czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział 6

- I jak? Może być? Czy lepiej tą czarną sukienkę? – Wychodzę z pokoju i pokazuję się dziewczynom, to znaczy babci i Agnieszce. Nie powiem, denerwuję się trochę pierwszym dniem w pracy.  Najważniejsze to zrobić dobre wrażenie przy pierwszym spotkaniu. Ale jak to mówią - głowa do góry, pierś do przodu i jedziemy.
- Jak na pierwszy dzień w pracy, myślę, że wyglądasz idealnie.
- Bombowo! Chodź. Zrobię ci jeszcze koka i będzie znakomicie. Ci kelnerzy to tam padną, jak cię zobaczą. – Aguś, nie zachwycaj się tak. Ja do pracy przyjechałam, a nie na romanse. Za stara jestem na wakacyjne miłości.
- Nie no, nie muszą padać. Ukłon wystarczy. Matko jak ja się denerwuję. Jak przed pierwszym dniem na uczelni. – Nawet zegarka nie potrafię zapiąć, tak mi ręce latają.
- Spokojnie. Słyszałam, że ta menadżerka jest super.
- Podobno cały hotel ogólnie fajny. Ale przenocować, a pracować, to jednak różnica.
- Dasz radę. Babciu, teraz to możesz powiedzieć, że jest idealnie. Ten koczek wyszedł perfekcyjnie. – Tak tak, pani fryzjerka wie najlepiej.
- No, teraz to naprawdę jest idealnie.
- Dzięki, Aguś. Naprawdę perfekcyjny. 
- Chodźcie na śniadanie wreszcie. Zaraz macie wyjeżdżać, a wy nic jeszcze nie zjadłyście. – Jakbym własna babunię słyszała. Nic, tylko jeść i jeść.
- Spokojne, babciu, już idziemy.
- A teraz tylko się nie poplamić. Założę sobie może lepiej śliniaczek, bo przy moich zdolnościach to zaraz polecę się przebierać. – Jakby ktoś nie wiedział jeszcze, w domu zwą mnie królowa Karolina Pierwsza Ciapowata.
- Trzymaj ręcznik – Aga rzuca mi „śliniaczek” -  i spokojnie, powoli. Nigdzie nam się nie spieszy. I tak będziesz przed czasem.
- Tak jest, pani profesor.
- Tylko nie pani profesor!  - śmieje się Agnieszka gdy zasiadamy do wspólnego śniadania razem z panią Zosią.


***


A więc oto moje miejsce pracy na najbliższe trzy miesiące. Z zewnątrz wygląda ciekawie. Urocza chatka na uboczu, wokół las, z dala od centrum miasta. Nie dziwię się, że chłopaki tutaj często mieszkają. Wygląda na to, że tu mogą liczyć na chwilę wytchnienia i spokoju od napalonych fanek. Głęboki wdech i wydech. Wchodzę. Otwieram wielkie drzwi i mam wrażenie jakbym wchodziła do domu, a nie do hotelu. Tak przytulnie wydaje się być w środku, od samego holu. Coraz bardziej mi się to wszytko podoba. Podchodzę do recepcjonistki, która rozmawia z jakimś facetem koło trzydziestki. Chyba z kelnerem, bo taki elegancki.
- Dzień dobry. Nazywam się Karolina Misiewicz. Jestem umówiona w sprawie stażu z panią Skowron.
- Dzień dobry. Pani Magda bardzo panią przeprasza, ale spóźni się około piętnastu minut. Jakiś wypadek przy wjeździe do Zakopanego ją zatrzymał i nie mogła przybyć na czas. Zapraszam – pokazuje ręką korytarz – do restauracji. Tam będzie mogła pani sobie usiąść, napić się kawy lub herbaty.
- Dziękuję. – Uśmiecham się grzecznie i idę w wyznaczonym kierunku.


- Kaśka, można ją było od razu do roboty zagonić! – W barze wszystko słychać, ale pan kelner albo o tym nie wie, albo specjalnie to robi. – Mamy pełno sztućców do polerki, to by się czymś sensownym zajęła, a nie będzie sobie lalka siedziała, a my jej jeszcze usługiwali. Trzeba pokazać, że przyszła do roboty, a nie na wakacyjny wypoczynek. – A było tak fajnie. Już cię nie lubię!
- Paweł! – No wiedziałam. – To ty się weź do roboty. Bo tylko byś dyrygował. A z tego ,co ja wiem, to ona ma pomagać dziewczynom w papierkach i nam na recepcji, a nie wam. Więc lepiej idź sobie te widelczyki poleruj, bo potem będziesz się na wszystkich znowu darł, że nie masz jak wydawać obiadu, bo sztućce nie gotowe.
-  A co ty jej tak bronisz? Życia nie znasz? Stażyści, praktykanci i inne żółtodzioby są po to, by ich wykorzystywać, ile się da. A ty, doświadczona istota, masz wtedy luzik, a kasa leci za nic. – Ojojoj jaki mądry. Nie myśl sobie za wiele, Pawełku, bo ja nie mam zamiaru za ciebie od walać najgorszej roboty.
- Idź mi stąd i mnie nie denerwuj.
- Dobra, dobra. Ale mogę się założyć, że wspomnisz moje słowa.

Nagrabić sobie od samego dzień dobry. No tak, Pawły są do wszystkiego zdolne. Mam nadziej ę, że tylko jeden ten kelner taki upośledzony, bo ciężko będzie wytrzymać z większą ilością takich durniów.
- Dzień dobry. Pani Karolina? – Podchodzi do mnie szczupła, młoda blondynka.
- Tak, to ja. Dzień dobry.
- Magdalena Skowron. – Uśmiecha się i podaje dłoń. – Przepraszam, że musiała pani czekać, ale były straszne korki przez ten wypadek.
- Nic nie szkodzi. – Dzięki temu zdążyłam wyrobić sobie opinię o jednym z pani pracowników.
- Zapraszam do gabinetu.


***


- A oto umowa dla pani. – Podaje mi kilka kartek do podpisania. -  Proszę ją spokojnie przeczytać i podpisać. – W sumie nic ciekawego. Albo raczej nic, czego bym nie wiedziała. – Tak więc będzie pani moją asystentką. Ogólnie praca będzie polegała na pomocy przy organizacji uroczystości różnego typu. Mamy kilka wesel, chrzciny. Za niecałe trzy tygodnie będzie u nas mieszkać kadra austriackich skoczków, więc też będzie dużo pracy. Czasem jeszcze pomoże pani  księgowej lub na recepcji. Niekiedy jest taki ruch, że jedna osoba nie daje rady sama… - przerywa, bo słyszymy jak ktoś puka do drzwi.
- Przepraszam. Przyjechał pan Krzysztof. – Do gabinetu wchodzi ta dziewczyna, która stała na recepcji.
- To świetnie. Poproś go tu do mnie. Pan Krzysztof – zwraca się do mnie – przeprowadzi szkolenie BHP, które stety albo niestety musi pani przejść. Ma pani do mnie jakieś pytania?
- Nie. Na razie nie.
- Dzień dobry paniom.
- Dzień dobry, Krzysiu. To jest pani Karolina. Zrób jej jakoś szybko to szkolenie. Nie zamęczaj mi jej, bo tu na nią ciężka robota czeka.
- Spokojne, Magda. Wiesz, ze mi nigdy dłużej niż godzinka nie schodzi.
- Wiem, wiem. Tak więc jeśli nie ma pani do mnie żadnych pytań, to do zobaczenia jutro o dziewiątej tu u mnie.
- Dobrze.
- Do widzenia.
- Dziękuję. Do widzenia.
- No to my zaczynamy – uśmiecha się pan Krzysztof i wyjmuje jakieś papiery z teczki ,rozsiadając się w fotelu po przeciwnej stronie biurka.


***


Godzinka z hakiem, a ja już mam wszystko z głowy.
- Już panienka wychodzi? – Przecież nie może być idealnie i na schodach muszę spotkać tego wielce mądrego kelnera.
- Tak. Do widzenia panu.
- A ładnie to tak szybko uciekać? Mogłaby pani do nas na zaplecze przyjść i pomóc.
- Widzę, że moja obecność byłaby tam zbyteczna. Skoro ma pan czas na palenie papieroska, to znaczy, że zapewne nie ma pan nic do roboty.
- Mała ,nie podskakuj. – Bo co mi zrobisz? Myślisz, że ja się ciebie boję, czy co? Patrzę  na jego dłoń. Obrączka na palcu, więc chyba żona jest. Jeśli on zachowuj się tak dwadzieścia cztery godziny na dobę, to ja jej z całego serca współczuję.
- Proszę przekazać żonie kondolencje. Do widzenia. – Facet chyba nie rozumie do końca po polsku, bo spogląda na mnie, jakbym po chińsku gadała. I dobrze. Jeden zero dla mnie.

Uciekam stąd jak najprędzej. Nie zniosę dłużej obecności tego faceta. Ruszam na podbój Zakopanego. Ostatnio jak ruszałam na podbój Buczkowic, to tego głupka spotkałam, ale dziś na niego nie wpadnę, bo do Katowic miał jechać na jakieś egzaminy. Przynajmniej tyle spokoju dzisiaj. Można sobie iść pod skocznię i tam w ciszy i w spokoju porozmyślać.


***


Oto i ona. Najwspanialsza ze wszystkich skoczni pod słońcem. Piękna Wielka Krokiew i ja u jej podnóża. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. W styczniu muszę tu być!!! Ale najpierw wpadnę na letnie konkursy, a skoro całe weekendy mam wolne, to na pewno się uda. Bilety tylko kupić i się bawić.

- Hej Karola!
- Hej Olek. – nawet nie zauważam, kiedy do mnie podchodzi. Trochę mnie nawet dziwi to, że mnie rozpoznał.
- Miło cię widzieć. Bartek zaraz przyjdzie.
- Jak to przyjdzie?? – pytam zdziwiona.
- No jak to jak? Na dwóch nogach – śmieje się.
- Ale co on tu robi? Miał być w Katowicach na uczelni.
- No miał, ale coś mu tam poprzekładali z egzaminami i przyjechał jeszcze na trening. O! O wilku mowa. – Patrzymy, a na parking wychodzi Bartek w towarzystwie jednego z kolegów. Tyle, że o wiele bardziej zdolnego – mimo wszystko zwycięzca konkursu Pucharu Świata to nie byle kto. Nie ważne, że był cyrk jakiego świat nie widział, ale zwycięzca to zwycięzca. Nawet lider przez kilka konkursów. Nie to co ten buloklep Kłusek.
- Hejka. To jest Krzysiek, a to Karolina. Karolina, Krzysiek.
- Ktoś tu się chyba wreszcie kultury nauczył.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne, Oluś. Bardzo śmieszne.
- Cześć, jestem Krzysiek. – Ściskamy  sobie dłonie i wymieniamy uśmiechy .
- Karolina. Hej.
- Co ty tu robisz? – Chyba się biedaczek stresuje tymi egzaminami i humorek nie dopisuje, jak widać.
- Śledzę cię.
- A poważnie?
- Stoję i gadam z takim jednym głupkiem.
- O, widzę, że mądra z ciebie dziewczyna i poznałaś się już na naszym Kusym. – No, a jak, panie Biegunie. Do października wszystkich was rozgryzę.
- A dwóch innych się przysłuchuje.
- Patrzcie, jaka miła.
- Zawsze i wszędzie, Bartusiu. – Uśmiecham się do niego i trzepoczę rzęsami.
- Z chęcią bym z tobą dłużej podyskutował, ale muszę już jechać.
- No, wreszcie. Miałam mieć taki fajny dzień, ale cię spotkałam i klapa.
- Też się cieszę, że cię zobaczyłem. – Czyżby się uśmiechnął po usłyszeniu takiego wyznania ode mnie? - Trzymaj kciuki.
- Taa, jasne. Coś jeszcze?
- Frytki z ketchupem. Pa, pa. – Wsiada do samochodu, zapina pasy, a ja pokazuję mu, że jednak trzymam te kciuki, a on śle mi całuska i odjeżdża.
- Karola, podwieźć cię gdzieś? Jedziemy do centrum.
- Dzięki, ale ja jeszcze tu zostanę.
- Okej, trzymaj się. Pa, pa. – żegnam się z chłopakami i podchodzę do kasy by kupić bilet na zwiedzanie tego cudeńka zwanego skocznią narciarską. Jakbym chciała to może by mnie pan Kłusek zabrał, ale wole sama, na spokojnie. Zaraz się poryczę. Boże! Marzenia naprawdę się spełniają.


______________________________________________________________________


A więc w ten wigilijny wieczór przybywam do Was z nowym rozdziałem. Kolejny as przestworzy dołącza do obsady, ale też poznajemy drugi świat Karolki - pracę :D Nie samymi skokami żyje człowiek, z czegoś trzeba jednak żyć. A tu się dopiero zacznie ;)

Kochane moje! Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć zdrowia (przy skokach to jednak baaardzo potrzebne), szczęścia, pomyślności. Abyście ten wspaniały czas spędziły w gronie osób najbliższych Waszemu sercu. Wielu emocji przed telewizorem czy na skoczni kibicując swoim ulubieńcom. Abyście zaczęły spełniać swe marzenia tak jak nasza Karolka. Wszystkiego najlepszego :)

UWAGA: Audycja zawiera lokowanie produktu :) Kto jeszcze nie zagłosował, a ma przez święta chce zrobić dobry uczynek, zapraszam na https://www.facebook.com/events/929691680440869/ abyście zagłosowały w ankiecie na klasę 4B. Za każdy głos w imieniu klasy serdecznie dziękuję :*

Buziaczki :***

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Ogłoszenie parafialne :P


Kochane moje!

Mam do Was ogromną prośbę Moja klasa bierze udział w konkursie w którym może wygrać limuzynę na studniówkę dla jednej osoby, która zabiera dodatkowe 4 na studniówkę. Jesteśmy wciąż w walce o końcowy triumf (spokojnie, wczoraj było nadrobione ponad 70 głosów i do południa byliśmy na prowadzeniu :D).
Tak więc proszę Was baaaaardzo mocno o zagłosowanie na klasę 4B w ankiecie pod linkiem https://www.facebook.com/events/929691680440869/

Z góry dziękujemy za każdy głos i możecie liczyć na to, że odwdzięczę się przy najbliższej okazji ;)

Znad zeszytu do polaka całuski od maturzystki najlepszej klasy w szkole (samokrytyka :P )

czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdział 5

Idę z Bartkiem wydeptanymi ścieżkami. Jesteśmy z dala od gęstych zabudowań, nie ma tu też innych spacerowiczów. Spomiędzy drzew migocze blask zachodzącego słońca. Jest coś innego i wyjątkowo pięknego w górskich zachodach słońca.
- Jak tu cudnie – wzdycham zaraz po tym, jak zatrzymujemy się na jednym z pagórków.
- Noo. Nigdzie nie ma takich gór jak u nas – przytakuje z dumą Bartek.
- Wierzę na słowo. Chociaż świętokrzyskie nie są złe.
- Byłaś tam?
- W sumie to tam mieszkam. Może do tego centralnego pasma mam kawałek drogi, ale u nas wszędzie mniejsza lub większa górka.
- Czyli z Kielc jesteś? - no no, taka dziura zabita dechami, a jednak kojarzą ją w wielkim świecie.
- No, prawie. Do Kielc mam jakieś dwadzieścia kilometrów.
- To nie tak strasznie daleko.
- No, niedaleko. 
- A tu w Buczkowicach co robisz?
Hmm, wywiad środowiskowy widzę przeprowadzamy panie Bartłomieju. Normalnie jak na pierwszym spotkaniu z rodzicami przyszłego męża się czuje. Choć, z drugiej strony, może biedak kronikę pisze w przerwie od skakania? Od tych nart to może palma odbić. Warto czasem zmienić materiał w rękach.
- W tej chwili idę gdzieś nie wiadomo gdzie – odpowiadam żartobliwie.
- Ha-ha-ha. A serio?
- To nie było serio?
Posyła mi pełne lekko karcące spojrzenie. Kapituluję z cichym śmiechem.
- Przyjechałam do Zakopanego na trzymiesięczny staż w hotelu, a w Buczkowicach sobie mieszkam u pani Zosi – wyjaśniam.
- W którym hotelu? - kronikę jak nic pisze.
- W "Niedźwiadku".
- Jeden z najlepszych. Często tam mieszkamy na konkursach, czy zgrupowaniach. A czym się będziesz zajmować?  
- Mam być asystentką menadżerki, a co konkretnie to oznacza, to dowiem się w poniedziałek.
- Ale fajnie tak sobie wyjechać na taki staż. Zmienić widoki za oknem.
Tylko się pan nie rozmarz za bardzo, panie Kłusek.
- Bardzo fajnie. Jeszcze ja jestem tu to rewelacja. Miałam być w Warszawie, ale udało się zamienić z koleżanką i jestem.
Bo to prawda. O wiele bardziej od zatłoczonej, przesyconej zapachem spalin Warszawy wolę surowsze w klimacie, ale rześkie powietrze w Zakopanem, kolebce polskich skoków narciarskich. I jeszcze można swoich sportowych ulubieńców spotkać! Czego chcieć więcej?
- Nie lepiej byłoby w Wawie?
- Nie. Nie podoba mi się ona. Poza tym zawsze chciałam wyjechać w Tatry.
- To ci się udało.
- Przynajmniej tyle szczęścia w ostatnim czasie.
- Zawsze coś.
- Jedno z marzeń do odhaczenia. - Czuję się dumna, że udało mi się zrobić chociaż tyle dla siebie samej.
- Marzenie? - dziwi się Bartek.
- Tak.  Zawsze chciałam przyjechać w polskie góry.
- Jesteś tu pierwszy raz? – Jego zdziwienie osiąga wyższy poziom. No niestety, nie każdy ma możliwość wyjazdu na coroczne wakacje czy wycieczki. 
- Tak się jakoś złożyło. Szkoda, że nie zimą, ale nie będę narzekać.
- Mam nadzieję, że w styczniu uda ci się wpaść pod skocznię. 
- Nawet nie wiesz jakbym chciała.
- Następne marzenie? — Trochę się śmieje, ale to przecież prawda. Najprawdziwsza.
- I to chyba największe. - wpatrując się w szczyty Tatr mówię z lekką zadumą w głosie.
- Spełni się, zobaczysz. Trzeba tylko w to wierzyć. Ooo, a kogóż to moje piękne oczy widzą?
W naszą stronę podąża trójka młodych ludzi. I jeśli mnie oczy nie mylą, jedyny mężczyzna w tym gronie to Olek Zniszczoł. Ilu ja dzisiaj skoczków poznam?Jeszcze trochę tu pomieszkam, a może będę wychodzić w weekendy z samym Kamilem Stochem na miasto. W sumie Ząb też nie leży daleko od Zakopanego.
- Nie powiedziałabym, że takie piękne – odpowiada jedna z dziewczyn.
- Oj, Eugenia, Eugenia. - Bartek kręci głową z rozbawieniem.
Trochę mnie stresuje ta sytuacja. Tylu ludzi, w dodatku wszyscy się znają, a ja taka wyalienowana.
- Bartłomieju, czy ty się nigdy nie nauczysz, że ja jestem Leokadia? — Dziewczyna wywraca oczami.
- Tak samo się twojego imienia nie nauczy jak i kultury – śmieje się druga. - Cześć, jestem Agata. A to Dominika i Olek. – Puszcza dłoń Olka i podaje mi ją.
- Dominika Kinga – wtrąca szatynka.
- Hej, Karolina. - Dobra, teraz mi się wszystko pomieszało. Imion jak w jakimś imienniku! Czyli jak ty masz w końcu na imię? – pytam tej pierwszej, bo się pogubiłam w tym wszystkim.
- Na pierwsze Dominika, a na drugie Kinga – wyjaśnia.
- A te Eugenia i Leokadia to skąd?
- A, bo ona się wiecznie musi dwoma imionami przedstawiać, to jej zaczęliśmy wymyślać następne… - Zamiast Dominiki odpowiada Bartek. No proszę, wyników brak, kultury także... Ciekawe, czego jeszcze mu brakuje.
- I w ten sposób co chwilę mam nowe imię…
- Tylko wiecznie inne niż ktoś powie. – Czy on pozwoli jej skończyć zdanie? Zaczynam wątpić w to, czy ktokolwiek jest w stanie powiedzieć więcej niż siedem słów w jego towarzystwie.
- A gdzie masz Johanna? – Bartek pyta Dominikę.
- Mają zgrupowanie w Lahti.
- Nudziło jej się, to przyjechała do najukochańszego kuzynka.
- Nie przyjechałam do ciebie! - perzy się Dominika.
- Taa, jasne. Zaraz powiesz, że do mamusi, do tatusia, do dziadków, do tego, do tamtego, nawet powiesz, że do braciszka przyjechałaś, ale ja i tak wiem, że najbardziej w tej Norwegii brakuje ci mnie. - Olek, zamiast załagodzić sytuację, dolewa oliwy do ognia.
- Agata! Ja cię błagam! Przemyśl jeszcze raz, na spokojnie, czy ty na pewno chcesz wyjść za niego za mąż. Widzisz, jaki on głupi! Ja to z nim niestety rodzina, i to od prawie dwudziestu dwóch lat, więc nie mam wyjścia i muszę go jakoś znosić, ale czy ty chcesz zmarnować sobie resztę życia, mając tego idiotę za męża?! – Wygląda, jakby mówiła serio.
- Gieńka ma rację. – Leksykon imion z jednego spotkania można napisać. - Aga, on jest głupi jak but, albo jeszcze gorzej. Z nim się nie da wytrzymać. Nie marnuj sobie życia dla takiego czubka.
Widzę to w jego wykonaniu po raz trzeci, ale już bez problemu rozpoznaję, że tylko gra.
- Wiesz co, Kusy?! Miałem cię za przyjaciela, a ty mi takie świństwo robisz. Ty, mała, to samo! Tak to, oj, braciszku, oj, Oleczku, jak ja się za tobą stęskniłam. A teraz co? Karola, chociaż ty jakieś dobre słowo o mnie powiedz, żeby moja najukochańsza kobieta nie zechciała się rozmyślić. Proszę. 
Zabawny był z tą swoją postawą proszącego jak w modlitwie.
- Olek, z wielką chęcią, ale Agata naprawdę powinna się zastanowić nad ślubem. To bardzo ważna decyzja, która zmieni wasze życie. Myślę, że powinna przemyśleć to, co powiedzieli Dominika i Bartek. Wiesz, im więcej źródeł informacji, tym większa wiedza na dany temat.
Próbowałam być poważna. Podeszłam do Olka i bez słowa poklepałam go po ramieniu, a tamta trójka już nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Po chwil my także zaczęliśmy się śmiać. Gdy się uspokoiliśmy, Agata podeszła do swojego chłopaka:
- Aleksandrze. Podjęłam decyzję. Niestety… - Zatrzymała się, a my staliśmy w osłupieniu, bo wyglądała na bardzo poważną,. Chyba jednak nie powie, że ... – Niestety, za bardzo cię kocham i nie mogę od ciebie odejść.
Olek wziął ją w ramiona i zakręcił nią wokół własnej osi.
- Wariatko, przestraszyłaś mnie.
- Przepraszam.
- Halo?… Tak… Tak, już prawie jesteśmy… - Nawet nie zauważamy, kiedy Dominika odbiera telefon. Rozłącza się po kilku zdaniach.
- Babcia dzwoniła. Martwi się, że jeszcze nas nie ma. Bartek, to wszystko przez ciebie! - rzuca oskarżycielsko.
- Co przeze mnie? Co przeze mnie? - Wzrusza ramionami w niezrozumieniu.
- Nie kłóćcie się, tylko chodźmy, bo znowu zjedzą mi całą szarlotkę! - próbuje załagodzić spór Olek.
- Grzywa, a ty nie powinieneś oszczędzać słodkości? - Bartek na ma twarzy lekko drwiący uśmieszek.
- Kusy, martw się lepiej o siebie i swoją wagę, bo chyba troszkę za duża jest. – Olek wystawia mu język. – Miło było poznać. - Skina głową w moim kierunku na pożegnanie.
- Mi również – odpowiadam, siląc się na naturalność.
Po tym pożegnaniu, oni idą w jedną stronę, a my w drugą. Nie udaje nam się jednak zajść zbyt daleko, a Agata woła mojego towarzysza.
- Nie wiem, czy wiesz, ale Kaśka jest w ciąży.
Oczy Bartka osiągają monstrualne rozmiary. Trochę blednie, a gdy mówi, jego głos jest słaby. Marszczę brwi. Co ma jakaś Kaśka do Kusego? Myślę, że to po prostu jakaś ich wspólna znajoma, po której by się tego nie spodziewał.
- W ciąży?
- Tak. Piąty albo szósty tydzień. Magda mi mówiła. Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć.
- Dzięki. - Bartek potakuje głową, ale nadal jest nieswój.
Idziemy przez chwilę w milczeniu. Widzę, że próbuje coś powiedzieć, miota się, decyduje i rezygnuje. Ostatecznie wzdycha i zbiera się na odwagę.
- Czy ja wyglądam na idiotę? - pyta w końcu.
- O tę Kaśkę chodzi? - upewniam się.
A więc dobrze myślałam, przebiega mi przez myśl.
- Tak. Ale – staje przede mną – popatrz na mnie i powiedz, czy ja wyglądam na skończonego idiotę?
Mierzę go wzrokiem.
- Nie. Na pewno nie.
- Dzięki. - Wygląda, jakby mu ulżyło.
- Powiesz o co chodzi?  
Siadamy oboje na tej samej polanie, na której wczoraj spotkaliśmy się po raz pierwszy. Jest cicho i prywatnie, a do tego otacza nas malownicza przyroda. Czuję, jak moje serce zwalnia, jestem spokojniejsza. Ciekawi mnie, co ma do powiedzenia Bartek, ale jednocześnie nie chcę naciskać. Chwilę jeszcze milczy.
- Ta Kaśka to jest moja była – wyjaśnia. - Ponad dwa lata byliśmy ze sobą. Myślałem nawet nad pierścionkiem zaręczynowym. Naprawdę ją kochałem. Byłem przekonany, że to ta jedyna. Ale rozstaliśmy się zaraz po sezonie. W sumie to ona mnie rzuciła. Stwierdziła, że nie może już dłużej wytrzymać, że związek na odległość nie ma szans, że ona tak nie chce, że nigdy mnie nie ma jak jestem potrzebny. Ja wiem, że jej było ciężko, ale ja też nie miałem łatwo. Każdą wolną chwilę spędzałem z nią, ale jej i tak było źle.
- Nie umiała docenić tego, ile jej poświęcasz. – Chcę go jakoś pocieszyć, ale dobrze wiem, że słowa najczęściej są puste i bezużyteczne. Najważniejsze to móc się komuś wyżalić. Czasem tylko tyle wystarcza.
- Najlepsze jest to, że po tym jak my się rozstaliśmy jakieś dwa, trzy dni później widziałem ją z takim gościem z Zakopanego. I to nie wyglądało na przyjacielskie spotkanie.
- Że co?!
Zatyka mnie. Mogłaby założyć Klub Niewiernych razem z Pawłem.
- Wiem, że spotykali się już od jakiegoś czasu, ale jak mnie nie było, to udawało im się to ukrywać, ale jak wróciłem, to mieli ciężej, więc wolała skończyć tę zabawę. A teraz od jakichś dwóch tygodni Kaśka wydzwania do mnie i chce wrócić. Twierdzi, że przemyślała wszystko, że to mnie kocha, nie jego, i takie tam pierdoły. I już wiem, o co jej chodzi. Chce mnie wariatka w tatusia wrobić. Niedoczekanie jej.
Podnoszę brwi w szczerym zdziwieniu. Zawsze jest tak, że wydaje nam się, że głupota ludzka sięgnęła dna... A potem okazuje się, że ta studnia jednak nie ma dna.
- Ona to ma wszystkie śrubki dokręcone w główce? Bo chyba jednak nie. Myśli, że cię wrobi w ojca? Przecież ty nie jesteś takim półgłówkiem, żeby do niej wrócić. Bo nie wierzę, że mógłbyś być taki naiwny.
Milczymy przez chwilę. Zastanawiam się, jak takie chore pomysły rodzą się w głowach. Jak bardzo trzeba być skrzywionym psychicznie, żeby być zdolnym do takich wykrętów.
- Dzięki – mówi po kilka minutach, uśmiechając się nieznacznie.
- Za co? - zdumiewam się. - Że powiedziałam dokładnie to, co myślę o niej myślę?
- Za to też, ale za to, że wysłuchałaś i mnie rozumiesz.
Przytakuję głową.
- Rozumiem, bo miałam podobną sytuację. A trzeba wysłuchać drugiego człowieka, żebyś i ty mógł się kiedyś wygadać, a takie gadulstwo pomaga.
- Oj, pomaga, pomaga – śmieje się. - Dzięki jeszcze raz.
- Nie ma za co. – Odwzajemniam uśmiech, a on szuka czegoś po kieszeniach.
- Jak to ona, to chyba wyrzucę ten telefon. – Wyciąga komórkę ze złością. – Uff. To tylko mama. Przepraszam. Halo… No… Dawno? … Nie… No… Za 15 minut będę… No, pa, pa. – Rozłącza się. – Przepraszam, ale muszę już iść. Przyjechała ciotka i muszę wracać do domu.
Nie wygląda na szczególnie zadowolonego. Wzdycham. Jak mus to mus.
- Podniesiesz mnie ? – Następny, co robi minę à la Kot ze Shreka
- Oczywiście. Jeszcze cię na rękach do domu zaniosę – ironizuję z lekka.
- Kochana jesteś. – Posyła mi buziaczka.
Aha! Czyli pan Kłusy to mały flirciarz.
- Dopiero teraz odkryłeś tę oczywistą oczywistość? — Wywracam oczami w żartach.
- Nie, no, jakieś pół minuty temu – ciągnie dalej żartobliwy ton.
Kręcę głową. Co ja z nim mam!
- Chodź. Głupku, bo tobie też ktoś szarlotkę zje i będziesz płakał – naigrawam się.
- U mnie mamusia coś ze śliwkami piekła.
- To chodź, bo ci śliwki z placka wyjedzą.
Ciągnę go za rękę, bo nie dość, że leń, to jeszcze ciężki. A niby skoczkowie to tacy chudzielce... Podejrzewam, że tutaj ważą jednak mięśnie, bo przecież nie rozum.
- Nie strasz. - W oczach ma przez moment prawdziwe przerażenie.
- Więc wstawaj, a nie!
- No, już idę przecież. Nie widzisz? - Podnosi się z ziemi i otrzepuje tyłek z trawy, żartując bez przerwy.
Znowu kręcę głową. Bo na tych skoczków to nie ma rady, tylko kręcić głową z politowaniem.
- Och, głupku, głupku...


__________________________________________________________________________________________


No to mamy kolejnego orzełka w składzie :D Kogo typujecie następnego do spotkania?  Nie patrzcie na to, kto w jakiej kadrze obecnie, bo mam wymieszane według własnego widzimisię. Więc odbiegam troszkę od rzeczywistości (nie tylko pod tym względem :) ).

Dzięki wielkie za komentarze. Wszystko zasługa Charlie ;) 

Mam nadzieję, że czasowo wyrobię się przed świętami z kolejnym rozdziałem (maturzystka, która zamiast siedzi i się uczyć myśli nad kolejnymi rozdziałami opowiadanie pozdrawia). Tak więc życzeń jeszcze nie składam :P

Całuski :*

środa, 9 grudnia 2015

Rozdział 4

Wybieram się do sklepu. Chcę kupić sobie coś  na ząb, a przy okazji zrobić Pani Zosi zakupy na obiad i kolację. Właśnie stoję przy półce z jogurtami, gdy nagle:
- Ja bym wziął morelowy.
- O matko kochana! – Podskakuję ze strachu. Czuję, jakby serce miało mi zaraz wyskoczyć, gdy szept jakiegoś chłopaka wpada do mojego ucha.
- Spokojnie. – Śmieje się ze mnie, a ja rozpoznaję, że to ten sam osobnik, który ze mną wczoraj siedział na łące.
- Oszalałeś?! To już nie można się normalnie przywitać, tylko trzeba się zakradać od tyłu i mnie straszyć?! Chcesz, żebym na zawał padła?!
- Nie, no, skądże znowu. – Wciąż się śmieje.
- To nie jest śmieszne! – Udaję obrażoną, na złość mu biorę jogurt brzoskwiniowy i idę do kasy.
- Ej, no, przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć. Przepraszam.  
On poważnie mnie przeprasza, ale ja nie zwracam na niego uwagi, płacę za zakupy i wychodzę. Jestem ciekawa, czy za mną podąży. Idę odważnie, przed siebie, ukradkiem tylko śledząc jego ruchy. On jednak goni za mną, nie odpuszcza. 
- Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła? – Zatrzymujemy się.
- Błagaj na kolanach o przebaczenie. – Ledwo udaje mi się powstrzymać przed wybuchem śmiechu gdy widzę, jak on zrywa stokrotkę i klęka.
- O piękna pani, której imienia niestety nie dostąpiłem zaszczytu poznać. Korzę się u twych stóp i błagam o wybaczenie. Przyjmij tę oto białą stokrotkę jako oznakę mego dobrowolnego oddania się pokucie, na jaką, ty o niezwykła, mnie skarzesz za ten haniebny występek.
Nie wytrzymuję. Śmiech mimowolnie wyrywa mi się z ust.
- Wstawaj, idioto! Ludzie patrzą, jakiego ty z siebie błazna robisz. – Mam z tego ubaw, a on z poważną miną wstaje.
- Ale wybaczasz? - Unosi brwi w nadziei.
- W sumie to nawet obrażona nie byłam. – Wystawiam mu język.
- Czyli zrobiłaś mnie w konia?
- Powiedzmy, że tak. Ale  masz za swoje, bo wystraszyć to się na serio wystraszyłam.
- Sorry jeszcze raz. Nie chciałem.
- Dobra, zapomnijmy o tym.
- Daj tę siatkę. A tak w ogóle to Bartek jestem. – Podaje mi dłoń i przyjaźnie się uśmiecha.
Przyglądam mu się. Ma wrażenie, ze już go gdzieś widziałam. Ten uśmiech, te oczy. I nie chodzi tu tylko o wczorajsze spotkanie, po którym to rozpoznałam go dzisiaj tylko po głosie.
  - Karolina. – Uśmiecham się i ściskam jego wyciągniętą rękę. – Czekaj, czekaj.
- Co? - Marszczy nieznacznie brwi w zaniepokojeniu.
- Bartek Kłusek? - pytam dla pewności.
- Taaak. - Wygląda na trochę zaskoczonego z faktu, że go rozpoznałam.
- O matko! Jaka ja jestem tępa. Dopiero teraz na to wpadłam.
Nie mogę uwierzyć! Niby okularów nie potrzebuję, ale wygląda na to, że nowego mózgu. Przespałam ostatni rok czy jak?
- Na co? – pyta zdziwiony.
- Na to, skąd kojarzę Buczkowice. No, kurde, najciemniej zawsze pod latarnią. Przecież to było takie proste.
- To znaczy? - Jego brwi z każdym zdziwieniem marszczą się coraz bardziej.
- No, skąd pochodzą Kruczek i Kłusek? Z Buczkowic. Jak ja głupia mogłam o tym zapomnieć? – Aż łapę się za głowę nie mogąc zrozumieć, jak mój mozg może płatać mi takie figle.
- Nie głupia, tylko po prostu wypadło ci z głowy – usprawiedliwia mnie z uśmiechem. – Interesujesz się skokami? – pyta gdy wreszcie udajemy się oboje w stronę mojego nowego domu.
- Trochę. 
- Chyba bardziej niż trochę. Zwykły kibic raczej tego nie wie.
- Przyznaję, może troszkę więcej niż trochę. – Czuję, że już robię się czerwona, jak zawsze, gdy mam mówić komuś o  swojej miłości do skoków. Z jakichś powodów wymaga to ode mnie niemałej odwagi, a szczególnie gdy mam o tym opowiadać komuś, kogo dopiero poznałam. A tu mów skoczkowi o takich rzeczach.
- Czemu się nie przyznasz, że bardzo, bardzo?
- Bo ostatnio je zaniedbałam. I to bardzo, bardzo.
Jeszcze bardziej mi głupio. 
- Przez byłego?
- Przez niego też, ale i studia mnie ostatnio tak pochłonęły, że do domu to tylko spać przyjeżdżałam.
- Rozumiem. U mnie podobnie. Studia, skocznia, studia, skocznia i tak w kółko. Jedno się jeszcze nie skończy, a już drugie zaczyna.
- Troszeczkę przerąbane macie.
Ten dzień zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Znalazłam kolejnego, tym razem całkiem niegłupiego typa od noszenia moich toreb, który w relaksujący sposób dotrzymuje mi towarzystwa. Dotleniam więc organizm, łącząc przyjemne z pożytecznym.
- No, troszeczkę – przyznaje. - Ale jak się robi, co się lubi, to nie jest tak źle.
- Właśnie, najważniejsze to robić to, co się lubi.
Zatrzymujemy się pod domem. Nasza krótka, acz intensywna podróż dobiega nieuchronnego końca.
– Dzięki za dźwiganie tej siatki. – Uśmiecham się i wyciągam rękę po zakupy.
- Nie ma za co. – Z zaskoczeniem zauważam, że wciąż je trzyma. – Musiałem przecież ponieść karę. Jeszcze raz przepraszam.
Wywracam oczami. Gada, jakby mi samochodem w płot wjechał. Też mi tragedia. Czasem podskakuję ze strachu, kiedy panele podłogowe głośno strzelą, więc niech się nie czuje jakiś wyróżniony, że udało mu się prawie doprowadzić mnie do zawału.
- Oj, tam. Mówiłam, żebyśmy o tym zapomnieli.
- No mówiłaś. – Ten uśmiech wszyscy skoczkowie mają chyba firmowy, bo nie odlepia im się od twarzy jak naszywki od sponsorów od kombinezonów.
- Oddasz mi te zakupy? - Chyba chciałby za darmo całą furę jedzenia dostać! Nie ma tak dobrze. Jako wielka – te prawie metr osiemdziesiąt bez butów robi swoje –kibicka skoków narciarskich, a wiec przy okazji i Bartka, nie mogę pozwolić na to, by jego dieta poszła na marne przeze mnie.  
- Aaa. Sorry. Zapomniałem, że to nie moje. Masz może coś do pisania?
- Coś powinnam mieć. – Szukam w torebce, choć jego pytanie mnie intryguje. – Trzymaj.
- O, kartkę też masz. Proszę, oto pani zakupy. – Oddaje reklamówkę i pisze coś na kartce. – I to. – Uśmiecha się i wciska mi do ręki poskładana wiele razy karteczkę. – Do zobaczenia.
- Dzięki za to przyniesienie zakupów. Pa, pa. – Odwzajemniam jego wesoły gest i macham, wchodząc na podwórko.
- Nie ma za co. Pa, pa. – Odmachuje i odchodzi.

Wchodzę do domu. Wewnątrz panuje cisza. Zastanawiam się, dokąd poniosło panią Zosię. Kładę zakupy na stole w kuchni i delikatnie rozkładam kartkę i czytam:
728 643 147
Jak będziesz miała
kiedyś chwilkę.
Bartek :)

Od razu do niego piszę:
 Albo jak Ty będziesz miał chwilkę :) Karolina ;)

Więc tak to się teraz robi u Orłów Kruczka.

***

Od spotkania z panem Kłuskiem minęło już kilka godzin, a jednak wciąż myślę o tym spotkaniu, i o tym co on wczoraj robił na tej polanie. Wyglądał wtedy na strapionego jakimiś problemami, ale dziś już tego nie było po nim widać. Lada chwila powinna przyjechać Agnieszka – wnuczka pani Zosi, którą to, jak się wczoraj dowiedziałam, pani Zosia wychowywała po tym jak rodzice dziewczyny zginęli w wypadku samochodowym.
- Dzień dobry, babciu! – Słyszę kobiecy głos dobiegający od drzwi wejściowych.
Wychodząc z kuchni, wpadam na kogoś. Boleśnie.
- O, matko!  - wyrywa mi się z ust przy zderzeniu.
- Oj, sorry. Cała jesteś?
Przed oczami staje mi wysoka blondynka w okularach. Nie wygląda na rozgniewaną zajściem.
- Cała, cała. – Uśmiecham się – A ty?
- Też – śmieje się. – Aaa, nie przedstawiałam się. Agnieszka.
- Karolina.
- A to mój chłopak…
- Cześć, Kuba jestem. – tu sobie już nie robię przypału tak jak przy Bartku i od razu rozpoznaje Kubę Wolnego. Gdzie się nie obejrzę, tam skoczka spotykam na swej drodze. W sumie nie powinnam marudzić z takiego przebiegu sprawy.
- Hej, Karolina.
- A gdzie babcia? - pyta Agnieszka rozglądając się wkoło w poszukiwaniu gospodyni.
- Jestem, jestem. Witajcie, kochani. – Do przedpokoju wchodzi pani Zosia z bukietem świeżych kwiatów.
Zastanawiam się, skąd bierze siły, żeby wstawać tak skoro świt i od razu biec do ogrodu. Praca w nim sprawia, że wygląda na młodszą o kilka lat, i zdecydowanie szczęśliwszą. Kwiaty muszą być jej pasją, bo ma do nich doskonałą rękę. Bukiet, którzy trzyma, wygląda jak z obrazka.
- Dzień dobry, babciu. Pozwól, że ci przedstawię. Mój chłopak, Jakub Wolny.
- Dzień dobry pani. – Całuje panią Zosię w rękę jak prawdziwy dżentelmen.
- A to więc to jest ten twój przystojniak? - Gospodyni domu nie przestaje się uśmiechać..
- Czy przystojniak, to bym polemizowała. – Aga puszcza oczko do Kuby, który nie wygląda na urażonego.
- Czego tak stoicie? Wchodźcie dalej. — Pani Zosia wykonuje zapraszający do salonu gest.
- To ja zrobię coś do picia. Kawa, herbata? – oferuję.
- Ale nie trzeba, przecież…
- Sama pani mówiła, że mam czuć się jak u siebie w domu. Tak? Więc ja wszystko przygotuję, a pani niech zajmie się gośćmi.
- I po co ja to mówiłam...

***

Oczywiście i pani Zosia i Agnieszka muszą mi pomagać. Tylko Kuba się nie wtrąca. Nie wiem, nie ufają mi czy co? Robię wszystkim herbaty, a potem ich zostawiam na dole, sama zaś uciekam do siebie. Chcą, co prawda, abym została z nimi, ale wiem, że nie powinnam. W końcu Aga przedstawia chłopaka osobie, która ją od przedszkola wychowywała. A przedstawianie chłopaka rodzicom to nie jest taka prosta sprawa, jakby się mogło wydawać.
Herbatkę mam, to można zabrać się za czytanie książki. Wreszcie jakiś romans, a nie tylko ekonomia i ekonomia. Ble, przejadły mi się te tabelki i wykresy. Rozsiadam się wygodnie na łóżku i gdy chcę oddać się lekturze, słyszę dźwięk mojego telefonu. Patrzę na wyświetlacz, a tam: Nowa wiadomość od Bartek. Otwieram ją.
Bartek: Nie nudzi Ci się przypadkiem?
Hmm, w sumie to   nie. Ale książka może poczekać.
Ja: A masz jakieś ciekawe propozycje dla mnie?
Po chwili słyszę, że nadeszła od niego odpowiedź.
Bartek: Spacer?
Dlaczego by nie?
Ja: Kiedy?
Bartek:  A kiedy będziesz mogła?
Ja:  A za ile możesz po mnie przyjść?
Bartek: Wystarczy ci pięć minut?
Ja: Tak długo mam czekać?
Odpisuję i sięgam po dżinsy i bluzę, bo to raczej krótki spacer nie będzie. Przynajmniej mam taką nadzieję. Nie wiem dlaczego, ale na myśl spotkania się z nim uśmiech sam wkrada się na twarz.
Bartek:  Czy wy kiedykolwiek jesteście zadowolone?
Śmieję się pod nosem. Zawsze.
Ja:  Czy wy kiedykolwiek nie marudzicie?
Bartek: Czy na was zawsze trzeba czekać?
Już przyszedł? Unoszę brwi w zaskoczeniu. Niby skoczek, a tempo ma jak maratończyk.
Ja: A czy wy zawsze jesteście punktualni?
Schodzę na dół do salonu i mówię pani Zosi, że wychodzę. Odpowiada z wyrazem aprobaty i prosi, żebym nie wróciła zbyt późno.
Bartek: Długo chcesz się jeszcze kłócić?
Ja: Czy ja się kłócę?
Bartek: A nie?
Ja: A tak?
Odpisuję i wychodzę z domu, a on już na mnie czeka, przed furtką. Jak zwykle uśmiechnięty i w znakomitym nastroju. Jakby był chodzącym wulkanem optymizmu. Wolę nie wiedzieć, co się z nim dzieje, kiedy tego optymizmu zaczyna brakować.
- Co ty taka uradowana? – Mnie się czepia, a sam ma banan na twarzy.
- A ty czemu?
- A bo tak.
- I ja też bo tak. To gdzie idziemy?
- Daleko, przed siebie. – Ten uśmiech wzbudza we mnie podejrzliwość.
Ale chyba nic mi nie zrobi, bo jak go sąd skarze, to nawet z wyrokiem w zawieszeniu wyrzucą go z kadry. Tyle tylko, że to mała strata dla Polski, ale tego to już mu nie powiem. Taką świnią to ja nie jestem.

___________________________________________________________________

Miało być na weekendzie, ale problemy natury technicznej nie pozwoliły, ale dzięki temu ten rozdział jest kilka razy lepszy.

Na początek WIELKIE PODZIĘKOWANIA dla Charlie, która sprawdziła, dopisała kilka zdań, a przede wszystkim wskazała błędy i naprowadziła mnie na to jak je poprawić.


Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem. Wiele radości sprawiło mi ich czytanie  odpisywanie. Dzięki wielkie!

Oczywiście mam nadzieję, że i pod tym coś się znajdzie ;) (Obiecuję na weekendzie odpisać na wasze, o ile znowu nie będzie awarii prądu :/ )

Miłego wieczorku. Całuski :***