wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział 10

Jak dobrze, że ten dzień już się skończył. Trzeba się spieszyć na busika, bo nie mam zamiaru czekać godziny. Ja chcę do domu!
- Karolina! Czekaj! – otwierając już drzwi słyszę, jak ktoś mnie woła.
- Ooo, Marcin. Przepraszam, nie zauważyłam cię.
- Nic się nie stało. Wychodzisz już?
- Albo dopiero. – Jak się udaje kilka dni wyjść wcześniej, tak dzisiaj niestety, karne pół godziny dostałam. - Jak z bratem? Nie mogłam się dodzwonić do ciebie, a cały dzień nie miałam jak zejść na dół i zapytać.
- Nie przejmuj się. A z Łukaszem coraz lepiej. Ciężko już było, ale na szczęście udało się go uratować.
- Będzie dobrze. – Odruchowo łapię go za rękę, żeby dodać mu trochę otuchy. Choć nie wiem, czy to coś da. – Zobaczysz.
- Dzięki. – Nie odpowiadam mu, tylko się uśmiecham.
- Przepraszam, ale muszę już lecieć, bo mi autobus ucieknie.
- No leć, leć. Pa, pa.
- Trzymaj się. Pa, pa. – Ruszam do drzwi wyjściowych.
- Karolina!
- Tak? – Odwracam się, a on pyta niepewnie.
- Umówimy się jeszcze kiedyś? – Żebyś mi znowu zadawał głupie pytania?
- Mam nadzieję, że tak. – Wreszcie i on się uśmiecha. – Lecę. Pa, pa.

***

Uwielbiam lato. Kocham słońce i ciepełko, no ale bez przesady. Trzydzieści stopni w cieniu po godzinie siedemnastej to chyba jakieś szaleństwo. Tu nie tropiki, tylko szara polska rzeczywistość. Tu ludzie nieprzyzwyczajeni, że się rozpływają na ulicach. Lekcje z geografii nieodrobione przez Matkę Naturę. Oj, nie ładnie, nie ładnie, droga mateńko, tak się bawić ze swoimi dzieciątkami kochanymi.
Topię się tu na tej ulicy, bo przecież nawet jednego maleńkiego drzewka nie może być przy tym chodniku, bo po co komu cień. No, po co? Boże drogi, zbaw i ześlij tu jakieś drzewo, albo jakiegoś przystojniaka, co mnie chociaż do centrum podwiezie. Błagam!
Nagle słyszę głos klaksonu i samochód, który zatrzymuje się obok. Nie wierzę w to, co widzę. Może nie przystojniak, ale Oluś mój kochany ma wolne miejsce w aucie. Niech mnie pod jakiś kościół podwiezie, trzeba podziękować komuś na górze za ten cud.
- Karola! – Zniszczoł wychyla głowę przez szybę i mi macha. - Wsiadaj. Podwożę tych nielotów na dworzec, to i ciebie podrzucę.
- Wielkie dzięki.
- Poznaj Grześka, Titusa – moi współpasażerowie z tylnych siedzeń szczerzą swe ząbki niczym Justyna Kowalczyk po zwycięskim biegu. Tylko ona ma co pokazywać, a panowie… przemilczmy. - A Biegunkę już znasz.
- To znaczy ja mam na imię Krzysiek – odzywa się starszy z braci siedzący bliżej mnie. -  Ale oni mnie nazwali Titus.
- Człowieku! Takich pierdół to ty jej nie tłumacz, bo ona wie więcej o skokach niż my wszyscy tu razem wzięci.
- Nie przesadzaj, Oluś. Aż taka dobra to nie jestem.
- A to ty jesteś ta koleżanka Kusego?
- Ta koleżanka? – Spojrzałam na nich z ciekawskim wzrokiem. Ciekawe tematy widzę poruszają na treningach. A potem się człowieku dziw, że słabo idzie.
-  No, opowiadał nam trochę o tobie. I Szybki też wspominał.
- Miło wiedzieć, że mnie obgadujecie. – Udaję urażoną, a mam coraz większe doświadczenie. Tym skutkuje zbyt długie przebywanie z tym buloklepem Kłuskiem
- Karolcia, nie obrażaj się. Nic złego o tobie nie mówili. Nie złość się na nas. Karolciu. – Jak on ma uroczy głosik, jak mówi takim błagalnym tonem. No serce ci topnieje jak go słyszysz, i nie ma bata. Musisz mu wybaczyć nawet i morderstwo bezbronnej żabki, którą przejechał samochodem.
- Grzesiu, błagam, tylko nie Karolcia. Ale w sumie ciekawe, co oni mogli wam o mnie mówić, skoro niby nic złego nie powiedzieli. Hmm, jak mam na imię i że mieszkam u Agi. Więcej chyba nie.
- Wspomnieli jeszcze, że przyjechałaś na staż, czy coś takiego.
- No, na staż.
- A oto, Dworzec Centralny w Zakopanem, proszę państwa. Należy się tysiąc pięćdziesiąt siedem złoty i dziewięćdziesiąt dziewięć groszy od osoby.
- Ile?!! – Miny Miętusków bezcenne.
- Bardzo dziękuję panu, panie szoferze. Za mnie zapłacą ci mili panowie. Pa, pa, dzióbki. – Wysiadam z samochodu i ślę im całuska. Przymykam drzwi i wchodzę do autobusu, który już podjechał. Ten Zniszczoł to mi z nieba spadł.
- Bartek miał rację. Na serio fajna z niej dziewczyna.
- I do tego ładna. – Rozmarzonym głosem wzdycha Grzesiu.
- Oj, Miętusy, Miętusy. Ona nie dla was. Widzieliśmy z Olkiem, jak z Bartkiem gada. Oni są z jakiejś innej planety. Ciągnie ich do siebie. Zobaczycie, że oni będą razem.
- Ciekawe kiedy. Ona nie z takich co chybko się zakochują. – Titus wygląda przez okno i macha do mnie.
- Zakład? – Rzuca nagle Biegun.
- O co? – A reszcie długo nie trzeba powtarzać. Hazardziści.
- O flaszkę, że do wesela Olka będą parą.
- Oj, widzę, że szkoda ci kasy Biegunka. Spokojnie, napijemy się razem.
- A ty do kiedy obstawiasz, Titusku?
- Do końca wakacji.
- Grzechu przecinaj.
- A jak nie będą w ogóle? – Zainteresował się Olek.
- To stawiają nam flachę. Tobie za udostępnienie miejsca do zakładu, a mi za przecięcie.
- Chciałbyś braciszku.
Krzyśki podają sobie dłonie, a Grzesiek zdecydowanym ruchem przecina zakład.
- Dobra, idziemy panowie, bo nam autobusik odjedzie, a nie mam zamiaru czekać na następny. Dzięki za podwózkę. Na razie.
- Nie ma za co. Cześć.

***

- Czy można się do pani dosiąść? – Nie myślałam, że będą ze mną jechać. Ciekawe o czym jeszcze tyle gadali w samochodzie. A może oni mnie prześladować zaczęli? Kłusek im czegoś naopowiadał, a ja muszę cierpieć.
- Ależ oczywiście, panie Titusie. – Lepiej nie ryzykować odmową. Nie wiadomo, co takiemu do głowy może strzelić. - A zapłacił pan za mój rachunek w taksówce?
- Ależ oczywiście, madame.
- Oj, chłopaki, chłopaki. – Wzdycham kręcąc tylko głową. - Wy na serio jesteście stuknięci.
- Kto normalny skacze na dwóch deskach? – Z siedzenia przed nami odwracają się  Biegun i Grzesiu.
- A kto normalny to ogląda?
- Dzięki, Grzesiu. Wielkie dzięki.
- Do usług. – I znowu się szczerzy niczym głupi do sera.
- Ty jesteś z Kielc? Tak? – To i takie szczegóły już znają? Pytanie, czy to Kłusek czy obczajanie na fejsie było.
- Z okolic.
- Pamiętasz, braciszku, jak byliśmy ze dwa lata temu, na weselu pod Kielcami, u Norberta?
- Niestety tak. – Mina Krzysiowi rzednie. Chyba miłych wspomnień nie ma z tego wesela.
- To to wesele, co wtedy Titus wrócił z podbitym okiem?
- To to.
- O kogo się pobiłeś? – A co? Tylko ja mam być tu obiektem zainteresowania i wszystko mówić. Też się chcę czegoś więcej o nich dowiedzieć, niż jest w Wikipedii.
- O starszą, a w sumie to jej siostrę.
- Raczej to jego pobili, bo on nie był w stanie. Taki pijany, ze ledwo na nogach stał.
- Ale jak, że o starszą, ale nie o nią?
- No, bo ta starsza, miała siostrę bliźniaczkę. I na tym weselu miały bardzo podobne sukienki, uczesane były podobnie. I ta siostra wpadła w oko Krzyśkowi. Tylko, że po północy, to on nie mógł ich od siebie odróżnić. Ja mu się nie dziwię, też mi się zlewały. A ten był już tak napity i zamiast do tej siostry, to podszedł do starszej. I zaczął się do niej przystawiać. A ona miała chłopaka.
- Narzeczonego. – Warczy starszy z Miętusów, masując sobie czubek głowy. Czyżby na wspomnienie tej cudownej nocy, zabolał go jakiś guz?
- Nawet narzeczonego. I jak tamten to zobaczył, to jak nie przylał Krzyśkowi w łeb, tak potem miesiąc mu śliwa z oka nie schodziła.
- Ała. Musiało boleć.
- Jak cholera.
- Wyrażaj się przy kobietach.
- Nie no, spoko. – Grzesiu, jak byś ty wiedział, ile jak takich pięknych słów się czasem usłucham na uczelni, to o jednego takiego kwiatuszka naszej polszczyzny nawet byś sobie głowy nie zawracał.
- Żebym ja, młodszy, uczył ciebie kultury. Co to się na tym świecie dzieje.
- Panowie, zbierać się. Wysiadamy! – Biegun niby najmłodszy, a jak za komendanta u nich robi. To dopiero się porobiło na tym świecie. Ale w sumie z największymi sukcesami. W końcu wygrana w Pucharze Świata jest. Nikt nie może tego podważyć. Sam pan Hofer to potwierdził przecież.
- Miło było poznać, madame. Do zobaczenia w sobotę. – Titus wstaje i na do widzenia nawet mi rękę całuje. No, no, no. Tego to się nie spodziewałam po nim.
- Ale…
- O dwudziestej w remizie. – Dorzuca swoje trzy grosze Grzesiu.
- Ale...
- W domu kultury i rekreacji. – Poprawia go najmłodszy kolega.
- A, no tak. Zapomniałem, że nazwę zmienili.
- Starość nie radość.
- Biegunka!
- Chłopaki, ale…
- Do zobaczenia. Hej!
- Al … Ale ja nie idę w sobotę na wasze imieniny. – Szkoda tylko że mówię to sama do siebie, bo oni już tego nie słyszą. Tak możesz sobie pogadać z naszymi orzełkami.

***

Oglądamy sobie z Agą jakąś komedię. No, bo co mamy robić wieczorem, same w domu? Nie ma nic, a tu się jeszcze na burzę zanosi, choć jak Aga twierdzi, chmury tylko postraszą i nic z tego nie będzie. I nagle dzwoni mój telefon. Spoglądam na wyświetlacz, i aż mnie zaskakuje widok dzwoniącego. Chyba drugi raz, odkąd się znamy, będziemy gadać przez telefon.
- Śpisz? – Po co język sobie strzępić na jakieś dobry wieczór, jak minął ci dzień.
- Oszalałeś?! Nawet dwudziestej jeszcze nie ma.
- To świetnie. A robisz coś ważnego?
- Yyy, nie.
- To błagam cię, ratuj mnie! – Przerażający głos, po drugiej stronie telefonu, raczej nie wróży nigdy nic dobrego.
- Coś się stało?
- Proszę, przyjdź do mnie jak najszybciej.
- Ale co się stało? Bartek! – Łudź się, łudź, ze dostaniesz jakąś konkretną informację.
- Ratuj mnie. Błagam!
- Ale… - W słuchawce słyszę tylko „pi, pi, pi”.
- Rozłączył się. – Rzucam, nieco zdezorientowana rozmową z buloklepem, telefon na kanapę.
- Co chciał?
- Nie wiem. Najpierw normalnie gada, a potem błaga mnie, żebym go ratowała.
- Nie powiedział o co chodzi?
- Właśnie nie. Pójdę do niego. Zobaczę, co ten buloklep zrobił, że teraz potrzebuje mojej pomocy.
- Zadzwoń jak zobaczysz co się stało.  I jakby posiłki były potrzebne.
- Mam nadzieję, że nie.

***

Hmm. Dom wydaje się cały. Przynajmniej z zewnątrz. Wokół też niczego podejrzanego nie widzę. O! Jest pierwsza pułapka. Zamknięte jak nigdy. Trzeba pukać.
- Cieś. – Drzwi otwiera mi jakiś mały chłopiec. Zaraz, zaraz. Skąd u Kłuska małe dzieci. Przecież ono ma góra ze trzy latka.
- Cześć. Jest Bartek?
- Chodź. – Ciągnie mnie za rękę do środka i krzyczy na cały dom – Wiujek!
- W kuchni jestem! – Zdejmuję buty i wchodzę do kuchni.
- Cześć, ślicznotko – mówię do dziewczynki, która siedzi na kolanach Bartka. Co ten pajac jej zrobił, że tak płacze. Nauczka na przyszłość. Kłusek plus dzieci równa się wielka afera. – Czemu płaczesz?
- Bo… wujek… nie chcie źlobić naleśników.
- Powiedz, że umiesz robić naleśniki. Błagam. – Widział ktoś kiedyś oczy błagającego o wodę na pustyni? Albo skazańca, któremu zakładają sznur na szubienicy? No, to podejrzewam, że ich błagalny wzrok, o to by ich uratować przed śmiercią, wiele się nie różnił od tego Kluskowego teraz.
- A ty nie umiesz?
- Coś mi nie wychodzi. – Krzywi się, wskazując na rozstawione po całej kuchni miski. Ciekawe, kto to będzie sprzątał. Na pewno nie ja. - Błagam, ratuj mnie.
- Oj, Bartek, Bartek. Znaj moje dobre serce.
- Serduszko ze szczerego złota. – Kręcę  tylko głową z politowaniem nad jego nieudolnością. – Lenka, idź z Tokiem namalować cioci obrazek, a ja pomogę jej tu z tymi waszymi naleśnikami.
- Tylko się nie ciałujcie.
- Lenka, jak można się całować z chłopakiem, który nie umie robić naleśników?
- Ciocia Kasia, to jak przichodziła, to cialy ciaś chciała cialować wujka. I się przitulać. A ja teź chciałam, bo ja wujka Baltka lubie, a ona mi nie poźwalała. – Żali się to zapłakane maleństwo tak, że aż mi się płakać chce.
- Nie dobra była ta wasza ciocia Kasia.
- Baldzio niedoblia. Kiedyś popsiuła mi tlaktola i krzyciała na mnie.
- Ale juź nie jeśt nasią ciocią. I dobzie. – Oj, widzę, że najbardziej zadowolone z tego rozpadu małżeństwa były dzieciaki. Swoją drogą, wyglądają na parę niezłych agentów.
- Mnie się nie musicie bać. Ja ani nie będę wujka całować, ani przytulać. Zabawek też postaram wam się popsuć.
- No dobra, zmykać już stąd, bo nie będzie naleśników.
- Juź idziemy. Chodź, Tomek. – Lenka ciągnie chłopczyka za rękę do salonu, a my z Bartkiem zostajemy sami w kuchni, która przypomina pobojowisko po huraganie.
- Ej, co to za dzieci? Nie chwaliłeś się, że jesteś ojcem. – Oczywiście, musi to najpierw skomentować, swoimi dziwnymi minami, a potem dopiero wyjaśnia, o co chodzi.
- Bo to nie moje. Szymka – brata mojego – bliźniaki. Tomek i Milena, ale mówimy na nią Lenka.
- Bliźniaki? Nigdy bym nie powiedziała.
- Dwujajowe, czy jakoś to się tam nazywa.
- Daj mąkę. A czemu ty z nimi sam siedzisz? Gdzie rodzice?
- Zmarła babcia Anki – żony Szymka – no, i pojechali z nimi na pogrzeb. Niby jutro jest, ale to za Wrocławiem, to by w środku nocy musieli wyjeżdżać, a tak to się u jakiejś ciotki mają przenocować. A ja zostałem niańką.
- Biedne dzieci.
- Mówiłaś coś?
- Nie, nie.
- Mam nadzieję.
- Idziesz z kimś na te imieniny? – Chyba takiego pytania się ode mnie nie spodziewał, bo zanim odpowiedział minęło kilka sekund.
- Nie.
- To mam do ciebie interes.
- Ooo! Jaki?
- Nie do odrzucenia.
- Mów jaki. – A co się tak pan niecierpliwi, panie Klusek. Gdzie panu tak śpieszono, co?
- Pójdę z tobą w sobotę…
- Wiedziałem, że się w końcu zgodzisz. – Takie cieszynki to ja chcę widzieć zimą na skoczni. I to w Pucharze Świata, a nie nędznym Kontynentalu.
- Po warunkiem!
- Jakim? – Posmutniał troszkę. Oj, wystraszyłeś się?
- Ty pojedziesz ze mną na wesele mojego kuzyna. Sprawdziłam, nie ma wtedy ani PK, ani Grand Prix, a do FIS Cupu, to cię raczej nie wezmą, bo to za wysoki poziom dla ciebie.
- Ha, ha, ha. Śmieszne. Ale dobra, pojadę, pod jednym warunkiem.
- Cooo??!! – Ej! Buloklepie! To ja tu stawiam warunki.
- Też mam warunek. Pójdziesz ze mną na wesele Olka.
- Pod warunkiem, że założysz zwykły, czarny garnitur, a nie jakieś nie wiadomo co.
- A ty nie założysz szpilek.
- No doooobra. – Udaję, że mi to trochę burzy moje wizje, ale w sumie i tak bym ich nie założyła. Nienawidzę szpilek. Bo wtedy wszystkie chłopaki to takie krasnoludki przy mnie.
- No to mam dwie rzeczy załatwione. Super. A czemu nie idziesz z Marcinem? Jeśli można wiedzieć.
 - Ten brat miał wypadek. Nie chcę go ciągać jeszcze tyle drogi. Cały czas i tak przesiaduje w szpitalu. A po drugie, sama nie wiem, czy bym chciała z nim iść.
-  A ze mną chcesz?
- O dziwo tak. Nie wiem, dlaczego z takim psychopatą chcę, a z normalnym człowiekiem nie. Może dlatego, że ciebie lepiej znam i nasze relacje są inne niż z Marcinem. Nie mam pojęcia. Ale pojedziesz?
- No jasne. Jak nie ma konkursów i nie jest to pod koniec września, bo wtedy ma być jakiś obóz zagranicą.
- Siedemnasty sierpnia.
- No to spoko. Będzie zabawa. – O nie! Co ja zrobiłam. Chyba skazałam się na piekło na ziemi.
- Ej! – Leję go ścierą po łapach, gdy zabiera kolejnego już naleśnika z talerza. – To mało być dla dzieci.
- Muszę najpierw ja spróbować, czy nie dodawałaś tam jakiejś trutki, czy coś.
- Osz, ty! Tak mi się odwdzięczasz?
- Oj, przepraszam. Nie złość się! – Oj, nie, kochaniutki. Nie będzie tak łatwo. – No masz całusa na przeprosiny. – Ty mi całusa, a ja tobie ciasto na nos. – Ej! – Nie burzyć mi się tu.
- Nie marudź, tylko wołaj dzieciaki.

Fantastyczne te dzieciaki. Gadułki małe kochane. I tak jeszcze sepleniące słodko. Mogłam pracować w przedszkolu, ale mamusia mi ten pomysł wybiła z głowy. Gdzie ty znajdziesz robotę po pedagogice, jak dzieci coraz mniej i szkoły zamykają.
- Ja juź nie mogie. – Tomek odsuwa talerz od siebie głaszczę się po pełnym brzuszku.
- I ja teź.
- No to co, dzieciaki. Wujek sprząta, a my idziemy oglądać bajkę?
- Sam? Nikt mi nie pomoże?
- Nie. Chodź ciocia. – Oba małe szkraby ciągną mnie za rękę do salonu.
- Sprzątaj, sprzątaj.

Rozłożyliśmy w salonie sofę i położyliśmy się we trójkę. Smerfy. Ach, jak ja dawno tego nie oglądałam. A jak byłam mała, to była moja jedna z ulubionych bajek. Razem z Gumisiami i Niedźwiedziem w dużym niebieskim domu. Tylko jak się to nazywało? Starość nie radość. Skleroza już mnie bierze.
Już po dziewiątej. Niech usną i zmywam się do domu. Chyba ten buloklep już sobie z nimi poradzi. Choć po nim bym się wszystkiego spodziewała.

- Małpki moje kochane padły – wzdycha Bartek wyłączając telewizor.
- Wujek.
- Co tam?
- Fajna ta twoja nowa dziewcinia.
- Tomuś, ale to nie jest moja dziewczyna. To tylko koleżanka.
- To sie z nią nie nie ozieniś?
- Śpij, Tomuś. Śpij.
Przykrywa nas kocem i całuje dzieciaki w czoło.
- A ja? – mówię przez sen.
- Ty też. – Odgarnia włosy z mojego czoła i całuje. – Śpij dobrze, ciociu.
- Ti też.  Wujaśku.


__________________________________________________________

Hej, cześć, czołem :D 
Witam Was, niejako z jubileuszowym rozdziałem. W końcu stuknęła nam okrągła liczba :D A poza tym, dzisiaj mija rok od kiedy zaczęłam to "tworzyć". Nie myślałam wtedy, ze się to aż tak bardzo rozwlecze :D Ale spokojnie. Tylko 45 rozdziałów wyjdzie z epilogiem. Może dacie radę wytrzymać :D
Jak zwykle nic sensacyjnego się nie wydarzyło. No może poza tym, że mamy nowych bohaterów. Oj niektórzy nam odegrają ważną rolę w całym tym "arcydziele" . Namieszają nieźle w życiu naszej biednej Karolki. Ale cóż, tacy są już ludzie. Wpadną w nasze życie i wywrócą je do góry nogami. Ale koniec o przyszłości, bo zaraz wszystko zdradzę, a jednak wolałabym choć troszkę ciekawości co do przyszłych rozdziałów w Was zostawić.
Ostatnio marudziłam, że było strasznie nudne, no to mnie teraz zaskoczyłyście i pobiłyście rekord wyświetleń. Nawet nie wiecie ile frajdy to sprawia widząc taką liczbę wejść. To może jak marudzenie na wyświetlenia pomogło, to może jak pomarudzę na komentarze i będzie ich więcej? ;) Piszczcie nawet to, że dotrwałyście do końca rozdziału. Co dodać, kogo rozbudować, a o kim chciałybyście zapomnieć, ze istnieje w świecie Karolki. Co tam Wam przyjdzie do głowy. Dobrze wiecie, że to motywuje nieźle do dalszej pracy ;)
I na koniec, takie male refleksje po konkursie. Kamil jesteś mistrzem. Ja po dwóch konkursach bym pewnie rzuciła wszystko w c*****e, a Ty masz jeszcze siłę użerać się z dziennikarzami, którzy nie obrażając nikogo, ale ostatnio lecą po równi pochylej w dół. I wierze, ze jeszcze nie raz zobaczymy Kamila nie tylko w top10, ale znów z głową uniesioną do góry z "Mazurkiem" na ustach. Ja Wam to mówię! Jeszcze będziemy mieć wszyscy z niego pociechę, a wtedy ten kryzys to będzie tylko historią, o której wszyscy zapomnimy. I tylko takie widoczki jak ten poniżej będziemy pamiętać.
A za dziś gratki dla Stefcia i Dawida. Oby tak dalej panowie, to może miła niespodzianka w Wiśle? 
A! I dla tego naszego buloklepy oczywiście tez oklaski. Fajnie się ogląda swojego na podium. Nawet w COCu. Szkoda trochę niedzieli, ale jednak 8 miejsce tez fajne. Powodzenia Bartek w Niemczech. A Wisła, to wiadomo co będzie ;) 
Już kończę, te moje monologi ;)
Dobranoc :*




piątek, 5 lutego 2016

Rozdział 9

Siedzę z Agnieszką w jej pokoju, a ta bawi się moimi włosami. Znaczy się próbuje jakoś uczesać te niesforne kudły. Dobrze, że fryzjerka w domu, to człowiek będzie jakoś wyglądał wieczorem.  W końcu się na randkę umówiłam, co nie? Raz na jakiś czas i ja muszę wyglądać jak laska do wzięcia. 
- Hej, dziewczyny. – Wpada do nas Kuba. Oczywiście bez pukania ,czy coś. Faceci. - A co ty, Karoli już próbną fryzurę przed sobotą robisz?
- Jakbyś nie zauważył, to dzisiaj jest sobota. – mówię do niego z ironią.
- No, wiem przecież. Ale ja mówię o przyszłej sobocie.
- A co ma być w przyszłą sobotę?
- No jak to co. Imieniny chłopaków.
- I co z tego?
- No, w sumie to nic. Tylko wy, dziewczyny, to przed każdym głupim wyjściem z domu pół dnia siedzicie przed lusterkiem, a przed jakąś imprezą to już od tygodnia się szykujecie. – Wielki znawca kobiecej natury się znalazł. 
- Spokojnie. Aga zaczyna od jutra.
- A ty? – pyta zaskoczony moją obojętnością. 
- Co ja?
- A ty nie?
- A z jakiego to niby powodu?
- Nie ruszaj się! – krzyczy Aga, przy okazji wbijając mi wsuwkę w skórę głowy. 
- No, bo przecież też jesteś dziewczyną z tego, co wiem. – Kubuś, Ameryki to ty nie odkryłeś.
- No, jestem, ale co to ma do przyszłej soboty i imienin chłopaków?
- Przecież idziesz z Bartkiem. 
- Ooo, świetnie! Nie będzie mu smutno jak z kimś przyjdzie. – I jeszcze ona?!
- Ale ja z nim nie idę!
- Że co?! – Pasują do siebie. To trzeba im przyznać. Świetny chórek dwuosobowy.
- Że to!
- Czemu niby nie pójdziesz? – Dwoje na jednego? To nie fair.
- Bo to jest zbyt prywatna impreza, żebym ja tam szła. Nie znam przecież chłopaków…
- To ich poznasz. Jeszcze jakiś problem? – Jaka mądra się znalazła. 
- A to, że tam się wszyscy ze wszystkimi znają? A ja znam ich trzech i jeszcze Agatę, Olka?
- No to jest nas już szóstka.
- Ale ja tam będę jak piąte koło u wozu. Będę siedziała i głupio się uśmiechała, jak wy będziecie rozmawiać o swoich sprawach.
- Nie przesadzaj.
- Aga, postaw się w mojej sytuacji.
- Okej. Jestem wielką fanką skoków i tych buloklepów. Jeden z nich zaprasza mnie, żebym poszła z nim na imieniny trzech innych buloklepów. Na tej imprezie ma być połowa polskich nielotów. I ja mam się zastanawiać, czy iść? Oczywiście, że idę. Choćby po to, żeby ich z bliska zobaczyć.
- Przyznawać się! Bartek was nasłał?
- Nieee!
- Yhy. Bo uwierzę. 
- No, ale na serio. Ty mi nic nie powiedziałaś, że cię zapraszał. Teraz się dowiedziałam, że z nim idziesz.
- Nie idę!!!
- Idziesz, idziesz.
- Zwiążemy cię z Agą i siłą zaciągniemy. – Zabiję tę Kluskę za to, że ich nasłała na mnie. Przyrzekam, że zabiję. Uduszę i zakopię e w lesie. 
- Bardzo śmieszne. Bardzo śmieszne.
- To wcale nie miało być śmieszne. Zobaczysz, że jak nie z własnej woli tam pójdziesz, to my cię siłą zaciągniemy.
- Yhy. I co jeszcze?
- I będziesz się z nami świetnie bawić.
- Na razie to ja mam zamiar dzisiaj świetnie się bawić. Więc …
- A to dlatego tyle ceregieli z tymi włosami. Jak ja was nie rozumiem. Nie możecie normalnie ich spiąć, albo rozpuścić, tylko cuda z nich wyprawiacie.
- Nie! – Damska solidarność.
- A co nie podoba ci się ten cud stworzony moimi prywatnymi rączkami?
- Nie no, fajny, ale wygląd to nie wszystko. – I to niby mówi facet?! Nie no nie wierzę w to, co słyszę. Niech mnie ktoś uszczypnie. Facet mówiący, że wygląd to nie wszystko? Czyli jednak jeszcze tacy istnieją na tym świecie?
- Ale oczy są na zewnątrz, a serce wewnątrz, i wy …
- Ja lecę, bo zaraz Bartek przyjedzie, a wy się nie pokłóćcie.
- A gdzie ty się wybierasz, jeśli można wiedzieć? – Kubuś, mamusia nie nauczyła, że nie ładnie być ciekawskim?
- Na randkę.
- Z Bartkiem? – A co to już innych facetów w Zakopanem nie ma, tylko Bartek?
- Nie. A w sumie to tak. Ma mnie podwieźć do Zakopca, bo po coś jedzie i mnie weźmie przy okazji.
- A już myślałem.
- Coś za dużo ostatnio myślisz kochanie. 

***
Wychodzę z pokoju i słyszę, że Bartek jest już na dole. Miał sms’a wysłać jak będzie z domu wyjeżdżał. Niech mi tylko teraz nie marudzi, że musiał na mnie czekać. 
Schodzę na dół i witam się z Bartkiem, a nasze gołąbeczki oczywiście nie mogły powstrzymać się od głupich uśmieszków. Niech się lepiej sobą zajmą, a nie wpychają nos tam, gdzie nie trzeba.
- Tak w ogóle to świetnie wyglądasz. – mówi gdy wsiadamy gdy już siedzimy w samochodzie.
- Dziękuję.  – Uśmiecham się na mile słowa. 
- A co z przyszłą sobotą? My…
- Nie udało wam się.
- Jakim nam? Co się nie udało? – Udaje mocno zdziwionego.
- Nie namówili mnie, choć mocno się starali.
- Ale kto? – Udawanie, ze nie wie o co chodzi nieźle mu idzie, ale mnie nie nabierze.
- No kto? Kuba z Agnieszką.
- A co oni mieli do tego?
- Dobrze wiem, że ich na mnie nasłałeś. A przynajmniej Kubę.
- Nie prawda.
- Nie, wcale.
- Nie wierzysz? – pyta dławiąc w sobie śmiech.
- Nie.
- To uwierz.
- To przestań się śmiać.
- Czyli wpadłem?
- I to po uszy.
- Ale na pewno nie pójdziesz? Proszę. – I robi oczy à la kot ze Shreka. I trzeba mu przyznać, że wychodzi mu to słodziuśko, ale moje serce jest z kamienia.
- Patrz na drogę!
- Ale proszę, proszę, prooooszę.
- Bartuś. Przepraszam, ale nie.
- No to wysiadaj.
- Czemu?
- Wysiadaj. – Patrzę na niego, a on się śmieje nie wiadomo z czego. – Jesteśmy na miejscu.
- Już?
- No, już.
- O matko! Szybko. Dzięki, Bartuś, Jesteś kochany. – Odpinam pasy i całuję go w policzek, a on się troszkę rumieni.
- Oj, nie ma za co. Od czego ma się przyjaciół. Baw się dobrze.
- Dzięki. Pa, pa.
Wysiadam z samochodu i patrzę jak odjeżdża. Trochę mi się głupio robi, że z nim nie idę na te imieniny, no, ale nie mogę. Po prostu nie mogę.
- Hej, piękna. – Słyszę w uchu glos Marcina, który zaszedł mnie od tylu.
- O, matko kochana! Przestraszyłeś mnie.
- Sorry, nie chciałem. Przepraszam.
- Spoko. Wybaczam. – Tak przy bliższym spotkaniu, to Marcin całkiem niczego sobie facet. Karolina, spokojnie. Tylko nie rób głupstw.
- To co, wchodzimy? – pyta po chwili.
- Jasne.
- Zapraszam. Panie przodem.
- Dziękuję.  – I do tego dżentelmen. 

***

- Marcin! – Muszę krzyczeć, bo nic nie słychać przez tę muzykę.
- Co?!
- Możemy wyjść na zewnątrz?
- Jasne!
Przedzieramy się przez tłum ludzi tańczących na parkiecie, i wychodzimy z klubu. Stoję przed wejściem i głęboko oddycham. 
- Powietrze. Tego mi było trzeba. – mówię po kilku głębszych oddechach.
- Ej wszystko w porządku? Strasznie blada jesteś.
- Tak, tak. Wszystko okej. Musiałam wyjść na zewnątrz, bo w środku było strasznie duszno.
- Może wody ci przynieść? – pyta zatroskany i trochę chyba przerażony moim widokiem.
- Nie, dzięki. Nie trzeba. – Powoli dochodzę do siebie. Bo szczerze to prawie bym tam zemdlała, ale się przecież nie przyznam – Moglibyśmy się przejść?
- Jasne. Pokażę ci takie fajne miejsce, z którego widać całe Tatry.
- Świetnie. 

Szliśmy przez puste uliczki Zakopanego rozmawiając o wszystkim i o niczym. Taka luźna, niezobowiązująca rozmowa. A Zakopane nocą jest jeszcze cudniejsze niż w dzień. Takie urokliwe, romantyczne. Nic dziwnego, że to jedno z pięciu najlepszych miejsc w Polsce na miesiąc miodowy. A nawet i na całą miłość jak dla mnie.

- Jesteśmy. – mówi gdy po kilkunastominutowym spacerze docieramy na jakąś ścieżkę prowadząca obok lasu.
- Cudownie. – Tylko tyle mogę z siebie wydukać.
- Prawda, ze świetnie? Najlepszy punkt widokowy na Tatry. Przy takim blasku księżyca jak dziś wyglądają …
- Jak z bajki.
- Można patrzeć i patrzeć, a widok się nie znudzi. - Przechodzimy kilka metrów dalej i stajemy na mostku.
- Zimą, przy padającym śniegu, musi być tu jeszcze piękniej.
- O ile to nie jest zamieć śnieżna, tylko delikatnie prószy.
- No, wiadomo. – Zaczęliśmy się oboje śmiać.
Odwracam się plecami do gór i widzę ją. Jeszcze piękniejszą, mimo, że jest ona dość daleko ode mnie. O ile wcześniej mogłam coś powiedzieć, to teraz nic nie jest w stanie przejść mi przez gardło. Tatry były, są piękne, ale Wielka Krokiew to siódmy cud świata. Znowu myślę sobie, że moje marzenia się spełniają.
- Co tam ciekawego zobaczyłaś, że cię tak zamurowało? – Marcin staje obok, a swoją dłoń położył tuż przy przysuwa do mojej.
- Siódmy cud świata. – szepczę,wyszeptałam mając łzy w oczach. 
- Czyli? – Jak on się może tak głupio pytać?
- Skocznię. Brak mi słów, żeby opisać co czuję.
- Spokojnie. – Uśmiecha się i kładzie swoja dłoń na mojej. Ja odwzajemniam uśmiech. Zamykam oczy próbując sobie wyobrazić to wszystko zimą. Otwieram na chwilę i znów zamykam.
- Dziękuję. – Wreszcie się odzywam patrząc mu prosto w oczy.
- Nie ma za co. – Patrzy na mnie, a ja na niego. – Cała przyjemność po mojej stronie.
Uśmiecham się, a nasze twarze zbliżają się do siebie. Są tak blisko, a jednak tak daleko. Gładzi mój policzek kciukiem. Oplatam jego kark swoimi ramionami. Zamykam oczy. Czuje jego wspaniały zapach. Nasze twarze zbliżają się do siebie. Nosy się stykają, a nasze usta dzieli milimetr. Już tylko sekunda … i … i nagle słyszymy dźwięk jego telefonu.
- Przepraszam. To mama. Na pewno coś ważnego. – Tak, rodzicielki to zawsze wiedzą kiedy zadzwonić.
- Odbierz. 
Smutnieje i odchodzi, żeby odebrać telefon. Po chwili wraca, ale jakiś przerażony, zdruzgotany. Bez tej iskierki w oku.
- Coś się stało?
- Mama dzwoniła, że brat miał wypadek jest w szpitalu. Będzie miał operację. Przepraszam, ale…
- Nie przepraszaj. Nie twoja wina przecież. Jedź do szpitala.

________________________________________________________________


Cześć i czołem w ten piękny piątek :D 

Jak to na romansidło przystało musi być randewu. Trochę nie do końca udane, ale przynajmniej będzie okazja do kolejnych. Nie samym chlebem żyje człowiek, trzeba się odstresować po pracy.

Ostatni rozdział widzę był chyba tak nudny jak flaki z olejem i nikomu nie chciało się tego czytać, nie mówiąc o komentowaniu. Nie dziwię się :D Ale jeszcze następny jest taki sobie, a potem już się zacznie coś wreszcie dziać :D Także trzymam kciuki za Was, żebyście wytrwały tu jeszcze troszkę. 

Koniec tego biadolenia. Lecimy oglądać kwale i dmuchać pod narty  Kluskowi ;) W niedzielę wyczuwam piękny dzień dla niego. Musi się to udać, i żaden FIS nie zrobi już żadnego zamieszania i nie pozbawi go prawa startu w konkursie. Choć przy najbliższej okazji dostaną za swoje. Przykro mi, jestem pamiętliwa i krzywd łatwo nie wybaczam.

A wiec miłego, skocznego weekendu. Niech wygra najlepszy (Peter kula już jest Twoja, daj szanse innym ;) )