Śnię sobie o wygranej
w totolotku i czuję przyjemne ciepełko na policzku. I dopóki to ciepełko,
będące promieniami letniego jeszcze słoneczka, ogrzewa jedynie moje policzki to
jest jak w raju, ale gdy przesuwają się coraz wyżej ku oczom, to nie masz
wyjścia i musisz zakończyć swój piękny sen o fortunie.
Spoglądam na telefon,
a tam kilka minut po dziewiątej. Trzeba wstać, ogarnąć się i wyprać Bartusiowi
ciuchy, choć z wielka chęcią bym mu ich nie oddawała. Jak będę wyjeżdżać, to mu
czapkę zawinę. Może się nie skapnie, że to ja. A nawet jak się skapnie, to
chyba nie pozbawi biednej studentki nakrycia głowy. Aż taki bezduszny to on nie
jest. Choć w sumie, skoro wczoraj na moją czekoladę się połasił, to kto lepiej
zachować troszkę ostrożności.
***
Piękne słońce, bez
wiatru, ani jednej chmurki na niebie. Po prostu idealna pogoda na rowery.
Ciekawe czy z Bartka
będzie kiedyś taki fajny tata, jak teraz wujek. Na pewno. Idealny kandydat na
przyjaciela, męża, ojca. Obserwuję go z boku gdy sprawdza stan powietrza w
kołach roweru i nie mogę zrozumieć dlaczego ten mój książę z bajki jest dla
mnie nie osiągalny. Dlaczego zakończenie tej historii wcale nie będzie takim
happy endem, jakim bym chciała.
Może babcia ma jednak rację.
Może powinnam zaryzykować i wszystko mu powiedzieć. Ale na pewno nie dziś. Nie
przy dzieciakach.
- Ej! Ziemia do
Karoliny! – Nagle nie wiadomo skąd staje przede mną Bartek i wymachuje mi czarną
od smaru dłonią przed oczami i wyrywa mnie z transu zamyśleń.
- Coś mówiłeś?
- Od pięciu minut
mówię ci, żebyś zobaczyła sobie, który rower będzie ci lepiej pasował.
- Aaa okej.
- Ej co jest? – Łapie
mnie za dłoń gdy tylko próbuję zrobić krok w stronę dwukołowych pojazdów i
odwraca w swoją stronę.
- Nic.
- Mam komuś przywalić?
- Już raz przywaliłeś.
- Bo mi za drugim
razem nie pozwoliłaś! – odpowiada zawiedziony. Chyba ten nasz Bartolini to musi
sport zmienić na jakieś zapasy czy coś, skoro ostatnio tylko szuka zaczepki i
osoby do zniekształcenia twarzy czy tez innej części ciała. A wszyscy myślą, że
to taki spokojny i cichy chłopaszek, który udaje, że umie skakać na nartach.
- Mój rycerz na białym
koniu – wyznaję puszczając mu całusa.
- Ale serio pytam. Od
kilku dni łapiesz zawiechę. Co jest? Coś w pracy? W domu? – Staje przede mną,
wlepia we mnie swoje zatroskane oczęta, a ja mam taką ogromną chęć się do niego
wtulić i skończyć ten cyrk, który mnie powoli od środka wykańcza.
- Nie, wszystko w porządku,
tylko…
- Wujek! Wujek! – Słyszymy
wybiegającego z domu Tomka.
- Tu jestem!
- Cieś ciocia.
- Cześć robaczku –
witam się z najmłodszym Kłuskiem w rodzinie.
- Wujek. Ktoś do
ciebie dźwionił – mówi chłopczyk oddając Bartkowi telefon do ręki, który nerwowym
wzrokiem spogląda na ekran telefonu.
- Philip.
- Oddzwoń.
- Mam nadzieję, że się
udało – wzdycha i odchodzi na bok by spokojnie porozmawiać z przyjacielem, a ja
czuję jak ze stresu serce podchodzi mi do gardła, o to czy nasz plan wypalił.
Wczoraj wieczorem, jak
tylko zostałam odprowadzona przez ochronę do domu, zadzwoniłam jeszcze do
Dominiki. W nastroju nie była zbyt rewelacyjnym, ale jedyne co mi przychodziło
do głowy na poprawę tego stanu, to to, że oboje z Forfangiem muszą się spotkać
na żywo i pogadać. Inaczej się nie pogodzą. O dziwo sama wpadła też na ten
pomysł, dlatego zniknęła na cały dzień do Krakowa, gdzie liczyła, że na
lotnisku uda jej się kupić bilety na lot do Trondheim. Niestety, wszystkie
miejsca na najbliższy tydzień zostały już dawno wykupione, a czekać kolejne
kilka dni średnio poprawiło by sytuację narzeczonych. Ale od czego ma się
Karolkę. Koleżanka, jeszcze z czasów szkoły podstawowej pracuje na Katowickim
lotnisku, i co prawda, podróż z przesiadką w Berlinie, ale udało się załatwić
bilety, więc Dominika powinna być w domu jeszcze przed wieczorem. Oczywiście
potrzebowaliśmy sojusznika w Norwegii, dlatego Bartek, na bieżąco wtajemniczany
w cały plan (Bogu dzięki za internety i te wszystkie facebooki) wciągnął w całą
konspirację jeszcze Sjoeen’a, który tak naprawdę miał najważniejsze zadanie w całej
akcji zjednoczenia przyszłych nowożeńców. Co prawda liczyłam, że Fifi odbierze
Dominikę z lotniska i zawiezie do domu, jednak chłopaki stwierdzili, że lepiej
będzie jak sam Johann pojedzie po nią na lotnisko. Wymyślili sobie, że do Phillipa
ma przyjechać jakaś kuzynka i potrzeba pomóc przy bagażach. Nie wcale to nie
jest podejrzane, że potrzeba trzeciej osoby do tych bagaży, no ale niech im
będzie, że tak będzie lepiej. W sumie to pomysł facetów, chyba wiedzą jak
bardzo są bystrzy i jak wysoki jest ich poziom dedukcji i łączenia faktów.
Tak więc jeszcze przed
wschodem słońca Olek wywiózł Dominikę do Katowic, a teraz już powinna lądować w
Trondheim. Oby to wszystko się udało, bo z tymi naszymi Forfangami to nigdy nie
wiadomo.
- Cioś się śtiało? –
pyta Tomek przyglądając się, jak Bartek nerwowo mierzwi swoją czuprynę.
- Nic Tomuś. A gdzie
Lenka?
- Idzie – odpowiada
wskazując na wybiegająca z domu dziewczynkę, której kucyki na głowie podskakują
niesymetrycznie w każdą ze stron.
- Cieś ciocia –
Milenka wita się serdecznym uśmiechem, jednak po chwili szuka wzrokiem
ukochanego wujaszka - A gdzie wujek?
- Rozmawia przez
telefon.
- A z kim?
- Z kolegą.
- Jakim? – A to małe
wścibskie dzieciątko, wszystko chce wiedzieć. Widać, że Kłuskowe plemię.
- Mliena! Czi tu musiś
wsiśtko wiedzieć?!!
- Tak.
- Nie plawda.
- A właśnie, zie tak!
- Nie!
- Tak!
- Ejejej! Nie kłócić
się bo nie będzie rowerów dzisiaj.
- No dobrzie ciocia.
No! Chociaż te Kłuski
się mnie jeszcze trochę słuchają, bo te starsze to już nie bardzo.
- Wujek idzie! – woła
radośnie Milenka, pobiegając do wujka łapiąc go za dłoń i prowadząc w moją
stronę.
- I
co? – pytam zniecierpliwiona długą rozmową.
- Pogodzili się – w
jego glosie słychać spadający z serca kamień. Zresztą mi też spadł. – Co?
Ulżyło?
- I to jak. Ufff.
Wczoraj usnąć nie mogłam jeszcze długo, bo o nich myślałam.
- Ja tez pół nocy nie spałem,
ale na szczęście już po bólu. Phillip mówi, że jak się zobaczyli to od razu
jedno do drugiego biegiem leciało i się oderwać od siebie nie mogli.
- Mam nadzieje, że nic
im nie odwali znowu.
- Może już nie. Bo
więcej razy nie będzie takiego farta z biletami. Nie myślałem, że ty masz takie
znajomości.
- Panie Kłusek, pan
jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wie.
- Strach myśleć, czym
następnym razem mnie zaskoczysz. Może wyznasz mi jeszcze miłość na środku
Krupówek.
Niby żart, ale…
zabolało. Gdzieś głęboko w serduszku zakuło.
Nie. To nie jest dobry
pomysł, żeby mu powiedzieć. Ani dziś, ani jutro. Nigdy.
- Dobra, koniec
gadania o Forfangach. Jedziemy?
- Jedziemy –
odpowiadają radośnie bliźniaki, a ja w duchu dodaje: z tobą nawet i na koniec
świata.
***
Mówiłam, że z nim to
nawet i na koniec świata? No to mam to czego chciałam. Zabrał na w jakiś busz o
którym ani ludzkie ucho nie słyszało, ani oko nie widziało. Mam nadzieję, że
GPS w komórce mi tu złapie, bo wcale bym się nie zdziwiła jak szanowny pan
Kłusek drogi powrotnej do domu nie będzie znał.
- Dzieciaki – woła
Bartek do jadących przed nami bliżniaków - Może zrobimy sobie małą przerwę?
Zjemy te kanapki od babci.
- Taaak!!!
- Ty to z litości nad
nimi zrobiłeś, bo już siły nie miały, czy, sam już zgłodniałeś? – pytam gdy
wreszcie siadamy na jakiejś łące. Tak szczerze mówiąc to mnie już nogi bolą od
tej jazdy, nie mówiąc o siedzeniu. Było mi siedzieć w domu, a nie bawić się w
Matkę Teresę i dzieci ratować z opresji.
- A jak myślisz? –
odpowiada przegryzając już kolejny kęs kanapki.
- A potem płaczesz, że
musisz z wagi zejść.
- Schudłem ostatnio
prawie dwa kilo – burzy się Bartek.
- Dwa deko chciałeś
powiedzieć.
- Oszty małpo!
No i mi się oberwało za
tą szczerość.
Bartek przewala mnie
na ziemię i łaskocze po całym ciele. Niech on się lepiej uspokoi bo mam dość
długie paznokcie i będą pięknie wyglądały wbijając się w jego twarzyczkę w
geście obrony przed napaścią.
- Zlituj się
człowieku! Błagam! – Wykrzykuję, jednak namarne.
- Nie mam zamiaru.
- Lenka! Tomek! Aaaa!
Ratunku!
Chcesz ratunku od
dzieci? Nigdy go nie dostaniesz, a w starciu trzy na jedna nie masz szans. W
dodatku jak cię ten półgłówek złapie za ręce, żebyś go nie uderzyła to po
tobie.
Kleknął za mną trzymając
moje nadgarstki z tyłu, tak bym nie mogła mu krzywdy zrobić, a dzieciaki
pozwolił dokończyć dzieło. Swoją głowę trochę zniżył, żeby słońce mnie nie
oślepiało. Z tym jego spojrzeniem.
Wlepia te swoje
niebieściutkie oczka i z diabelskim uśmiechem na twarzy znęca się nade
mną. Ale zbytnio tym torturom nie mam
już jak się przejmować, bo całą uwagę musze skupić nad czymś innym. Nad tym,
żeby nie zrealizować idiotycznego pomysłu, który przebiegł mi przez głowę. Nie
rób tego idiotko. Tylko tego nie rób.
Nie wiem jak długo się
tak męczyłam. Znowu złapałam jakąś zawiechę. Mam nadzieję, że Bartek się nie
zorientował. A może jednak cos zauważył? W końcu jednak postanowił się nade mną
zlitować i zakończył tortury wraz z dzieciakami.
- Co? Sumienie
ruszyło? – pytam gdy siadam w wygodnej pozycji na kocu.
- Nie. Niewygodnie mi
już było tak klęczeć nad tobą.
- No wiesz co?! Ale z
ciebie przyjaciel!
- Kochany. Wiem.
- Tsaaaaa kochany.
Chciałbyś.
- No a nie jest tak?!
- Nie!
- Już ci więcej
ciuchów nie pożyczę! – Widzieliście to go. Raz mi pożyczył kadrowe dresy i już
mi będzie do końca życia wypominał. Poza tym, to wcale nie było z jego własnej
woli, przecież!
- Dałeś mi je bo ci
mamusia kazała!
- Nie prawda.
- No a nie było tak?
- Nie!
- Ej! Moziecie się nie
kłócić? – Upsss, chyba młode pokolenie Kłósków ma już nas powoli dość.
- Wujek jedziemy do
domu!
- Ciotka jest
niegrzeczna to ja zastawiamy.
- Jeśli już to ciebie!
– Walę go ręką w ramie i wygląda na to, że g to naprawdę zabolało.
- Nie! Jedzemy wsiści
lazem.
- I powiemy babci, zie
byliście niegziećni. – Popatrzyliśmy z Bartkiem na ich poważnie miny, to aż nam
się głupio zrobiło. Grzecznie zebraliśmy manele i wsiedliśmy na rowery.
***
Dzieciaki na nasze
nieszczęście nie dały się przekupić w żaden sposób i pierwsze co zrobiły po
wejściu do domu, to naskarżyły na nas do rodziców Bartka, którzy to z udawaną
powaga musieli najpierw wysłuchać wnuków, a potem nas ochrzanić na ich oczach.
Swoją drogą bardzo fajni są rodzice Bartka. Mieć takich za teściów … Boże!
Kobieto! Ogarnij się! Przestań myśleć o Bartku, jako kimś więcej niż tylko
przyjacielu!
Posiedziałam jeszcze
chwilę u Kłuska bo szukał płytki ze zdjęciami z wesela. Ja to nie wiem jakim
cudem on jeszcze nie zginął. Może trener na wyjazdach go niańczy i za rączkę
prowadza jak malutkie dziecko żeby się nie zgubił. Chyba muszę go kiedyś o to
podpytać, bo to aż podejrzane jest, że on w jednym kawałku wraca ze wszystkich
zawodów i zgrupowań, i nawet nie zostawia zbyt wielu rzeczy w hotelach, choć
szczoteczki do zębów notorycznie gubi.
Wreszcie udaje mu się
znaleźć ta płytkę i jak zwykle upiera się, że musi mnie odprowadzić. „Tylko
cichutko, żeby te skarżypyty się nie widziały, że idziemy”. I tak, byłoby cicho
gdyby nie to, że krzywo stanęłam na pierwszym schodku od góry …
***
Otwieram oczy i widzę
biały sufit, białą salę a w niej kilka pustych łóżek. Obok mnie na krześle
siedzi Bartek z głową skrytą w dłoniach.
Co tu się dzieje!
Czemu tak mi w głowie huczy??!!
- Hej. Co się stało? –
pytam głosem sugerującym, że nie orientuje się co działo się przez ostatnie
kilkadziesiąt minut.
- Obudziłaś się – odpowiada
z wielką ulgą w głosie – Jak się czujesz?
- Dobrze. Co się
stało? Czemu jestem… w szpitalu?!
- Spadłaś ze schodów.
- I przywiozłeś mnie
do szpitala bo sobie ze schodów spadłam?
Panie Kłusek, nie
takie rzeczy przeżyłam i zawsze bez szpitali i lekarzy się obchodziło, a ty
mnie musiałeś tu zaciągnąć? Mnie, która chorobliwie boi się zastrzyków!
- Zleciałaś mi z samej
góry! Rozcięłaś czoło i zaczęłaś majaczyć! A jak cię tu przywiozłem to przytomność
straciłaś na moment! I to ma być tylko?!!
Faktycznie. Na czole
mam coś przyklejone, a dotyk sprawia, że skrzywiam się z bólu. A co gorsza, nic
nie pamiętam. Ostatni obraz jaki jestem wstanie sobie przypomnieć, to gdy
Bartek podaje mi tą płytę wychodząc z pokoju na korytarz.
- Nic nie pamiętam.
Długo tu jestem?
- Jakieś dwie godziny?
Ale większość czasu przespałaś.
- A ty biedaku
siedzisz tu ze mną cały czas? - Uśmiecha
się tylko pod nosem, ale szybko wraca do wcześniejszej smutnej? Przygnębionej?
Może rozczarowanej miny.
- Ej! Co ty taki
smutny? Spokojnie, przecież cię nie zabije za to, że mnie tu przywiozłeś.
- Humor widzę
dopisuje.
- A tobie nie. Co się
dzieje? I nie mów że chodzi o ten wypadek, bo wiem, że o coś innego masz nerwy
– mówię łagodnie łapiąc go za rękę, ale on się wyrywa i zaczyna nerwowo chodzić
po sali, w której jestem tylko ja
- Myślałem, ze jesteśmy
przyjaciółmi.
- A nie jesteśmy?! –
pytam zdziwiona, o co mu znowu chodzi. Ja wiem, że kobiety są z Wenus, a
mężczyźni z Marsa i ciężko nieraz zatrybić o co drugiej osobie chodzi, ale w
tym momencie naprawdę nie wiem co mu odwaliło. Czyżbym przez te majaczenia
jakieś głupoty mu nagadała?
- To czemu mi nie
powiedziałaś?
- Ale o czym?
- O dziecku.
- Jakim znowu dziecku?!
- Kochasz go?
- Kogo?
- Księcia Harrego.
- Do jasnej cholery! Mów
o co ci chodzi! Jakie dziecko?!
- O tym, które nosisz
pod sercem.
- Coooo??!!
Chyba się
przesłyszałam! Albo on się czegoś naćpał, bo alkoholu od niego nie czuć więc
raczej jest trzeźwy.
- Co brałeś, że masz
taką fazę?!
- Nic nie brałem! Byłem
u lekarza, zapytać co z tobą, a on mi mówi, żebym się nie martwił, bo z dzieckiem
jest wszystko w porządku.
- No to gratulacje.
Nie chwaliłeś się, że masz jakąś laskę.
Teraz to ja wyglądam
jakbym się czegoś naćpała, bo uchachana od ucha do ucha.
- To nie jest
śmieszne!
- Jest.
- Nie! Ja ci mówię o
wszystkim.
Panie Kłusek, pan
naprawdę myśli że byłabym w ciąży i bym tobie nic nie powiedziała?! Szczegół,
że gdyby to miała być prawda to miałabym brzuch nie mniejszy niż Kaśka teraz i
powinieneś sam to dawno zauważyć, wiec nie wiem o co pan wojuje.
- Ja też. Nie mam
przecież przed tobą żadnych tajemnic.
- To czemu nic nie
mówiłaś o ciąży? – pyta taki rozżalonym głosem, że aż mi się płakać chce. Choć przecież
nic złego nie rozbiłam.
- Bo nie jestem w
ciąży?!
- Ale lekarz…
- Ale lekarz się
pomylił. Wiatropylna nie jestem. To po pierwsze. Po drugie to nie idę do łóżka
z byle kim. A po trzecie, to kandydata na tego szczęściarza na pewno wcześniej
poznasz.
- Przepraszam –
odpowiada po chwili wracając na fotel obok mojego łóżka.
- Za co? Że cię lekarz
w błąd wprowadził? Przecież to nie twoja wina.
- Ale przesadziłem i
tak. Nie powinienem tak na ciebie naskakiwać.
- Martwisz się o mnie
tak jak i ja o ciebie. To samo bym pewnie zrobiła na twoim miejscu.
- Ale ja nigdy nie
będę w ciąży! – stwierdza niby poważnie, ale już wraca powoli na jego twarz
uśmiech.
- Nigdy nie mów nigdy.
- Ha ha ha.
- Bartuś, ale
poważnie. Nie martw się tak o mnie. Złego diabli nie biorą.
- Złego może i nie,
ale ciebie?!
- Przestań tak mówić
bo jeszcze się w tobie zakocham i tyle z tego będzie.
- A może właśnie o to
mi chodzi? – odpowiada Bartek patrząc na mnie takim pięknym wzrokiem. Niczym
Johann w czasie oświadczyn, albo Agata z Olkiem na swoim weselu.
A może to jednak to?
Może to jednak nie jest coś w stylu łatania ran na sercu bo poprzedniej
nieudanej miłości? Może oboje szukaliśmy siebie całe życie i wreszcie na siebie
wpadliśmy.
Zbyt dużo myślę. A jak
ja za dużo myślę, to wcale niczego dobrego nie wróży. Tak jak na przykład
teraz. Zamiast pociągnąć temat w Bartkiem, póki cisza i jesteśmy sami, to do
sali przyprowadzili nową pacjentkę i z absolutnej ciszy pozostało tylko
wspomnienie.
- Zabierz mnie już do
domu. Starczy tego szpitala.
- Nie tak prędko –
stwierdza – lekarz chce się zostawić na noc na obserwację.
- Co?!! Ale m nic nie
jest!
- Na szczęście, ale lepiej
dmuchać na zimne. A z tymi twoimi bólami głowy to ci na dobre wyjdzie, jak
badania porobią.
- Wygadałeś się o
moich bólach głowy?! Nie na widzę cię za to! – cedzę mu „miłosne” wyznanie
przez zęby.
- Szkoda, bo ja ciebie
kocham, no ale trudno. – Wzrusza zrezygnowany ramionami.
- Przepraszam państwa
– nagle na salę wchodzi jakaś pielęgniarka, która ewidentnie mizdrzy się do
Bartka. Wara od niego! – Przepraszam, ale czas na odwiedziny już się skończył.
Musi pan opuścić szpital.
- Już chwileczka –
odpowiada pielęgniarce by po chwili zwrócić się znów do mnie - Masz być tu
grzeczna, bo zostawię cię na dłużej.
- Osiemnaście lat już
dawno skończyłam, więc nie potrzebuję opiekuna i sama sobie stąd wyjdę. – Wystawiam
mu język, żeby jeszcze bardziej się z nim podroczyć.
- Przyjadę jutro. Papa
Słonko. – Całuje mnie w nosek, chyba tylko dlatego, żeby pokazać, tej laluni w
białym kitlu, żeby sobie nie robiła nadziei.
- Jedź ostrożnie.
- Nie martw się. Śpij
dobrze Słoneczko.
- Dobranoc Misiu.
Będąc już w dziwach
odwraca się i śle mi całusa, żeby jeszcze dobić tą pielęgniareczkę. A może
jednak to tak z czystej miłości do mnie? Bym się jednak przekonała?
- Naprawdę poznam
wcześniej tego szczęściarza? – dopytuje z progu z drzwi dziwnie uradowany Bartek.
- Idź już wariacie.
***
Spać mi się nie chce,
a na Sali z sześcioma łóżkami, tylko moje zajęte. Byłyśmy przez chwilę we dwie,
ale tą starszą kobietę, którą przyjmowali gdy jeszcze Bartek był u mnie
przenieśli na inny oddział. Nawet nie ma do kogo buzi otworzyć. Dobrze, że
chociaż mi net na komórce chodzi, to przynajmniej się nie nudzę. Dwadzieścia
rozmów na fejsie i zanim każdemu odpisze to mija godzina, no ale lepsze to niż
gapienie się w sufit. Choć mój anioł stróż od półtorej godziny nalega, żebym
odłożyła ten telefon i spróbowała wreszcie usnąć, bo nie po to mnie tu
przywiózł, żeby mi się jeszcze pogorszyło. Kochany. Martwi się o mnie tak jak
nikt inny.
Pamiętam jak kiedyś
się rozchorowałam i nie miał kto mi po leki do apteki pojechać. Pawła by
przecież trzydzieści minut zbawiło. W ogóle się mną nie przejmował. A ja głupia
myślałam, że mnie kocha. Dopiero tutaj zrozumiałam, że to coś co mnie z nim
łączyło to na pewno nie była miłość. Zauroczenie? Chyba też nie. Dlaczego
dopiero teraz to do mnie dotarło? Bo się znowu zakochałam? A jak i tym razem to
tylko pozory prawdziwej miłości?
- Nie śpi pani
jeszcze? – pyta lekarz, który chyba postanowił zrobić nocny obchód.
- Nie, jeszcze nie.
- Może jakieś środki
na sen pani chce?
- Nie, dziękuję.
- Co? Ukochany się
martwi? – Uśmiecha się gdy słyszy, że mój telefon znów zadzwonił.
- Dramatyzuje za
bardzo.
- Jak kocha to i
dramatyzuje. Wy kobiety tez takie jesteście. Chłop się spóźnia pięć minut na
obiad i już wydzwaniacie gdzie jest, czy coś się stało.
Nie powiem, że pan
doktor nie ma racji. W nocy spać nie mogłam jak pojechał wtedy na te zawody i
nie dawał żadnego znaku życia o sobie.
- To chyba już w naszą
naturę wpisane.
- Chyba tak. Pamiętam
jak byłem w pani wieku. Jak to się wszystko zaczynało, a teraz to już moje
dzieci szukają tych drugich połówek.
- A pro po dzieci.
Powiedział pan mojemu narzeczonemu, że jestem w ciąży.
- Co?! – Z wielkim
zdziwieniem bierze do ręki moją kartę i sprawdza. A to może Kłusek lekarzy
pomylił? Bo wcale bym się nie zdziwiła.
- No tak. Powiedział
mu pan, żeby się nie martwił, bo z dzieckiem jest wszytko w dobrze. A jestem na
dwieście procent pewna, że to niemożliwe.
- Boże! Przepraszam
panią bardzo. Na sali obok leży kobieta o tym samym nazwisku co pani, dlatego
niestety musi pani leżeć na innej sali, żeby ktoś leków czy badań nie pomylił,
ale widzę, że jednak to ja zaliczyłem wtopę. Przepraszam panią bardzo. Nie wiem
dlaczego tak pokręciłem. Mam nadzieję, że narzeczony nie jest bardzo zły.
- Spokojnie. Już ja
sobie z nim poradzę.
- Ale nie za
agresywnie. Wystarczy, że pani już u nas leży.
- Może uda się bez
rękoczynów damy sobie rato załatwić. A w ogóle to mam nadzieję, że mnie pan
doktor jutro wypuści.
- Zrobimy jeszcze rano
dwa badania i zobaczymy. Narzeczony wspominał, że odczuwa pani ostatnio dość
często bóle głowy. Konsultowała to pani już z jakimś lekarzem?
- To nic takiego.
Jestem przemęczona. Ale niedługo wyjeżdżamy na długo oczekiwany urlop i powinno
wszystko wrócić do normy.
- Miejmy taką
nadzieję. Jednak skierowanie do neurologa i tak pani wystawię. I proszę jak
najszybciej się do niego zapisać. A teraz proszę już odpoczywać.
- Dziękuję panie
doktorze.
- Dobranoc.
Lekarz wychodzi z
sali, a ja jeszcze szybko wchodzę na fejsa, żeby odpisać temu mojemu udawanemu
buloklepie, a tam dziwna wiadomość od niego: „Uciekam spać Słoneczko. Słodkich
snów. Koc”. O co mu chodzi z tym kocem?! Echhh za tokiem myślenia Bartka czasem
ciężko nadążyć.
***
Panie Kłusku, do
jasnej anielki, gdzież pan jest?! Już dawno powinieneś tu być i mnie zabrać z
tą do domku, a ty się spóźniasz!
- Już jestem. - Nagle do sali wpada zdyszany Bartek.
- Już?! Myślałam że
autobusem będę wracać!
- Nie marudź. Masz ten
wypis?
- Zaraz ma mi
pielęgniarka przynieść.
- Ta blondi co mnie
wczoraj wyrzuciła?
- Raczej nie.
- Szkoda. – Panie
Kłusek! Co to za wzdychanie?! Ja już ci się nie podobam?
- Czemu?
- Fajna była.
Zołzowata, ale fajna. Tam wcięcie, tu wycięcie. – I mimo tego, że doskonale
wiem, że się zbija, to jednak w serduszku zakuło. Oj Karolka, cos za bardzo
zazdrość ostatnio daje o sobie znać. –
No co tak na mnie patrzysz?! Jestem młodym, silnym, wysportowanym, przystojnym,
inteligentnym facetem, a przede wszystkim wolnym więc nie wiem o co ci chodzi.
- Przecież nic nie
mówię – odpowiadam, jakby ten zachwyt nad moją prowizoryczną przeciwniczką
wcale mnie nie obchodził.
- Ale patrzysz!
- Mam oczy to i patrzę.
Co w tym dziwnego?
- Może ty jednak
jesteś w tej ciąży? Ostatnio taki masz ostry język, że strach zagadać.
- Chyba z tobą w tej
ciąży.
- Spałaś kiedyś u mnie.
– Uwaga. Pan Kłusek jakieś niestworzone teorie zaczyna układać. Lepiej
usiądźmy, bo puenta tej historii może nas z nóg zwalić. - Wiadomo co wtedy ze
mną zrobiłaś?! Może dałaś mi jakieś prochy, żebym nie pamiętał nic z tej
upojnej nocy. Ałaaa! – wrzeszczy na cały oddział gdy tylko walę go torebką w tą
pusta głowę, może na ściankach mózgu zostało troszkę rozumu, to ścieknie na dno
i jeszcze go użyje – To bolało!
- I oto chodziło. Poza
tym, twierdziłeś kiedyś, że w jakim byś stanie nie był to i tak takie coś byś zapamiętał.
- Już się nie chwal tą
swoja genialną pamięcią. I ciesz się, że ci nie oddam, bo moje dobre wychowanie
nakazuje mi nie bić kobiet.
- Przyznaj się lepiej,
że się boisz, że potem ja ci oddam i przegrasz ze mną.
- Chcesz się
przekonać?
- No jasne.
Łapie za poduszkę i
chce ją wymierzyć we mnie, ale do sale wreszcie wchodzi pielęgniarka z moim
wypisem.
- Zostaw tą poduszkę –
mówię do Bartka pakując dokumenty do torebki - i zabieraj mnie stąd jak
najszybciej.
- Z wielką chęcią.
Bierze mnie pod rękę i
wychodzimy ze szpitala. W środku nawet nie zauważyłam, że mamy taka piękną
pogodę. Czyżbyśmy mieli się szykować na piękną złota jesień w tym roku? Wcale
bym się nie pogniewała. Góry muszą wtedy pięknie wyglądać.
- To co? Do domu? –
pyta gdy podchodzimy do jego samochodu.
- Jedźmy na Krupówki.
Na lody.
- Tobie w tym stanie
to wolno takie rzeczy jeść?
- Kobiecie w ciąży nie
odmawia się niczego. Nie wiesz o tym?
- To może jeszcze do
biedronki po ogórki kiszone i bitą śmietanę?
- A wiesz, że to nawet
dobry pomysł.
- No jasne, że wiem.
IQ dwieście dziesięć mówi samo za siebie.
- Chyba chciałeś powiedzieć
tylko dziesięć.
- Jak ja się cieszę, że
nic ci z głową się nie stało, bo głupiejesz jak zawsze.
Ja głupieje? Mi się
jeszcze na mózg nie rzuciło by za pierwszą lepszą dziewczyną się oglądać –
czytaj za pielegniarką. To ja tu jestem ta inteligentna! I z naszej dwójki
tylko ja zachowuje się mądrze i racjonalnie, nie to co ty, panie buloklepo!
- No widzisz! Nic mi
nie było, a musiałam noc w szpitalu spędzić, bo się ktoś wystraszył za bardzo.
- Wiesz jak się o
ciebie balem?! Myślałem, że zawału dostanę jak widziałem jak mi spadasz z tych
schodów. Jak leżałaś na dole to przez sekundę przeszło mi przez myśl, że się
zabiłaś. Jakby ci się coś wtedy stało to nie wiem co bym zrobił. Ja się
naprawdę o ciebie martwię – kończy poważnym tonem, łapiąc mnie za rękę, by po
chwili znów położyć ją na drążku od skrzyni biegów.
A mi oczy zaraz
zabawią się w fontannę. Tylko mi się tu nie rozpłacz Karolka. Nie tu! Nie
teraz! To tylko nic nieznaczące gesty. Po prostu przyjacielskie zamartwianie
się i okazywanie sobie wsparcia w potrzebie. Przecież to nie może być to. Przecież
to byłoby za piękne. A takie piękne historie to tylko w bajkach dla dzieci lub
tanich produkcjach filmowych.
- Przecież już ci tyle
razy mówiłam, że diabli złego nie biorą.
- Ale ciebie mogą mi
zabrać.
- Oj Bartuś, Bartuś. –
wzdycham sobie wpatrując się w skupionego jazdą Kłuska.
- No co? Źle mówię?
- Chyba nie. Ja to nie
mogę pojąć jaka ta Kaśka musiała być głupia, że cię zostawiła.
- Raczej ja, że z nią
byłem – odpowiada markotnie wjeżdżając na parking w pobliżu Krupówek.
- IQ nie było wtedy aż
tak wysokie?
- Dziesięć razy
niższe.
Po chwili wychodzimy z
samochodu i idziemy do naszej ulubionej budki z lodami.
Kurcze. Już dawno nie
miałam takiego mętliku w głowie. Albo nawet i nigdy. Z jednej strony chciałabym
zakończyć całą tą maskaradę z udawaniem, że nic więcej nie czuję do Bartka, ale
z drugiej… przecież to nie ma sensu. Już nie chodzi o sam fakt mojego wyjazdu
stąd, ale oboje jesteśmy po przejściach. Oboje już snuliśmy plany o przyszłości
z innymi osobami u boku, które nas z dnia na dzień zostawiły dla innych. Czy ta
nasza miłość nie byłaby tylko zastępstwem? Zapełnieniem pustego miejsca po kimś
innym?
- Bartuś? Dlaczego
taki facet jak ty rodzi się jeden na milion? Albo jeszcze rzadziej.
- To znaczy jaki? –
pyta zaciekawiony.
- Inteligenty, z
poczuciem humoru, pracowity, romantyczny dżentelmen, umiejący zatroszczyć się o
kobietę. Taki niemal idealny.
- Czemu niemal?
- Bo nie ma ideałów na
świecie.
- Ala ja jestem!
- Bartuś znajdziesz mi
swojego sobowtóra, co?
- Pełno jest takich w
koło. Tylko musisz w końcu oczy na świat otworzyć.
- Widzisz tu jakiegoś
faceta obok mnie? Ciebie nie liczę – pytam gdy siadamy na jednej z ławeczek na,
o dziwo, pustych jak na tą godzinę Krupówkach.
- Ten mały z balonem.
– Wskazuje na chłopca, który idzie za rękę prawdopodobnie ze swoją mamą. Nie
powiem, fajny dzieciaczek, ale chyba z 10 razy młodszy ode mnie.
- Nie za młody?
- Troszeczkę. To może
ten dziadziuś?
Kłusek! Bo ja ci zaraz
zacznę panny szukać!
- Właśnie dziadziuś. Wolałabym
w przedziale dwadzieścia dwa – dwadzieścia siedem lat i minimum metr
osiemdziesiąt wzrostu.
- Uuu, czyli nie mam
co startować? Bo za niski jestem.
- Z braku laku daruje ci
ten jeden centymetr. Do ołtarza nie pójdę w szpilkach, bo byś mnie znowu wzrokiem
pożarł jak na imieninach u Krzyśków, ale z dwojga złego lepszy już ten wariant
niż zostanie starą panną.
- Czyli jednak jakieś
szanse jeszcze mam? – podpytuje zaczepliwie. Oj nie panie Kłusek, nie doczeka
się pan tu oświadczyn. Jestem tradycjonalistką i to facet ma mnie o rękę
prosić, a nie ja jego.
- Jedz lepiej te lody
zanim ci się całkiem rozpuszczą.
- Ty też. A w ogóle to
mam coś dla ciebie w samochodzie.
- Dla mnie?!
Nie wiem czemu, ale
myśl, że Bartek ma coś dla mnie sprawia, że od razu same dziwne obrazy przed
oczy podstawia mi moja wyobraźnia. I ja mam się z takim człowiekiem niby
związać? Skoro ja chce zawału dostać na myśl, że ma jakąś niespodziankę dla
mnie ukrytą. Choć w sumie, chyba jeszcze nigdy źle nie wyszłam na tych
niespodziankach. Ale to pewnie do czasu.
- Laurki od bliźniaków.
Chyba cały blok zamieniły w kartki dla ciebie.
I wiecie kogo mi tu
jeszcze będzie brakowało? Dzieciaczków. To są tak przekochane cudaki, że nawet
gdy nabroją nie można mieć do nich długo złości, bo tak człowieka umieją
rozkochać w sobie, że nie masz sumienia się na nie zbyt długo gniewać.
- Ojej. Serio?
Podziękuj im i wycałuj od cioteczki.
- Sama przyjdź i je
wycałuj. Za tydzień pewni znowu przyjadą.
- Do ukochanego
wujaszka.
- Taaa do wujaszka –
prycha nieco zawiedziony Bartek - Znowu będzie tylko gdzie ciocia i gdzie
ciocia.
- Naprawdę? Kochane
dzieciaczki. Jak przyjadę zimą na konkursy to musisz nam jakieś spotkanie
zorganizować, bo inaczej to pewnie umrę z tęsknoty za nimi.
- Tomek to już mi się
chyba trzy razy pytał czy się z tobą ożenię.
Ależ panie Kłusek, ja
nie mam nic przeciwko temu, idziemy jutro do jubilera i wybieramy obrączki.
Kuźwa! Kobieto!
Zdecyduj się wreszcie czego chcesz bo już sią sama gubisz.
- A ty co na to?
- No nic. Zbywam go
zawsze jakoś.
- A dziecko cały czas
żyje w niepewności. Z nim to tak jak ze mną. Czekam na te twoje punkty w
pucharze, ale też nie wiem czy się doczekam, czy się nie doczekam.
- Doczekasz.
- Kiedy?
- Zimą.
Wow! Naprawdę?! A ja
myślałam, że to latem też się skacze na śniegu.
- Tyle to i ja wiem
Ale konkretniej. W tym życiu czy w następnym?
- Ale we mnie
wierzysz. Taka niby dobra przyjaciółka.
- Ukochana! –
poprawiam go dość stanowczym głosem. Niech się wreszcie nauczy, że lepszej
psiapsi ode mnie nie będzie miał nigdy i dlatego będę tą ukochana przyjaciółką.
I tu wcale nie chodzi o jakieś miłości damsko męskie, tylko same relacje przyjacielskie
są brane pod uwagę!
- Tak, tak.
Oczywiście. Karolcia?
O nie! Wszystko, tylko
nie to okropne zdrobnienie. Jak pragnę zdowia, jeszcze raz usłyszę, że ktoś tak
do mnie mówi to poleje się krew. Przyrzekam! A nosy to ja jednak umiem łamać.
- Bartek!
- Przepraszam. Ale ja…
- zaczyna i milknie, jakby nie wiedział co chce powiedzieć.
- Aleee? – próbuję go
za język pociągnąć, lecz on od razu znajduje wymówkę wskazując na torebkę i wibrujący
w niej telefon.
- Cichy wielbiciel? –
podpytuje skoczek, jednak nie zważam na jego słowa i odbieram telefon od
Kubackiego.
- Hahaha. Halo? … O
hej Dawid… Wszystko w porządku… Spokojnie, nic mi nie jest… Dzisiaj?... Dzięki
Dawid, ale raczej nie… Wiesz jak to jest po szpitalu. Jedna noc a i tak mam
wrażenie, że spędziłam tam przynajmniej miesiąc... Hehehe. Zobaczę jeszcze… Nie
wiem. Dzwoń do niego. Ja nic nie wiem… Powiedz Titusowi, żeby się tak nie darł już,
bo wszystko słyszę… Dzięki za zaproszenie. Papa… Bawcie się dobrze.
- Radio Wolna Europa
działa doskonale – stwierdzam odkładając telefon.
- Co?!
- Już chyba wszyscy
wiedzą, że w szpitalu.
- Ale ja tylko z
Agnieszką rozmawiałem, jak pojechałem po jakieś rzeczy wieczorem dla ciebie,
żebyś miała czym zęby chociaż umyć. A potem jeszcze tylko z Johanem pisałem i mu powiedziałem..
- No to jak się Aga z
Dominiką dowiedziały to już dalej poszło z górki.
- Bardzo zła o to
jesteś?
- Nie no co ty.
Przecież żadna z tego tajemnica.
- Niby nie, ale chyba
i tak za bardzo się to rozniosło.
- Przynajmniej będą mieli
o czym rozmawiać na tym grillu.
- O właśnie. Mustaf
pyta czy będę. Ale jak ty nie idziesz to i ja nie idę.
- Tylko sobie dobrą
wymówkę znajdź bo Dawid tak łatwo ci nie odpuści.
- Powiem mu, że muszę
zajmować się wredną ciężarną to będzie lepszą wymówką niż ten twój szpital.
- Nie wiedziałam, że
masz się dziś z Kaśką spotkać. I kto tu ma przed kim tajemnice, co?
Ja wiem, że on dobrze
wychowany i kobiety nie uderzy, ale mój język nie współgra ostatnio z mózgiem i
gada co mu tylko ślina podpowie, więc dla bezpieczeństwa lepiej odsunąć na
kilka kroków, bo posunęłam się o krok za daleko. Ale w sumie, jakby go teraz w
zamian jakoś romantycznie przeprosić…
- Osz ty małpo
zzieleniała. To już był cios poniżej pasa! Wracasz z buta do domu.
- Pff. Nie ruszysz się
stąd beze mnie.
- Skąd ta pewność, co?
Oj panie Kłusek,
trzeba naprawdę kupić ci te leki na pamięć bo coraz z tym gorzej u pana.
- Bo mi głupku kluczyki
oddałeś, żebym do torebki schowała?!
- Dobra. Ostatni raz
ci się upiekło. A jak już się chwalisz, że masz moje kluczyki to choć, zabieram
cię do domu bo ledwo stoisz.
- Bo głodna jestem i
już czuję jak mi kiszki marsza grają – odpowiadam kierując się szybkim krokiem w
stronę parkingu bo z nieba zaczęły kapać pojedyncze krople. Chyba koniec tej
pięknej , słonecznej niedzieli na dziś.
- A co to? Szpitalne
jedzenie nie smakowało? Czy jednak trzy gałki lodów to za mało?
- Niet.
- To zabieram cię do
babuni. Tam sobie dzieciątko poje, a jak będzie mało to wpadaj do mnie na
mięcho. Mama taką zarąbistą pieczeń zrobiła. Palce lizać.
I już wszystko jasne.
Problem wagi Kłuska rozwiązany. Trzeba mu zakazać w domu jeść, bo jego mama naprawdę
wspaniale gotuje i nieraz żal nie wziąć dokładki.
- Nie kuś, nie kuś bo
naprawdę przyjdę.
- Teraz jak za dwoje
musisz jeść…
- Ej!- wale go ręką w
ramie – Przestań już!
- No dobra, przestanę.
Ale będę ojcem chrzestnym?
Jak ja go nie uduszę
to chyba świętą zostanę! Jak pragnę zdrowia, mało brakuje a pożegna się chłopak
z życiem!
- Ani mi się śni!
- Wsiadaj bo zaczyna
padać. A ojcem twoich dzieci i tak zostanę. – uważaj Klusku, bo zbyt poważnie
potraktuję te słowa, skombinuje jakieś prochy i za 9 miesięcy znowu będziesz
mnie do szpitala odwoził, tylko prosto na porodówkę.
- W snach chyba.
- Jeszcze mnie
będziesz o to prosić. Zobaczysz!
Widzieliście to go?
Jaki pewny? Nie doczekanie jego. Zostanę stara panną bez dzieci, a jego o
ojcostwo nie poproszę. O co to to nie!
- Nie doczekanie
twoje. Nie skażę mych dzieci na taki okrutny los.
- Ja na ich miejscu
bym się cieszył.
- Trudno. Będę wredną
matką, ale ja i tak wiem co dla nich lepsze.
- Dobra, dobra.
Zobaczymy za dziewięć miesięcy. A teraz zapinaj pasy i jedziemy.
No i pojechałam z tym
wariatem do domu. Bo za normalnego człowieka to go już na drugi dzień, gdy go w
sklepie spotkałam, wiedziałam, że nie można uznać. Ciągle tylko jakies głupoty
by wymyślał i kolejne powody by się tylko ze mną podroczyć. I to ma być idealny
kandydat na mojego męża?! Serio?! Na nic lepszego nie zasługuje?! Chyba jednak
trzeba iśc do zakonu.
- To co? Milo było, a teraz do widzenia pani?
– pytam gdy Bartek zatrzymuje auto pod moim domem.
Kurcze, niby jak mam
inaczej mówić, ale ten „mój” dom coraz bardziej jest mój. Gdy byłam małym
dzieckiem taki drugi „mój” dom miałam u moich dziadków. Uwielbiałam do nich
jeździć. Skakałam z radości jak tylko usłyszałam, że do nich jedziemy. Niestety.
Oboje zmarli zanim jeszcze gimnazjum skończyłam. Dom został sprzedany, a ja
nigdzie indziej nie potrafiłam sobie od tego czasu znaleźć tego drugiego „mojego”
kąta, za którym tęskniłam przez lata. Dopiero tutaj. Dopiero przy babci Zosi,
która tak naprawdę jest dla mnie obcą osobą patrząc w nasze drzewa genealogiczne,
ale jednak bije od niej takie ciepło i
miłość do drugiego człowieka, że mam wrażenie, jakby była moja prawdziwą,
trzecią babcią, od dnia moich narodzin. To dzięki niej znalazłam to czego tak
długo szukałam. Choć to nie tylko jej zasługa. Kilku górali i góralek też swoje
palce w tym maczali. Dobrze, że będzie do kogo wpadać zimą na narty. Może
wreszcie nauczę się na nich jeździć?
- Jak chcesz to możemy
posiedzieć w aucie. Albo jechać gdzieś dalej.
Nie powiem, że nie
jest to kusząca propozycja, ale kręcę przecząco głową. Nie mam siły. Mam nadzieję,
ze uda mi się chociaż do swojego pokoju doczołgać, a nie usnę na środku
korytarza.
- Nieee. Idę, zjem coś
bo mi w brzuchu burczy i pójdę spać.
- A mówiłem ci w nocy
kładź się spać, to ty nie.
- Oj tam. Teraz sobie
pośpię – odpowiadam wysiadając razem z Bartkiem z samochodu.
- Może ja cię lepiej
wniosę do domu?
- Cooo?!
- Żebyś mi znowu nie
spadła.
Ja wiem, że jestem
straszna niezdara, ale bez przesady. Dwa razy w ciągu dwóch dni to ja ze schodów
nie spadnę. Chyba nie.
- Spokojna twoja
rozczochrana. Limit pecha na ten weekend wyczerpany.
- Martwię się o
ciebie. – Mówi to patrząc mi prosto w oczy z tak poważną miną, jakiej u niego
nigdy jeszcze nie widziałam, a ja odruchowo przytulam się do niego, zakładając
mu swoje ręce na szyję i tylko ostatkami silnej woli powstrzymuje się by go nie
pocałować. – Nie wiem co bym zrobił jakby ci się wczoraj coś stało.
- Bartuś. Na szczęście
nic mi nie jest. A jak będę miała się zabić to i tak się zabiję.
- Nawet tak nie mów!
- Ej no, nie smutaj. Proszę.
Dzięki tobie jestem cała zdrowa. Mimo,
że ta noc w szpitalu zbytnio mi do gustu nie przypadła, to jestem ci bardzo
wdzięczna, za to, że mnie tam zabrałeś. Wiesz, to niesamowite uczucie, jak ktoś
się o ciebie tak martwi jak ty o mnie. Nikt się chyba o mnie w życiu tak nie
troszczył, jak ty. Rodziców oczywiście nie liczę.
- Ty o mnie chyba też.
Tego oburzenia jak ci wtedy o kostce nie powiedziałem to nigdy nie zapomnę.
- Więcej takich głupot
nie będziesz robił i pierwsze co, to zadzwonisz do mnie.
- Wykrwawię się, ale
najpierw do ciebie, a potem na pogotowie zadzwonię.
- Tylko spróbuj coś znowu
zmalować a uduszę.
Mam nadzieję, że moje
groźby palcem jeszcze coś na niego działają, bo inaczej to chyba będę go
musiała krzesłem elektrycznym postraszyć by przyniosło to oczekiwany efekt.
- Nie udusisz bo mnie
kochasz.
Tak, Kłusku. Kocham cię
na zabój, choć nie powinnam. A ty? Kochasz czy tylko udajesz? Choć jak to
kiedyś ktoś stwierdził, przyjaźń to też forma miłości.
- Skąd ty to niby
wiesz?
- Widzę w twoich
oczach – odpowiada pewnie.
- Spec od czytania w
kobiecych oczach?
- Powiedzmy.
- To co w nich jeszcze
widzisz? – podpytuje zaciekawiona podstawiając mu swoje oczy niemal pod sam nos.
- Że powinnaś już
spać.
- Dobry jesteś!
- No ba. Ma się ten
talent.
- Sporo masz tych
talentów. Czytanie z oczu, uklepywanie bul na skoczni. Cudownie.
- Oj grabisz sobie dziewczynko, oj grabisz.
- I tak nic mi nie zrobisz.
Ale skoro twierdzisz, ze powinnam już iść spać, to uciekam lulu. Jeszcze raz
Bartuś wielkie dzięki kochany jesteś. – I pod wpływem emocji całuję go… w
policzek. Nie potrafiłam się dalej powstrzymywać i musiałam to zrobić. Musiałam
poczuć jego ciało na swoich ustach. Choć w ten sposób.
- Pamiętaj, że
następnym razem w szpitalu widz ecie dopiero na porodówce. A jak mi jeszcze coś
wymodzisz innego po drodze, to dostaniesz tak bolesne zastrzyki, że przez
miesiąc nie usiądziesz.
- Ha ha ha. Bo się wystraszę
tych twoich gróźb.
- Przynajmniej mogłabyś
udawać, że się boisz. Ale koniec tego gadania. Leć już spać bo zaraz mi tu
uśniesz na drodze.
- Lecę, lecę. Pa.
- Papa. – Uśmiechamy
się do siebie nawzajem, po czym wchodzę na podwórko, i gdy tylko wchodzę na
pierwszy stopień schodów przed domem Bartek woła jeszcze za mną – Karolka!
- No co tam? – Odwracam
się a Bartek patrzy na mnie tak, jakby zapomniał do czego służy język, ale w
końcu odpowiada.
-
Śpij dobrze słoneczko – ale chyba nie to chciał powiedzieć. Albo ja mam jednak
jakieś urojenia i chciałabym, żeby powiedział to, co nie może przejść przez
moje gardło.
- Ty też buloklepo.
__________________________________________
Jestem. Po wielu perturbacjach życiowych, ale jestem.
Średnio mi to wyszło. Karolka sama nie wie czego chce. Mętlik w głowie ma i to wielki. Waha się z podjęciem decyzji, ale to chyba normalne.
Hmm, ciekawe czy ktoś tu jeszcze zajrzy. Jeśli tak, to fajnie. Nie, to trudno. Straciłam chyba cierpliwość do edytowania. Ale już niedługo. Do Planicy pewnie się nie wyrobię, ale przed kolejnym LGP będę chciała to zakończyć raz na zawsze.
Trzymajcie się cieplutko ;)