poniedziałek, 18 lutego 2019

Rozdział 30


Śnię sobie o wygranej w totolotku i czuję przyjemne ciepełko na policzku. I dopóki to ciepełko, będące promieniami letniego jeszcze słoneczka, ogrzewa jedynie moje policzki to jest jak w raju, ale gdy przesuwają się coraz wyżej ku oczom, to nie masz wyjścia i musisz zakończyć swój piękny sen o fortunie.
Spoglądam na telefon, a tam kilka minut po dziewiątej. Trzeba wstać, ogarnąć się i wyprać Bartusiowi ciuchy, choć z wielka chęcią bym mu ich nie oddawała. Jak będę wyjeżdżać, to mu czapkę zawinę. Może się nie skapnie, że to ja. A nawet jak się skapnie, to chyba nie pozbawi biednej studentki nakrycia głowy. Aż taki bezduszny to on nie jest. Choć w sumie, skoro wczoraj na moją czekoladę się połasił, to kto lepiej zachować troszkę ostrożności.

***

Piękne słońce, bez wiatru, ani jednej chmurki na niebie. Po prostu idealna pogoda na rowery.
Ciekawe czy z Bartka będzie kiedyś taki fajny tata, jak teraz wujek. Na pewno. Idealny kandydat na przyjaciela, męża, ojca. Obserwuję go z boku gdy sprawdza stan powietrza w kołach roweru i nie mogę zrozumieć dlaczego ten mój książę z bajki jest dla mnie nie osiągalny. Dlaczego zakończenie tej historii wcale nie będzie takim happy endem, jakim bym chciała.
Może babcia ma jednak rację. Może powinnam zaryzykować i wszystko mu powiedzieć. Ale na pewno nie dziś. Nie przy dzieciakach.
- Ej! Ziemia do Karoliny! – Nagle nie wiadomo skąd staje przede mną Bartek i wymachuje mi czarną od smaru dłonią przed oczami i wyrywa mnie z transu zamyśleń.
- Coś mówiłeś?
- Od pięciu minut mówię ci, żebyś zobaczyła sobie, który rower będzie ci lepiej pasował.
- Aaa okej.
- Ej co jest? – Łapie mnie za dłoń gdy tylko próbuję zrobić krok w stronę dwukołowych pojazdów i odwraca w swoją stronę.
- Nic.
- Mam komuś przywalić?
- Już raz przywaliłeś.
- Bo mi za drugim razem nie pozwoliłaś! – odpowiada zawiedziony. Chyba ten nasz Bartolini to musi sport zmienić na jakieś zapasy czy coś, skoro ostatnio tylko szuka zaczepki i osoby do zniekształcenia twarzy czy tez innej części ciała. A wszyscy myślą, że to taki spokojny i cichy chłopaszek, który udaje, że umie skakać na nartach.
- Mój rycerz na białym koniu – wyznaję puszczając mu całusa.
- Ale serio pytam. Od kilku dni łapiesz zawiechę. Co jest? Coś w pracy? W domu? – Staje przede mną, wlepia we mnie swoje zatroskane oczęta, a ja mam taką ogromną chęć się do niego wtulić i skończyć ten cyrk, który mnie powoli od środka wykańcza.
- Nie, wszystko w porządku, tylko…
- Wujek! Wujek! – Słyszymy wybiegającego z domu Tomka.
- Tu jestem!
- Cieś ciocia.
- Cześć robaczku – witam się z najmłodszym Kłuskiem w rodzinie.
- Wujek. Ktoś do ciebie dźwionił – mówi chłopczyk oddając Bartkowi telefon do ręki, który nerwowym wzrokiem spogląda na ekran telefonu.
- Philip.
- Oddzwoń.
- Mam nadzieję, że się udało – wzdycha i odchodzi na bok by spokojnie porozmawiać z przyjacielem, a ja czuję jak ze stresu serce podchodzi mi do gardła, o to czy nasz plan wypalił.
Wczoraj wieczorem, jak tylko zostałam odprowadzona przez ochronę do domu, zadzwoniłam jeszcze do Dominiki. W nastroju nie była zbyt rewelacyjnym, ale jedyne co mi przychodziło do głowy na poprawę tego stanu, to to, że oboje z Forfangiem muszą się spotkać na żywo i pogadać. Inaczej się nie pogodzą. O dziwo sama wpadła też na ten pomysł, dlatego zniknęła na cały dzień do Krakowa, gdzie liczyła, że na lotnisku uda jej się kupić bilety na lot do Trondheim. Niestety, wszystkie miejsca na najbliższy tydzień zostały już dawno wykupione, a czekać kolejne kilka dni średnio poprawiło by sytuację narzeczonych. Ale od czego ma się Karolkę. Koleżanka, jeszcze z czasów szkoły podstawowej pracuje na Katowickim lotnisku, i co prawda, podróż z przesiadką w Berlinie, ale udało się załatwić bilety, więc Dominika powinna być w domu jeszcze przed wieczorem. Oczywiście potrzebowaliśmy sojusznika w Norwegii, dlatego Bartek, na bieżąco wtajemniczany w cały plan (Bogu dzięki za internety i te wszystkie facebooki) wciągnął w całą konspirację jeszcze Sjoeen’a, który tak naprawdę miał najważniejsze zadanie w całej akcji zjednoczenia przyszłych nowożeńców. Co prawda liczyłam, że Fifi odbierze Dominikę z lotniska i zawiezie do domu, jednak chłopaki stwierdzili, że lepiej będzie jak sam Johann pojedzie po nią na lotnisko. Wymyślili sobie, że do Phillipa ma przyjechać jakaś kuzynka i potrzeba pomóc przy bagażach. Nie wcale to nie jest podejrzane, że potrzeba trzeciej osoby do tych bagaży, no ale niech im będzie, że tak będzie lepiej. W sumie to pomysł facetów, chyba wiedzą jak bardzo są bystrzy i jak wysoki jest ich poziom dedukcji i łączenia faktów.
Tak więc jeszcze przed wschodem słońca Olek wywiózł Dominikę do Katowic, a teraz już powinna lądować w Trondheim. Oby to wszystko się udało, bo z tymi naszymi Forfangami to nigdy nie wiadomo.
- Cioś się śtiało? – pyta Tomek przyglądając się, jak Bartek nerwowo mierzwi swoją czuprynę.
- Nic Tomuś. A gdzie Lenka?
- Idzie – odpowiada wskazując na wybiegająca z domu dziewczynkę, której kucyki na głowie podskakują niesymetrycznie w każdą ze stron.
- Cieś ciocia – Milenka wita się serdecznym uśmiechem, jednak po chwili szuka wzrokiem ukochanego wujaszka - A gdzie wujek?
- Rozmawia przez telefon.
- A z kim?
- Z kolegą.
- Jakim? – A to małe wścibskie dzieciątko, wszystko chce wiedzieć. Widać, że Kłuskowe plemię.
- Mliena! Czi tu musiś wsiśtko wiedzieć?!!
- Tak.
- Nie plawda.
- A właśnie, zie tak!
- Nie!
- Tak!
- Ejejej! Nie kłócić się bo nie będzie rowerów dzisiaj.
- No dobrzie ciocia.
No! Chociaż te Kłuski się mnie jeszcze trochę słuchają, bo te starsze to już nie bardzo.
- Wujek idzie! – woła radośnie Milenka, pobiegając do wujka łapiąc go za dłoń i prowadząc w moją stronę.
- I co? – pytam zniecierpliwiona długą rozmową.
- Pogodzili się – w jego glosie słychać spadający z serca kamień. Zresztą mi też spadł. – Co? Ulżyło?
- I to jak. Ufff. Wczoraj usnąć nie mogłam jeszcze długo, bo o nich myślałam.
- Ja tez pół nocy nie spałem, ale na szczęście już po bólu. Phillip mówi, że jak się zobaczyli to od razu jedno do drugiego biegiem leciało i się oderwać od siebie nie mogli.
- Mam nadzieje, że nic im nie odwali znowu.
- Może już nie. Bo więcej razy nie będzie takiego farta z biletami. Nie myślałem, że ty masz takie znajomości.
- Panie Kłusek, pan jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wie.
- Strach myśleć, czym następnym razem mnie zaskoczysz. Może wyznasz mi jeszcze miłość na środku Krupówek.
Niby żart, ale… zabolało. Gdzieś głęboko w serduszku zakuło.
Nie. To nie jest dobry pomysł, żeby mu powiedzieć. Ani dziś, ani jutro. Nigdy.
- Dobra, koniec gadania o  Forfangach. Jedziemy?
- Jedziemy – odpowiadają radośnie bliźniaki, a ja w duchu dodaje: z tobą nawet i na koniec świata.

***

Mówiłam, że z nim to nawet i na koniec świata? No to mam to czego chciałam. Zabrał na w jakiś busz o którym ani ludzkie ucho nie słyszało, ani oko nie widziało. Mam nadzieję, że GPS w komórce mi tu złapie, bo wcale bym się nie zdziwiła jak szanowny pan Kłusek drogi powrotnej do domu nie będzie znał.
- Dzieciaki – woła Bartek do jadących przed nami bliżniaków - Może zrobimy sobie małą przerwę? Zjemy te kanapki od babci.
- Taaak!!!
- Ty to z litości nad nimi zrobiłeś, bo już siły nie miały, czy, sam już zgłodniałeś? – pytam gdy wreszcie siadamy na jakiejś łące. Tak szczerze mówiąc to mnie już nogi bolą od tej jazdy, nie mówiąc o siedzeniu. Było mi siedzieć w domu, a nie bawić się w Matkę Teresę i dzieci ratować z opresji.
- A jak myślisz? – odpowiada przegryzając już kolejny kęs kanapki.
- A potem płaczesz, że musisz z wagi zejść.
- Schudłem ostatnio prawie dwa kilo – burzy się Bartek.
- Dwa deko chciałeś powiedzieć.
- Oszty małpo!
No i mi się oberwało za tą szczerość.
Bartek przewala mnie na ziemię i łaskocze po całym ciele. Niech on się lepiej uspokoi bo mam dość długie paznokcie i będą pięknie wyglądały wbijając się w jego twarzyczkę w geście obrony przed napaścią.
- Zlituj się człowieku! Błagam! – Wykrzykuję, jednak namarne.
- Nie mam zamiaru.
- Lenka! Tomek! Aaaa! Ratunku!
Chcesz ratunku od dzieci? Nigdy go nie dostaniesz, a w starciu trzy na jedna nie masz szans. W dodatku jak cię ten półgłówek złapie za ręce, żebyś go nie uderzyła to po tobie.
Kleknął za mną trzymając moje nadgarstki z tyłu, tak bym nie mogła mu krzywdy zrobić, a dzieciaki pozwolił dokończyć dzieło. Swoją głowę trochę zniżył, żeby słońce mnie nie oślepiało. Z tym jego spojrzeniem.
Wlepia te swoje niebieściutkie oczka i z diabelskim uśmiechem na twarzy znęca się nade mną.  Ale zbytnio tym torturom nie mam już jak się przejmować, bo całą uwagę musze skupić nad czymś innym. Nad tym, żeby nie zrealizować idiotycznego pomysłu, który przebiegł mi przez głowę. Nie rób tego idiotko. Tylko tego nie rób.
Nie wiem jak długo się tak męczyłam. Znowu złapałam jakąś zawiechę. Mam nadzieję, że Bartek się nie zorientował. A może jednak cos zauważył? W końcu jednak postanowił się nade mną zlitować i zakończył tortury wraz z dzieciakami.
- Co? Sumienie ruszyło? – pytam gdy siadam w wygodnej pozycji na kocu.
- Nie. Niewygodnie mi już było tak klęczeć nad tobą.
- No wiesz co?! Ale z ciebie przyjaciel!
- Kochany. Wiem.
- Tsaaaaa kochany. Chciałbyś.
- No a nie jest tak?!
- Nie!
- Już ci więcej ciuchów nie pożyczę! – Widzieliście to go. Raz mi pożyczył kadrowe dresy i już mi będzie do końca życia wypominał. Poza tym, to wcale nie było z jego własnej woli, przecież!
- Dałeś mi je bo ci mamusia kazała!
- Nie prawda.
- No a nie było tak?
- Nie!
- Ej! Moziecie się nie kłócić? – Upsss, chyba młode pokolenie Kłósków ma już nas powoli dość.
- Wujek jedziemy do domu!
- Ciotka jest niegrzeczna to ja zastawiamy.
- Jeśli już to ciebie! – Walę go ręką w ramie i wygląda na to, że g to naprawdę zabolało.
- Nie! Jedzemy wsiści lazem.
- I powiemy babci, zie byliście niegziećni. – Popatrzyliśmy z Bartkiem na ich poważnie miny, to aż nam się głupio zrobiło. Grzecznie zebraliśmy manele i wsiedliśmy na rowery.

***

Dzieciaki na nasze nieszczęście nie dały się przekupić w żaden sposób i pierwsze co zrobiły po wejściu do domu, to naskarżyły na nas do rodziców Bartka, którzy to z udawaną powaga musieli najpierw wysłuchać wnuków, a potem nas ochrzanić na ich oczach. Swoją drogą bardzo fajni są rodzice Bartka. Mieć takich za teściów … Boże! Kobieto! Ogarnij się! Przestań myśleć o Bartku, jako kimś więcej niż tylko przyjacielu!
Posiedziałam jeszcze chwilę u Kłuska bo szukał płytki ze zdjęciami z wesela. Ja to nie wiem jakim cudem on jeszcze nie zginął. Może trener na wyjazdach go niańczy i za rączkę prowadza jak malutkie dziecko żeby się nie zgubił. Chyba muszę go kiedyś o to podpytać, bo to aż podejrzane jest, że on w jednym kawałku wraca ze wszystkich zawodów i zgrupowań, i nawet nie zostawia zbyt wielu rzeczy w hotelach, choć szczoteczki do zębów notorycznie gubi.
Wreszcie udaje mu się znaleźć ta płytkę i jak zwykle upiera się, że musi mnie odprowadzić. „Tylko cichutko, żeby te skarżypyty się nie widziały, że idziemy”. I tak, byłoby cicho gdyby nie to, że krzywo stanęłam na pierwszym schodku od góry …

***

Otwieram oczy i widzę biały sufit, białą salę a w niej kilka pustych łóżek. Obok mnie na krześle siedzi Bartek z głową skrytą w dłoniach.
Co tu się dzieje! Czemu tak mi w głowie huczy??!!
- Hej. Co się stało? – pytam głosem sugerującym, że nie orientuje się co działo się przez ostatnie kilkadziesiąt minut.
- Obudziłaś się – odpowiada z wielką ulgą w głosie – Jak się czujesz?
- Dobrze. Co się stało? Czemu jestem… w szpitalu?!
- Spadłaś ze schodów.
- I przywiozłeś mnie do szpitala bo sobie ze schodów spadłam?
Panie Kłusek, nie takie rzeczy przeżyłam i zawsze bez szpitali i lekarzy się obchodziło, a ty mnie musiałeś tu zaciągnąć? Mnie, która chorobliwie boi się zastrzyków!
- Zleciałaś mi z samej góry! Rozcięłaś czoło i zaczęłaś majaczyć! A jak cię tu przywiozłem to przytomność straciłaś na moment! I to ma być tylko?!!
Faktycznie. Na czole mam coś przyklejone, a dotyk sprawia, że skrzywiam się z bólu. A co gorsza, nic nie pamiętam. Ostatni obraz jaki jestem wstanie sobie przypomnieć, to gdy Bartek podaje mi tą płytę wychodząc z pokoju na korytarz.
- Nic nie pamiętam. Długo tu jestem?
- Jakieś dwie godziny? Ale większość czasu przespałaś.
- A ty biedaku siedzisz tu ze mną cały czas?  - Uśmiecha się tylko pod nosem, ale szybko wraca do wcześniejszej smutnej? Przygnębionej? Może rozczarowanej miny.
- Ej! Co ty taki smutny? Spokojnie, przecież cię nie zabije za to, że mnie tu przywiozłeś.
- Humor widzę dopisuje.
- A tobie nie. Co się dzieje? I nie mów że chodzi o ten wypadek, bo wiem, że o coś innego masz nerwy – mówię łagodnie łapiąc go za rękę, ale on się wyrywa i zaczyna nerwowo chodzić po sali, w której jestem tylko ja
- Myślałem, ze jesteśmy przyjaciółmi.
- A nie jesteśmy?! – pytam zdziwiona, o co mu znowu chodzi. Ja wiem, że kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa i ciężko nieraz zatrybić o co drugiej osobie chodzi, ale w tym momencie naprawdę nie wiem co mu odwaliło. Czyżbym przez te majaczenia jakieś głupoty mu nagadała?
- To czemu mi nie powiedziałaś?
- Ale o czym?
- O dziecku.
- Jakim znowu dziecku?!
- Kochasz go?
- Kogo?
- Księcia Harrego.
- Do jasnej cholery! Mów o co ci chodzi! Jakie dziecko?!
- O tym, które nosisz pod sercem.
- Coooo??!!
Chyba się przesłyszałam! Albo on się czegoś naćpał, bo alkoholu od niego nie czuć więc raczej jest trzeźwy.
- Co brałeś, że masz taką fazę?!
- Nic nie brałem! Byłem u lekarza, zapytać co z tobą, a on mi mówi, żebym się nie martwił, bo z dzieckiem jest wszystko w porządku.
- No to gratulacje. Nie chwaliłeś się, że masz jakąś laskę.
Teraz to ja wyglądam jakbym się czegoś naćpała, bo uchachana od ucha do ucha.
- To nie jest śmieszne!
- Jest.
- Nie! Ja ci mówię o wszystkim.
Panie Kłusek, pan naprawdę myśli że byłabym w ciąży i bym tobie nic nie powiedziała?! Szczegół, że gdyby to miała być prawda to miałabym brzuch nie mniejszy niż Kaśka teraz i powinieneś sam to dawno zauważyć, wiec nie wiem o co pan wojuje.
- Ja też. Nie mam przecież przed tobą żadnych tajemnic.
- To czemu nic nie mówiłaś o ciąży? – pyta taki rozżalonym głosem, że aż mi się płakać chce. Choć przecież nic złego nie rozbiłam.
- Bo nie jestem w ciąży?!
- Ale lekarz…
- Ale lekarz się pomylił. Wiatropylna nie jestem. To po pierwsze. Po drugie to nie idę do łóżka z byle kim. A po trzecie, to kandydata na tego szczęściarza na pewno wcześniej poznasz.
- Przepraszam – odpowiada po chwili wracając na fotel obok mojego łóżka.
- Za co? Że cię lekarz w błąd wprowadził? Przecież to nie twoja wina.
- Ale przesadziłem i tak. Nie powinienem tak na ciebie naskakiwać.
- Martwisz się o mnie tak jak i ja o ciebie. To samo bym pewnie zrobiła na twoim miejscu.
- Ale ja nigdy nie będę w ciąży! – stwierdza niby poważnie, ale już wraca powoli na jego twarz uśmiech.
- Nigdy nie mów nigdy.
- Ha ha ha.
- Bartuś, ale poważnie. Nie martw się tak o mnie. Złego diabli nie biorą.
- Złego może i nie, ale ciebie?!
- Przestań tak mówić bo jeszcze się w tobie zakocham i tyle z tego będzie.
- A może właśnie o to mi chodzi? – odpowiada Bartek patrząc na mnie takim pięknym wzrokiem. Niczym Johann w czasie oświadczyn, albo Agata z Olkiem na swoim weselu.
A może to jednak to? Może to jednak nie jest coś w stylu łatania ran na sercu bo poprzedniej nieudanej miłości? Może oboje szukaliśmy siebie całe życie i wreszcie na siebie wpadliśmy.
Zbyt dużo myślę. A jak ja za dużo myślę, to wcale niczego dobrego nie wróży. Tak jak na przykład teraz. Zamiast pociągnąć temat w Bartkiem, póki cisza i jesteśmy sami, to do sali przyprowadzili nową pacjentkę i z absolutnej ciszy pozostało tylko wspomnienie.
- Zabierz mnie już do domu. Starczy tego szpitala.
- Nie tak prędko – stwierdza – lekarz chce się zostawić na noc na obserwację.
- Co?!! Ale m nic nie jest!
- Na szczęście, ale lepiej dmuchać na zimne. A z tymi twoimi bólami głowy to ci na dobre wyjdzie, jak badania porobią.
- Wygadałeś się o moich bólach głowy?! Nie na widzę cię za to! – cedzę mu „miłosne” wyznanie przez zęby.
- Szkoda, bo ja ciebie kocham, no ale trudno. – Wzrusza zrezygnowany ramionami.
- Przepraszam państwa – nagle na salę wchodzi jakaś pielęgniarka, która ewidentnie mizdrzy się do Bartka. Wara od niego! – Przepraszam, ale czas na odwiedziny już się skończył. Musi pan opuścić szpital.
- Już chwileczka – odpowiada pielęgniarce by po chwili zwrócić się znów do mnie - Masz być tu grzeczna, bo zostawię cię na dłużej.
- Osiemnaście lat już dawno skończyłam, więc nie potrzebuję opiekuna i sama sobie stąd wyjdę. – Wystawiam mu język, żeby jeszcze bardziej się z nim podroczyć.
- Przyjadę jutro. Papa Słonko. – Całuje mnie w nosek, chyba tylko dlatego, żeby pokazać, tej laluni w białym kitlu, żeby sobie nie robiła nadziei.
- Jedź ostrożnie.
- Nie martw się. Śpij dobrze Słoneczko.
- Dobranoc Misiu.
Będąc już w dziwach odwraca się i śle mi całusa, żeby jeszcze dobić tą pielęgniareczkę. A może jednak to tak z czystej miłości do mnie? Bym się jednak przekonała?
- Naprawdę poznam wcześniej tego szczęściarza? – dopytuje z progu z drzwi dziwnie uradowany Bartek. 
- Idź już wariacie.

***

Spać mi się nie chce, a na Sali z sześcioma łóżkami, tylko moje zajęte. Byłyśmy przez chwilę we dwie, ale tą starszą kobietę, którą przyjmowali gdy jeszcze Bartek był u mnie przenieśli na inny oddział. Nawet nie ma do kogo buzi otworzyć. Dobrze, że chociaż mi net na komórce chodzi, to przynajmniej się nie nudzę. Dwadzieścia rozmów na fejsie i zanim każdemu odpisze to mija godzina, no ale lepsze to niż gapienie się w sufit. Choć mój anioł stróż od półtorej godziny nalega, żebym odłożyła ten telefon i spróbowała wreszcie usnąć, bo nie po to mnie tu przywiózł, żeby mi się jeszcze pogorszyło. Kochany. Martwi się o mnie tak jak nikt inny.
Pamiętam jak kiedyś się rozchorowałam i nie miał kto mi po leki do apteki pojechać. Pawła by przecież trzydzieści minut zbawiło. W ogóle się mną nie przejmował. A ja głupia myślałam, że mnie kocha. Dopiero tutaj zrozumiałam, że to coś co mnie z nim łączyło to na pewno nie była miłość. Zauroczenie? Chyba też nie. Dlaczego dopiero teraz to do mnie dotarło? Bo się znowu zakochałam? A jak i tym razem to tylko pozory prawdziwej miłości?
- Nie śpi pani jeszcze? – pyta lekarz, który chyba postanowił zrobić nocny obchód.
- Nie, jeszcze nie.
- Może jakieś środki na sen pani chce?
- Nie, dziękuję.
- Co? Ukochany się martwi? – Uśmiecha się gdy słyszy, że mój telefon znów zadzwonił.
- Dramatyzuje za bardzo.
- Jak kocha to i dramatyzuje. Wy kobiety tez takie jesteście. Chłop się spóźnia pięć minut na obiad i już wydzwaniacie gdzie jest, czy coś się stało.
Nie powiem, że pan doktor nie ma racji. W nocy spać nie mogłam jak pojechał wtedy na te zawody i nie dawał żadnego znaku życia o sobie.
- To chyba już w naszą naturę wpisane.
- Chyba tak. Pamiętam jak byłem w pani wieku. Jak to się wszystko zaczynało, a teraz to już moje dzieci szukają tych drugich połówek.
- A pro po dzieci. Powiedział pan mojemu narzeczonemu, że jestem w ciąży.
- Co?! – Z wielkim zdziwieniem bierze do ręki moją kartę i sprawdza. A to może Kłusek lekarzy pomylił? Bo wcale bym się nie zdziwiła.
- No tak. Powiedział mu pan, żeby się nie martwił, bo z dzieckiem jest wszytko w dobrze. A jestem na dwieście procent pewna, że to niemożliwe.
- Boże! Przepraszam panią bardzo. Na sali obok leży kobieta o tym samym nazwisku co pani, dlatego niestety musi pani leżeć na innej sali, żeby ktoś leków czy badań nie pomylił, ale widzę, że jednak to ja zaliczyłem wtopę. Przepraszam panią bardzo. Nie wiem dlaczego tak pokręciłem. Mam nadzieję, że narzeczony nie jest bardzo zły.
- Spokojnie. Już ja sobie z nim poradzę.
- Ale nie za agresywnie. Wystarczy, że pani już u nas leży.
- Może uda się bez rękoczynów damy sobie rato załatwić. A w ogóle to mam nadzieję, że mnie pan doktor jutro wypuści.
- Zrobimy jeszcze rano dwa badania i zobaczymy. Narzeczony wspominał, że odczuwa pani ostatnio dość często bóle głowy. Konsultowała to pani już z jakimś lekarzem?
- To nic takiego. Jestem przemęczona. Ale niedługo wyjeżdżamy na długo oczekiwany urlop i powinno wszystko wrócić do normy.
- Miejmy taką nadzieję. Jednak skierowanie do neurologa i tak pani wystawię. I proszę jak najszybciej się do niego zapisać. A teraz proszę już odpoczywać.
- Dziękuję panie doktorze.
- Dobranoc.
Lekarz wychodzi z sali, a ja jeszcze szybko wchodzę na fejsa, żeby odpisać temu mojemu udawanemu buloklepie, a tam dziwna wiadomość od niego: „Uciekam spać Słoneczko. Słodkich snów. Koc”. O co mu chodzi z tym kocem?! Echhh za tokiem myślenia Bartka czasem ciężko nadążyć.

***

Panie Kłusku, do jasnej anielki, gdzież pan jest?! Już dawno powinieneś tu być i mnie zabrać z tą do domku, a ty się spóźniasz!
- Już jestem.  - Nagle do sali wpada zdyszany Bartek.
- Już?! Myślałam że autobusem będę wracać!
- Nie marudź. Masz ten wypis?
- Zaraz ma mi pielęgniarka przynieść.
- Ta blondi co mnie wczoraj wyrzuciła?
- Raczej nie.
- Szkoda. – Panie Kłusek! Co to za wzdychanie?! Ja już ci się nie podobam?
- Czemu?
- Fajna była. Zołzowata, ale fajna. Tam wcięcie, tu wycięcie. – I mimo tego, że doskonale wiem, że się zbija, to jednak w serduszku zakuło. Oj Karolka, cos za bardzo zazdrość ostatnio daje o sobie znać.  – No co tak na mnie patrzysz?! Jestem młodym, silnym, wysportowanym, przystojnym, inteligentnym facetem, a przede wszystkim wolnym więc nie wiem o co ci chodzi.
- Przecież nic nie mówię – odpowiadam, jakby ten zachwyt nad moją prowizoryczną przeciwniczką wcale mnie nie obchodził.
- Ale patrzysz!
- Mam oczy to i patrzę. Co w tym dziwnego?
- Może ty jednak jesteś w tej ciąży? Ostatnio taki masz ostry język, że strach zagadać.
- Chyba z tobą w tej ciąży.
- Spałaś kiedyś u mnie. – Uwaga. Pan Kłusek jakieś niestworzone teorie zaczyna układać. Lepiej usiądźmy, bo puenta tej historii może nas z nóg zwalić. - Wiadomo co wtedy ze mną zrobiłaś?! Może dałaś mi jakieś prochy, żebym nie pamiętał nic z tej upojnej nocy. Ałaaa! – wrzeszczy na cały oddział gdy tylko walę go torebką w tą pusta głowę, może na ściankach mózgu zostało troszkę rozumu, to ścieknie na dno i jeszcze go użyje – To bolało!
- I oto chodziło. Poza tym, twierdziłeś kiedyś, że w jakim byś stanie nie był to i tak takie coś byś zapamiętał.
- Już się nie chwal tą swoja genialną pamięcią. I ciesz się, że ci nie oddam, bo moje dobre wychowanie nakazuje mi nie bić kobiet.
- Przyznaj się lepiej, że się boisz, że potem ja ci oddam i przegrasz ze mną.
- Chcesz się przekonać?
- No jasne.
Łapie za poduszkę i chce ją wymierzyć we mnie, ale do sale wreszcie wchodzi pielęgniarka z moim wypisem.
- Zostaw tą poduszkę – mówię do Bartka pakując dokumenty do torebki - i zabieraj mnie stąd jak najszybciej.
- Z wielką chęcią.
Bierze mnie pod rękę i wychodzimy ze szpitala. W środku nawet nie zauważyłam, że mamy taka piękną pogodę. Czyżbyśmy mieli się szykować na piękną złota jesień w tym roku? Wcale bym się nie pogniewała. Góry muszą wtedy pięknie wyglądać.
- To co? Do domu? – pyta gdy podchodzimy do jego samochodu.
- Jedźmy na Krupówki. Na lody.
- Tobie w tym stanie to wolno takie rzeczy jeść?
- Kobiecie w ciąży nie odmawia się niczego. Nie wiesz o tym?
- To może jeszcze do biedronki po ogórki kiszone i bitą śmietanę?
- A wiesz, że to nawet dobry pomysł.
- No jasne, że wiem. IQ dwieście dziesięć mówi samo za siebie.
- Chyba chciałeś powiedzieć tylko dziesięć.
- Jak ja się cieszę, że nic ci z głową się nie stało, bo głupiejesz jak zawsze.
Ja głupieje? Mi się jeszcze na mózg nie rzuciło by za pierwszą lepszą dziewczyną się oglądać – czytaj za pielegniarką. To ja tu jestem ta inteligentna! I z naszej dwójki tylko ja zachowuje się mądrze i racjonalnie, nie to co ty, panie buloklepo!
- No widzisz! Nic mi nie było, a musiałam noc w szpitalu spędzić, bo się ktoś wystraszył za bardzo.
- Wiesz jak się o ciebie balem?! Myślałem, że zawału dostanę jak widziałem jak mi spadasz z tych schodów. Jak leżałaś na dole to przez sekundę przeszło mi przez myśl, że się zabiłaś. Jakby ci się coś wtedy stało to nie wiem co bym zrobił. Ja się naprawdę o ciebie martwię – kończy poważnym tonem, łapiąc mnie za rękę, by po chwili znów położyć ją na drążku od skrzyni biegów.
A mi oczy zaraz zabawią się w fontannę. Tylko mi się tu nie rozpłacz Karolka. Nie tu! Nie teraz! To tylko nic nieznaczące gesty. Po prostu przyjacielskie zamartwianie się i okazywanie sobie wsparcia w potrzebie. Przecież to nie może być to. Przecież to byłoby za piękne. A takie piękne historie to tylko w bajkach dla dzieci lub tanich produkcjach filmowych.
- Przecież już ci tyle razy mówiłam, że diabli złego nie biorą.
- Ale ciebie mogą mi zabrać.
- Oj Bartuś, Bartuś. – wzdycham sobie wpatrując się w skupionego jazdą Kłuska.
- No co? Źle mówię?
- Chyba nie. Ja to nie mogę pojąć jaka ta Kaśka musiała być głupia, że cię zostawiła.
- Raczej ja, że z nią byłem – odpowiada markotnie wjeżdżając na parking w pobliżu Krupówek.
- IQ nie było wtedy aż tak wysokie?
- Dziesięć razy niższe.
Po chwili wychodzimy z samochodu i idziemy do naszej ulubionej budki z lodami.
Kurcze. Już dawno nie miałam takiego mętliku w głowie. Albo nawet i nigdy. Z jednej strony chciałabym zakończyć całą tą maskaradę z udawaniem, że nic więcej nie czuję do Bartka, ale z drugiej… przecież to nie ma sensu. Już nie chodzi o sam fakt mojego wyjazdu stąd, ale oboje jesteśmy po przejściach. Oboje już snuliśmy plany o przyszłości z innymi osobami u boku, które nas z dnia na dzień zostawiły dla innych. Czy ta nasza miłość nie byłaby tylko zastępstwem? Zapełnieniem pustego miejsca po kimś innym?
- Bartuś? Dlaczego taki facet jak ty rodzi się jeden na milion? Albo jeszcze rzadziej.
- To znaczy jaki? – pyta zaciekawiony.
- Inteligenty, z poczuciem humoru, pracowity, romantyczny dżentelmen, umiejący zatroszczyć się o kobietę. Taki niemal idealny.
- Czemu niemal?
- Bo nie ma ideałów na świecie.
- Ala ja jestem!
- Bartuś znajdziesz mi swojego sobowtóra, co?
- Pełno jest takich w koło. Tylko musisz w końcu oczy na świat otworzyć.
- Widzisz tu jakiegoś faceta obok mnie? Ciebie nie liczę – pytam gdy siadamy na jednej z ławeczek na, o dziwo, pustych jak na tą godzinę Krupówkach.
- Ten mały z balonem. – Wskazuje na chłopca, który idzie za rękę prawdopodobnie ze swoją mamą. Nie powiem, fajny dzieciaczek, ale chyba z 10 razy młodszy ode mnie.
- Nie za młody?
- Troszeczkę. To może ten dziadziuś?
Kłusek! Bo ja ci zaraz zacznę panny szukać!
- Właśnie dziadziuś. Wolałabym w przedziale dwadzieścia dwa – dwadzieścia siedem lat i minimum metr osiemdziesiąt wzrostu.
- Uuu, czyli nie mam co startować? Bo za niski jestem.
- Z braku laku daruje ci ten jeden centymetr. Do ołtarza nie pójdę w szpilkach, bo byś mnie znowu wzrokiem pożarł jak na imieninach u Krzyśków, ale z dwojga złego lepszy już ten wariant niż zostanie starą panną.
- Czyli jednak jakieś szanse jeszcze mam? – podpytuje zaczepliwie. Oj nie panie Kłusek, nie doczeka się pan tu oświadczyn. Jestem tradycjonalistką i to facet ma mnie o rękę prosić, a nie ja jego.
- Jedz lepiej te lody zanim ci się całkiem rozpuszczą.
- Ty też. A w ogóle to mam coś dla ciebie w samochodzie.
- Dla mnie?!
Nie wiem czemu, ale myśl, że Bartek ma coś dla mnie sprawia, że od razu same dziwne obrazy przed oczy podstawia mi moja wyobraźnia. I ja mam się z takim człowiekiem niby związać? Skoro ja chce zawału dostać na myśl, że ma jakąś niespodziankę dla mnie ukrytą. Choć w sumie, chyba jeszcze nigdy źle nie wyszłam na tych niespodziankach. Ale to pewnie do czasu.
- Laurki od bliźniaków. Chyba cały blok zamieniły w kartki dla ciebie.
I wiecie kogo mi tu jeszcze będzie brakowało? Dzieciaczków. To są tak przekochane cudaki, że nawet gdy nabroją nie można mieć do nich długo złości, bo tak człowieka umieją rozkochać w sobie, że nie masz sumienia się na nie zbyt długo gniewać.
- Ojej. Serio? Podziękuj im i wycałuj od cioteczki.
- Sama przyjdź i je wycałuj. Za tydzień pewni znowu przyjadą.
- Do ukochanego wujaszka.
- Taaa do wujaszka – prycha nieco zawiedziony Bartek - Znowu będzie tylko gdzie ciocia i gdzie ciocia.
- Naprawdę? Kochane dzieciaczki. Jak przyjadę zimą na konkursy to musisz nam jakieś spotkanie zorganizować, bo inaczej to pewnie umrę z tęsknoty za nimi.
- Tomek to już mi się chyba trzy razy pytał czy się z tobą ożenię.
Ależ panie Kłusek, ja nie mam nic przeciwko temu, idziemy jutro do jubilera i wybieramy obrączki.
Kuźwa! Kobieto! Zdecyduj się wreszcie czego chcesz bo już sią sama gubisz.
- A ty co na to?
- No nic. Zbywam go zawsze jakoś.
- A dziecko cały czas żyje w niepewności. Z nim to tak jak ze mną. Czekam na te twoje punkty w pucharze, ale też nie wiem czy się doczekam, czy się nie doczekam.
- Doczekasz.
- Kiedy?
- Zimą.
Wow! Naprawdę?! A ja myślałam, że to latem też się skacze na śniegu.
- Tyle to i ja wiem Ale konkretniej. W tym życiu czy w następnym?
- Ale we mnie wierzysz. Taka niby dobra przyjaciółka.
- Ukochana! – poprawiam go dość stanowczym głosem. Niech się wreszcie nauczy, że lepszej psiapsi ode mnie nie będzie miał nigdy i dlatego będę tą ukochana przyjaciółką. I tu wcale nie chodzi o jakieś miłości damsko męskie, tylko same relacje przyjacielskie są brane pod uwagę!
- Tak, tak. Oczywiście. Karolcia?
O nie! Wszystko, tylko nie to okropne zdrobnienie. Jak pragnę zdowia, jeszcze raz usłyszę, że ktoś tak do mnie mówi to poleje się krew. Przyrzekam! A nosy to ja jednak umiem łamać.
- Bartek!
- Przepraszam. Ale ja… - zaczyna i milknie, jakby nie wiedział co chce powiedzieć.
- Aleee? – próbuję go za język pociągnąć, lecz on od razu znajduje wymówkę wskazując na torebkę i wibrujący w niej telefon.
- Cichy wielbiciel? – podpytuje skoczek, jednak nie zważam na jego słowa i odbieram telefon od Kubackiego.
- Hahaha. Halo? … O hej Dawid… Wszystko w porządku… Spokojnie, nic mi nie jest… Dzisiaj?... Dzięki Dawid, ale raczej nie… Wiesz jak to jest po szpitalu. Jedna noc a i tak mam wrażenie, że spędziłam tam przynajmniej miesiąc... Hehehe. Zobaczę jeszcze… Nie wiem. Dzwoń do niego. Ja nic nie wiem… Powiedz Titusowi, żeby się tak nie darł już, bo wszystko słyszę… Dzięki za zaproszenie. Papa… Bawcie się dobrze.
- Radio Wolna Europa działa doskonale – stwierdzam odkładając telefon.
- Co?!
- Już chyba wszyscy wiedzą, że w szpitalu.
- Ale ja tylko z Agnieszką rozmawiałem, jak pojechałem po jakieś rzeczy wieczorem dla ciebie, żebyś miała czym zęby chociaż umyć. A potem jeszcze tylko z Johanem  pisałem i mu powiedziałem..
- No to jak się Aga z Dominiką dowiedziały to już dalej poszło z górki.
- Bardzo zła o to jesteś?
- Nie no co ty. Przecież żadna z tego tajemnica.
- Niby nie, ale chyba i tak za bardzo się to rozniosło.
- Przynajmniej będą mieli o czym rozmawiać na tym grillu.
- O właśnie. Mustaf pyta czy będę. Ale jak ty nie idziesz to i ja nie idę.
- Tylko sobie dobrą wymówkę znajdź bo Dawid tak łatwo ci nie odpuści.
- Powiem mu, że muszę zajmować się wredną ciężarną to będzie lepszą wymówką niż ten twój szpital.
- Nie wiedziałam, że masz się dziś z Kaśką spotkać. I kto tu ma przed kim tajemnice, co?
Ja wiem, że on dobrze wychowany i kobiety nie uderzy, ale mój język nie współgra ostatnio z mózgiem i gada co mu tylko ślina podpowie, więc dla bezpieczeństwa lepiej odsunąć na kilka kroków, bo posunęłam się o krok za daleko. Ale w sumie, jakby go teraz w zamian jakoś romantycznie przeprosić…
- Osz ty małpo zzieleniała. To już był cios poniżej pasa! Wracasz z buta do domu.
- Pff. Nie ruszysz się stąd beze mnie.
- Skąd ta pewność, co?
Oj panie Kłusek, trzeba naprawdę kupić ci te leki na pamięć bo coraz z tym gorzej u pana.
- Bo mi głupku kluczyki oddałeś, żebym do torebki schowała?!
- Dobra. Ostatni raz ci się upiekło. A jak już się chwalisz, że masz moje kluczyki to choć, zabieram cię do domu bo ledwo stoisz.
- Bo głodna jestem i już czuję jak mi kiszki marsza grają – odpowiadam kierując się szybkim krokiem w stronę parkingu bo z nieba zaczęły kapać pojedyncze krople. Chyba koniec tej pięknej , słonecznej niedzieli na dziś.
- A co to? Szpitalne jedzenie nie smakowało? Czy jednak trzy gałki lodów to za mało?
- Niet.
- To zabieram cię do babuni. Tam sobie dzieciątko poje, a jak będzie mało to wpadaj do mnie na mięcho. Mama taką zarąbistą pieczeń zrobiła. Palce lizać.
I już wszystko jasne. Problem wagi Kłuska rozwiązany. Trzeba mu zakazać w domu jeść, bo jego mama naprawdę wspaniale gotuje i nieraz żal nie wziąć dokładki.
- Nie kuś, nie kuś bo naprawdę przyjdę.
- Teraz jak za dwoje musisz jeść…
- Ej!- wale go ręką w ramie – Przestań już!
- No dobra, przestanę. Ale będę ojcem chrzestnym?
Jak ja go nie uduszę to chyba świętą zostanę! Jak pragnę zdrowia, mało brakuje a pożegna się chłopak z życiem!
- Ani mi się śni!
- Wsiadaj bo zaczyna padać. A ojcem twoich dzieci i tak zostanę. – uważaj Klusku, bo zbyt poważnie potraktuję te słowa, skombinuje jakieś prochy i za 9 miesięcy znowu będziesz mnie do szpitala odwoził, tylko prosto na porodówkę.
- W snach chyba.
- Jeszcze mnie będziesz o to prosić. Zobaczysz!
Widzieliście to go? Jaki pewny? Nie doczekanie jego. Zostanę stara panną bez dzieci, a jego o ojcostwo nie poproszę. O co to to nie!
- Nie doczekanie twoje. Nie skażę mych dzieci na taki okrutny los.
- Ja na ich miejscu bym się cieszył.
- Trudno. Będę wredną matką, ale ja i tak wiem co dla nich lepsze.
- Dobra, dobra. Zobaczymy za dziewięć miesięcy. A teraz zapinaj pasy i jedziemy.

No i pojechałam z tym wariatem do domu. Bo za normalnego człowieka to go już na drugi dzień, gdy go w sklepie spotkałam, wiedziałam, że nie można uznać. Ciągle tylko jakies głupoty by wymyślał i kolejne powody by się tylko ze mną podroczyć. I to ma być idealny kandydat na mojego męża?! Serio?! Na nic lepszego nie zasługuje?! Chyba jednak trzeba iśc do zakonu.
 - To co? Milo było, a teraz do widzenia pani? – pytam gdy Bartek zatrzymuje auto pod moim domem.
Kurcze, niby jak mam inaczej mówić, ale ten „mój” dom coraz bardziej jest mój. Gdy byłam małym dzieckiem taki drugi „mój” dom miałam u moich dziadków. Uwielbiałam do nich jeździć. Skakałam z radości jak tylko usłyszałam, że do nich jedziemy. Niestety. Oboje zmarli zanim jeszcze gimnazjum skończyłam. Dom został sprzedany, a ja nigdzie indziej nie potrafiłam sobie od tego czasu znaleźć tego drugiego „mojego” kąta, za którym tęskniłam przez lata. Dopiero tutaj. Dopiero przy babci Zosi, która tak naprawdę jest dla mnie obcą osobą patrząc w nasze drzewa genealogiczne, ale jednak  bije od niej takie ciepło i miłość do drugiego człowieka, że mam wrażenie, jakby była moja prawdziwą, trzecią babcią, od dnia moich narodzin. To dzięki niej znalazłam to czego tak długo szukałam. Choć to nie tylko jej zasługa. Kilku górali i góralek też swoje palce w tym maczali. Dobrze, że będzie do kogo wpadać zimą na narty. Może wreszcie nauczę się na nich jeździć?
- Jak chcesz to możemy posiedzieć w aucie. Albo jechać gdzieś dalej.
Nie powiem, że nie jest to kusząca propozycja, ale kręcę przecząco głową. Nie mam siły. Mam nadzieję, ze uda mi się chociaż do swojego pokoju doczołgać, a nie usnę na środku korytarza.
- Nieee. Idę, zjem coś bo mi w brzuchu burczy i pójdę spać.
- A mówiłem ci w nocy kładź się spać, to ty nie.
- Oj tam. Teraz sobie pośpię – odpowiadam wysiadając razem z Bartkiem z samochodu.
- Może ja cię lepiej wniosę do domu?
- Cooo?!
- Żebyś mi znowu nie spadła.
Ja wiem, że jestem straszna niezdara, ale bez przesady. Dwa razy w ciągu dwóch dni to ja ze schodów nie spadnę. Chyba nie.
- Spokojna twoja rozczochrana. Limit pecha na ten weekend wyczerpany.
- Martwię się o ciebie. – Mówi to patrząc mi prosto w oczy z tak poważną miną, jakiej u niego nigdy jeszcze nie widziałam, a ja odruchowo przytulam się do niego, zakładając mu swoje ręce na szyję i tylko ostatkami silnej woli powstrzymuje się by go nie pocałować. – Nie wiem co bym zrobił jakby ci się wczoraj coś stało.
- Bartuś. Na szczęście nic mi nie jest. A jak będę miała się zabić to i tak się zabiję.
- Nawet tak nie mów!
- Ej no, nie smutaj. Proszę. Dzięki tobie jestem cała  zdrowa. Mimo, że ta noc w szpitalu zbytnio mi do gustu nie przypadła, to jestem ci bardzo wdzięczna, za to, że mnie tam zabrałeś. Wiesz, to niesamowite uczucie, jak ktoś się o ciebie tak martwi jak ty o mnie. Nikt się chyba o mnie w życiu tak nie troszczył, jak ty. Rodziców oczywiście nie liczę.
- Ty o mnie chyba też. Tego oburzenia jak ci wtedy o kostce nie powiedziałem to nigdy nie zapomnę.
- Więcej takich głupot nie będziesz robił i pierwsze co, to zadzwonisz do mnie.
- Wykrwawię się, ale najpierw do ciebie, a potem na pogotowie zadzwonię.
- Tylko spróbuj coś znowu zmalować a uduszę.
Mam nadzieję, że moje groźby palcem jeszcze coś na niego działają, bo inaczej to chyba będę go musiała krzesłem elektrycznym postraszyć by przyniosło to oczekiwany efekt.
- Nie udusisz bo mnie kochasz.
Tak, Kłusku. Kocham cię na zabój, choć nie powinnam. A ty? Kochasz czy tylko udajesz? Choć jak to kiedyś ktoś stwierdził, przyjaźń to też forma miłości.
- Skąd ty to niby wiesz?
- Widzę w twoich oczach – odpowiada pewnie.
- Spec od czytania w kobiecych oczach?
- Powiedzmy.
- To co w nich jeszcze widzisz? – podpytuje zaciekawiona podstawiając mu swoje oczy niemal pod sam nos.
- Że powinnaś już spać.
- Dobry jesteś!
- No ba. Ma się ten talent.
- Sporo masz tych talentów. Czytanie z oczu, uklepywanie bul na skoczni. Cudownie.
-  Oj grabisz sobie dziewczynko, oj grabisz.
- I tak nic mi nie zrobisz. Ale skoro twierdzisz, ze powinnam już iść spać, to uciekam lulu. Jeszcze raz Bartuś wielkie dzięki kochany jesteś. – I pod wpływem emocji całuję go… w policzek. Nie potrafiłam się dalej powstrzymywać i musiałam to zrobić. Musiałam poczuć jego ciało na swoich ustach. Choć w ten sposób.
- Pamiętaj, że następnym razem w szpitalu widz ecie dopiero na porodówce. A jak mi jeszcze coś wymodzisz innego po drodze, to dostaniesz tak bolesne zastrzyki, że przez miesiąc nie usiądziesz.
- Ha ha ha. Bo się wystraszę tych twoich gróźb.
- Przynajmniej mogłabyś udawać, że się boisz. Ale koniec tego gadania. Leć już spać bo zaraz mi tu uśniesz na drodze.
- Lecę, lecę. Pa.
- Papa. – Uśmiechamy się do siebie nawzajem, po czym wchodzę na podwórko, i gdy tylko wchodzę na pierwszy stopień schodów przed domem Bartek woła jeszcze za mną – Karolka!
- No co tam? – Odwracam się a Bartek patrzy na mnie tak, jakby zapomniał do czego służy język, ale w końcu odpowiada.
- Śpij dobrze słoneczko – ale chyba nie to chciał powiedzieć. Albo ja mam jednak jakieś urojenia i chciałabym, żeby powiedział to, co nie może przejść przez moje gardło.
- Ty też buloklepo.


 __________________________________________
Jestem. Po wielu perturbacjach życiowych, ale jestem.

Średnio mi to wyszło. Karolka sama nie wie czego chce. Mętlik w głowie ma i to wielki. Waha się  z podjęciem decyzji, ale to chyba normalne.

 Hmm, ciekawe czy ktoś tu jeszcze zajrzy. Jeśli tak, to fajnie. Nie, to trudno. Straciłam chyba cierpliwość do edytowania. Ale już niedługo. Do Planicy pewnie się nie wyrobię, ale przed kolejnym LGP będę chciała to zakończyć raz na zawsze. 

Trzymajcie się cieplutko ;)