Budzik jeszcze nie
dzwonił, a ja już piję kawę. Tak! Kawę! Ja, człowiek, któremu sam zapach tego
trunku wykręca twarz w drugą stronę, piję ją i to nawet bez obrzydzenia. Czarna
mocna kawa, bez najmniejszej kropli mleka i ani grama cukru. Może postawi ten
wrak człowieka na nogi. Przynajmniej do siedemnastej, żeby jakoś przetrwać w
robocie. Udawać kilka godzin, że nic się nie dzieje, a potem wrócić do domu
walnąć się na łóżko i popadać w depresje.
Bo co mi innego
pozostało? Iść w góry i rzucić się w prząść? Znając moje umiejętności
wspinaczkowe, nawet bym do tej przepaści nie doszła.
Zjebałam sprawę po
całości. Ale przecież sama tego chciałam. Tylko gdy wypowiada się to na głos i
rozmyślania stają się rzeczywistością, to nagle uderza cię w twarz świadomość,
że popełniasz najgorszą rzecz w życiu, której prawdopodobnie nie będzie się
dało już odwrócić. Tak właśnie marnuje się życie.
***
- Odbierzesz wreszcie
ten cholerny telefon!
Siedzę sobie na
tarasie choć zimno, aż się trzęsę jak galareta, ale nie mam ochoty stad iść.
Mokro, bo deszcz leje jak wtedy, gdy się z Bartkiem ganialiśmy pod sklepem i
nas ulewa złapała. Herbata, którą trzymam w dłoń już dawno wystygła, a telefon
leżący na stoiku dzwoni od jakiegoś czasu, jednak nie potrafi wyrwać mnie z
rozmyślań. Dopiero krzyki jaśnie pana Pawła spowodowały, że wróciłam do
rzeczywistości.
- Zrobisz coś z tym
telefonem, czy nie!
- Już! Spokojnie. Nie
musisz się wydzierać na pół Zakopanego.
Powrzeszczelibyśmy
pewnie jeszcze na siebie, ale akurat szefowa się pojawiła na horyzoncie, więc
się uciszyliśmy oboje. Jeszcze mi brakuje tego, żeby jej podpaść w ostatnich
dniach.
- No w końcu! –
Odbieram telefon i słyszę jakże mile powitanie od kuzynki – Kobieto! Dodzwonić
się do ciebie to z cudem graniczy. Czy cię zamknęli w jakieś pustelni, czy co?
- Też się cieszę, że
cię słyszę – odpowiadam markotnie.
- Co ty taka nie w
humorze.
- A czy zawsze muszę
być?
- Nie no nie, ale
stało się coś?
- Nie.
- Na pewno? – Panie
Boże miej mnie w opiece i ochroń mnie przed tym rodzinnym Sherlockiem Holmsem.
- Na pewno.
- Powiedzmy, że ci
wierzę. – Nie komentuje, w duchu błagając, by Pyśce nie przyszedł do głowy
pomysł zaprezentowania mi tu teraz jakiegoś monologu filozoficznego, jak to ona
ma w zwyczaju.
– Jesteś tam? – słyszę
po chwili ciszy.
- Nooo.
- Nie podoba m się ton
twojego głosu, ale może to tak przez telefon tylko słychać Skonfrontujemy to
potem.
- Co?! –
Skonfrontujemy? Skąd u niej takie słownictwo? I niby jak ona chce to zrobić?!
- Pstro! Jestem w Zakopanem
i mogłybyśmy się spotkać po południu.
Czyli moja piękna
wizja leżenia w łóżku właśnie lega w gruzach. Przecież muszę się z nią zobaczyć,
bo inaczej nie da mi spokoju i będzie chciała coś węszyć w moim biednym
życiorysie. Za jakie grzechy dobry Panie Boże? A no dobra, już wiem.
- O której kończysz?
- O siedemnastej, może
chwilę wcześniej uda mi się wyrwać.
- Super. To, gdzie się
spotkamy? Koło skoczni podobno jest fajna knajpka.
- Nie! Nie na skoczni!
O nie! To miejsce i
ludzie z nim związani będą omijani w najbliższym czasie jak największym łukiem.
- Na Krupówkach. U samej góry jest taka
kawiarenka z dobrą czekoladą. Śnieżynka. Znajdziesz spokojnie, bo budynek
wymalowany na niebiesko.
- Spoko, spoko.
Znajdzie się. W końcu się tę geografie studiuje, to mapą umiem się posługiwać.
- Tak rzucający się w
oczy budynek musisz znaleźć. Nawet w okularach na nosie.
- Ha, ha, ha, ale z
ciebie śmieszek.
- Dobra mała…
- Tylko nie mała!
- Dobra, dobra, nie
bulwersuj się. Lecę, bo robota czeka. Pa.
Odkładam telefon i
wzdycham głęboko. Też wiedziała, kiedy przyjechać, a przed nią ciężko coś
ukryć. Trzeba będzie ją jakoś zagadać, żeby za bardzo nie chciała węszyć. Choć
z drugiej strony to może dobrze, że jest. Zawsze to inna osóbka, mało związana
z tym miejscem do pogadania, to i myśli na bok trochę uciekną.
***
Ciągle pada, nanana…
ciągle pada … nanana…
Nie. Nie poprawił mi
się humor. Wręcz przeciwnie. Moja dusza płacze jak niebo nade mną. Dobrze, że
jest ta parasolka, to głowa względne sucha. Nie będzie wstydu siąść z Paćką na
mieście, choć spodnie całe w błocie, bo tu kierowcy raczej bez kultury i nie
zwolnią, tylko szaleją wjeżdżając w każdą kałuże tak, że większość z niej
ląduje na mnie. Ale wole już wyglądać jak ostatnia fleja, niż żeby mnie Paweł
podwiózł do centrum. Tak! Szanowny pan kelner, król miłościwie nam panujący,
przemówił ludzkim głosem i spytał, czy mnie nie podwieźć na dworzec. Podobno
niezłą minę zrobiłam, jak to usłyszałam z jego ust. Taki dar od życia, a ja
stwierdziłam, że wole wyglądać jak zmokła kura, niż jechać z tym baranem.
Pewnie byśmy się pozabijali przez te piętnaście minut jazdy razem. A śmierć
tragiczna to raczej nic dla mnie. Życie przecież taaakie piękne.
Nigdy nie myślałam, że
przechodząc obok skoczni, jej widok sprawi mi taki ból w sercu jak teraz.
Wierzcie albo i nie, ale z największą chęcią wybrałabym inną drogę, byleby nie
iść tedy, obok skoczni. Ale niestety. Innej trasy nie ma. Kiedyś cieszyłam się
z tego powodu, dziś – przeklinam to w duchu.
Los się jednak tyle
nade mną lituje, że pojechali w końcu do Wisły i nie mam możliwości natknięcia
się dzisiaj na nich. Nie muszę się z nimi mijać, gadać, słuchać kolejnych
aluzji względem mnie i Bartka, a co najważniejsze – nie muszę go widzieć. Nie
wiem, czy byłabym w stanie teraz na niego spojrzeć, zamienić z nim choćby
słowo. Jedno, maleńkie słówko. A przecież jesteśmy nadal przyjaciółmi.
Jestem już niemal na
Krupówkach, gdy odbieram telefon.
- No gdzie ty do
cholery jesteś!
Ta to nigdy nie
strzępi sobie języka na jakieś mile powitania.
- Pyśka, już prawie na
miejscu.
- No bo ja siedzę tu
jak głupia i czekam …
Nie słyszę już, co
dalej mówi przez telefon, bo gdy widzę parę przechodzącą przez ulice, kilka
metrów przede mną, moje ciało nagle staje niczym posąg na tym chodniku. Ale oni
we dwoje?! Bartek i Kaśka?!
Osłupiałam w sekundę,
gdy zobaczyłam jak wchodzą do sklepu z pierdułkami dla dzieci. I się tak
uśmiechają do siebie. Szkoda, że się jeszcze za rączki nie trzymali. Tak to,
jak ja głupi, że byłem z Kaśką. Tyle czasu zmarnowałem. A teraz co? Razem
kompletują wyprawkę dla jej dziecka. A może to jednak jego? Ale mówił, że chce
go wyrobić w role tatusia. Przecież wtedy na łące, jak mi o tym mówił, był taki
przebity tym wszystkim, ale pewny, że to nie jego.
Czyli jednak stara
miłość nie rdzewieje. I ten sms do Johanna by tu pasował. Ale spotykali się i
nic mi nie powiedział?! Dlaczego mnie cały czas oszukiwał?! Po co on to robił?
- Ej! Karolina! Jesteś
tam?
- Co? Yyy jestem,
jestem.
Tak mnie zamurował ten
widok, że zapomniałam o rozmowie z Patrycją
- Wiesz co? Wychodź
stamtąd. Ja potrzebuje czegoś mocniejszego. Czekaj przed tą kawiarenką i
pójdziemy do baru. – Rozłączam się bez czekania na jakąkolwiek odpowiedź
kuzynki.
Wycieram łzy, które
znów napłynęły do oczu. Szybkim krokiem idę przed siebie, żeby tylko się nie
rozkleić na dobre, zanim wleje w siebie jakieś procenty.
***
- Powiesz mi wreszcie,
o co chodzi? – pyta Patrycja po tym, gdy niemal jednym łykiem wypijam całą
lampkę wina.
- Nie.
- Tylko mi nie mów, że
się nic nie stało, a upić to się chcesz dla przyjemności.
- Pyśka błagam! Nie
dzisiaj.
- To się ogarnij! Nie
pamiętam kiedy cię w takim stanie widziałam. Nawet po tym patafianie Pawle tak
nie wyglądałaś.
To chyba działam jak
magnez na takich, jak to ona powiedziała? Patafianów? Jedne lepszy od drugiego.
- Pyśka, pogadamy
kiedyś o tym, ale proszę cię, nie teraz. Lepiej gadaj co u ciebie. Skąd ty się
tu wzięłaś tak w ogóle?
Powzdychała trochę,
pomarudziła jak to ona, ale koniec końców i tak jak zawsze zaczyna gadać o sobie.
Jak czasami mam ochotę ją za to udusić, tak dziś wielbię w duchu jej gadulstwo.
Tak siedzę w tej
knajpce, pije to wino i udaję, że słucham Patrycji, a tak naprawdę ciągle myślę
o tym, co dziś zobaczyłam. Bartka takiego roześmianego, radosnego. Takiego jak
nie raz był przy mnie. Czy to wtedy, gdy siedzieliśmy tylko we dwoje, czy z
brygadą ze skoczni, albo z dzieciakami. Co prawda rzadko mu schodzi uśmiech z
twarzy, taki typ człowieka, ale gdy czasem rozmowa zahaczyła o Kaśkę, to mina
mu rzedła i jak najszybciej zmieniał temat na weselszy, by znów móc suszyć swe
bielutkie ząbki. A dziś? Ten sam Bartek u boku byłej, która go zostawiła dla
innego. Chodzą sobie po mieście jakby nigdy nic. I gdybym ich spotkała, po raz
pierwszy w życiu, powiedziałabym jaka szczęśliwa para. A tak to przecież wiem,
a raczej wydawało mi się, że wiem, jak jest.
A może on przez cały
czas ją kochał? Mimo tego wszystkiego co mu zrobiła? Przecież on nawet chciał
jej się oświadczać. Pamiętam jak mówił, że myślał, że to ta jedna, jedyna, ale
runęło to wszystko jak domek z kart. Stara miłość nie rdzewiej, jak to mówią.
Powinnam się cieszyć. Przyjaciel jest szczęśliwy. Wrócił do ukochanej. A my
przecież nadal możemy się przyjaźnić.
Taaak. Jestem baaardzo
uradowana tym. Radość aż kipi.
- Ooo! Karolka!
Słyszę za sobą głos,
który rozpoznałabym chyba wszędzie. A czy ja nie mówiłam, że nie chce ich
dzisiaj tu widzieć?!
- Cześć Titus! –
Macham mu na przywitanie ręką.
Wkurza mnie on nie
raz, ale to chyba mój ulubiony przygłup z tej całej bandy nielotów.
- A co ty tu robisz
mój drogi? Czemu nie jesteś w Wiśle?
- Przecież byłem z
Bartkiem na badaniach w Krakowie. Nie mówił ci?
Robi taką zdziwioną
minę, że oczy prawie mu z orbit wypadają, a Pyśka siedząca obok i obserwująca
całe zajście ledwo powstrzymuje wybuch śmiechu.
- Widzę, że brakiem
kultury zaraziłaś się od Kusego.
Oszty małpo
zzieleniała! Jak możesz mnie porównywać do tego drania!
Pocisnęłabym mu jakąś
ripostą, ale wole odpuścić, nie chce o nim gadać, a na pewno do tego by doszło.
- Cześć, jestem
Krzysiek - z uroczym uśmiechem podaje dłoń Patrycji, a ta pali buraka.
- Patrycja.
- Dobre winko pijecie
– komentuje starszy z braci Miętusów, gdy dosiada się do naszego stolika.
- Titus?
- Co?!
- Chyba nie
przyszedłeś tu do nas, żeby z nami siedzieć.
- No niby nie, ale
chłopaków jeszcze nie ma, a tu siedzą dwie urocze damy…
- Nie podlizuj się, a
ty Pyśka nie czerwień się tak jak Kłusek i mi wstydu nie przynoś!
- Co? Ja?
- Nie. Królowa
Elżbieta.
Marszczy ten swój
nosek, robiąc przy tym jeszcze jakieś dziwne miny, a potem znowu wlepia swe
ślepa w Krzysia. Patrycja, ja cię proszę, tylko nie łam mu serca. To jest
dobre, poczciwe stworzenie. Szkoda go.
- Ale patrz, odpowiada
jak tobie zawsze Bartek.
I po jaką cholewkę ja
o nim wspominałam.
- A ty z kim się tu
umówiłeś?
- A co ty matka jego i
go przesłuchujesz?
A to małe pyskate! I
to na własnej krwi takiego nicponia wyhodowałam.
Kiwam twierdząco głową,
bo nie zamierzam wdawać się z nią w dyskusje.
- Koty, mój Grzesiek i
Stękała.
- Bartek też? – dopytuje
z nadzieją, że go tu dziś nie spotkam.
- Nie. Gadał, że mu coś
wypadło i jest zajęty.
Mhhh. Zajęty. Ale co
to? Nie pochwalił się czym, czy Krzysiek nie chce mnie uświadamiać?
- Ej! O jakim wy
Bartku ciągle gadacie?
Moja biedna, mała
siostrzyczka choć raz nie wie, o kogo chodzi. Oj jakżeż mi przykro.
- Taki jeden nielot,
jak Titus i reszta bandy, która zaraz tu wpadnie.
- Ej! Przecież
mówiłaś, że dobrze skacze, że dumna ze mnie jesteś.
- Ależ oczywiście, że
tak. Ja z was wszystkich jestem dumna.
- Dobra, dobra. Nie
śmiej się już ze mnie.
Nawet nie wiem kiedy,
a zaczęłam się śmiać pod nosem. To wino ma taką moc czy ten banan na twarzy
Miętusa? Banan spowodowany wpatrywaniem się w Pyśke! Panie, Titus, czy Pan chce
się wżenić w moją rodzinę? To nie są tanie rzeczy.
Dobre to winko jednak
mają. Miętus zna się na rzeczy.
- Gdzieżbym śmiała. Z
ciebie? No wiesz co? Za kogo ty mnie masz?
Pewnie by coś
odpowiedział, ale dość, że rozproszył go chichot Patryśki, to właśnie do środka
weszli chłopcy i oczywiście jak to oni, pozabierali krzesła od innych stolików
i dosiedli się do nas.
I po babskim
spotkaniu.
I po moim winku!
***
W sumie to dobrze, że
przyplątała się do nas ta zgraja wariatów. Przynajmniej miałam jak do domu
wrócić. I to nie byle czym, a zacnym subaru pana Kota. A co? Wozi się człowiek.
Ciekawe jak tam Patka.
Mam nadzieję, że nic nie wykombinowała z Titusem, a ten nie puścił pary z gęby
i nie wygadał się jej o Bartku. Im ten małolat – no co? trzy lata młodsza, to
małolat - wie mniej tym, lepiej dla
wszystkich. I tu jest drugi plus tego, że siedli z nami. Tak mnie zagadali, że
dosyć nie myślałam o tym kulfonie, czy jak to Patrycja powiedziała, to na
dodatek humor mi się przez nich poprawił. Choć winko też tam miało swoją
zasługę, co było szczególnie widać, gdy musiałam łapać ramię Andrzeja, gdy
wychodziłam po schodach z baru.
- Kuba?
Wychodzę z kuchni i
widzę podążającego na górę Wolnego.
- Ty też nie w Wiśle?
- Musiałem po paszport
przyjechać, a u Agi zostawiłem, a co? – pyta, gdy dochodzę do niego i razem
wspinamy się po schodach.
- Nie, nic. Tak pytam.
- A Bartek jak?
Załatwił?
I już trzeba o nim
wspominać? Czy ja mną na twarzy wypisane „pogadaj ze mną o Bartku”?! Nie można
ominąć tego tematu bokiem?
- Te badania? Nie mam
pojęcia.
- Pewnie załatwił, bo
by dzwoniłby i klął jak szewc. Choć w sumie. Jakiś markotny był, jak gadałem z
nim na południe. Ugryzło go coś?
- Kubuś, nie mam
zielonego pojęcia. Nawet z nim dzisiaj nie gadałam.
- To nie z tobą miał
się spotkać?
- Nieee.
Hmmm, czyli nikt o niczym
nie wie? Przynajmniej nie dowiaduje się ostatnia, jak przysłowiowa żona o
kochance.
- To co on znowu
kombinuje. Echh za nim też czasem ciężko trafić – wzdycha, po czym każde z nas
idzie do innego pokoju.
- Kuba! – wołam go,
zanim zdąży zamknąć za sobą drzwi. Odwraca się i na moje zawołanie ręka
podchodzi do mnie.
- Kuba, oni z Kaśką to
długo byli razem, co nie?
- Ja wiem, z dwa lata
to na pewno. Już chyba do trójki dochodziło.
- Jaka ona była?
- Dziewczyna jak
dziewczyna. A co? Coś się stało?
- Nie, nie. Tak tylko
pytam. Byli szczęśliwi?
- Nie licząc tych
ostatnich sześciu miesięcy to tak. Potem się coś posypało i wyszło, jak wyszło.
Znalazła innego, Bartka zostawiła na lodzie, a ten się nie mógł pozbierać całą
wiosnę. Dopiero początkiem lata się ogarnął. Tak naprawdę to ty go wyciągnęłaś
na prostą po tym wszystkim. Ej! Karola co jest?
Chyba zauważył łzę,
która spłynęła mi po policzku.
Miałam już nie płakać.
Nie przez faceta.
- Nic Kubuś. Nic.
Nie bój się. Dam sobie
radę. Nie pierwszy i pewnie ostatni raz jestem w takim stanie. Wyjdę kiedyś z
tego. Poboli i przestanie.
- Ty też ich razem
dzisiaj widziałaś?
Uśmiecham się
przygryzając wargi, by się całkiem nie rozkleić i kiwam twierdząco głową.
- Ktoś jeszcze ich
widział?
- Moja mama z siostrą
i Agata z Gosią dzwoniły do chłopaków, i się dopytywały o co chodzi.
- Czyli nikomu się nie
pochwalił, że się z nią spotkał, albo nawet spotyka od dłuższego czasu.
- To musiał być jakiś
głupi zbieg okoliczności dzisiaj. On by się tak po prostu z nią nie spotkał. On
jest głupi, ale nie aż tak by do niej wracać.
- Stara miłość nie
rdzewieje. Leć już do Agi. I nie mów nikomu, że pytałam o Kaśkę.
- A ty wreszcie
pogadasz w tym debilem? Bo on się w życiu nie odważy.
- Daj spokój Kubuś.
- Przecież to widać
jak za sobą szalejecie. Jedno za drugim w ogień skoczy. Nie patrz tak na mnie,
jakbym po chińsku gadał. Bartek idealny nie jest, ty też nie. Nikt nie jest.
Ale…
- Ale pozostaniemy tylko
przyjaciółmi. I nic już tego nie zmieni. Już za późno na to.
- Nigdy nie jest za
późno na powiedzenie dwóch słów.
- Czasem jednak jest –
stwierdzam wycierając kolejną łzę z policzka.
- Żebyście tylko potem
oboje tego nie żałowali.
Ja będę, choć mam to,
co sama chciałam zrobić, ale on najwidoczniej bawi się świetnie przygotowywać
się do roli tatusia.
- Idź już spać –
proponuje Kuba - Ledwo stoisz na nogach. Dobranoc.
- Nie wiem, czy dam
radę usnąć, ale dobranoc. I proszę, ani mru mru.
- Jasne. – Uśmiecha
się po czym oboje znikamy w swoich pokojach.
Matko Bosko
Częstochowsko! Co mi odbiło, żeby wypytywać Kubę o Kaśkę? I tak się niczego nie
dowiedziałam, oprócz tego, że Bartek nikomu się nie przyznał, że to z nią miał
się spotkać. Tylko słabo mu kamuflaż wyszedł, bo cała skoczna familia już wie,
że paradowali razem po Krupówkach.
A może jednak jej
wybaczył i chce znowu z nią być? Czasami taka przerwa dużo daje ludziom. Potem
wracają do siebie i są szczęśliwi. A ja tak bardzo chcę, żeby był szczęśliwy.
Nawet jeśli miałabym tego nie podziwiać. Bo wbrew pozorom to jednak dobry
chłopina i zasługuje na to, by cieszyć się pełnią szczęścia i żyć piękną
miłością.