło. Już cię lubię, panie Norweg.
- Ej! – Dominika go szturcha.
- Żartuję tylko, ty moja gadułko. – Całuje ją w czoło.
- Karola, spieszy ci się gdzieś, czy możemy usiąść i chwilkę pogadać? Bo nogi mi już odpadają od tego łażenia po Zakopcu.
- Dzieci w domu nie płaczą, więc spoko, możemy poplotkować troszkę.  – Siadamy na ławeczce po przeciwnej stronie ulicy. I od razu zostaję zasypana pytaniami od Dominiki. Normalnie jakbyśmy z rok nie gadały, a ona się z ukochanym kuzynkiem nie kontaktowała.
- Bo Olek mi wszystkiego przecież nie powie i muszę ciebie wziąć na przesłuchanie.
- Widocznie twierdzi, że więcej nie musi.
- A  to co mówi to trochę ubarwia, delikatnie mówiąc. Wiesz, co on mi ostatnio powiedział? Że Kamila na treningach leje. – Oluś taki chwalipięta? A mi się wydawało, że on taki spokojny, skryty w sobie chłopaczek. Pozory mylą jednak.
- No, to troszeczkę tylko ubarwił. Byłam w zeszłym tygodniu popatrzeć i równo skakali obaj.
- Karolina? – Po kilku minutach przypatrywania się mojej głowie, do rozmowy wtrąca się Johann. - A co ty masz na czole? To takie fioletowe? – Czyli jednak nie udało się tego tak fajnie zatuszować, jak myślałam.
- To? – Odsłaniam całe czoło, by pokazać ten wulkan, bo nie było sensu dalej go ukrywać.
- Boże! Karola, kto ci to zrobił? – Domka, spokojnie. Bez histerii.
- A taki jeden niedorozwój.
- Ale chyba nie…
- Nie, spokojnie. To nie był żaden z naszych nielotów.
- Nie to miałam na myśli. Napadł cię ktoś? Co się stało, że masz taką piękną śliwkę na środku czoła?
- Powiedzmy, że to był maleńki wypadek w pracy.
- Maleńki?! Głowę ci ktoś prawie rozwalił, a ty tak spokojnie o tym mówisz. – Widzę, ze Johann chce coś powiedzieć, ale ukochana nie daje mu dojść do słowa przez te swoje krzyki. Ja mu naprawdę współczuję tego związku z nią. Pewnie na niezłych prochach jedzie.
- To tylko guz. Nic takiego.
- Powiedz jej lepiej wszystko ze szczegółami, bo inaczej spokoju ci nie da. – Wreszcie i jemu udało się dojść do słowa. I trzeba znowu to opowiadać, ciekawe, ile razy jeszcze.
- Ale nic poza tym guzem ci nie jest?
- Chyba nie. Dopóki się gościu nie poskarży, że się na niego wydarłam, bo wtedy może być różnie.
- Ale to od faceta dostałaś? – Kiwam twierdząco głową. - I on do damskiej chciał wejść?
- Tak.
- Ślepy jakiś?
- Podobno oczy ma w porządku.
- Yyy, przepraszam. – Podchodzi do nas Marcin. A on tu czego?
- Czeeeść. – Trochę mnie zszokował jego widok. Może trochę bardziej niż tylko trochę.
- Mógłbym chwilę z tobą porozmawiać? W cztery oczy.
- Coś ważnego? Nie może poczekać do jutra? – Też sobie porę znalazł. Jakbyśmy w pracy nie mogli pogadać. Ale nie, tam to jest pan wielce urażony.
- Nie. Pięć minut tylko. Proszę.
- Przepraszam was, na moment. Za chwilę wracam.
- Spokojnie. Nie uciekniemy.
- Mam nadzieję. – Odchodząc uśmiecham się do Dominiki i Johanna. – No to słucham.
- Bo ja chciałbym cię przeprosić. Za to, co w sobotę powiedziałem. Nie chciałem cię urazić. Nie wiedziałem, że tak bardzo lubisz skoki. Wybacz. A to – daje mi bukiecik niezapominajek – na przeprosiny.
- Jakie śliczne. – No i mnie złamał. Kwiaty od faceta to niestety mój słaby punkt. Tylko żeby za często tego nie chciał wykorzystywać. - Dziękuję. A jeśli chodzi o skoki, to ja ich nie lubię. Ja je kocham.
- Nie przesadzasz?
- Nie. One są jak pies, najwierniejszy towarzysz i przyjaciel człowieka. Nigdy cię nie zostawi. Zawsze z tobą będą.
- Może i tak, ale chłopaka ci nie zastąpią.
- Dziś jest, jutro go nie ma. Zdradzi, zostawi, złamie serce. A skoki jedynie powodują stan przedzawałowy. Przy problemach z facetami to jak kropla w morzu.
- Nie chcę się już z tobą kłócić.
- I nie próbuj.
- Ale to ciekawe, mieć taką wielka pasję i całe życie jej podporządkowywać.
- Oj, uwierz, że całe.
- To co, wybaczasz? – Niepewnie się uśmiecha pod nosem, a ja nawet nie mam sumienia się na niego teraz złościć.
- Jasne, że wybaczam. Ale następnym razem, jak będzie temat skoków to masz trzymać moją stronę. Zrozumiano?
- Tak jest, szefowo.
- No i super. Przepraszam, ale muszę wracać do znajomych. Pogadamy jutro w pracy.
- Leć, leć. Pa, pa. – Odchodzimy w różne strony, machając sobie jeszcze na pożegnanie, a ci już jakieś szepty i głupie uśmieszki sobie urządzają. A ta wariatka to chyba ma zbyt długi język. Tylko by nim paplała na lewo i prawo.
- No, no, no. Facet spotyka cię na mieście, daje ci kwiatki.
- Mogłaś go do nas zaprosić – dopowiada Norweg.
- Albo nas zostawić.
- Wystarczy, że się widzimy w pracy. Nie potrzebuję jeszcze z nim kaw na mieście.
- A te kwiatki za co, jeśli mogę wiedzieć? Za co cię musiał przepraszać… - Patrzymy z Dominiką na Johanna z takim wytrzeszczem oczu, jakbyśmy ducha zobaczyły. Co on jasnowidz jakiś, czy co?
- Skąd wiesz, że mnie przepraszał?
- No, właśnie skąd wiesz? Nie wiedziałam, że czytasz z ruchu warg?
- Bo niezapominajki są na przeprosiny…
- Tylko nie mów - i oczywiście, znowu ktoś musi przerwać czyjąś wypowiedz i wtrącić swoje trzy grosze  - że to on ci to zrobił.
- Ale co?
- No tego guza na czole!
- Kto? Marcin? Nieee. Coś ty.
- No to całe szczęście.
- Bałby się mnie teraz zaczepić.
- No to za co cię przepraszał? – A to wścibskie dziewuszysko. Lepiej, żebyś za dużo nie wiedziała.
- Za to, że mnie kiedyś wkurzył swoim gadaniem.
- No to nieźle musiał cię wkurzyć, ale zależy mu na tobie.
- W jak niby sensie?
- Podobasz mu się. I chce czegoś więcej niż tylko przyjaźń. – Forfang, co za teorie ty snujesz! A już cię zaczynałam lubić.
- Coo?!
- No właśnie, o czym ty mówisz kochanie. Przecież ona się z Bartkiem spotyka.
- Że co?!! – No co jedno to lepsze z tymi swoimi wymysłami. Zaraz może jeszcze się okaże, że w ciąży jestem z księciem Harrym.
- To akurat Olek mi powiedział.
- Co wam się ubzdurało w tych waszych pustych główkach?! Kumplujemy się z Bartkiem, ale nic poza tym.
- Ja tylko powiedziałam, że się z nim spotykasz.
- Tak jak i z resztą chłopaków. Ale wy tylko szukacie pretekstu, żeby nas zeswatać.
- Nie, no co ty, Wydaje ci się.
- Taaa. Wydaje. Idziesz koło skoczni, staniesz chwilę z którymś i od razu gadka, że Bartek zaraz przyjdzie. W domu babcia tylko: „Co u Bartka? Pozdrów go”. Ty mi wyskakujesz z przyjacielem od serca. No, ogarnijcie się. My się lubimy. Tylko lubimy.
- Ale na wesele do Olka idziesz z nim.
- Raczej tak, ale to jeszcze nic pewnego.
- No to pogadamy o was za dwa tygodnie.
- Zmieńcie temat, bo się pobijecie zaraz. – Spokojna twoja rozczochrana, panie Forfang. Czy ja wyglądam na osobę, która bije bezbronne kobiety?
- Spokojnie, słońce. Dobrze wiesz, że ja nie biję bezbronnych istot.
- Nie myśl sobie, że ja taka słaba jestem.
- To chcesz się bić?
- No, jasne. – Johann patrzy na nas przerażony, a my po chwili wybuchamy śmiechem. Nie będziemy sobie wstydu na środku Zakopanego robić.
- Przestraszyłyście mnie – mówi nieco obrażony.
- Przepraszam, słoneczko. Ech, kochanie chyba musimy się już zbierać, żeby Stöckl się nie wkurzał.
- No, niestety. Siła wyższa nas wzywa. Miło było poznać. I pomyśl o tym chłopaku. – Forfang, grabisz sobie. Oj, grabisz.



___________________________________________________________________

Hejka :)
Jest tu ktoś jeszcze? Może jakaś zbłąkana duszyczka się znajdzie :)
To coś, miało trafić tu jakiś miesiąc temu, w okolicach Planicy. Miało, ale trafiło dopiero dziś. Takie tam miesiąc później niemal :D Kochana maturka dba bym jak najwięcej czasu spędzała przy zadaniach z matmy, czy podręczniku do wosu (ojczystego nie zdam, więc nawet nie warto kuć :P ), a nie nad edytowaniem tego dziadostwa. 
A więc mamy początek LGP. Konkursy w Zakopanem, a nie jak to w rzeczywistości ostatnimi laty w Wiśle. To tak dla wyjaśnienia, jakby się ktoś nie łapał gdzie skaczą orły Karolki. I mamy Forfanga, i Gregorga. Mam nadzieję, że ulubienice Grześka mi wybaczą to jaki on tu będzie. O ile pojawi się kolejna część tego czegoś, bo nie mogę Wam obiecać, że znajdę wenę na edytowanie kolejnych rozdziałów. Nawet po maturce. Pożyjemy, zobaczymy. Dziś się jeszcze nie żegnam :)
Zaległości u innych nadrobię. Obiecuję. Ale dajce mi czas do połowy maja.
Gorące całuski od Karolki. Trzymajcie kciuki za dwa tygodnie, i oczywiście powodzenia innym maturzystom. Połamania piór ;) :***