poniedziałek, 3 czerwca 2019

Rozdział 33


Budzik jeszcze nie dzwonił, a ja już piję kawę. Tak! Kawę! Ja, człowiek, któremu sam zapach tego trunku wykręca twarz w drugą stronę, piję ją i to nawet bez obrzydzenia. Czarna mocna kawa, bez najmniejszej kropli mleka i ani grama cukru. Może postawi ten wrak człowieka na nogi. Przynajmniej do siedemnastej, żeby jakoś przetrwać w robocie. Udawać kilka godzin, że nic się nie dzieje, a potem wrócić do domu walnąć się na łóżko i popadać w depresje.
Bo co mi innego pozostało? Iść w góry i rzucić się w prząść? Znając moje umiejętności wspinaczkowe, nawet bym do tej przepaści nie doszła.
Zjebałam sprawę po całości. Ale przecież sama tego chciałam. Tylko gdy wypowiada się to na głos i rozmyślania stają się rzeczywistością, to nagle uderza cię w twarz świadomość, że popełniasz najgorszą rzecz w życiu, której prawdopodobnie nie będzie się dało już odwrócić. Tak właśnie marnuje się życie.

***

- Odbierzesz wreszcie ten cholerny telefon!
Siedzę sobie na tarasie choć zimno, aż się trzęsę jak galareta, ale nie mam ochoty stad iść. Mokro, bo deszcz leje jak wtedy, gdy się z Bartkiem ganialiśmy pod sklepem i nas ulewa złapała. Herbata, którą trzymam w dłoń już dawno wystygła, a telefon leżący na stoiku dzwoni od jakiegoś czasu, jednak nie potrafi wyrwać mnie z rozmyślań. Dopiero krzyki jaśnie pana Pawła spowodowały, że wróciłam do rzeczywistości.
- Zrobisz coś z tym telefonem, czy nie!
- Już! Spokojnie. Nie musisz się wydzierać na pół Zakopanego.
Powrzeszczelibyśmy pewnie jeszcze na siebie, ale akurat szefowa się pojawiła na horyzoncie, więc się uciszyliśmy oboje. Jeszcze mi brakuje tego, żeby jej podpaść w ostatnich dniach.
- No w końcu! – Odbieram telefon i słyszę jakże mile powitanie od kuzynki – Kobieto! Dodzwonić się do ciebie to z cudem graniczy. Czy cię zamknęli w jakieś pustelni, czy co?
- Też się cieszę, że cię słyszę – odpowiadam markotnie.
- Co ty taka nie w humorze.
- A czy zawsze muszę być?
- Nie no nie, ale stało się coś?
- Nie.
- Na pewno? – Panie Boże miej mnie w opiece i ochroń mnie przed tym rodzinnym Sherlockiem Holmsem.
- Na pewno.
- Powiedzmy, że ci wierzę. – Nie komentuje, w duchu błagając, by Pyśce nie przyszedł do głowy pomysł zaprezentowania mi tu teraz jakiegoś monologu filozoficznego, jak to ona ma w zwyczaju.
– Jesteś tam? – słyszę po chwili ciszy.
- Nooo.
- Nie podoba m się ton twojego głosu, ale może to tak przez telefon tylko słychać Skonfrontujemy to potem.
- Co?! – Skonfrontujemy? Skąd u niej takie słownictwo? I niby jak ona chce to zrobić?!
- Pstro! Jestem w Zakopanem i mogłybyśmy się spotkać po południu.
Czyli moja piękna wizja leżenia w łóżku właśnie lega w gruzach. Przecież muszę się z nią zobaczyć, bo inaczej nie da mi spokoju i będzie chciała coś węszyć w moim biednym życiorysie. Za jakie grzechy dobry Panie Boże? A no dobra, już wiem.
- O której kończysz?
- O siedemnastej, może chwilę wcześniej uda mi się wyrwać.
- Super. To, gdzie się spotkamy? Koło skoczni podobno jest fajna knajpka.
- Nie! Nie na skoczni!
O nie! To miejsce i ludzie z nim związani będą omijani w najbliższym czasie jak największym łukiem.
-  Na Krupówkach. U samej góry jest taka kawiarenka z dobrą czekoladą. Śnieżynka. Znajdziesz spokojnie, bo budynek wymalowany na niebiesko.
- Spoko, spoko. Znajdzie się. W końcu się tę geografie studiuje, to mapą umiem się posługiwać.
- Tak rzucający się w oczy budynek musisz znaleźć. Nawet w okularach na nosie.
- Ha, ha, ha, ale z ciebie śmieszek.
- Dobra mała…
- Tylko nie mała!
- Dobra, dobra, nie bulwersuj się. Lecę, bo robota czeka. Pa.
Odkładam telefon i wzdycham głęboko. Też wiedziała, kiedy przyjechać, a przed nią ciężko coś ukryć. Trzeba będzie ją jakoś zagadać, żeby za bardzo nie chciała węszyć. Choć z drugiej strony to może dobrze, że jest. Zawsze to inna osóbka, mało związana z tym miejscem do pogadania, to i myśli na bok trochę uciekną.

***

Ciągle pada, nanana… ciągle pada … nanana…
Nie. Nie poprawił mi się humor. Wręcz przeciwnie. Moja dusza płacze jak niebo nade mną. Dobrze, że jest ta parasolka, to głowa względne sucha. Nie będzie wstydu siąść z Paćką na mieście, choć spodnie całe w błocie, bo tu kierowcy raczej bez kultury i nie zwolnią, tylko szaleją wjeżdżając w każdą kałuże tak, że większość z niej ląduje na mnie. Ale wole już wyglądać jak ostatnia fleja, niż żeby mnie Paweł podwiózł do centrum. Tak! Szanowny pan kelner, król miłościwie nam panujący, przemówił ludzkim głosem i spytał, czy mnie nie podwieźć na dworzec. Podobno niezłą minę zrobiłam, jak to usłyszałam z jego ust. Taki dar od życia, a ja stwierdziłam, że wole wyglądać jak zmokła kura, niż jechać z tym baranem. Pewnie byśmy się pozabijali przez te piętnaście minut jazdy razem. A śmierć tragiczna to raczej nic dla mnie. Życie przecież taaakie piękne.

Nigdy nie myślałam, że przechodząc obok skoczni, jej widok sprawi mi taki ból w sercu jak teraz. Wierzcie albo i nie, ale z największą chęcią wybrałabym inną drogę, byleby nie iść tedy, obok skoczni. Ale niestety. Innej trasy nie ma. Kiedyś cieszyłam się z tego powodu, dziś – przeklinam to w duchu.
Los się jednak tyle nade mną lituje, że pojechali w końcu do Wisły i nie mam możliwości natknięcia się dzisiaj na nich. Nie muszę się z nimi mijać, gadać, słuchać kolejnych aluzji względem mnie i Bartka, a co najważniejsze – nie muszę go widzieć. Nie wiem, czy byłabym w stanie teraz na niego spojrzeć, zamienić z nim choćby słowo. Jedno, maleńkie słówko. A przecież jesteśmy nadal przyjaciółmi.

Jestem już niemal na Krupówkach, gdy odbieram telefon.
- No gdzie ty do cholery jesteś!
Ta to nigdy nie strzępi sobie języka na jakieś mile powitania.
- Pyśka, już prawie na miejscu.
- No bo ja siedzę tu jak głupia i czekam …
Nie słyszę już, co dalej mówi przez telefon, bo gdy widzę parę przechodzącą przez ulice, kilka metrów przede mną, moje ciało nagle staje niczym posąg na tym chodniku. Ale oni we dwoje?! Bartek i Kaśka?!
Osłupiałam w sekundę, gdy zobaczyłam jak wchodzą do sklepu z pierdułkami dla dzieci. I się tak uśmiechają do siebie. Szkoda, że się jeszcze za rączki nie trzymali. Tak to, jak ja głupi, że byłem z Kaśką. Tyle czasu zmarnowałem. A teraz co? Razem kompletują wyprawkę dla jej dziecka. A może to jednak jego? Ale mówił, że chce go wyrobić w role tatusia. Przecież wtedy na łące, jak mi o tym mówił, był taki przebity tym wszystkim, ale pewny, że to nie jego.
Czyli jednak stara miłość nie rdzewieje. I ten sms do Johanna by tu pasował. Ale spotykali się i nic mi nie powiedział?! Dlaczego mnie cały czas oszukiwał?! Po co on to robił?
- Ej! Karolina! Jesteś tam?
- Co? Yyy jestem, jestem.
Tak mnie zamurował ten widok, że zapomniałam o rozmowie z Patrycją
- Wiesz co? Wychodź stamtąd. Ja potrzebuje czegoś mocniejszego. Czekaj przed tą kawiarenką i pójdziemy do baru. – Rozłączam się bez czekania na jakąkolwiek odpowiedź kuzynki.
Wycieram łzy, które znów napłynęły do oczu. Szybkim krokiem idę przed siebie, żeby tylko się nie rozkleić na dobre, zanim wleje w siebie jakieś procenty.

***

- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – pyta Patrycja po tym, gdy niemal jednym łykiem wypijam całą lampkę wina.
- Nie.
- Tylko mi nie mów, że się nic nie stało, a upić to się chcesz dla przyjemności.
- Pyśka błagam! Nie dzisiaj.
- To się ogarnij! Nie pamiętam kiedy cię w takim stanie widziałam. Nawet po tym patafianie Pawle tak nie wyglądałaś.
To chyba działam jak magnez na takich, jak to ona powiedziała? Patafianów? Jedne lepszy od drugiego.
- Pyśka, pogadamy kiedyś o tym, ale proszę cię, nie teraz. Lepiej gadaj co u ciebie. Skąd ty się tu wzięłaś tak w ogóle?
Powzdychała trochę, pomarudziła jak to ona, ale koniec końców i tak jak zawsze zaczyna gadać o sobie. Jak czasami mam ochotę ją za to udusić, tak dziś wielbię w duchu jej gadulstwo.
Tak siedzę w tej knajpce, pije to wino i udaję, że słucham Patrycji, a tak naprawdę ciągle myślę o tym, co dziś zobaczyłam. Bartka takiego roześmianego, radosnego. Takiego jak nie raz był przy mnie. Czy to wtedy, gdy siedzieliśmy tylko we dwoje, czy z brygadą ze skoczni, albo z dzieciakami. Co prawda rzadko mu schodzi uśmiech z twarzy, taki typ człowieka, ale gdy czasem rozmowa zahaczyła o Kaśkę, to mina mu rzedła i jak najszybciej zmieniał temat na weselszy, by znów móc suszyć swe bielutkie ząbki. A dziś? Ten sam Bartek u boku byłej, która go zostawiła dla innego. Chodzą sobie po mieście jakby nigdy nic. I gdybym ich spotkała, po raz pierwszy w życiu, powiedziałabym jaka szczęśliwa para. A tak to przecież wiem, a raczej wydawało mi się, że wiem, jak jest.
A może on przez cały czas ją kochał? Mimo tego wszystkiego co mu zrobiła? Przecież on nawet chciał jej się oświadczać. Pamiętam jak mówił, że myślał, że to ta jedna, jedyna, ale runęło to wszystko jak domek z kart. Stara miłość nie rdzewiej, jak to mówią. Powinnam się cieszyć. Przyjaciel jest szczęśliwy. Wrócił do ukochanej. A my przecież nadal możemy się przyjaźnić.
Taaak. Jestem baaardzo uradowana tym. Radość aż kipi.
- Ooo! Karolka!
Słyszę za sobą głos, który rozpoznałabym chyba wszędzie. A czy ja nie mówiłam, że nie chce ich dzisiaj tu widzieć?!
- Cześć Titus! – Macham mu na przywitanie ręką.
Wkurza mnie on nie raz, ale to chyba mój ulubiony przygłup z tej całej bandy nielotów.
- A co ty tu robisz mój drogi? Czemu nie jesteś w Wiśle?
- Przecież byłem z Bartkiem na badaniach w Krakowie. Nie mówił ci?
Robi taką zdziwioną minę, że oczy prawie mu z orbit wypadają, a Pyśka siedząca obok i obserwująca całe zajście ledwo powstrzymuje wybuch śmiechu.
- Widzę, że brakiem kultury zaraziłaś się od Kusego.
Oszty małpo zzieleniała! Jak możesz mnie porównywać do tego drania!
Pocisnęłabym mu jakąś ripostą, ale wole odpuścić, nie chce o nim gadać, a na pewno do tego by doszło.
- Cześć, jestem Krzysiek - z uroczym uśmiechem podaje dłoń Patrycji, a ta pali buraka.
- Patrycja.
- Dobre winko pijecie – komentuje starszy z braci Miętusów, gdy dosiada się do naszego stolika.
- Titus?
- Co?!
- Chyba nie przyszedłeś tu do nas, żeby z nami siedzieć.
- No niby nie, ale chłopaków jeszcze nie ma, a tu siedzą dwie urocze damy…
- Nie podlizuj się, a ty Pyśka nie czerwień się tak jak Kłusek i mi wstydu nie przynoś!
- Co? Ja?
- Nie. Królowa Elżbieta.
Marszczy ten swój nosek, robiąc przy tym jeszcze jakieś dziwne miny, a potem znowu wlepia swe ślepa w Krzysia. Patrycja, ja cię proszę, tylko nie łam mu serca. To jest dobre, poczciwe stworzenie. Szkoda go.
- Ale patrz, odpowiada jak tobie zawsze Bartek.
I po jaką cholewkę ja o nim wspominałam.
- A ty z kim się tu umówiłeś?
- A co ty matka jego i go przesłuchujesz?
A to małe pyskate! I to na własnej krwi takiego nicponia wyhodowałam.
Kiwam twierdząco głową, bo nie zamierzam wdawać się z nią w dyskusje.
- Koty, mój Grzesiek i Stękała.
- Bartek też? – dopytuje z nadzieją, że go tu dziś nie spotkam.
- Nie. Gadał, że mu coś wypadło i jest zajęty.
Mhhh. Zajęty. Ale co to? Nie pochwalił się czym, czy Krzysiek nie chce mnie uświadamiać?
- Ej! O jakim wy Bartku ciągle gadacie?
Moja biedna, mała siostrzyczka choć raz nie wie, o kogo chodzi. Oj jakżeż mi przykro.
- Taki jeden nielot, jak Titus i reszta bandy, która zaraz tu wpadnie.
- Ej! Przecież mówiłaś, że dobrze skacze, że dumna ze mnie jesteś.
- Ależ oczywiście, że tak. Ja z was wszystkich jestem dumna.
- Dobra, dobra. Nie śmiej się już ze mnie.
Nawet nie wiem kiedy, a zaczęłam się śmiać pod nosem. To wino ma taką moc czy ten banan na twarzy Miętusa? Banan spowodowany wpatrywaniem się w Pyśke! Panie, Titus, czy Pan chce się wżenić w moją rodzinę? To nie są tanie rzeczy.
Dobre to winko jednak mają. Miętus zna się na rzeczy.
- Gdzieżbym śmiała. Z ciebie? No wiesz co? Za kogo ty mnie masz?
Pewnie by coś odpowiedział, ale dość, że rozproszył go chichot Patryśki, to właśnie do środka weszli chłopcy i oczywiście jak to oni, pozabierali krzesła od innych stolików i dosiedli się do nas.
I po babskim spotkaniu.
I po moim winku!

***

W sumie to dobrze, że przyplątała się do nas ta zgraja wariatów. Przynajmniej miałam jak do domu wrócić. I to nie byle czym, a zacnym subaru pana Kota. A co? Wozi się człowiek.
Ciekawe jak tam Patka. Mam nadzieję, że nic nie wykombinowała z Titusem, a ten nie puścił pary z gęby i nie wygadał się jej o Bartku. Im ten małolat – no co? trzy lata młodsza, to małolat -  wie mniej tym, lepiej dla wszystkich. I tu jest drugi plus tego, że siedli z nami. Tak mnie zagadali, że dosyć nie myślałam o tym kulfonie, czy jak to Patrycja powiedziała, to na dodatek humor mi się przez nich poprawił. Choć winko też tam miało swoją zasługę, co było szczególnie widać, gdy musiałam łapać ramię Andrzeja, gdy wychodziłam po schodach z baru.
- Kuba?
Wychodzę z kuchni i widzę podążającego na górę Wolnego.
- Ty też nie w Wiśle?
- Musiałem po paszport przyjechać, a u Agi zostawiłem, a co? – pyta, gdy dochodzę do niego i razem wspinamy się po schodach.
- Nie, nic. Tak pytam.
- A Bartek jak? Załatwił?
I już trzeba o nim wspominać? Czy ja mną na twarzy wypisane „pogadaj ze mną o Bartku”?! Nie można ominąć tego tematu bokiem?
- Te badania? Nie mam pojęcia.
- Pewnie załatwił, bo by dzwoniłby i klął jak szewc. Choć w sumie. Jakiś markotny był, jak gadałem z nim na południe. Ugryzło go coś?
- Kubuś, nie mam zielonego pojęcia. Nawet z nim dzisiaj nie gadałam.
- To nie z tobą miał się spotkać?
- Nieee.
Hmmm, czyli nikt o niczym nie wie? Przynajmniej nie dowiaduje się ostatnia, jak przysłowiowa żona o kochance.
- To co on znowu kombinuje. Echh za nim też czasem ciężko trafić – wzdycha, po czym każde z nas idzie do innego pokoju.
- Kuba! – wołam go, zanim zdąży zamknąć za sobą drzwi. Odwraca się i na moje zawołanie ręka podchodzi do mnie.
- Kuba, oni z Kaśką to długo byli razem, co nie?
- Ja wiem, z dwa lata to na pewno. Już chyba do trójki dochodziło.
- Jaka ona była?
- Dziewczyna jak dziewczyna. A co? Coś się stało?
- Nie, nie. Tak tylko pytam. Byli szczęśliwi?
- Nie licząc tych ostatnich sześciu miesięcy to tak. Potem się coś posypało i wyszło, jak wyszło. Znalazła innego, Bartka zostawiła na lodzie, a ten się nie mógł pozbierać całą wiosnę. Dopiero początkiem lata się ogarnął. Tak naprawdę to ty go wyciągnęłaś na prostą po tym wszystkim. Ej! Karola co jest?
Chyba zauważył łzę, która spłynęła mi po policzku.
Miałam już nie płakać. Nie przez faceta.
- Nic Kubuś. Nic.
Nie bój się. Dam sobie radę. Nie pierwszy i pewnie ostatni raz jestem w takim stanie. Wyjdę kiedyś z tego. Poboli i przestanie.
- Ty też ich razem dzisiaj widziałaś?
Uśmiecham się przygryzając wargi, by się całkiem nie rozkleić i kiwam twierdząco głową.
- Ktoś jeszcze ich widział?
- Moja mama z siostrą i Agata z Gosią dzwoniły do chłopaków, i się dopytywały o co chodzi.
- Czyli nikomu się nie pochwalił, że się z nią spotkał, albo nawet spotyka od dłuższego czasu.
- To musiał być jakiś głupi zbieg okoliczności dzisiaj. On by się tak po prostu z nią nie spotkał. On jest głupi, ale nie aż tak by do niej wracać.
- Stara miłość nie rdzewieje. Leć już do Agi. I nie mów nikomu, że pytałam o Kaśkę.
- A ty wreszcie pogadasz w tym debilem? Bo on się w życiu nie odważy.
- Daj spokój Kubuś.
- Przecież to widać jak za sobą szalejecie. Jedno za drugim w ogień skoczy. Nie patrz tak na mnie, jakbym po chińsku gadał. Bartek idealny nie jest, ty też nie. Nikt nie jest. Ale…
- Ale pozostaniemy tylko przyjaciółmi. I nic już tego nie zmieni. Już za późno na to.
- Nigdy nie jest za późno na powiedzenie dwóch słów.
- Czasem jednak jest – stwierdzam wycierając kolejną łzę z policzka.
- Żebyście tylko potem oboje tego nie żałowali.
Ja będę, choć mam to, co sama chciałam zrobić, ale on najwidoczniej bawi się świetnie przygotowywać się do roli tatusia.
- Idź już spać – proponuje Kuba - Ledwo stoisz na nogach. Dobranoc.
- Nie wiem, czy dam radę usnąć, ale dobranoc. I proszę, ani mru mru.
- Jasne. – Uśmiecha się po czym oboje znikamy w swoich pokojach.
Matko Bosko Częstochowsko! Co mi odbiło, żeby wypytywać Kubę o Kaśkę? I tak się niczego nie dowiedziałam, oprócz tego, że Bartek nikomu się nie przyznał, że to z nią miał się spotkać. Tylko słabo mu kamuflaż wyszedł, bo cała skoczna familia już wie, że paradowali razem po Krupówkach.
A może jednak jej wybaczył i chce znowu z nią być? Czasami taka przerwa dużo daje ludziom. Potem wracają do siebie i są szczęśliwi. A ja tak bardzo chcę, żeby był szczęśliwy. Nawet jeśli miałabym tego nie podziwiać. Bo wbrew pozorom to jednak dobry chłopina i zasługuje na to, by cieszyć się pełnią szczęścia i żyć piękną miłością.

niedziela, 7 kwietnia 2019

Rozdział 32


Godzina dwunasta wybija na zegarze, gdy siedząc na tarasie uświadamiam sobie, że od rana w ustach nie miałam nic więcej niż kilka łyków wody. Nic nie jem. Na pracy nie mogę się skupić bo ciągle myślę o Bartku i tym SMS-ie od niego. Wczoraj byłam pewna, że musi chodzić o jakąś inną dziewczynę. Może nawet i o Kaśce pisał. Stara miłość podobno nie rdzewieje.
Ale z drugiej strony dlaczego to jednak nie miałoby o mnie chodzić? Ile razy ma jakiś problem zawsze do mnie dzwoni. Jak kostkę skręcił to mnie prosił o przyjście, a nie ją. Wczoraj jak pogadaliśmy w szatni też mu się humor trochę poprawił. Poza tym kilka razy wydawało mi się jakby w ostatniej chwili gryzł się w język, tak jak i ja, żeby tylko nie powiedzieć o te dwa słowa zbyt dużo.
Więc może faktycznie Bartek o mnie myślał pisząc ta wiadomość do Johanna? Tylko czy warto zaczynać cokolwiek skoro ja już powinnam pakować walizki? Przecież to będzie tak ciężko razem utrzymać. Ja tam, on w ciągłych rozjazdach. Już raz stracił swoją miłość życia przez ciągłe podróże, a tutaj wcale lepiej by to nie wyglądało.
- Uważaj bo cię żmija ugryzie?! – krzyczy nagle Marcin wyrywając mnie z transu zamyśleń.
- Cooo?!!
- No właśnie co?! Co się z tobą dzieje. Od kilku dni chodzisz taka jakaś nieswoja, ale dziś to już w ogóle przechodzisz samą siebie. W jednej chwili śmiejesz się sama do siebie, żeby zaraz być o krok od uruchomienia fontanny łez. Możesz mi wreszcie powiedzieć o co chodzi? Bo o coś przecież chodzi.
- Oto, że przez swoją głupotę mogę schrzanić sobie całe życie – odpowiadam po chwili i czuję jak po policzku spływa mi łza.
STOP! Nie ma rozklejanie się. A na pewno nie tutaj. Nie w pracy, gdzie wszyscy wszystko widzą. I na pewno nie przy Marcinie.
- To jej nie popełniaj tej głupoty i nie marnuj sobie życia.
- Dobrze wiesz, że nie wszystko jest takie proste jak się wydaje. Szczególnie, że powodzenie misji nie zależy tylko od ciebie.
- Zakochałaś się? – podpytuje tonem takim jakby mnie o coś oskarżał. I ta jego mina jakby mnie co najmniej na zdradzie przyłapał.
Nie odpowiadam na jego pytanie. Chyba domyśla się odpowiedzi, gdy chowam twarz w dłoniach ze wszystkich sił próbując się nie rozkleić.
- Powiedz mi tylko czy to Bartek?
- A co to za różnica Bartek czy nie Bartek?!
- Taka, że znów przegrywam z nim walkę o serce dziewczyny.
Podnoszę wzrok na niego jednak zanim cokolwiek z siebie wyduszę on już ucieka do swoich obowiązków zostawiając mnie samą na tarasie.
Jestem okropna. Typowa egoistka. Cały czas myślałam tylko o sobie i o tym co zrobić, by przyjaźń z Bartkiem nie rozwinęła się o krok za daleko, i nawet nie zauważyłam, że obok jest ktoś inny. Ktoś kto też starał się być moją podporą w każdym kroku.
Brawo! Zjebałaś to koncertowo. Bo jakby ci było problemów za mało.

             ***

Mam dość! Mam serdecznie dość dzisiejszego dnia. I to chyba widać, gdy z impetem otwieram drzwi od hotelu, żeby wreszcie stąd wyjść. W sumie nawet nie próbuję już tego ukrywać. Uwaga! Podróżujący na trasie Morskie Oko – Krupówki, powinni zachować szczególną ostrożność, ponieważ na trasie mogą napotkać na huraganową burzę Karoline. Jest dziś wyjątkowo gwałtowna i może zniszczyć wszystko cokolwiek nawinie się jej pod rękę.
Myślałam, że spacer przez Zakopane dobrze mi zrobi. Że ochłonę. Przemyślę coś. Jak zwykle, myślę jedno a wychodzi drugie. Nawet ta dziura w drodze mnie do szału doprowadza.
- Ręce do góry! – Podskakuję go góry gdy zza krzaków przy skoczni wyskakuje dwóch debili – czytaj Biegun i Zniszczoł.
Jak ich zaraz zdzielę moja biedną torebką to nie będzie im tak do śmiechu.
- Porąbało was do reszty! Co to ja mam serce ze stali, czy co?! Do grobu chcecie mnie wpędzić?!
- Boże! Nie krzycz.
Panie Biegun. Po pierwsze to nie wzywaj imienia Pana Boga nadaremno, a po drugie, to od kiedy ty masz taki wyczulony słuch? Jak były zawody i stado wściekniętych hotek się na was rzucało z piskiem to ci jakoś nie przeszkadzało.
- My tak dla żartów tylko.
- Olek! Dla żartów?! Dla żartów chcieliście żebym na waszych oczach na zawal zeszła? Dzięki wielkie.
- Przepraszamy.
- My naprawdę nie chcieliśmy nic złego.
Taaak. Wy nigdy nie chcecie nic złego. Normalnie złote serduszka wszyscy macie. Tylko ja jak zwykle ta zła i niedobra. A na dodatek łamaczka serc.
- Cicho już. Bo nie ręczę za siebie.
- Coś się stało?
- Nic.
Krzysiu lubię cię, ale uwierz, że w tym momencie to jesteście ostatnimi osobami, którym chciałabym się zwierzyć. Razem z całym wszechświatem.
Koniec tych pogaduch. Trzeba się zbierać, bo jak znam mojego pecha, to zaraz tu Bartek przyjdzie i będzie wiercił dziurę w brzuchu o co ja taka zła.
- Od ukochanego jej się humorek pewnie udzielił.
- Biegun! Prosił cię ktoś o zdanie?
Ledwo powstrzymuje się przed tym, żeby go nie walnąć w ten głupi łeb.
Ja już mam naprawdę dość tych i gadek. O wiele prościej byłoby to wszystko załatwić, gdyby cała skoczna familia nie wtrącała swoich trzech groszy między moją relację z Kłuskiem.
- Już. Przepraszam.
- W ogóle, to co wy tu robicie. Mieliście jechać do Wisły.  – Próbuję jakoś zmienić temat, co jest o wiele lepszym pomysłem niż mój nastrój.
- No mieliśmy, ale tam coś przy torach jeszcze robią, i skocznia dziś nie do użytku, więc siedzimy tu.
- To czemu paradujecie pod skocznią, a nie siedzicie na belce?
- Bo bardzo z boku wieje i nie ma jak skakać.
- Ojej, biedactwa. Dzień bez skoku dniem straconym.
- Jedyny Kusy zadowolony bo nie musiał buli znowu klepać. O! Idzie nasz as przestworzy.
Pożeram Bieguna piorunującym spojrzeniem, także dosyć Krzysiek niższy o osiem centymetrów ode mnie to teraz nawet nie ma co zbliżać się do mnie, żeby nie poczuć się jak kurczątko.
- O! Karolka! Hej! – Wita się ze mną uchachany od ucha do ucha.
Czyżby pogadał z tą swoją ukochaną, czy jednak chłopaki mieli rację i brak możliwości oddania skoku jest zbawieniem dla niego.
– Chłopaki, trener was woła. A ty c tu robisz? – pyta kiedy tamci dwaj znikają nam już z oczu.
- Nic. Idę już. Hej.
- Czekaj. – Łapie mnie za rękę, gdy próbuję odejść spod skoczni. – Co się dzieje?!
- Nic.
Czy ja czasem nie mówiłam, że mam pecha i zaraz wpadnę na Bartka, który nie będzie chciał mi dać, za żadne skarby spokoju? No to jak widać miałam racje.
- Przecież widzę.
Błagam, nie wlepiaj we mnie tych swoich piekielnie pięknych oczu. Nie mam siły by się dziś opierać twojemu urokowi.
A może to nie jest żadna miłość tylko po prostu zauroczenie jego ciałem? Pociąg fizyczny. No bo chyba, żadna dziewczyna o zdrowym rozsądku nie zaprzeczy, że przystojny to on jest. I to nawet bardzo!
- Mam słabszy dzień, jestem zmęczona i jedyne na co mam ochotę, to jak najszybciej wrócić do domu i położyć się spać. Tyle.
- Co się stało? Mnie zmęczeniem nie wykiwasz, za dobrze cię znam.
Sprawdź telefon to się dowiesz. Przez tego durnego SMS`a prawie nie spałam w nocy. A jak już spałam to jakieś koszmary mi się śniły. Więc chyba mam prawo być zmęczona z niewyspania, co?!
- Nie można mieć tak po prostu dnia do dupy?
- Tak bez powodu?
- Oka w nocy nie mogłam zmrużyć. Marcin się na mnie focha cały dzień i nie mam pojęcia czy kiedykolwiek mu to przejdzie. Na dodatek Paweł od rana strzępi sobie na mnie język i głowa mi już pęka na jego jedno słowo. Przez ten wypadek rano na trasie utknęłam w korku i do pracy weszłam mocno spóźniona, a więc musiałam zostać dłużej, to teraz tamci dwaj debile mnie wystraszyli i znów jestem w plecy z czasem, dzięki czemu autobus do domu mam dopiero za półtorej godziny.
- Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi, a do gorszego dnia każdy ma prawo.
Ale ci dzisiaj humor dopisuje, szkoda, że nie pamiętasz jak było wczoraj. Albo i pamiętasz, bo moimi tekstami rzucasz.
- Gorszego?! On jest fantastyczny przecież – odpowiadam sarkastycznie prawie uruchamiając fontannę łez.
- Już, spokojnie.
Przytula mnie i choć wiem, że nie powinnam tego robić, nie uciekam. Potrzebuję tego. Zapewnienie bezpieczeństwa. Tylko to wcale nie jest zapewnienie bezpieczeństwa, a uśpienie tykającej bomby, która niedługo wybuchnie.
– Poczekaj piętnaście minut – Bartek przerywa chwilę ciszy, delikatnie popuszczając uścisk, w którym mnie trzyma. - Odwiozę cię do domu. Co prawda liczyłem, że dasz się zabrać do kina i może na jakiegoś drineczka, ale skoro tak ci się spieszy do domu to trudno. Przebiorę się tylko i cię zabiorę.
- Nie trzeba. Przejdę się, to może się trochę uspokoję.
- I będziesz tyle czasu na dworcu siedziała, jak ja i tak jadę już do domu, bo skończyliśmy na dziś?! Przecież to się kłóci z tą twoją ekonomią i logistyką.
Panie Kłusek! To był cios poniżej pasa! Proszę mi tu nie wyjeżdżać z argumentami związanymi z moją dziedziną naukową! To nie fair!
I co ja mam teraz niby zrobić?! Kiwam twierdząco głową, a on tylko uśmiecha się zadowolony z realizacji swoich zamierzeń i przeszczęśliwy do szatni, by się przebrać.

***

Droga do Buczkowic z Zakopanego mija nam bardzo szybko i w kompletnej ciszy. Chciałam zacząć jakiś temat, nawet banalny o pogodzie, ale nie miałam siły. Na domiar złego jeszcze mnie głowa rozbolała. Mam nadzieję, że mam w domu jeszcze jakąś tabletkę, bo inaczej to chyba będzie kolejna nieprzespana noc.
- Może jednak wpadnę do ciebie z jakimś winem? Włączymy jakiś film, czy coś? – proponuje Bartek gdy wysiada razem ze mną z samochodu i staje obok mnie.
- Dzięki Bartuś, ale nie dziś. Muszę odpocząć, wyspać się.
- Rozumiem – odpowiada z wyraźnym smutkiem w głosie.
- Dziękuję – szepczę, a skoczek, stojący naprzeciw mnie, spogląda na mnie bez zrozumienia moich słów. – Za to, że jesteś – dopowiadam i wbrew zdrowemu rozsądkowi składam mu na ustach pocałunek.
Odrywam się od jego ust jak poparzona gdy tylko poczułam suchość jego wargi. Jednak jest już za późno. Zdążył mnie już objąć w talii i przeciągnąć do siebie.
Mam wrażenie, że cała drżę. Nie jestem jednak w stanie ruszyć nawet małym palcem u stopy. Jestem jak zahipnotyzowana. Wpatrzona w jego przerażone, jak i zarazem pełne determinacji oczy.
Lewa półkula mózgu mówi by uciekać. Prawa wraz z sercem krzyczy by zostać.
On też nie jest pewny tego co powinien zrobić. Widzę jak bije się z myślami, bo co by się zaraz nie wydarzyło nic już nie będzie takie same między nami jak było do tej chwili.
Będę tego żałować, ale zakładam swoje ramiona na jego szyję i przyciągam jego twarz do siebie, czemu sam się nie opiera.
Minęło kilka sekund, po których odrywamy nasze twarze od siebie. Stało się. Przecież tego tak naprawdę chciałam, choć broniłam się przed tym jak tylko mogłam.
Patrzę na niego przez załzawione oczy, wyswabadzając się z jego objąć i … uciekam. Bez słowa. Jak ten tchórz.
Biegnę jak najszybciej przez podwórko do domu. Nie wiem czy on tam stoi, czy próbował biec za mną. Nie wiem i chyba nawet nie chce wiedzieć.
Wpadam do domu trzaskając za sobą drzwi i osuwam się po nich na podłogę. To nie powinno się wydarzyć! Wszystko mogłoby się wydarzyć, ale nie to. Choć tak naprawdę przez chwilę poczułam się kochana jak nigdy przez nikogo.
- Karolinka. Córciu. Co się stało?
Nawet nie zauważyłam kiedy babcia uklękła przy mnie w korytarzu.
- Babciu bo ja… bo ja… bo ja go pocałowałam.
Wybucham po raz kolejny płaczem rzucając się w objęcia staruszki.
To nie tak miało przecież wyglądać. Znowu zawaliłam. I to nie tylko swoje życie, ale i czyjeś. W dodatku drugi raz tego samego dnia. Brawo ja.

***

Spoglądam na wyświetlacz telefonu, na którym zegar pokazuje, że za kilka minut wybije godzina dwudziesta pierwsza. Po rozmowie z babcią nieco się uspokoiłam. Może faktycznie teraz będzie łatwiej. Powiem sobie wszystko i przynajmniej zakończy się to całe moje udawanie, że nic do niego nie czuje. Poza tym on też się wcale nie opierał przed tym pocałunkiem. Nikt go do tego nie zmusił, więc wina leży po obu stronach.
Nie zostawię tego tak bez słowa, będziemy musieli o tym spokojnie pogadać. Tylko co ja mu wtedy powiem. Kocham cię, ale nie mogę cię kochać? Tekst, który kiedyś usłyszałam z opowieści koleżanki wydawał mi się absurdalny, a dziś miałby się okazać rzeczywistością?! Nie chce go zranić ciągłą rozłąką, nawet jeśli on by się upierał przy tym by spróbować tak żyć.
Jest też jedno bardzo ważne pytanie – czy ja żałuję tego pocałunku. Właściwie to nie. I jestem wręcz pewna, że zrobiłabym to samo jeszcze raz, gdybym miała się cofnąć do dzisiejszego popołudnia. Ja naprawdę przez te kilka sekund poczułam się naprawdę kochana. Może nie był to najpiękniejszy pocałunek świata, bo oboje byliśmy spięci i wystraszeni tym co się dzieje, ale jednak miałam takie poczucie miłości, jakiego nigdy nie doświadczyłam. A może to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni?
Myśli mi się kotłują. Poza tym jest jeszcze sprawa z Marcinem. Tak się cieszyłam na ten wyjazd do Zakopanego, myślałam fajne lato spędzę u podnóża Tatr, no to sobie naprawdę zarąbiste przygody stworzyłam. Tylko wcale nie zamierzone.
Wyglądam przez okno i widzę, że po wieczornym deszczu pozostała tylko mokra ziemia. Ubieram więc buty i kurtkę, i wychodzę z domu. Zawsze świeże powietrze po deszczu pomagało mi sobie wszystko poukładać w głowie.
Nie zwracając uwagi na otoczenie idę tam gdzie nogi same mnie niosą. Jak się po kilku minutach okazało, nogi mocno współpracują z sercem i zaprowadziły mnie na polanę. Naszą polanę. To tutaj pierwszy raz się spotkaliśmy. Tez wtedy ryczałam jak bóbr myśląc, że moje życie straciło sens. Niespełna trzy miesiące później znowu tu jestem wcale nie lepszym stanie emocjonalnym.
- Coś ty najlepszego idiotko narobiła, co? – pyta sama siebie wpatrując się nadal pochmurane niebo.
Siedzę na jednym z pni drzewa, które znaleźliśmy tu kiedyś z Bartkiem, ale myśli wcale nie chcą się ułożyć w spójną całość. Co bym nie zrobiła, i tak kogoś zranię, a przecież tego nie chce. Zależy mi i na przyjaźni z Bartkiem, ale i na relacjach z Marcinem. Nie, nie kocham go. Lubię go, jest świetnym kolegą, ale to też już chyba przeszłość. Naprawdę nie wiedziałam, że on może czuć do mnie coś więcej, coś co by wykraczało poza koleżeńskie stosunki.
Kojącą ciszę przerywa odgłos łamiącej się gałęzi. Nieco wystraszona odwracam się do tyłu i w ciemności widzę sylwetkę przypominającą Bartka.
- Karola?? – pyta niepewnie Kłusek.
- Tak.
- Co tu robisz? Miałaś odpoczywać i się wyspać – stwierdza dosiadając się do mnie.
- Przyszłam pomyśleć.
- I co wymyśliłaś?
- Że co bym nie zaplanowała to wychodzi wszystko na opak. Nic nie jest tak jak powinno. Tak jakbym chciała – odpowiadam nie spoglądając na Bartka.
I co ja mam teraz zrobić. Nie jestem gotowa na rozmowę z nim. Choć czy kiedykolwiek będę gotowa? Nawet nie wiem jestem pewna czy mu mówić o tym co do niego czuje, czy lepiej przemilczeć ten fakt. Nie chciałabym go zranić, ale na to już chyba za późno.
- A ty co tu robisz. Późno już, a jutro trening. Powinieneś już być w łóżku.
- Musiałem się jeszcze przejść. Wywietrzyć głowę – odpowiada, a ja czuję jego wzrok na sobie.
Błagam cię, nie gap się na mnie. Nie chce żebyś widział mnie w takim stanie. Nie wtedy, gdy nie mogę powstrzymać po raz kolejny łzy płynącej mi z oczu po policzku.
- Zaraz chyba znowu będzie burza – stwierdzam, widząc jak nad doliną zaczyna coraz częściej połyskiwać się na niebie. – Uciekam, ty też powinieneś.
- Karola! – woła mnie Bartek łapiąc za rękę, gdy próbuję wstać i odejść z tego miejsca.
- Taaak?
- Przepraszam. Za to… no wiesz… - próbuje mówić, jednak ciężko mu wydusić składne zdanie. - Ja nie chciałem cię wtedy pocałować. Tak jakoś wyszło. Nie wiem dlaczego. Przepraszam. Wybacz. Poniosło mnie.
- Ja też przepraszam. Też zawiniłam.
- Dalej będziemy przyjaciółmi?
Jakby ktoś myślał, że ten huk to było uderzenie pioruna w pobliski słup energetyczny to będzie w błędzie. To było moje serce. Które rozpadło się na milion kawałeczków.
Ale czy właśnie tego nie chciałam? Żeby zostało po staremu? Tak jakby nigdy nic?
- Nie chcę cię stracić przez ten jeden głupi wybryk.
- Ja też nie.
Nastaje chwila okropnej ciszy. Nieznośnej ciszy, która mam wrażenie, że trwa wiecznie i żadne z nas nie chce jej przerwać. Na szczęście z pomocą przychodzi natura. Choć raz.
Burza nadciągnęła w zaskakująco szybkim tempie. A może tylko mi się tak wydaje. Grzmi już całkiem blisko, a z chmury nad nami zaczyna padać coraz gęstszy deszcz.
- Lepiej wracajmy już – proponuję i nie oglądając się za siebie szybkim krokiem kieruję się w stronę domu.





__________________________________________________________________

Jestem!

Długo wyczekiwany rozdział, ale gdy zaczynałam go edytować, naszła mnie nowa, lepsza wizja dla tego rozdziału i trzeba było pisać od nowa ;/
A więc zapraszam, mam nadzieję, że Wam się spodoba ;))

Do zobaczenia niedługo,
Karolka :***