poniedziałek, 3 czerwca 2019

Rozdział 33


Budzik jeszcze nie dzwonił, a ja już piję kawę. Tak! Kawę! Ja, człowiek, któremu sam zapach tego trunku wykręca twarz w drugą stronę, piję ją i to nawet bez obrzydzenia. Czarna mocna kawa, bez najmniejszej kropli mleka i ani grama cukru. Może postawi ten wrak człowieka na nogi. Przynajmniej do siedemnastej, żeby jakoś przetrwać w robocie. Udawać kilka godzin, że nic się nie dzieje, a potem wrócić do domu walnąć się na łóżko i popadać w depresje.
Bo co mi innego pozostało? Iść w góry i rzucić się w prząść? Znając moje umiejętności wspinaczkowe, nawet bym do tej przepaści nie doszła.
Zjebałam sprawę po całości. Ale przecież sama tego chciałam. Tylko gdy wypowiada się to na głos i rozmyślania stają się rzeczywistością, to nagle uderza cię w twarz świadomość, że popełniasz najgorszą rzecz w życiu, której prawdopodobnie nie będzie się dało już odwrócić. Tak właśnie marnuje się życie.

***

- Odbierzesz wreszcie ten cholerny telefon!
Siedzę sobie na tarasie choć zimno, aż się trzęsę jak galareta, ale nie mam ochoty stad iść. Mokro, bo deszcz leje jak wtedy, gdy się z Bartkiem ganialiśmy pod sklepem i nas ulewa złapała. Herbata, którą trzymam w dłoń już dawno wystygła, a telefon leżący na stoiku dzwoni od jakiegoś czasu, jednak nie potrafi wyrwać mnie z rozmyślań. Dopiero krzyki jaśnie pana Pawła spowodowały, że wróciłam do rzeczywistości.
- Zrobisz coś z tym telefonem, czy nie!
- Już! Spokojnie. Nie musisz się wydzierać na pół Zakopanego.
Powrzeszczelibyśmy pewnie jeszcze na siebie, ale akurat szefowa się pojawiła na horyzoncie, więc się uciszyliśmy oboje. Jeszcze mi brakuje tego, żeby jej podpaść w ostatnich dniach.
- No w końcu! – Odbieram telefon i słyszę jakże mile powitanie od kuzynki – Kobieto! Dodzwonić się do ciebie to z cudem graniczy. Czy cię zamknęli w jakieś pustelni, czy co?
- Też się cieszę, że cię słyszę – odpowiadam markotnie.
- Co ty taka nie w humorze.
- A czy zawsze muszę być?
- Nie no nie, ale stało się coś?
- Nie.
- Na pewno? – Panie Boże miej mnie w opiece i ochroń mnie przed tym rodzinnym Sherlockiem Holmsem.
- Na pewno.
- Powiedzmy, że ci wierzę. – Nie komentuje, w duchu błagając, by Pyśce nie przyszedł do głowy pomysł zaprezentowania mi tu teraz jakiegoś monologu filozoficznego, jak to ona ma w zwyczaju.
– Jesteś tam? – słyszę po chwili ciszy.
- Nooo.
- Nie podoba m się ton twojego głosu, ale może to tak przez telefon tylko słychać Skonfrontujemy to potem.
- Co?! – Skonfrontujemy? Skąd u niej takie słownictwo? I niby jak ona chce to zrobić?!
- Pstro! Jestem w Zakopanem i mogłybyśmy się spotkać po południu.
Czyli moja piękna wizja leżenia w łóżku właśnie lega w gruzach. Przecież muszę się z nią zobaczyć, bo inaczej nie da mi spokoju i będzie chciała coś węszyć w moim biednym życiorysie. Za jakie grzechy dobry Panie Boże? A no dobra, już wiem.
- O której kończysz?
- O siedemnastej, może chwilę wcześniej uda mi się wyrwać.
- Super. To, gdzie się spotkamy? Koło skoczni podobno jest fajna knajpka.
- Nie! Nie na skoczni!
O nie! To miejsce i ludzie z nim związani będą omijani w najbliższym czasie jak największym łukiem.
-  Na Krupówkach. U samej góry jest taka kawiarenka z dobrą czekoladą. Śnieżynka. Znajdziesz spokojnie, bo budynek wymalowany na niebiesko.
- Spoko, spoko. Znajdzie się. W końcu się tę geografie studiuje, to mapą umiem się posługiwać.
- Tak rzucający się w oczy budynek musisz znaleźć. Nawet w okularach na nosie.
- Ha, ha, ha, ale z ciebie śmieszek.
- Dobra mała…
- Tylko nie mała!
- Dobra, dobra, nie bulwersuj się. Lecę, bo robota czeka. Pa.
Odkładam telefon i wzdycham głęboko. Też wiedziała, kiedy przyjechać, a przed nią ciężko coś ukryć. Trzeba będzie ją jakoś zagadać, żeby za bardzo nie chciała węszyć. Choć z drugiej strony to może dobrze, że jest. Zawsze to inna osóbka, mało związana z tym miejscem do pogadania, to i myśli na bok trochę uciekną.

***

Ciągle pada, nanana… ciągle pada … nanana…
Nie. Nie poprawił mi się humor. Wręcz przeciwnie. Moja dusza płacze jak niebo nade mną. Dobrze, że jest ta parasolka, to głowa względne sucha. Nie będzie wstydu siąść z Paćką na mieście, choć spodnie całe w błocie, bo tu kierowcy raczej bez kultury i nie zwolnią, tylko szaleją wjeżdżając w każdą kałuże tak, że większość z niej ląduje na mnie. Ale wole już wyglądać jak ostatnia fleja, niż żeby mnie Paweł podwiózł do centrum. Tak! Szanowny pan kelner, król miłościwie nam panujący, przemówił ludzkim głosem i spytał, czy mnie nie podwieźć na dworzec. Podobno niezłą minę zrobiłam, jak to usłyszałam z jego ust. Taki dar od życia, a ja stwierdziłam, że wole wyglądać jak zmokła kura, niż jechać z tym baranem. Pewnie byśmy się pozabijali przez te piętnaście minut jazdy razem. A śmierć tragiczna to raczej nic dla mnie. Życie przecież taaakie piękne.

Nigdy nie myślałam, że przechodząc obok skoczni, jej widok sprawi mi taki ból w sercu jak teraz. Wierzcie albo i nie, ale z największą chęcią wybrałabym inną drogę, byleby nie iść tedy, obok skoczni. Ale niestety. Innej trasy nie ma. Kiedyś cieszyłam się z tego powodu, dziś – przeklinam to w duchu.
Los się jednak tyle nade mną lituje, że pojechali w końcu do Wisły i nie mam możliwości natknięcia się dzisiaj na nich. Nie muszę się z nimi mijać, gadać, słuchać kolejnych aluzji względem mnie i Bartka, a co najważniejsze – nie muszę go widzieć. Nie wiem, czy byłabym w stanie teraz na niego spojrzeć, zamienić z nim choćby słowo. Jedno, maleńkie słówko. A przecież jesteśmy nadal przyjaciółmi.

Jestem już niemal na Krupówkach, gdy odbieram telefon.
- No gdzie ty do cholery jesteś!
Ta to nigdy nie strzępi sobie języka na jakieś mile powitania.
- Pyśka, już prawie na miejscu.
- No bo ja siedzę tu jak głupia i czekam …
Nie słyszę już, co dalej mówi przez telefon, bo gdy widzę parę przechodzącą przez ulice, kilka metrów przede mną, moje ciało nagle staje niczym posąg na tym chodniku. Ale oni we dwoje?! Bartek i Kaśka?!
Osłupiałam w sekundę, gdy zobaczyłam jak wchodzą do sklepu z pierdułkami dla dzieci. I się tak uśmiechają do siebie. Szkoda, że się jeszcze za rączki nie trzymali. Tak to, jak ja głupi, że byłem z Kaśką. Tyle czasu zmarnowałem. A teraz co? Razem kompletują wyprawkę dla jej dziecka. A może to jednak jego? Ale mówił, że chce go wyrobić w role tatusia. Przecież wtedy na łące, jak mi o tym mówił, był taki przebity tym wszystkim, ale pewny, że to nie jego.
Czyli jednak stara miłość nie rdzewieje. I ten sms do Johanna by tu pasował. Ale spotykali się i nic mi nie powiedział?! Dlaczego mnie cały czas oszukiwał?! Po co on to robił?
- Ej! Karolina! Jesteś tam?
- Co? Yyy jestem, jestem.
Tak mnie zamurował ten widok, że zapomniałam o rozmowie z Patrycją
- Wiesz co? Wychodź stamtąd. Ja potrzebuje czegoś mocniejszego. Czekaj przed tą kawiarenką i pójdziemy do baru. – Rozłączam się bez czekania na jakąkolwiek odpowiedź kuzynki.
Wycieram łzy, które znów napłynęły do oczu. Szybkim krokiem idę przed siebie, żeby tylko się nie rozkleić na dobre, zanim wleje w siebie jakieś procenty.

***

- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – pyta Patrycja po tym, gdy niemal jednym łykiem wypijam całą lampkę wina.
- Nie.
- Tylko mi nie mów, że się nic nie stało, a upić to się chcesz dla przyjemności.
- Pyśka błagam! Nie dzisiaj.
- To się ogarnij! Nie pamiętam kiedy cię w takim stanie widziałam. Nawet po tym patafianie Pawle tak nie wyglądałaś.
To chyba działam jak magnez na takich, jak to ona powiedziała? Patafianów? Jedne lepszy od drugiego.
- Pyśka, pogadamy kiedyś o tym, ale proszę cię, nie teraz. Lepiej gadaj co u ciebie. Skąd ty się tu wzięłaś tak w ogóle?
Powzdychała trochę, pomarudziła jak to ona, ale koniec końców i tak jak zawsze zaczyna gadać o sobie. Jak czasami mam ochotę ją za to udusić, tak dziś wielbię w duchu jej gadulstwo.
Tak siedzę w tej knajpce, pije to wino i udaję, że słucham Patrycji, a tak naprawdę ciągle myślę o tym, co dziś zobaczyłam. Bartka takiego roześmianego, radosnego. Takiego jak nie raz był przy mnie. Czy to wtedy, gdy siedzieliśmy tylko we dwoje, czy z brygadą ze skoczni, albo z dzieciakami. Co prawda rzadko mu schodzi uśmiech z twarzy, taki typ człowieka, ale gdy czasem rozmowa zahaczyła o Kaśkę, to mina mu rzedła i jak najszybciej zmieniał temat na weselszy, by znów móc suszyć swe bielutkie ząbki. A dziś? Ten sam Bartek u boku byłej, która go zostawiła dla innego. Chodzą sobie po mieście jakby nigdy nic. I gdybym ich spotkała, po raz pierwszy w życiu, powiedziałabym jaka szczęśliwa para. A tak to przecież wiem, a raczej wydawało mi się, że wiem, jak jest.
A może on przez cały czas ją kochał? Mimo tego wszystkiego co mu zrobiła? Przecież on nawet chciał jej się oświadczać. Pamiętam jak mówił, że myślał, że to ta jedna, jedyna, ale runęło to wszystko jak domek z kart. Stara miłość nie rdzewiej, jak to mówią. Powinnam się cieszyć. Przyjaciel jest szczęśliwy. Wrócił do ukochanej. A my przecież nadal możemy się przyjaźnić.
Taaak. Jestem baaardzo uradowana tym. Radość aż kipi.
- Ooo! Karolka!
Słyszę za sobą głos, który rozpoznałabym chyba wszędzie. A czy ja nie mówiłam, że nie chce ich dzisiaj tu widzieć?!
- Cześć Titus! – Macham mu na przywitanie ręką.
Wkurza mnie on nie raz, ale to chyba mój ulubiony przygłup z tej całej bandy nielotów.
- A co ty tu robisz mój drogi? Czemu nie jesteś w Wiśle?
- Przecież byłem z Bartkiem na badaniach w Krakowie. Nie mówił ci?
Robi taką zdziwioną minę, że oczy prawie mu z orbit wypadają, a Pyśka siedząca obok i obserwująca całe zajście ledwo powstrzymuje wybuch śmiechu.
- Widzę, że brakiem kultury zaraziłaś się od Kusego.
Oszty małpo zzieleniała! Jak możesz mnie porównywać do tego drania!
Pocisnęłabym mu jakąś ripostą, ale wole odpuścić, nie chce o nim gadać, a na pewno do tego by doszło.
- Cześć, jestem Krzysiek - z uroczym uśmiechem podaje dłoń Patrycji, a ta pali buraka.
- Patrycja.
- Dobre winko pijecie – komentuje starszy z braci Miętusów, gdy dosiada się do naszego stolika.
- Titus?
- Co?!
- Chyba nie przyszedłeś tu do nas, żeby z nami siedzieć.
- No niby nie, ale chłopaków jeszcze nie ma, a tu siedzą dwie urocze damy…
- Nie podlizuj się, a ty Pyśka nie czerwień się tak jak Kłusek i mi wstydu nie przynoś!
- Co? Ja?
- Nie. Królowa Elżbieta.
Marszczy ten swój nosek, robiąc przy tym jeszcze jakieś dziwne miny, a potem znowu wlepia swe ślepa w Krzysia. Patrycja, ja cię proszę, tylko nie łam mu serca. To jest dobre, poczciwe stworzenie. Szkoda go.
- Ale patrz, odpowiada jak tobie zawsze Bartek.
I po jaką cholewkę ja o nim wspominałam.
- A ty z kim się tu umówiłeś?
- A co ty matka jego i go przesłuchujesz?
A to małe pyskate! I to na własnej krwi takiego nicponia wyhodowałam.
Kiwam twierdząco głową, bo nie zamierzam wdawać się z nią w dyskusje.
- Koty, mój Grzesiek i Stękała.
- Bartek też? – dopytuje z nadzieją, że go tu dziś nie spotkam.
- Nie. Gadał, że mu coś wypadło i jest zajęty.
Mhhh. Zajęty. Ale co to? Nie pochwalił się czym, czy Krzysiek nie chce mnie uświadamiać?
- Ej! O jakim wy Bartku ciągle gadacie?
Moja biedna, mała siostrzyczka choć raz nie wie, o kogo chodzi. Oj jakżeż mi przykro.
- Taki jeden nielot, jak Titus i reszta bandy, która zaraz tu wpadnie.
- Ej! Przecież mówiłaś, że dobrze skacze, że dumna ze mnie jesteś.
- Ależ oczywiście, że tak. Ja z was wszystkich jestem dumna.
- Dobra, dobra. Nie śmiej się już ze mnie.
Nawet nie wiem kiedy, a zaczęłam się śmiać pod nosem. To wino ma taką moc czy ten banan na twarzy Miętusa? Banan spowodowany wpatrywaniem się w Pyśke! Panie, Titus, czy Pan chce się wżenić w moją rodzinę? To nie są tanie rzeczy.
Dobre to winko jednak mają. Miętus zna się na rzeczy.
- Gdzieżbym śmiała. Z ciebie? No wiesz co? Za kogo ty mnie masz?
Pewnie by coś odpowiedział, ale dość, że rozproszył go chichot Patryśki, to właśnie do środka weszli chłopcy i oczywiście jak to oni, pozabierali krzesła od innych stolików i dosiedli się do nas.
I po babskim spotkaniu.
I po moim winku!

***

W sumie to dobrze, że przyplątała się do nas ta zgraja wariatów. Przynajmniej miałam jak do domu wrócić. I to nie byle czym, a zacnym subaru pana Kota. A co? Wozi się człowiek.
Ciekawe jak tam Patka. Mam nadzieję, że nic nie wykombinowała z Titusem, a ten nie puścił pary z gęby i nie wygadał się jej o Bartku. Im ten małolat – no co? trzy lata młodsza, to małolat -  wie mniej tym, lepiej dla wszystkich. I tu jest drugi plus tego, że siedli z nami. Tak mnie zagadali, że dosyć nie myślałam o tym kulfonie, czy jak to Patrycja powiedziała, to na dodatek humor mi się przez nich poprawił. Choć winko też tam miało swoją zasługę, co było szczególnie widać, gdy musiałam łapać ramię Andrzeja, gdy wychodziłam po schodach z baru.
- Kuba?
Wychodzę z kuchni i widzę podążającego na górę Wolnego.
- Ty też nie w Wiśle?
- Musiałem po paszport przyjechać, a u Agi zostawiłem, a co? – pyta, gdy dochodzę do niego i razem wspinamy się po schodach.
- Nie, nic. Tak pytam.
- A Bartek jak? Załatwił?
I już trzeba o nim wspominać? Czy ja mną na twarzy wypisane „pogadaj ze mną o Bartku”?! Nie można ominąć tego tematu bokiem?
- Te badania? Nie mam pojęcia.
- Pewnie załatwił, bo by dzwoniłby i klął jak szewc. Choć w sumie. Jakiś markotny był, jak gadałem z nim na południe. Ugryzło go coś?
- Kubuś, nie mam zielonego pojęcia. Nawet z nim dzisiaj nie gadałam.
- To nie z tobą miał się spotkać?
- Nieee.
Hmmm, czyli nikt o niczym nie wie? Przynajmniej nie dowiaduje się ostatnia, jak przysłowiowa żona o kochance.
- To co on znowu kombinuje. Echh za nim też czasem ciężko trafić – wzdycha, po czym każde z nas idzie do innego pokoju.
- Kuba! – wołam go, zanim zdąży zamknąć za sobą drzwi. Odwraca się i na moje zawołanie ręka podchodzi do mnie.
- Kuba, oni z Kaśką to długo byli razem, co nie?
- Ja wiem, z dwa lata to na pewno. Już chyba do trójki dochodziło.
- Jaka ona była?
- Dziewczyna jak dziewczyna. A co? Coś się stało?
- Nie, nie. Tak tylko pytam. Byli szczęśliwi?
- Nie licząc tych ostatnich sześciu miesięcy to tak. Potem się coś posypało i wyszło, jak wyszło. Znalazła innego, Bartka zostawiła na lodzie, a ten się nie mógł pozbierać całą wiosnę. Dopiero początkiem lata się ogarnął. Tak naprawdę to ty go wyciągnęłaś na prostą po tym wszystkim. Ej! Karola co jest?
Chyba zauważył łzę, która spłynęła mi po policzku.
Miałam już nie płakać. Nie przez faceta.
- Nic Kubuś. Nic.
Nie bój się. Dam sobie radę. Nie pierwszy i pewnie ostatni raz jestem w takim stanie. Wyjdę kiedyś z tego. Poboli i przestanie.
- Ty też ich razem dzisiaj widziałaś?
Uśmiecham się przygryzając wargi, by się całkiem nie rozkleić i kiwam twierdząco głową.
- Ktoś jeszcze ich widział?
- Moja mama z siostrą i Agata z Gosią dzwoniły do chłopaków, i się dopytywały o co chodzi.
- Czyli nikomu się nie pochwalił, że się z nią spotkał, albo nawet spotyka od dłuższego czasu.
- To musiał być jakiś głupi zbieg okoliczności dzisiaj. On by się tak po prostu z nią nie spotkał. On jest głupi, ale nie aż tak by do niej wracać.
- Stara miłość nie rdzewieje. Leć już do Agi. I nie mów nikomu, że pytałam o Kaśkę.
- A ty wreszcie pogadasz w tym debilem? Bo on się w życiu nie odważy.
- Daj spokój Kubuś.
- Przecież to widać jak za sobą szalejecie. Jedno za drugim w ogień skoczy. Nie patrz tak na mnie, jakbym po chińsku gadał. Bartek idealny nie jest, ty też nie. Nikt nie jest. Ale…
- Ale pozostaniemy tylko przyjaciółmi. I nic już tego nie zmieni. Już za późno na to.
- Nigdy nie jest za późno na powiedzenie dwóch słów.
- Czasem jednak jest – stwierdzam wycierając kolejną łzę z policzka.
- Żebyście tylko potem oboje tego nie żałowali.
Ja będę, choć mam to, co sama chciałam zrobić, ale on najwidoczniej bawi się świetnie przygotowywać się do roli tatusia.
- Idź już spać – proponuje Kuba - Ledwo stoisz na nogach. Dobranoc.
- Nie wiem, czy dam radę usnąć, ale dobranoc. I proszę, ani mru mru.
- Jasne. – Uśmiecha się po czym oboje znikamy w swoich pokojach.
Matko Bosko Częstochowsko! Co mi odbiło, żeby wypytywać Kubę o Kaśkę? I tak się niczego nie dowiedziałam, oprócz tego, że Bartek nikomu się nie przyznał, że to z nią miał się spotkać. Tylko słabo mu kamuflaż wyszedł, bo cała skoczna familia już wie, że paradowali razem po Krupówkach.
A może jednak jej wybaczył i chce znowu z nią być? Czasami taka przerwa dużo daje ludziom. Potem wracają do siebie i są szczęśliwi. A ja tak bardzo chcę, żeby był szczęśliwy. Nawet jeśli miałabym tego nie podziwiać. Bo wbrew pozorom to jednak dobry chłopina i zasługuje na to, by cieszyć się pełnią szczęścia i żyć piękną miłością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz