Jak dobrze, że ten dzień już
się skończył. Trzeba się spieszyć na busika, bo nie mam zamiaru czekać godziny.
Ja chcę do domu!
- Karolina! Czekaj! –
otwierając już drzwi słyszę, jak ktoś mnie woła.
- Ooo, Marcin. Przepraszam,
nie zauważyłam cię.
- Nic się nie stało.
Wychodzisz już?
- Albo dopiero. – Jak się
udaje kilka dni wyjść wcześniej, tak dzisiaj niestety, karne pół godziny
dostałam. - Jak z bratem? Nie mogłam się dodzwonić do ciebie, a cały dzień nie
miałam jak zejść na dół i zapytać.
- Nie przejmuj się. A z
Łukaszem coraz lepiej. Ciężko już było, ale na szczęście udało się go uratować.
- Będzie dobrze. – Odruchowo
łapię go za rękę, żeby dodać mu trochę otuchy. Choć nie wiem, czy to coś da. –
Zobaczysz.
- Dzięki. – Nie odpowiadam
mu, tylko się uśmiecham.
- Przepraszam, ale muszę już
lecieć, bo mi autobus ucieknie.
- No leć, leć. Pa, pa.
- Trzymaj się. Pa, pa. –
Ruszam do drzwi wyjściowych.
- Karolina!
- Tak? – Odwracam się, a on
pyta niepewnie.
- Umówimy się jeszcze
kiedyś? – Żebyś mi znowu zadawał głupie pytania?
- Mam nadzieję, że tak. –
Wreszcie i on się uśmiecha. – Lecę. Pa, pa.
***
Uwielbiam lato. Kocham
słońce i ciepełko, no ale bez przesady. Trzydzieści stopni w cieniu po godzinie
siedemnastej to chyba jakieś szaleństwo. Tu nie tropiki, tylko szara polska
rzeczywistość. Tu ludzie nieprzyzwyczajeni, że się rozpływają na ulicach.
Lekcje z geografii nieodrobione przez Matkę Naturę. Oj, nie ładnie, nie ładnie,
droga mateńko, tak się bawić ze swoimi dzieciątkami kochanymi.
Topię się tu na tej ulicy,
bo przecież nawet jednego maleńkiego drzewka nie może być przy tym chodniku, bo
po co komu cień. No, po co? Boże drogi, zbaw i ześlij tu jakieś drzewo, albo
jakiegoś przystojniaka, co mnie chociaż do centrum podwiezie. Błagam!
Nagle słyszę głos klaksonu i
samochód, który zatrzymuje się obok. Nie wierzę w to, co widzę. Może nie
przystojniak, ale Oluś mój kochany ma wolne miejsce w aucie. Niech mnie pod
jakiś kościół podwiezie, trzeba podziękować komuś na górze za ten cud.
- Karola! – Zniszczoł wychyla
głowę przez szybę i mi macha. - Wsiadaj. Podwożę tych nielotów na dworzec, to i
ciebie podrzucę.
- Wielkie dzięki.
- Poznaj Grześka, Titusa –
moi współpasażerowie z tylnych siedzeń szczerzą swe ząbki niczym Justyna
Kowalczyk po zwycięskim biegu. Tylko ona ma co pokazywać, a panowie…
przemilczmy. - A Biegunkę już znasz.
- To znaczy ja mam na imię
Krzysiek – odzywa się starszy z braci siedzący bliżej mnie. - Ale oni mnie nazwali Titus.
- Człowieku! Takich pierdół
to ty jej nie tłumacz, bo ona wie więcej o skokach niż my wszyscy tu razem
wzięci.
- Nie przesadzaj, Oluś. Aż
taka dobra to nie jestem.
- A to ty jesteś ta
koleżanka Kusego?
- Ta koleżanka? – Spojrzałam
na nich z ciekawskim wzrokiem. Ciekawe tematy widzę poruszają na treningach. A
potem się człowieku dziw, że słabo idzie.
- No, opowiadał nam trochę o tobie. I Szybki
też wspominał.
- Miło wiedzieć, że mnie
obgadujecie. – Udaję urażoną, a mam coraz większe doświadczenie. Tym skutkuje
zbyt długie przebywanie z tym buloklepem Kłuskiem
- Karolcia, nie obrażaj się.
Nic złego o tobie nie mówili. Nie złość się na nas. Karolciu. – Jak on ma
uroczy głosik, jak mówi takim błagalnym tonem. No serce ci topnieje jak go
słyszysz, i nie ma bata. Musisz mu wybaczyć nawet i morderstwo bezbronnej
żabki, którą przejechał samochodem.
- Grzesiu, błagam, tylko nie
Karolcia. Ale w sumie ciekawe, co oni mogli wam o mnie mówić, skoro niby nic
złego nie powiedzieli. Hmm, jak mam na imię i że mieszkam u Agi. Więcej chyba
nie.
- Wspomnieli jeszcze, że
przyjechałaś na staż, czy coś takiego.
- No, na staż.
- A oto, Dworzec Centralny w
Zakopanem, proszę państwa. Należy się tysiąc pięćdziesiąt siedem złoty i
dziewięćdziesiąt dziewięć groszy od osoby.
- Ile?!! – Miny Miętusków
bezcenne.
- Bardzo dziękuję panu,
panie szoferze. Za mnie zapłacą ci mili panowie. Pa, pa, dzióbki. – Wysiadam z
samochodu i ślę im całuska. Przymykam drzwi i wchodzę do autobusu, który już
podjechał. Ten Zniszczoł to mi z nieba spadł.
- Bartek miał rację. Na
serio fajna z niej dziewczyna.
- I do tego ładna. –
Rozmarzonym głosem wzdycha Grzesiu.
- Oj, Miętusy, Miętusy. Ona
nie dla was. Widzieliśmy z Olkiem, jak z Bartkiem gada. Oni są z jakiejś innej
planety. Ciągnie ich do siebie. Zobaczycie, że oni będą razem.
- Ciekawe kiedy. Ona nie z
takich co chybko się zakochują. – Titus wygląda przez okno i macha do mnie.
- Zakład? – Rzuca nagle
Biegun.
- O co? – A reszcie długo
nie trzeba powtarzać. Hazardziści.
- O flaszkę, że do wesela
Olka będą parą.
- Oj, widzę, że szkoda ci
kasy Biegunka. Spokojnie, napijemy się razem.
- A ty do kiedy obstawiasz,
Titusku?
- Do końca wakacji.
- Grzechu przecinaj.
- A jak nie będą w ogóle? –
Zainteresował się Olek.
- To stawiają nam flachę.
Tobie za udostępnienie miejsca do zakładu, a mi za przecięcie.
- Chciałbyś braciszku.
Krzyśki podają sobie dłonie,
a Grzesiek zdecydowanym ruchem przecina zakład.
- Dobra, idziemy panowie, bo
nam autobusik odjedzie, a nie mam zamiaru czekać na następny. Dzięki za
podwózkę. Na razie.
- Nie ma za co. Cześć.
***
- Czy można się do pani
dosiąść? – Nie myślałam, że będą ze mną jechać. Ciekawe o czym jeszcze tyle
gadali w samochodzie. A może oni mnie prześladować zaczęli? Kłusek im czegoś
naopowiadał, a ja muszę cierpieć.
- Ależ oczywiście, panie
Titusie. – Lepiej nie ryzykować odmową. Nie wiadomo, co takiemu do głowy może
strzelić. - A zapłacił pan za mój rachunek w taksówce?
- Ależ oczywiście, madame.
- Oj, chłopaki, chłopaki. –
Wzdycham kręcąc tylko głową. - Wy na serio jesteście stuknięci.
- Kto normalny skacze na
dwóch deskach? – Z siedzenia przed nami odwracają się Biegun i Grzesiu.
- A kto normalny to ogląda?
- Dzięki, Grzesiu. Wielkie
dzięki.
- Do usług. – I znowu się
szczerzy niczym głupi do sera.
- Ty jesteś z Kielc? Tak? –
To i takie szczegóły już znają? Pytanie, czy to Kłusek czy obczajanie na fejsie
było.
- Z okolic.
- Pamiętasz, braciszku, jak
byliśmy ze dwa lata temu, na weselu pod Kielcami, u Norberta?
- Niestety tak. – Mina
Krzysiowi rzednie. Chyba miłych wspomnień nie ma z tego wesela.
- To to wesele, co wtedy
Titus wrócił z podbitym okiem?
- To to.
- O kogo się pobiłeś? – A
co? Tylko ja mam być tu obiektem zainteresowania i wszystko mówić. Też się chcę
czegoś więcej o nich dowiedzieć, niż jest w Wikipedii.
- O starszą, a w sumie to
jej siostrę.
- Raczej to jego pobili, bo
on nie był w stanie. Taki pijany, ze ledwo na nogach stał.
- Ale jak, że o starszą, ale
nie o nią?
- No, bo ta starsza, miała
siostrę bliźniaczkę. I na tym weselu miały bardzo podobne sukienki, uczesane
były podobnie. I ta siostra wpadła w oko Krzyśkowi. Tylko, że po północy, to on
nie mógł ich od siebie odróżnić. Ja mu się nie dziwię, też mi się zlewały. A
ten był już tak napity i zamiast do tej siostry, to podszedł do starszej. I
zaczął się do niej przystawiać. A ona miała chłopaka.
- Narzeczonego. – Warczy
starszy z Miętusów, masując sobie czubek głowy. Czyżby na wspomnienie tej
cudownej nocy, zabolał go jakiś guz?
- Nawet narzeczonego. I jak
tamten to zobaczył, to jak nie przylał Krzyśkowi w łeb, tak potem miesiąc mu
śliwa z oka nie schodziła.
- Ała. Musiało boleć.
- Jak cholera.
- Wyrażaj się przy
kobietach.
- Nie no, spoko. – Grzesiu,
jak byś ty wiedział, ile jak takich pięknych słów się czasem usłucham na
uczelni, to o jednego takiego kwiatuszka naszej polszczyzny nawet byś sobie
głowy nie zawracał.
- Żebym ja, młodszy, uczył
ciebie kultury. Co to się na tym świecie dzieje.
- Panowie, zbierać się.
Wysiadamy! – Biegun niby najmłodszy, a jak za komendanta u nich robi. To
dopiero się porobiło na tym świecie. Ale w sumie z największymi sukcesami. W
końcu wygrana w Pucharze Świata jest. Nikt nie może tego podważyć. Sam pan
Hofer to potwierdził przecież.
- Miło było poznać, madame.
Do zobaczenia w sobotę. – Titus wstaje i na do widzenia nawet mi rękę całuje.
No, no, no. Tego to się nie spodziewałam po nim.
- Ale…
- O dwudziestej w remizie. –
Dorzuca swoje trzy grosze Grzesiu.
- Ale...
- W domu kultury i
rekreacji. – Poprawia go najmłodszy kolega.
- A, no tak. Zapomniałem, że
nazwę zmienili.
- Starość nie radość.
- Biegunka!
- Chłopaki, ale…
- Do zobaczenia. Hej!
- Al … Ale ja nie idę w
sobotę na wasze imieniny. – Szkoda tylko że mówię to sama do siebie, bo oni już
tego nie słyszą. Tak możesz sobie pogadać z naszymi orzełkami.
***
Oglądamy sobie z Agą jakąś
komedię. No, bo co mamy robić wieczorem, same w domu? Nie ma nic, a tu się
jeszcze na burzę zanosi, choć jak Aga twierdzi, chmury tylko postraszą i nic z
tego nie będzie. I nagle dzwoni mój telefon. Spoglądam na wyświetlacz, i aż
mnie zaskakuje widok dzwoniącego. Chyba drugi raz, odkąd się znamy, będziemy
gadać przez telefon.
- Śpisz? – Po co język sobie
strzępić na jakieś dobry wieczór, jak minął ci dzień.
- Oszalałeś?! Nawet
dwudziestej jeszcze nie ma.
- To świetnie. A robisz coś
ważnego?
- Yyy, nie.
- To błagam cię, ratuj mnie!
– Przerażający głos, po drugiej stronie telefonu, raczej nie wróży nigdy nic
dobrego.
- Coś się stało?
- Proszę, przyjdź do mnie
jak najszybciej.
- Ale co się stało? Bartek!
– Łudź się, łudź, ze dostaniesz jakąś konkretną informację.
- Ratuj mnie. Błagam!
- Ale… - W słuchawce słyszę
tylko „pi, pi, pi”.
- Rozłączył się. – Rzucam,
nieco zdezorientowana rozmową z buloklepem, telefon na kanapę.
- Co chciał?
- Nie wiem. Najpierw
normalnie gada, a potem błaga mnie, żebym go ratowała.
- Nie powiedział o co
chodzi?
- Właśnie nie. Pójdę do niego.
Zobaczę, co ten buloklep zrobił, że teraz potrzebuje mojej pomocy.
- Zadzwoń jak zobaczysz co
się stało. I jakby posiłki były
potrzebne.
- Mam nadzieję, że nie.
***
Hmm. Dom wydaje się cały.
Przynajmniej z zewnątrz. Wokół też niczego podejrzanego nie widzę. O! Jest
pierwsza pułapka. Zamknięte jak nigdy. Trzeba pukać.
- Cieś. – Drzwi otwiera mi
jakiś mały chłopiec. Zaraz, zaraz. Skąd u Kłuska małe dzieci. Przecież ono ma
góra ze trzy latka.
- Cześć. Jest Bartek?
- Chodź. – Ciągnie mnie za
rękę do środka i krzyczy na cały dom – Wiujek!
- W kuchni jestem! –
Zdejmuję buty i wchodzę do kuchni.
- Cześć, ślicznotko – mówię
do dziewczynki, która siedzi na kolanach Bartka. Co ten pajac jej zrobił, że
tak płacze. Nauczka na przyszłość. Kłusek plus dzieci równa się wielka afera. –
Czemu płaczesz?
- Bo… wujek… nie chcie
źlobić naleśników.
- Powiedz, że umiesz robić
naleśniki. Błagam. – Widział ktoś kiedyś oczy błagającego o wodę na pustyni?
Albo skazańca, któremu zakładają sznur na szubienicy? No, to podejrzewam, że
ich błagalny wzrok, o to by ich uratować przed śmiercią, wiele się nie różnił
od tego Kluskowego teraz.
- A ty nie umiesz?
- Coś mi nie wychodzi. –
Krzywi się, wskazując na rozstawione po całej kuchni miski. Ciekawe, kto to
będzie sprzątał. Na pewno nie ja. - Błagam, ratuj mnie.
- Oj, Bartek, Bartek. Znaj
moje dobre serce.
- Serduszko ze szczerego
złota. – Kręcę tylko głową z
politowaniem nad jego nieudolnością. – Lenka, idź z Tokiem namalować cioci
obrazek, a ja pomogę jej tu z tymi waszymi naleśnikami.
- Tylko się nie ciałujcie.
- Lenka, jak można się
całować z chłopakiem, który nie umie robić naleśników?
- Ciocia Kasia, to jak
przichodziła, to cialy ciaś chciała cialować wujka. I się przitulać. A ja teź
chciałam, bo ja wujka Baltka lubie, a ona mi nie poźwalała. – Żali się to
zapłakane maleństwo tak, że aż mi się płakać chce.
- Nie dobra była ta wasza
ciocia Kasia.
- Baldzio niedoblia. Kiedyś
popsiuła mi tlaktola i krzyciała na mnie.
- Ale juź nie jeśt nasią
ciocią. I dobzie. – Oj, widzę, że najbardziej zadowolone z tego rozpadu
małżeństwa były dzieciaki. Swoją drogą, wyglądają na parę niezłych agentów.
- Mnie się nie musicie bać.
Ja ani nie będę wujka całować, ani przytulać. Zabawek też postaram wam się
popsuć.
- No dobra, zmykać już stąd,
bo nie będzie naleśników.
- Juź idziemy. Chodź, Tomek.
– Lenka ciągnie chłopczyka za rękę do salonu, a my z Bartkiem zostajemy sami w
kuchni, która przypomina pobojowisko po huraganie.
- Ej, co to za dzieci? Nie
chwaliłeś się, że jesteś ojcem. – Oczywiście, musi to najpierw skomentować,
swoimi dziwnymi minami, a potem dopiero wyjaśnia, o co chodzi.
- Bo to nie moje. Szymka –
brata mojego – bliźniaki. Tomek i Milena, ale mówimy na nią Lenka.
- Bliźniaki? Nigdy bym nie
powiedziała.
- Dwujajowe, czy jakoś to
się tam nazywa.
- Daj mąkę. A czemu ty z
nimi sam siedzisz? Gdzie rodzice?
- Zmarła babcia Anki – żony
Szymka – no, i pojechali z nimi na pogrzeb. Niby jutro jest, ale to za
Wrocławiem, to by w środku nocy musieli wyjeżdżać, a tak to się u jakiejś
ciotki mają przenocować. A ja zostałem niańką.
- Biedne dzieci.
- Mówiłaś coś?
- Nie, nie.
- Mam nadzieję.
- Idziesz z kimś na te
imieniny? – Chyba takiego pytania się ode mnie nie spodziewał, bo zanim
odpowiedział minęło kilka sekund.
- Nie.
- To mam do ciebie interes.
- Ooo! Jaki?
- Nie do odrzucenia.
- Mów jaki. – A co się tak
pan niecierpliwi, panie Klusek. Gdzie panu tak śpieszono, co?
- Pójdę z tobą w sobotę…
- Wiedziałem, że się w końcu
zgodzisz. – Takie cieszynki to ja chcę widzieć zimą na skoczni. I to w Pucharze
Świata, a nie nędznym Kontynentalu.
- Po warunkiem!
- Jakim? – Posmutniał
troszkę. Oj, wystraszyłeś się?
- Ty pojedziesz ze mną na
wesele mojego kuzyna. Sprawdziłam, nie ma wtedy ani PK, ani Grand Prix, a do
FIS Cupu, to cię raczej nie wezmą, bo to za wysoki poziom dla ciebie.
- Ha, ha, ha. Śmieszne. Ale
dobra, pojadę, pod jednym warunkiem.
- Cooo??!! – Ej! Buloklepie!
To ja tu stawiam warunki.
- Też mam warunek. Pójdziesz
ze mną na wesele Olka.
- Pod warunkiem, że założysz
zwykły, czarny garnitur, a nie jakieś nie wiadomo co.
- A ty nie założysz szpilek.
- No doooobra. – Udaję, że
mi to trochę burzy moje wizje, ale w sumie i tak bym ich nie założyła.
Nienawidzę szpilek. Bo wtedy wszystkie chłopaki to takie krasnoludki przy mnie.
- No to mam dwie rzeczy
załatwione. Super. A czemu nie idziesz z Marcinem? Jeśli można wiedzieć.
- Ten brat miał wypadek. Nie chcę go ciągać
jeszcze tyle drogi. Cały czas i tak przesiaduje w szpitalu. A po drugie, sama
nie wiem, czy bym chciała z nim iść.
- A ze mną chcesz?
- O dziwo tak. Nie wiem,
dlaczego z takim psychopatą chcę, a z normalnym człowiekiem nie. Może dlatego,
że ciebie lepiej znam i nasze relacje są inne niż z Marcinem. Nie mam pojęcia.
Ale pojedziesz?
- No jasne. Jak nie ma
konkursów i nie jest to pod koniec września, bo wtedy ma być jakiś obóz
zagranicą.
- Siedemnasty sierpnia.
- No to spoko. Będzie
zabawa. – O nie! Co ja zrobiłam. Chyba skazałam się na piekło na ziemi.
- Ej! – Leję go ścierą po
łapach, gdy zabiera kolejnego już naleśnika z talerza. – To mało być dla
dzieci.
- Muszę najpierw ja
spróbować, czy nie dodawałaś tam jakiejś trutki, czy coś.
- Osz, ty! Tak mi się
odwdzięczasz?
- Oj, przepraszam. Nie złość
się! – Oj, nie, kochaniutki. Nie będzie tak łatwo. – No masz całusa na
przeprosiny. – Ty mi całusa, a ja tobie ciasto na nos. – Ej! – Nie burzyć mi
się tu.
- Nie marudź, tylko wołaj
dzieciaki.
Fantastyczne te dzieciaki.
Gadułki małe kochane. I tak jeszcze sepleniące słodko. Mogłam pracować w
przedszkolu, ale mamusia mi ten pomysł wybiła z głowy. Gdzie ty znajdziesz
robotę po pedagogice, jak dzieci coraz mniej i szkoły zamykają.
- Ja juź nie mogie. – Tomek
odsuwa talerz od siebie głaszczę się po pełnym brzuszku.
- I ja teź.
- No to co, dzieciaki. Wujek
sprząta, a my idziemy oglądać bajkę?
- Sam? Nikt mi nie pomoże?
- Nie. Chodź ciocia. – Oba
małe szkraby ciągną mnie za rękę do salonu.
- Sprzątaj, sprzątaj.
Rozłożyliśmy w salonie sofę
i położyliśmy się we trójkę. Smerfy. Ach, jak ja dawno tego nie
oglądałam. A jak byłam mała, to była moja jedna z ulubionych bajek. Razem z Gumisiami
i Niedźwiedziem w dużym niebieskim domu. Tylko jak się to nazywało?
Starość nie radość. Skleroza już mnie bierze.
Już po dziewiątej. Niech
usną i zmywam się do domu. Chyba ten buloklep już sobie z nimi poradzi. Choć po
nim bym się wszystkiego spodziewała.
- Małpki moje kochane padły
– wzdycha Bartek wyłączając telewizor.
- Wujek.
- Co tam?
- Fajna ta twoja nowa
dziewcinia.
- Tomuś, ale to nie jest
moja dziewczyna. To tylko koleżanka.
- To sie z nią nie nie
ozieniś?
- Śpij, Tomuś. Śpij.
Przykrywa nas kocem i całuje
dzieciaki w czoło.
- A ja? – mówię przez sen.
- Ty też. – Odgarnia włosy z
mojego czoła i całuje. – Śpij dobrze, ciociu.
- Ti też. Wujaśku.
__________________________________________________________
Hej, cześć, czołem :D
Witam Was, niejako z jubileuszowym rozdziałem. W końcu stuknęła nam okrągła liczba :D A poza tym, dzisiaj mija rok od kiedy zaczęłam to "tworzyć". Nie myślałam wtedy, ze się to aż tak bardzo rozwlecze :D Ale spokojnie. Tylko 45 rozdziałów wyjdzie z epilogiem. Może dacie radę wytrzymać :D
Jak zwykle nic sensacyjnego się nie wydarzyło. No może poza tym, że mamy nowych bohaterów. Oj niektórzy nam odegrają ważną rolę w całym tym "arcydziele" . Namieszają nieźle w życiu naszej biednej Karolki. Ale cóż, tacy są już ludzie. Wpadną w nasze życie i wywrócą je do góry nogami. Ale koniec o przyszłości, bo zaraz wszystko zdradzę, a jednak wolałabym choć troszkę ciekawości co do przyszłych rozdziałów w Was zostawić.
Ostatnio marudziłam, że było strasznie nudne, no to mnie teraz zaskoczyłyście i pobiłyście rekord wyświetleń. Nawet nie wiecie ile frajdy to sprawia widząc taką liczbę wejść. To może jak marudzenie na wyświetlenia pomogło, to może jak pomarudzę na komentarze i będzie ich więcej? ;) Piszczcie nawet to, że dotrwałyście do końca rozdziału. Co dodać, kogo rozbudować, a o kim chciałybyście zapomnieć, ze istnieje w świecie Karolki. Co tam Wam przyjdzie do głowy. Dobrze wiecie, że to motywuje nieźle do dalszej pracy ;)
I na koniec, takie male refleksje po konkursie. Kamil jesteś mistrzem. Ja po dwóch konkursach bym pewnie rzuciła wszystko w c*****e, a Ty masz jeszcze siłę użerać się z dziennikarzami, którzy nie obrażając nikogo, ale ostatnio lecą po równi pochylej w dół. I wierze, ze jeszcze nie raz zobaczymy Kamila nie tylko w top10, ale znów z głową uniesioną do góry z "Mazurkiem" na ustach. Ja Wam to mówię! Jeszcze będziemy mieć wszyscy z niego pociechę, a wtedy ten kryzys to będzie tylko historią, o której wszyscy zapomnimy. I tylko takie widoczki jak ten poniżej będziemy pamiętać.
A za dziś gratki dla Stefcia i Dawida. Oby tak dalej panowie, to może miła niespodzianka w Wiśle?
A! I dla tego naszego buloklepy oczywiście tez oklaski. Fajnie się ogląda swojego na podium. Nawet w COCu. Szkoda trochę niedzieli, ale jednak 8 miejsce tez fajne. Powodzenia Bartek w Niemczech. A Wisła, to wiadomo co będzie ;)
Już kończę, te moje monologi ;)