czwartek, 2 czerwca 2016

Rozdział 13

Jeszcze raz. Telefon… jest. Portfel i dokumenty… też. Bluzka i spodenki na skocznię też. No i najważniejsza – akredytacja. No gdzież ona jest, przecież ją wkładałam… yhhhh… Jest!
Wiedziałam, że to będą niezapomniane wakacje, ale to przewyższa moje najśmielsze oczekiwania. Mam coś, czego może mi pozazdrościć dziewięćdziesiąt dziewięć procent Polek. Aaa! Jestem wybrańcem! Ogarnij się, kobieto! Masz ponad dwadzieścia lat, a zachowujesz się jak dziecko w przedszkolu.
- No, idziesz już czy nie? – słyszę z dołu krzyki Agnieszki
- Idę, idę. – Odbębnić hotel, a potem spełniać marzenia.
- Co ty masz wypchaną tak tę torbę?
- Gdzieś musiałam upchać ciuchy. – Aga patrzy na mnie zdziwiona, o czym ja mówię. -  Przecież nie będę w sukience po skoczni łazić.
- Może by cię tam któryś poderwał w tej sukience i szpilkach.
- Myślisz, że w spodenkach wyglądam mniej atrakcyjnie?
- Nie no, skąd. Ale nie będziesz się tak w oczy rzucała. Wtopisz się w tłum.
- Spadaj! – rzucam w nią ścierką i nawet trafiam.
- Ej, to bolało!
- Bo miało.

***

Godzina dwunasta wybiła, może by sobie jakąś przerwę zrobić?
Schodzę do części restauracyjnej, a tam za barem stoi Piotruś, oj, on już wie, czego mi teraz potrzeba.
- Malinowa, w dużej filiżance? – Z uśmiechem odpowiadam mu, kiwając twierdząco głową. - Już się robi.
Siadam przy jednym ze stolików, a po chwili podchodzi do mnie wysoki blondyn.
- Przepraszam, czy mógłbym się do pani dosiąść? Tylko na chwilkę.
I w taki oto sposób poznałam wschodzącą gwiazdę austriackiej reprezentacji, samego Michaela Hayboecka. Tego to ja się nie spodziewałam. Jakoś nigdy nie przepadałam za tą nacją, zawsze za jakichś gburów pozbawionych empatii ich uważałam, a tu taka niespodzianka. Sam Hayboeck, znaczy się Michi, bo od razu przyjacielskie stosunki nawiązujemy, na poprawę wizerunku naszych byłych zaborców, przychodzi do mnie, dosiada się do stolika i pyta, czy wszystko ze mną w porządku po wczorajszej akcji z Gregorem. Widzę kolega się pochwalił wszystkim swym zacnym wyczynem. No tak, jest czym się szczycić. Wśród licznych trofeów z areny sportowej może w CV wpisać sobie „nabicie guza na czole wielkości pomarańczy kobiecie”. Te wszystkie kule i orły za TCS-y to przy tym nic.
- Karola, weźmiesz?
- Yhy. Przepraszam. – Uśmiecham się do mojego towarzysza i wstaję od stolika, by przynieść nasze zamówienie z baru.
- Pomogę – zaoferował się blondyn, ale jednak to ja tu pracuję, i wypadałoby, żebym mimo wszystko to ja przyniosła nam nasze zamówienie, bez jego pomocy. Ale jednak miło zobaczyć chęć niesienia pomocy ze strony mężczyzny. Nawet gdy jest Austriakiem.
- Nie trzeba, Michi.
Schylam się za ladę po cukier. Biorę filiżanki w ręce i niczego się nie spodziewając odwracam się. A tu…
- Cześć! – Ta gwiazdeczka od siedmiu boleści nagle stoi przede mną, a ja, widząc jego śliczną facjatę, krzyczę wniebogłosy i wylewam na niego gorące herbaty. Oczywiście nie specjalnie, choć powinnam, ale przez to, że mnie wystraszył. Jedno jest pewne, znowu się będzie nade mną pastwił i do końca tygodnia spokoju mieć nie będę. Cudowny weekend się zapowiada.
- Gregor, popierdoliło cię?
Nawet nie wiem, kiedy Michi staje między nami i łapie za bety Schlierenzauera. Ej, ej, ej! Panowie! Spokojnie!
- Mnie?! – Gregor robi minę niewiniątka, a moje serce wali jak na maturze z polaka, gdzie myślałam, że na zawał zejdę przed tą komisją szanowną. Błagam was, tylko niech się tu krew nie leje, bo ja z tego przerażenia nawet palcem nie mogę drgnąć, żeby was uspokajać.  – Patrz co ta laleczka zrobiła. Poparzyłaś mnie, wariatko! Pożałujesz tego!
- Ja?! – O nie! Zaraz sama mu przyleję, i nie będzie mnie obchodziło, że za to mnie mogą wywalić stąd tak szybko, jak leci piłeczka odbita przez Radwańską na korcie. - Było się nie czaić za moimi plecami i nie straszyć.
- Pożałujesz tego! Zobaczysz, że cię z roboty za coś takiego wyleją.
- Chyba ciebie z drużyny na zbity pysk.
- Zamknij się, Michi.
- Nie! To ty się zamknij! Co ty myślisz, że bogiem jesteś?
- To nie twoja sprawa, gówniarzu!
- Stary dziad się odezwał! Kim ty jesteś, żeby tak się do tej dziewczyny zwracać?! Co ona ci zrobiła? Nie leci na twój uśmieszek? Więc się od niej odpierdol! Zrozumiano?
- A co ty jej tak bronisz? Zakochałeś się?
- Ogarnij się, debilu! Jednego dna chcesz jej głowę rozwalić, a drugiego straszysz! A jak wylewa na ciebie z twojej winy na ciebie gorące herbaty, to masz wielkie pretensje. Zastanów się co ty robisz, debilu!
- Co tu się dzieje?! – nagle wpada do nas Kuttin, który te ich krzyki to chyba u góry w pokoju aż usłyszał. – W tej chwil oboje do mnie na dywanik. Ale to w podskokach!


***

Gdzie on jest. Łażę po tej skoczni w te i nazad od dobrych trzydziestu minut,  a tego buloklepa nigdzie nie ma. Przecież się nie rozpłynął w powietrzu.  Na górę niby jeszcze nie pojechał, bo Skrobot twierdzi, że jego narty są na dole, ale wcale bym się nie zdziwiła, jakby wziął czyjeś lub w ogóle ich zapomniał ze sobą wciągnąć do góry.  Chciałam go jeszcze przed kwalami spotkać, dać kopa w tyłek na szczęście, a tu go nigdzie nie ma. Może mu nie będzie potrzebny? O, idzie! Ale oczywiście nie widzi mnie.
- Bartek! Bartek!! – Ech, nie słyszy. Dosyć ślepe, to i głuche. – Ej! Buloklepa! – No, to teraz usłyszał.
- O! Jesteś! – Uśmiecha się szeroko od ucha do ucha jak małe dziecko. Ciekawe, co go tak cieszy.
- Od pół godziny szukam cię po całej skoczni i nigdzie cię nie ma!
- Ale jednak udało ci się mnie znaleźć.
- Chyba w ostatniej chwili. Odwróć się.
- Po co? – pyta z taki wytrzeszczem oczu, jakby śmierć zobaczył przynajmniej. A może ja mu ją przypominam?
- No odwróć się.
- Ale…
- Nie bój się. Krzywdy ci nie zrobię. – Niepewnie staje do mnie tyłem, a mi się aż się chce śmiać z tego jego strachu. – Grzeczny chłopczyk. – Daję mu solidnego kopa z kolanka na szczęście oczywiście. Podobno pomaga.
- Ej! Bolało.
- Nie marudź. To na szczęście. Pamiętasz, co mi obiecałeś?
- Pamiętam, pamiętam. Dzięki, że jesteś. Bałem się, że nie przyjdziesz. – On od tego słońca to chyba rozum stracił. Jak mogłam niby nie przyjść?! No jak!
- No wiesz co? Jak mogłeś tak pomyśleć. Ja wysiedzieć w robocie nie mogłam, na skocznie to prawie biegłam i omal ochroniarza nie pobiłam, jak szczegółowo sprawdzał moje dokumenty. Posądzasz mnie o to, że mogłabym nie przyjść?! No wiesz co! Yhhh! – Odwracam się i idę z założonymi rękami przed siebie, byle jak najdalej od niego.
- Nie fochaj. Ej, no, Karola! – Łapie mnie za ramie i obraca do siebie. – Przepraszam. – Patrzę na niego ze skwaszoną miną, a po chwili się uśmiecham. Jakoś nie potrafię być na niego wkurzona.
- Wybaczam.
- Uff. – Teatralnie łapie się za serce. Ech, co ja mam z tym człowiekiem.
- Leć już wariacie, bo się spóźnisz na swój skok.
- Może nie.
- Lepiej nie ryzykuj i idź już.
- Idę już, idę.
- Trzymam kciuki! – Pokazuję mu dłonie, a on tylko się uśmiecha, bierze bierze narty i wsiada na wyciąg, by wjechać na górę skoczni.

***

- No, no, no! Chłopaki! Co się z wami dzieje? Nie poznaję was. – Stoimy całą skoczną rodzinką przed szatniami naszych lotników, kiedy to… przychodzi do nas Dominika, zaskoczona tak dobrą postawą naszych asów przestworzy. Niby nasza skocznia, własne ściany podobno dodają kilka metrów, a na dodatek lato, czyli szczyt formy naszych nadszedł, jak to złośliwi mówią,  jednak jak na razie wszyscy wskoczyli do niedzielnego konkursu. Nic, tylko chwalić nasze orzełki.
- Cześć, jestem Krzysiek Miętus. - Titus podaje dłoń Dominice. - A oto moi koledzy, również skoczkowie: Andrzej Stękała, Dawid Jarząbek, Krzysiu Leja i Kuba Wolny – przedstawia po kolei każdego.
- Wariaci. – Wzdycham, widząc całe to przedstawienie.
- Karola, jeszcze się nie przyzwyczaiłaś, że to jest zgraja półgłówków? Myślisz, że dlaczego wyjechałam? Żeby być jak najdalej od nich.
- My też cię kocham. – odpowiada uradowany Andrzej.
- A ja was nie.
- A właśnie, że tak.
- Nie.
- Tak.
- Nie!
- Tak!
- Możecie się przestać kłócić?! – Agnieszka się nam wkurzyła na przekrzykujących się Dominikę z Andrzejem. - Zaraz Krzysiek i Bartek skaczą.
- No, dobrze już jesteśmy cicho. Ale i tak wiem, że nas kochasz – szepcze jeszcze Stękała do ucha Dominiki.
I w ten sposób na doczekaliśmy się na belce widoku Krzyśka. Skupienie na twarzy wszystkich, kciuki mocno zaciśnięte, a trybuny po wylądowaniu na sto trzydziesty czwarty metr oszalały. I to dosłownie. Takiego huku trąbek, wrzasków i krzyków kibiców to nigdy jeszcze nie słyszałam. A to tylko kwalifikacje przecież.
- Zepchnie Laniska z prowadzenia. Nie będzie nam tu Słoweniec próbował wygrać kwali. – Panie Leja, nie poznaję pana. Pan taki szowinista? 
I tak nam czas na radości ze skoku Bieguna zleciał, że skoków Hvali i Hildego nawet nie zauważyliśmy, a na belce siedział już Bartek. Leć, mój buloklepie, daaaaleko za bulę.
- Spokojnie, Karola, może się nie zabije. – Pożeram Kubę wzrokiem, czym ten się zbytnio nie przejmuje, ale mi za to serce chce wyskoczyć przez gardło.
- Kurwa, gdzie on leci?!
- Daaaaaleeeekoooo.
- Sto trzydzieści dziewięć???????!!!!!!
- I z telemarkiem??!!
Chłopakom po tym locie Kluski to oczy mało z orbit nie wypadają, a Biegun, który stoi jeszcze na miejscu dla prowadzącego robi smutną minę i biedactwo głęboko tylko wzdycha.
- Chyba muszę się zbierać. A tak fajnie się tu stoi.
- Może w niedzielę postoisz dłużej.
- Przykro mi, stary – przychodzi do niego uchachany Bartek. Większego banana na twarzy to jeszcze u nikogo nie widziałam, i coś się obawiam, że to nie koniec możliwości pana Kłuska. – Nie wiedziałem, że to ty prowadzisz. Jakbym wiedział, dołożyłbym jeszcze trochę.
- Dzięki za tą szczerość.
- Kusy, chyba ktoś cię woła.
Odwracamy się wszyscy w drugą stronę, i faktycznie, naszego nowego rekordzistę skoczni wzywa trzeci, po Hoferze i Tepešu, bóg tego całego cyrku.
- Czego ten stary dziad ode mnie chce?
- No jak to czego? Złego wdzianka.
- Nie kracz. – Gdyby mógł, pewne tym wzrokiem zabiłby teraz Titusa, ale na szczęście, albo i nie, Bartek nie ma jeszcze takich nadprzyrodzonych mocy, a czasem by się jednak przydały.
- I co? – pytamy chórem, gdy znów staje obok nas.
- Perfecto!
- No, teraz możemy cię wyściskać. – Dominika rzuca się na niego, a za nią ustawia się kolejka, na końcu której stoję ja.
- No to jeszcze ja. – Przytulamy się do siebie mocno.
- Dziękuję – szepcze mi do ucha.


__________________________________________________________

Hop, hop! Jest tu ktoś jeszcze? Pewnie nikogo nie ma. Jakby ktoś jednak był, śpieszę donieść, że maraton maturalny za mną, grypa która mnie dopadła na ostatni egzaminie też już prawie za mną, tak więc i wracam tutaj z moją pożal się Boże Drogi pisaniną i powoli nadganiam Wasze opowiadania. Mam nadzieję, że jakoś szybko wyjdę z tych zaległości na prosto ;)
Miłego czytania życzę. ( O ile ktoś tu zajrzy. A jak zajrzy, niech zostawi jakiś choćby drobny ślad po sobie. Proszę ;) )
Pozdrawiam cieplutko ;) Karolka ;*

sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 12

Na zegarze właśnie wybiło południe, a ja nawet tych papierów nie zrobiłam. Jak ja kocham ręczne wypisywanie tych deklaracji ZUS-owskich. No ,kocham to po prostu.
Biorę kolejne dane do zapełnienia następnego druczku i patrzę, a tam Marcin. Drugie imię:  Paweł. I teraz wszystko mi się już zgadza. Ja to chyba mam wszczepiony jakiś magnes i przyciągam samych Pawłów do siebie. Ciekawe, jak ten buloklep ma na drugie. Niestety, jest podejrzenie, że i na niego tak działam.
Ja: Jak masz na drugie? - Piszę do pana Kłuska smsa i po chwili otrzymuję odpowiedź. Czyli zamiast harować, to się opierdziela. Znowu. Niech mi tylko jutro płacze, że się do konkursu nie dostał.
Bartek: Co na drugie?
Ja: No, jakie masz drugie imię?
Bartek:  A po co ci to? – Bo nie można od razu powiedzieć? Potrzebne i już.
Ja: Książkę piszę.
Bartek: Piotrek. A Ty? – uff, można odetchnąć z ulgą
Ja: A po co ci to?
Bartek: Leksykon imion damskich piszę.
Ja: Żebyś mógł Dominice nowe imię nadać?
Bartek: A no, to też :D To jak?
Ja: Monika.
Bartek: Monika, Monika dziewczyna ratownika…
Ja: Głupek :P

Bartek: :***
- Magda. – Wchodzi do nas Kasia, jedna z naszych recepcjonistek i pyta, na którą w końcu mają przyjechać Austriacy. Magda już cały tydzień jak na szpilkach chodzi z powodu tego ich przyjazdu. Coś czuję, że wesoło będziemy z nimi mieć, tylko raczej nas ta zabawa nie będzie tak cieszyć. Mamy jeszcze trzy godziny do nadejścia huraganu o imieniu Gang Kuttina. Będzie ciekawie, to pewne.
- Spokojnie. Nie stresuj się, będzie dobrze. – Próbuję ją jakoś wesprzeć, ale raczej na nic się to zdaje, patrząc na jej przerażoną minę.
- Będzie dobrze jak mi hotelu nie zdemolują. Znowu.
- Aż tak źle może być?
- Ostatnio, jak byli i stali na podium, to tak świętowali, że dziewczyny tydzień pokoje sprzątały. Nienawidzę, kiedy przyjeżdżają Austriacy, czy Niemcy. Zawsze zostawią taki syf, że się niedobrze robi, kiedy tam wchodzisz. Najlepiej to, gry Japończycy przyjeżdzają. Oni, wyprowadzając się zostawiają pokoje tak, jakby były nie używane. Ale mówiłam szefowej, żeby załatwiała kogoś innego, byle nie ich, to ta jak zwykle musiała na swoim postawić. 
- Może jednak nie będzie tak źle? Wystarczy, że godziny przyjazdu przekładają co chwila. Wystarczyłoby im już tej zabawy.
- Ta zabawa dopiero ma się zacząć.





***

No i siedemnasta. Jeszcze tylko do łazienki skoczę i uciekam stąd, zanim te austriackie dziewczynki znowu coś wymyślą. A  szczególnie ten ich celebryta Schlierenzauera, co mu pokój nie pasuje, bo za blisko okna, bo on chce z balkonem, bo to, bo tamto. Yhhhh! Gwiazdeczka  mi wielka przyjechała. Niech zje snickersa to przestanie się zachowywać, jakby z Hollywood przyjechała.
 No dobra, grzywka idealna można iść na podryw.
- Auaaaaa! Cholera jasna! – Ktoś z impetem otwiera drzwi do damskiej łazienki. - Łeb mi rozwalisz! – Wydzieram się tak, że na pewno na drugim końcu miasta mnie słychać.
- Sorry.
- Sorry? Wsadź sobie gdzieś to „sorry”.
- Nie krzycz. – Moim ślicznym, błękitnym oczkom ukazuje się ta okropna twarz.
- Głowę byś mi rozbił! – Dosyć głowa cię boli, to jeszcze gadaj po angielsku, żeby ten dureń cię zrozumiał.
- Nie chciałem przecież. Skąd mogłem wiedzieć, że tu jesteś? – Następnym razem napisze kartkę: „Jestem w łazience. Otwieraj powoli.” I to najlepiej w dziesięciu językach, żeby każdy mógł zrozumieć.
- Po pierwsze, to delikatniej drzwi nie umiesz otwierać?! A po drugie, dlaczego włazisz do damskiej łazienki??
- Pomyliłem się. Przepraszam. – Myśli, że mnie nabierze na tę udawaną skruchę? I jeszcze ten uśmieszek, na którego widok aż mnie w środku skręca.
- Mam gdzieś twoje przeprosiny. Przesuń się!
- A jak nie, to co mi zrobisz?
- To cię staranuję. Pasuje?
- Mmm, być staranowanym przez taką ślicznotkę. – Podchodzi do mnie i zaczyna bawić się kosmykiem moich włosów. – Mmm, bosko, kotku.
- Łapy przy sobie! – Odrzucam jego dłoń.
- Lubię takie jak ty.
- Ciesz się, że jesteś w hotelu, bo inaczej to na twojej ślicznej buźce pojawiłby się piękny czerwony ślad mojej dłoni. Więc uważaj, gwiazdeczko, bo mogę nie wytrzymać i nawet tu obdarować cię taką pamiątką  – mówię z przesadną słodkością i, wychodząc, staję mu obcasem na palcu. Chyba go zabolało, bo syczy z bólu. Jakoś mi go nie szkoda.
- I tak będziesz moja! – krzyczy, ale ja już tego nie słyszę, bo idę na kuchnię po jakieś mięso mrożone, żeby obłożyć czoło. Ślicznie będę jutro wyglądała z tym wulkanem na czole . Bosko po prostu. I jak ja mam niby teraz iść w miasto szukać swego księcia na białym koniu?.


***

Idę sobie spokojnie po pracy przez zatłoczone od turystów Krupówki, gdy nagle szarpie mnie ktoś za torebkę. No chyba nie, kolego! I już chcę odwrócić się, i wymierzyć piękny cios w jakąś cudowną twarzyczkę złodziejaszka, kiedy staje przede mną Dominika. Na żarty jej się zebrało.
- Wariatko! Zawału prawie dostałam przez ciebie!
- Szkoda, że nie widziałaś swojej miny. Przez chwilę to się bałam, że serio mi przywalisz.
- I zaraz dostaniesz za te głupie żarty.
- Oj, już się nie denerwuj tak i pozwól, że ci przedstawię. – Wypycha przed mój nos stojącego za nią wysokiego blondyna. Nawet bardzo wysokiego bo ja już patrzę na niego w górę. – Oto mój najcenniejszy skarb na ziemi, Johann. Johannie, a oto Karolina. Znajoma połowy nielotów Polski na czele z moim kochanym kuzynkiem, a także bliska sercu przyjaciółka Kłuska.
- Hej. Miło mi. – Poddajemy sobie dłoń z Forfangiem na przywitanie. A więc dosyć znam większość polskich lotników, AUT-ów przez weekend poznam aż za dobrze, to i norweskie gwiazdy ma zaszczyt poznać. No, no, no. Głupi to ma zawsze szczęście. Tylko żebym zaraz czegoś znowu nie odwaliła, jak to ja mam w zwyczaju.
- Hej. Ona zawsze tyle gada?
- No, niestety. – Wzdycha Forfang ze zrezygnowaną miną. Najszczersze kondolencje, mój drogi.
- Współczuję.
- Nie jest tak źle. Szczególnie zimą, jak mnie w domu praktycznie nie ma.
- No, a teraz lato, więc znowu cię nie będzie. A te kilka godzin w tygodniu jakoś wytrzymasz.
- O ile wieczorem nie zadzwoni. – Robi taką rozczulającą minę, że aż mi się go naprawdę szkoda zrobiło. Już cię lubię, panie Norweg.
- Ej! – Dominika go szturcha.
- Żartuję tylko, ty moja gadułko. – Całuje ją w czoło.
- Karola, spieszy ci się gdzieś, czy możemy usiąść i chwilkę pogadać? Bo nogi mi już odpadają od tego łażenia po Zakopcu.
- Dzieci w domu nie płaczą, więc spoko, możemy poplotkować troszkę.  – Siadamy na ławeczce po przeciwnej stronie ulicy. I od razu zostaję zasypana pytaniami od Dominiki. Normalnie jakbyśmy z rok nie gadały, a ona się z ukochanym kuzynkiem nie kontaktowała.
- Bo Olek mi wszystkiego przecież nie powie i muszę ciebie wziąć na przesłuchanie.
- Widocznie twierdzi, że więcej nie musi.
- A  to co mówi to trochę ubarwia, delikatnie mówiąc. Wiesz, co on mi ostatnio powiedział? Że Kamila na treningach leje. – Oluś taki chwalipięta? A mi się wydawało, że on taki spokojny, skryty w sobie chłopaczek. Pozory mylą jednak.
- No, to troszeczkę tylko ubarwił. Byłam w zeszłym tygodniu popatrzeć i równo skakali obaj.
- Karolina? – Po kilku minutach przypatrywania się mojej głowie, do rozmowy wtrąca się Johann. - A co ty masz na czole? To takie fioletowe? – Czyli jednak nie udało się tego tak fajnie zatuszować, jak myślałam.
- To? – Odsłaniam całe czoło, by pokazać ten wulkan, bo nie było sensu dalej go ukrywać.
- Boże! Karola, kto ci to zrobił? – Domka, spokojnie. Bez histerii.
- A taki jeden niedorozwój.
- Ale chyba nie…
- Nie, spokojnie. To nie był żaden z naszych nielotów.
- Nie to miałam na myśli. Napadł cię ktoś? Co się stało, że masz taką piękną śliwkę na środku czoła?
- Powiedzmy, że to był maleńki wypadek w pracy.
- Maleńki?! Głowę ci ktoś prawie rozwalił, a ty tak spokojnie o tym mówisz. – Widzę, ze Johann chce coś powiedzieć, ale ukochana nie daje mu dojść do słowa przez te swoje krzyki. Ja mu naprawdę współczuję tego związku z nią. Pewnie na niezłych prochach jedzie.
- To tylko guz. Nic takiego.
- Powiedz jej lepiej wszystko ze szczegółami, bo inaczej spokoju ci nie da. – Wreszcie i jemu udało się dojść do słowa. I trzeba znowu to opowiadać, ciekawe, ile razy jeszcze.
- Ale nic poza tym guzem ci nie jest?
- Chyba nie. Dopóki się gościu nie poskarży, że się na niego wydarłam, bo wtedy może być różnie.
- Ale to od faceta dostałaś? – Kiwam twierdząco głową. - I on do damskiej chciał wejść?
- Tak.
- Ślepy jakiś?
- Podobno oczy ma w porządku.
- Yyy, przepraszam. – Podchodzi do nas Marcin. A on tu czego?
- Czeeeść. – Trochę mnie zszokował jego widok. Może trochę bardziej niż tylko trochę.
- Mógłbym chwilę z tobą porozmawiać? W cztery oczy.
- Coś ważnego? Nie może poczekać do jutra? – Też sobie porę znalazł. Jakbyśmy w pracy nie mogli pogadać. Ale nie, tam to jest pan wielce urażony.
- Nie. Pięć minut tylko. Proszę.
- Przepraszam was, na moment. Za chwilę wracam.
- Spokojnie. Nie uciekniemy.
- Mam nadzieję. – Odchodząc uśmiecham się do Dominiki i Johanna. – No to słucham.
- Bo ja chciałbym cię przeprosić. Za to, co w sobotę powiedziałem. Nie chciałem cię urazić. Nie wiedziałem, że tak bardzo lubisz skoki. Wybacz. A to – daje mi bukiecik niezapominajek – na przeprosiny.
- Jakie śliczne. – No i mnie złamał. Kwiaty od faceta to niestety mój słaby punkt. Tylko żeby za często tego nie chciał wykorzystywać. - Dziękuję. A jeśli chodzi o skoki, to ja ich nie lubię. Ja je kocham.
- Nie przesadzasz?
- Nie. One są jak pies, najwierniejszy towarzysz i przyjaciel człowieka. Nigdy cię nie zostawi. Zawsze z tobą będą.
- Może i tak, ale chłopaka ci nie zastąpią.
- Dziś jest, jutro go nie ma. Zdradzi, zostawi, złamie serce. A skoki jedynie powodują stan przedzawałowy. Przy problemach z facetami to jak kropla w morzu.
- Nie chcę się już z tobą kłócić.
- I nie próbuj.
- Ale to ciekawe, mieć taką wielka pasję i całe życie jej podporządkowywać.
- Oj, uwierz, że całe.
- To co, wybaczasz? – Niepewnie się uśmiecha pod nosem, a ja nawet nie mam sumienia się na niego teraz złościć.
- Jasne, że wybaczam. Ale następnym razem, jak będzie temat skoków to masz trzymać moją stronę. Zrozumiano?
- Tak jest, szefowo.
- No i super. Przepraszam, ale muszę wracać do znajomych. Pogadamy jutro w pracy.
- Leć, leć. Pa, pa. – Odchodzimy w różne strony, machając sobie jeszcze na pożegnanie, a ci już jakieś szepty i głupie uśmieszki sobie urządzają. A ta wariatka to chyba ma zbyt długi język. Tylko by nim paplała na lewo i prawo.
- No, no, no. Facet spotyka cię na mieście, daje ci kwiatki.
- Mogłaś go do nas zaprosić – dopowiada Norweg.
- Albo nas zostawić.
- Wystarczy, że się widzimy w pracy. Nie potrzebuję jeszcze z nim kaw na mieście.
- A te kwiatki za co, jeśli mogę wiedzieć? Za co cię musiał przepraszać… - Patrzymy z Dominiką na Johanna z takim wytrzeszczem oczu, jakbyśmy ducha zobaczyły. Co on jasnowidz jakiś, czy co?
- Skąd wiesz, że mnie przepraszał?
- No, właśnie skąd wiesz? Nie wiedziałam, że czytasz z ruchu warg?
- Bo niezapominajki są na przeprosiny…
- Tylko nie mów - i oczywiście, znowu ktoś musi przerwać czyjąś wypowiedz i wtrącić swoje trzy grosze  - że to on ci to zrobił.
- Ale co?
- No tego guza na czole!
- Kto? Marcin? Nieee. Coś ty.
- No to całe szczęście.
- Bałby się mnie teraz zaczepić.
- No to za co cię przepraszał? – A to wścibskie dziewuszysko. Lepiej, żebyś za dużo nie wiedziała.
- Za to, że mnie kiedyś wkurzył swoim gadaniem.
- No to nieźle musiał cię wkurzyć, ale zależy mu na tobie.
- W jak niby sensie?
- Podobasz mu się. I chce czegoś więcej niż tylko przyjaźń. – Forfang, co za teorie ty snujesz! A już cię zaczynałam lubić.
- Coo?!
- No właśnie, o czym ty mówisz kochanie. Przecież ona się z Bartkiem spotyka.
- Że co?!! – No co jedno to lepsze z tymi swoimi wymysłami. Zaraz może jeszcze się okaże, że w ciąży jestem z księciem Harrym.
- To akurat Olek mi powiedział.
- Co wam się ubzdurało w tych waszych pustych główkach?! Kumplujemy się z Bartkiem, ale nic poza tym.
- Ja tylko powiedziałam, że się z nim spotykasz.
- Tak jak i z resztą chłopaków. Ale wy tylko szukacie pretekstu, żeby nas zeswatać.
- Nie, no co ty, Wydaje ci się.
- Taaa. Wydaje. Idziesz koło skoczni, staniesz chwilę z którymś i od razu gadka, że Bartek zaraz przyjdzie. W domu babcia tylko: „Co u Bartka? Pozdrów go”. Ty mi wyskakujesz z przyjacielem od serca. No, ogarnijcie się. My się lubimy. Tylko lubimy.
- Ale na wesele do Olka idziesz z nim.
- Raczej tak, ale to jeszcze nic pewnego.
- No to pogadamy o was za dwa tygodnie.
- Zmieńcie temat, bo się pobijecie zaraz. – Spokojna twoja rozczochrana, panie Forfang. Czy ja wyglądam na osobę, która bije bezbronne kobiety?
- Spokojnie, słońce. Dobrze wiesz, że ja nie biję bezbronnych istot.
- Nie myśl sobie, że ja taka słaba jestem.
- To chcesz się bić?
- No, jasne. – Johann patrzy na nas przerażony, a my po chwili wybuchamy śmiechem. Nie będziemy sobie wstydu na środku Zakopanego robić.
- Przestraszyłyście mnie – mówi nieco obrażony.
- Przepraszam, słoneczko. Ech, kochanie chyba musimy się już zbierać, żeby Stöckl się nie wkurzał.
- No, niestety. Siła wyższa nas wzywa. Miło było poznać. I pomyśl o tym chłopaku. – Forfang, grabisz sobie. Oj, grabisz.



___________________________________________________________________

Hejka :)
Jest tu ktoś jeszcze? Może jakaś zbłąkana duszyczka się znajdzie :)
To coś, miało trafić tu jakiś miesiąc temu, w okolicach Planicy. Miało, ale trafiło dopiero dziś. Takie tam miesiąc później niemal :D Kochana maturka dba bym jak najwięcej czasu spędzała przy zadaniach z matmy, czy podręczniku do wosu (ojczystego nie zdam, więc nawet nie warto kuć :P ), a nie nad edytowaniem tego dziadostwa. 
A więc mamy początek LGP. Konkursy w Zakopanem, a nie jak to w rzeczywistości ostatnimi laty w Wiśle. To tak dla wyjaśnienia, jakby się ktoś nie łapał gdzie skaczą orły Karolki. I mamy Forfanga, i Gregorga. Mam nadzieję, że ulubienice Grześka mi wybaczą to jaki on tu będzie. O ile pojawi się kolejna część tego czegoś, bo nie mogę Wam obiecać, że znajdę wenę na edytowanie kolejnych rozdziałów. Nawet po maturce. Pożyjemy, zobaczymy. Dziś się jeszcze nie żegnam :)
Zaległości u innych nadrobię. Obiecuję. Ale dajce mi czas do połowy maja.
Gorące całuski od Karolki. Trzymajcie kciuki za dwa tygodnie, i oczywiście powodzenia innym maturzystom. Połamania piór ;) :***

niedziela, 13 marca 2016

Rozdział 11

Sobota, godzina ósma rano, a ja przyjeżdżam do hotelu, bo zapomniałam wczoraj zabrać siatki z zakupami. A kupiłam taką śliczną spódnicę, idealna na te dzisiejsze imieniny chłopaków, to żal by było jej nie założyć. I musiałam zrywać się z samego rana z łóżka, pożyczyć od Agniechy autko i przyjechać.
- Karolina?! A co ty tu, do jasnej cholery, robisz? Przecież dzisiaj sobota. Kontrolujesz, czy co? – Jaki szczęśliwy, że mnie widzi. Aż miło słyszeć.
- Cześć, Pawełku. Też się cieszę, że cię widzę – odpowiadam mu z ironicznym uśmiechem na twarzy.
- Mam nadzieję, że tu dzisiaj nie pracujesz.
- Spokojna twoja rozczochrana. – Mamrocze jeszcze coś pod nosem, ale na szczęście znika w kuchni, a ja udaję się do gabinetu Magdy po swoją zgubę. Wracając otrzymuję jednak ten dar od losu, że jak już wpadam na kogoś, to tym razem nie jest szanowny pan kelner.
- Karolina? Co ty tu robisz?
- Też cię miło widzieć, Marcinku.
- Myślałem, że w weekendy nie pracujesz.
- Bo nie pracuję, ale zostawiłam coś wczoraj w biurze – pokazuję mu reklamówkę – i musiałam po to niestety przyjechać.
- Już się bałem, że za niewolnika cię tu wzięli. Masz chwilkę? Zapraszam na kawę, herbatę.
- A z chęcią. Pawełku? – Zwracam się do mojego najukochańszego współpracownika, który akurat sprząta, ze stolika obok. – Zrobisz mi w tej dużej filiżance malinową?
- Oczywiście, proszę pani.
- Dziękuję, skarbie. – Ślę mu całuska, i siadam z Marcinem przy jednym ze stolików.
- Co ty taka miła dla niego dzisiaj jesteś?
- Bo ja ogólnie miła dziewczynka jestem.
- No, tak. Jak mogłem o tym zapomnieć.
- No, jak mogłeś! Dziękuję bardzo, skarbeńku. – Paweł przynosi nam zamówienie i robi się czerwony ze złości na mnie. Ha, ha, ha, znowu punkt dla mnie.
- To co słychać w szerokim świecie Karolki?
- A dziękuję, wszystko dobrze. Pogoda się znów piękna zrobiła, aż chce się żyć.
- Ale wieczorem ma padać.
- Może jednak nie.
- Zobaczymy.
- A u ciebie co ciekawego? Jak z bratem?
- W przyszłym tygodniu może już wyjdzie ze szpitala.
- To świetnie.
- Świetnie, świetnie. – I nastaje długa cisza między nami. – Co robisz dziś wieczorem? – odzywa się wreszcie.
- Idę z takim znajomym na imieniny jego kolegów.
- Osoba towarzysząca?
- Jakoś tak wyszło. Kolega nie chciał iść sam na imieniny swoich kumpli, więc mnie zaprosił. A ze z nami idą jeszcze nasi wspólnie przyjaciele, to zapowiada się bardzo fajny wieczór.
- Echh, szkoda. Myślałem, że może razem byśmy się gdzieś wybrali wieczorem. Oczywiście, jak byś chciała.
- Z chęcią, ale innym razem. Przepraszam.
- Nie masz za co przepraszać. A za tydzień?
- No, w sumie po konkursach. Albo razem byśmy poszli na skocznię. Co? – mówię podekscytowana na myśl, o moich pierwszych zawodach na skoczni.
- Na skocznię?! – mina mu rzednie. Czyli już sobie poszedł ze mną.
- No tak. Już się nie mogę doczekać konkursów.
- Mnie to nie kręci.
- Czemu?
- Nudne to dla mnie.
- Obejrzałbyś ze mną raz konkurs, to byś zmienił zdanie.
- Ale czym tu się ekscytować? Tym, że jakiś idiota i tłum innych skacze sobie z górki na dwóch deskach? – Oj lepiej nie kończ swej wypowiedzi, jeśli ci życie miłe. – Że igrają z życiem? A potem, jak się któryś tylko przewróci, to wielka afera? Przecież to nienormalne.
- Nie mów tak. To jest piękne. Zaprzeczanie i walka z siłami grawitacji. Idealna, nieruchoma sylwetka w locie, gdzie ty stojąc na dwóch nogach, nie możesz długo takiej utrzymać. Loty na ponad dwieście metrów, nie mówiąc o tych na dwieście pięćdziesiąt. Radość z wygranej twojego ulubieńca. Te nerwy przed ostatecznym wynikiem, mówiącym, czy zdobędziesz złoto czy srebro. Ta nieprzewidywalność, gdy zwycięża ktoś, kto fartem dostał szanse na występ w konkursie. To wszystko jest niesamowite! To jest coś, czego nie da się opisać słowami. O tym można mówić i mówić, ale i tak nigdy wszystkiego nie powiesz.
- Dla mnie to nie ma sensu. Zamiast się wziąć do porządnej roboty, to oni się wygłupiają.
- Nie mów tak! Nie wiesz, ile oni poświecili. Ile wysiłku ich to kosztuje.
- Prawda jest taka, że wożą się po świecie za nasze pieniądze.
- Po pierwsze, to jest ich praca. Po drugie, to nie tylko twoje, ale wszystkich podatników. Ale jak ci szkoda tych kilku złotych, to sobie weź te pieniądze i się nimi udław! Dziękuje serdecznie za herbatę. Żegnam pana!
- Czekaj!
- I nie waż się, przy mnie powiedzieć ani słowa o czymś, co jest związane ze skokami! Bo żeby się wypowiadać na jakiś temat, to trzeba się na nim troszeczkę znać. Do widzenia!
Wybiegam szybko z hotelu, byleby tylko nie przebywać z tym palantem w jednym budynku. Ja rozumiem, że nie wszystkich muszą interesować skoki, ale to nie znaczy, że można obrażać ludzi, którzy ten sport uprawiają i podziwiają. Skończony idiota! No i dureń popsuł humor. Yyyyh!!!!!!

***

Bartek i Kuba, siedzą już od jakiś piętnastu minut w salonie, i czekają na swe towarzyszki do tańca. Niby coś tam rozmawiają ze sobą, ale nerwowo co chwilę któryś z nich zerka na zegarek.
- Wiesz co, Bartek, ja to po nie pójdę, bo tak, to my się nigdy na nie nie doczekamy.
- No, w sumie, moglibyśmy już się zbierać. Żeby nie było, najbliżej mieli, a ostatni się zjawią.
- Kurde, ale mi tupią te obcasy – mówię, schodząc z piętra, na co Bartek odpowiada mi wzrokiem mordercy.
- Nie masz innych butów?
- A co? Nie podobają ci się?
- Nie!
- To idziesz sam. - Zatrzymuję się na przedostatnimi schodku.
- Wszystko mi się podoba. Chodź już. – Łapie mnie za rękę. Przestraszył się, że nie pójdę, czy nie chce się spóźnić? Raczej to pierwsze. Ale, panie Kłusek, pan taka boidusza?


***

Szczerze mówiąc to się trochę stresuję. Niby zwykła impreza, taka jak wiele innych, na których byłam, ale jednak w żołądku mnie ściska. Chyba ze strachu, żebym sobie przypału jakiegoś nie zrobiła. W końcu czołówka polskich orłów tam będzie, co nie? Kto by się nie cykał przed nimi. A może to przez Marcina? Może za ostro po nim pojechałam rano? Nie jego wina przecież, że on nie lubi skoków, a ja je ubóstwiam.
- Uuu! Ziemia do Karoliny! – Bartek zaczyna mi machać dłońmi przed oczyma.
- Co?
- O czym tak myślisz? – pyta nieco zaciekawiony.
- O niczym.
- To o kim?
- O nikim.
- Widzę przecież, że coś jest nie tak. Ty zawsze masz taką dziwną minę, jak o czymś myślisz.
- Wszystko widzisz, wszystko wiesz. Geniusz normalnie.
- No, wiadomo. – mówi dumnie. – To o kim myślałaś?
- O Marcinie. Pokłóciłam się z nim rano.
- Przykro mi.
- A mi chyba nie.
- Mogę wiedzieć o co wam poszło? Mam mu przywalić?
- Nie trzeba. Po prostu mieliśmy dość różne zdania, na taki jeden temat. Ale to nie ważne. Gołąbeczki nam uciekły? – Zmieniam temat, bo nie chcę gadać o tym, że pokłóciłam się o skoki. I na dodatek mówić o tym temu buloklepowi.
- No troszeczkę. A niech sobie idą zakochańce.
- Miałam się ciebie kiedyś pytać, ale zapomniałam. Dlaczego chłopaki robią tak wcześnie tę imprezę. Przecież Krzysztofa jest dopiero dwudziestego piątego, a dzisiaj trzynasty.
- No, bo za tydzień skoki w Zakopcu, to nie ma jak. Za dwa tygodnie kawalerski Olka, to nie będziemy łączyć dwóch imprez przecież. No, a za trzy wesele.
- Będziecie mieć kawalerski, jak na konkursy pojedziecie. Chyba niewskazane jest skakanie na kacu.
- Spokojnie. Konkurs w piątek, do soboty wieczór zdążymy wrócić.
- Wariaci. – Kręcę tylko z politowaniem głową, a ten znowu cieszy się jak małe dziecko.
- No może troszeczkę.
- Ta, troszeczkę. Chcielibyście.


***

Prawie północ, a ja przypału jeszcze nie zrobiłam. Nie to co ten buloklep, co potknął się o próg, jak wchodził na salę. I to jak jeszcze był całkowicie trzeźwy. Ciapa to on jest, ale za to tańczyć tańczy świetnie. Taniec z gwiazdami, czy jakieś You can dance by się przydało. Ale do tego pierwszego raczej jako trener, a nie gwiazda. Niestety, do tego jeszcze mu troszkę brakuje. Tylko błagam, niech on już więcej nie śpiewa! Nie wiem, czy on tak zawsze, czy tylko dziś pod wpływem tych procentów, ale miałam już chęć go zakneblować. Ale jak to mówią, śpiewać każdy może. Matko! Telefon o tej porze? Któż to za mądry człowiek wydzwania? Przecież jakbym spała i by mnie obudził, to bym go tak zjebała, że zapomniałby po co dzwonił.

***

- Ej, chłopaki! Nie widzieliście Karoli? – Bartek podchodzi do chłopaków siedzących przy stole.
- A nie, tańczy tam z kimś? – Pytaniem na pytanie odpowiada mu Biegun.
- Właśnie jej nie widzę.
- Może wyszła na dwór. Przewietrzyć się.
- No, może. – Bartek wychodzi z sali.
- I co, Titusie? Nadal twierdzisz, że przegram? – mówi Biegun z szerokim, pewnym siebie, uśmiechem na twarzy.
- No jasne!
- A o co się zakładaliście? – Do rozmowy z zaciekawieniem włącza się Klimek.
- Jak szybko Karolina i Kusy się zejdą.
- Porąbało was do reszty?! W swatów się bawicie?
- Nie musimy. Przecież to po nich widać.
- Co niby?
- Że maja się ku sobie.
- Oj, Biegun, Biegun. Za dużo już chyba wypiłeś?
- A, bo ty Murańka, się nie znasz, i nic poza swoją żoneczką i synusiem nie widzisz.
- To, co trzeba, to widzę.
- Chyba nie. – Zaraz do rękoczynów dojdzie między solenizantem, a jego kolegą z kadry.
- A nawet jeśli, coś między nimi iskrzy, to i tak myślę, że oni się w ogóle nie zejdą. Przyjechała, skończy ten swój staż i pojedzie. I tyle ją widzieli.
- Coś ty! Zostanie dla niego. Do końca sierpnia i będzie z nich śliczna para gołąbeczków. – Do rozmowy dołącza się, przysłuchujący się do tej pory z boku, Dawid.
- Dawid, ale ty wiesz, że stawka to flaszka?
- Ale sobie popiję. – Kubacki z zachwytu aż zaciera ręce.
- Jak ci damy! – Burzą się Krzyśki.
- Zobaczycie, że wygram.
- Pożyjemy, zobaczymy.
- A potem się napijemy.
- O, tak. A jak się sami nie zechcą zejść, to my im pomożemy.
- I przegrasz, Titusku. – Kubacki zwraca mu uwagę na nieprzepisowe zagranie.
- Szczęście przyjaciela najważniejsze. A poza tym, ja obstawiałem koniec wakacji, czyli do października. Mam czas.
- Nie ma swatania!
- Spokojnie, spokojnie, Klimuś. Tak czy siak, i tak przegrasz.

***

- Tu się schowałaś! – Bartek wychodzi z Sali i odnajduje mnie na parkingu przed budynkiem.
- Musiałam na chwilę wyjść.
- Co jest? Co się stało? – Mimo wielu promili w organizmie, widzi na mej twarzy ślady płaczu.
- Dzwonił.
- Kto? –P okazuję mu telefon, z wyświetlonymi nieodebranymi połączeniami. – Czego on jeszcze od ciebie chce?
- Nie wiem. Nie odebrałam. – Wycieram mokrą twarz chusteczką.
- Ale żeby aż dziesięć razy?! Ten Paweł to na serio popierdolony. Wcześniej też taki był?
- Nie.  Jak go poznałam był normalnym, zwykłym chłopakiem. – Łzy płyną mi po policzku.
- Ej, mała, nie płacz. – Przytula mnie mocno do siebie.
- Nie płaczę.
- Nie udawaj, wszystko widzę.
- To, że się wytarłam w twój rękaw też?
- Wszystko.
- A ten kołnierzyk – poprawiam mu go – to też tak miał być?
- Oczywiście, że tak. Specjalnie, żebyś go poprawiła. Choć do środka. bo zmarzłaś. I nie myśl o nim. Teraz masz się bawić, a o nim pogadamy rano.

- Dzięki. Kochany jesteś. – Daję mu całusa, a on tylko się uśmiecha.

***

Zastanawiam się, kiedy przyjedzie do nas policja i zamknie za zakłócanie ciszy nocnej. Bo jakby ktoś myślał, że skoczkowie to takie poukładane, spokojne istoty. Nie na tej planecie, a przynajmniej nie nasze polskie orły. Dobrze, że ta ich remiza, dom kultury, czy jak oni to tam nazywają, trochę na odludziu jest, to przynajmniej nikomu nie zaburzamy snu, bo nikt by dzisiejszej nocy tu raczej nie spał. 
Ale tu chyba bardziej przydałby się szpital psychiatryczny przydał, niż policja. Niech mi ktoś mądry powie, kto o godzinie dwunastej w nocy wymyśla zabawę w chowanego? To tylko te oszołomy są w stanie coś takiego wymyślić. I jeszcze się czepiają, że mamy z dziewczynami coś przeciwko, że nie chcemy się z nimi bawić. Wydawałoby się dorosłe chłopy, a z nimi gorzej jak z dziećmi. Już nie można było usiąść, pogadać, nawet pośpiewać (Kluskę zawsze można zakneblować przecież). Ale z nimi tak się nie da. Zawsze muszą coś odwalić. No to odwalili tak, że zgubili biednego Stękusia. I kto zbiera największą karę za to? Oczywiście dziewczyny, bo trzeba kolegę znaleźć, a dziewczyny trzeźwiejsze i bardziej ogarnięte, to szybciej go znajdą. Ech chłopy, chłopy. Co my z wami mamy. A Stękusia i tak, raz dwa znaleźliśmy. Biedaczyna nam zgłodniała, to sobie weszła tylnym wejściem na sale i kulturalnie napełniła swój brzuszek. Przy okazji zebrał opierdziel od koleżków, bo jak to oni się wystraszyli, że już po policje chcieli dzwonić, na Rutkowskiego się składać nawet niby zaczęli. A Andrzejek taki niewinnym głosikiem, z miną niemal płaczącego osła ze Shreka odpowiada tylko:
- Ale ja tylko chciałem zjeść.

***

- Wstawać ,dzieciaczki kochane! – Co za idiota się tak drze?
Łeb mi pęka, a oni się jeszcze drą wniebogłosy. Chcę się podnieść, ale nie mogę. Na piersiach mam głowę Krzyśka Lei, którego czuprynką bawiłam się przez sen. Z prawej strony leży Bartek, oplatając mnie tymi swoimi wielkimi łapskami. I jak mam się podnieść, kiedy jestem przygnieciona przez dwóch buloklepów? Echh, życie. Przynajmniej nogi mam wolne, ale muszę uważać, bo leżą na jakichś innych. Chyba Gośki i Bieguna…
- Śpiochy! Pobudka! Już prawie południe!
- Titusku kochany. Błagam cię, nie krzycz – mówię do niego jeszcze zaspanym głosem.
- To wstawaj.
- To pomóż mi się wyswobodzić od tych twoich koleżków. – Patrzy na nich chwilkę z góry i tylko kręci przecząco głową.
- Nie. Nie mogę im tego zrobić. Przykro mi.
- To ja idę spać. Dobranoc. – Zamykam oczy, choć i tak nie usnę już nawet gdyby była idealna cisza, o którą tu dość trudno.
- Dawid, pojebało cię do reszty?! Trąbką się bawisz jak małe dziecko! – Z korytarza słychać jak Kuba wydziera się na Roszpunkę.
- Yyy… Co jest? – A któż to się obudził? Mój kochany śpiewak.
- Chłopakom odbija i budzą wszystkich po kolei.
- A ten co robi? – Kiwa głową na Krzyśka.
- Śpi.
- Ale czemu on leży na twoich, yyy… piersiach? – Patrzy na nas i próbuje sobie przypomnieć cały wczorajszy wieczór, i czy aby na pewno wszystko pamięta.
- Nie wiem. Śpi sobie słodko i już – odpowiadam, dalej bawiąc się włosami Krzysia.
- A ty co mu robisz?
- Nic. Bawię się tylko jego włosami. Zazdrosny jesteś?
- Co mówicie? – O! I drugi mój kochanek się obudził.
- Że bawi się twoimi włosami.
- Ładnie to tak kolegę obgadywać, jak śpi? – Robi minę oburzonej pięciolatki, ale to ta słodko i śmiesznie zarazem wygląda, że słyszę za sobą śmiechy Kluski.
- Nie kolegę, tylko jego włosy. – Wystawiam mu język, który na nim nie wywiera żadnego wrażenia.
- A co? Fajne? – Przeczesuje je palcami. – Schauma tak to robi.
- Boże! Czy jest tu ktoś normalny, oprócz mnie?
- Ty i normalna. Phhh Chciałabyś. – Zabić takiego to mało. Żywcem spalić! Będzie chciał coś jeszcze ode mnie. Niedoczekanie jego.
- Coś ci się nie podoba, Bartuś?
- Wszystko.
- To świe…
- Bum!!! – Od tyłu podchodzi do mnie Grzesiek i drze mi się w moje biedne ucho.
- Porąbało cię?! Głowa mnie boli, że nie mogę wytrzymać, a ty mi się do ucha drzesz! I co cię tak śmieszy?! Że jakbym miała czym, to bym ci przylała, w ten pusty łeb?!
- Haha, ale na szczęście nie masz czym. Hehe.
- To dostaniesz później. Jak mnie głowa przestanie boleć.
- Ooo, kogoś tu chyba kac morderca dopadł. Trzymaj. Trochę pomoże. – Wstaję i biorę od Maćka puszkę piwa.
- I jeszcze zimne. Dzięki, Maciuś. – Upijam łyk. – Życie mi ratujesz.
- Karolka, daj łyczka. – Ojeju, jeju, kto to teraz o litość blaga. Niedoczekanie panie Klusek.
- I co jeszcze?
- Nic. Daj łyczka. Proszę.
- Nie ma!
- No proszę cię. – Bartek klęka przede mną. – Takiego jednego, malutkiego łyczka. - Paluszkami pokazuje naprawdę malutką ilość, ale pewnie by mi wszystko wypił, a ja niestety, ale kacora, to mam jak stąd do Sapporo i z powrotem.
- Nieee.
- Karolinko. – Składa ręce jak do modlitwy. – Kochanie ty moje. Słoneczko, gwiazdko najjaśniejsza na niebie. Księżniczko najpiękniejsza na Ziemi. Proszę. Ratuj biednego w potrzebie. – Oplata ramionami moje nogi. – Koteczku ty mój najsłodszy. Proooszę.
- Co on się jej oświadcza? – Słyszę za sobą Dawida szepczącego do Kuby, którzy dopiero teraz do nas przyszli. – Bartek, a gdzie kwiaty i pierścionek?
- Nie no, nie mogę z wami. Masz to piwo i nie marudź.
- Dziękuję, skarbeńku. – Bierze puszkę i całuje mnie w policzek. Ale niech nie myśli, że ja zawsze będę taka dobra.

***
Mmm. Co za piękna pogoda. Słoneczko świeci, ale już nie praży jak kilka dni temu. Żadnej chmurki na niebie, a jedynie delikatny lipcowy wietrzyk. Takie lato to ja ubóstwiam. Spacerek w taką pogodę to jest to, co tygrysy lubią najbardziej.
- Babciu, wychodzę. – Zakładam sandały i wychodzę z domu. – Ooo! Bartek. – Widzę jak otwiera furtkę. No to chyba nici ze spaceru.
- Ooo! Karola. – I znowu się szczerzy, jak głupi do sera. On ma to jakoś genetycznie, czy choroba jakaś? Mam nadzieję, ze niezaraźliwa.
- A ja właśnie do ciebie szłam.
- Ha, ha. Byłem szybszy. – Jak nie szczerzy zębiory, to wystawia język. Echh, co ja z nim mam.
- Masz, bo zapomniałam ci go oddać. – Podaję mu portfel, który odnalazłam w torebce, gdy wróciłam do domu.
- Skąd on się u ciebie wziął?
- Sam mi go do torebki wrzucałeś.
- Tak? – pyta zdziwiony. – A może... Nie pamiętam.
- Uuu, komuś się chyba film urwał.
- Niee, tego tylko nie pamiętam.
- A pamiętasz, jak bawiliście się zapałkami na kuchni, i podpaliliście Krzyśkowi bluzę?
- Coo?! – Ha, ha! Jaki wytrzeszcz!
- Żartuję sobie.
- Ej, bo się na serio wystraszyłem, że mi się film urwał. A to mogło być bardzo prawdopodobne, bo mam takiego kaca, że nie wiem, czy do jutra przejdzie.
- Mi głowę to do tej pory chce rozsadzić. Chodź, siądziemy sobie za domem, a nie będziemy tak tu stać. Chcesz coś do picia?
- Nie, dzięki. A tak w ogóle, to gdzie masz telefon? Nie można się do ciebie dodzwonić.
- W pokoju leży wyciszony. Żeby mnie nie kusiło, żeby odebrać.
- Wciąż dzwoni?
- Niestety. Ze dwa, trzy razy w ciągu godziny.
- Czego on może od ciebie chcieć, że tak wydzwania?
- Nie mam pojęcia. I chyba nawet nie chcę wiedzieć. Niech sobie dzwoni, mam to gdzieś.
- I bardzo dobrze. Zmądrzałaś przez noc.
- Czy ja wiem? Może trochę. Albo to przez tego debila mam teraz kaca-mordercę. Przecież gdyby nie Paweł, to bym tyle wczoraj nie piła.
- Boję się pomyśleć, co było, jak z nim zerwałaś.
- Nic takiego. Tylko książki, książki i jeszcze raz książki.
- Serio?
- No. Usypiałam przy nich, ale za to o nim tak dużo nie myślałam.
- Szkoda, że ja taki mądry nie byłem. Zamiast się uczyć, to się przez pół nocy po wsi albo po Zakopcu błąkałem. A potem oblałem połowę egzaminów i trzeba było kuć na drugie terminy.
- Nie na każdego ten sam sposób jest dobry. Ale na szczęście było i minęło. Nie ma co rozpamiętywać teraz tego.
- No w sumie, po co się zamartwiać. Kurde. Zapomniałbym o najważniejszym. – Podnosi się nagle z fotela i szpera po kieszeniach spodni. Co on kombinuje? Mogę już zacząć uciekać?
- O czym?
- Mam coś dla ciebie. – Nie uśmiechaj się tak diabelsko. Błagam!
- Dla mnie?!
- Taki mały prezencik.
- O matko. A czym ja sobie zasłużyłam na prezent?
- Na przykład tym, że mnie kiedyś uratowałaś przed dzieciakami, że się wczoraj z tobą świetnie bawiłem.
- Nie ma sprawy. A wczoraj też się świetnie bawiłam. Nawet słuchając twojego śpiewu.
- Proszę. – Podaje mi plastikową plakietkę.
- Tylko mi nie mów, że to jest…
- Akredytacja. Na cały weekend.
- Aaa! – Rzucam mu się na szyję i drę  wniebogłosy. – Kochany jesteś! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – Puszczam go i całuję po kilka razy w każdy z policzków.
- Oj tam. Nie ma za co. – Uśmiecha się tak słodko i jeszcze bardziej słodko się rumieni na policzkach. Nie no, panie Klusek, pan taki wstydliwy?
- Jest, jest. I ty dobrze o tym wiesz.
- No dobra, wiem. Ale czego nie robi się dla przyjaciół.
- Wielkie dzięki Bartuś. Aż się popłakałam.
- No, widzę właśnie, że się rozpływasz. – Podaje mi chusteczkę. Zaraz z buloklepa stanie się panem od chusteczek. - Zastanawiam się tylko, czy to z gorąca czy ze wzruszenia.
- Raczej ze szczęścia, że się marzenia spełniają. Jak ja ci się odwdzięczę?
- Przyjdź i trzymaj mocno kciuki.
- I dmuchaj pod narty?
- O! I dmuchaj pod narty.
- Okej. Masz to jak w banku.
- Z twoim dopingiem może wreszcie uda mi się jakieś punkty zdobyć.
- No, ja innego scenariusza nie przewiduję. Bo jak nie, to uduszę. – Żeby jeszcze bardziej wiarygodnie wyglądała moja groźba, udaję pozę zombie, która go najdzie w nocy.
- No to trzeba się mocno spiąć. Jednak chciałbym jeszcze trochę pożyć.
- A co tu tak wesoło? – Do ogrodu wchodzi Aga z Kubą.
- Pewnie ustalają coś w sprawie ślubu. – A ja myślałam, że ten Kuba to jednak ma troszkę oleju w głowie. Myliłam się . Jak zwykle co do facetów.
- Kubuś, robimy listę osób, których nie zaprosimy na sto procent.
- I kogo tam macie? – O jaki ciekawski. Nie wie, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
- Ciebie na pierwszym miejscu. – Bartek wystawia mu język. Chociaż w tym się zgadzamy.
- To przyjdę z Agą jako osoba towarzysząca.
- A może Aga cię nie weźmie? Albo dostanie zaproszenie tylko dla niej?
- A kogo niby ma wziąć, jak nie mnie?
- Sama przyjdzie i poderwie jakiegoś przystojniaka.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne, Kusy. Bardzo śmieszne.
- No, a nie?
- Nie!
A teraz konkurs, który ma dłuższy język. Jak z dziećmi. Normalnie jak z dziećmi, ale i tak ich wszystkich kocham. Żartuję.



____________________________________________________________________

Hejka :) 
Zwlekałam z tym postem, żeby napisać, że cieszymy się z punktów buloklepy. Ani Wisła, ani Titisee nie wyszła po naszej myśli. Ale mamy jeszcze Planice, i może tam? Trzymamy kciuki do końca, bo dopóki walczysz jesteś zwycięzcą :)
Co do tego czegoś, tam u góry. Masakra totalna. Nic mi z tego nie wyszło. Przepraszam. 
Trzymajcie się ciepło. Mam nadzieję, ze przed świętami jeszcze tu zajrzę ;) Tak więc dalekich lotów w Planicy, dużo chusteczek pod ręka na ocieranie łez, że to koniec i dobrych wiatrów, by wszystko odbyło się zgodnie z planem.
Całuski :*