czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział 8


Cholera jasna!!! Idioto, patrz, jak jedziesz!!!
Dureń jeden! Przecież to nie piątek trzynastego, a ja albo się dzisiaj zabiję, albo jakąś kaleką zostanę. Od samego rana pod górkę. Najpierw zaspałam, potem oblałam się kawą i szybko musiałam zmieniać bluzkę. Ale to nie było takie proste. Bo jak na złość wyciągnęłam jedną – brudna, drugą – urwany guzik, a trzecią prawie spaliłam prasując. Na autobus zdążyłam tylko dlatego, że mam prawie pod domem przystanek, a i tak biegłam. Cud, że portfela nie zapomniałam. A teraz jakiś idiota musiał wjechać w największą kałużę, i co?! No i ja oczywiście musiałam stać nad tą kałużą. A jeszcze na dodatek tego wszystkiego, jakby było mało, dzisiaj jest ten dureń Paweł. Dniu, kończ się już, póki się jeszcze dobrze nie zacząłeś.

***

- Cholera jasna!  - Wkurzona rzucam torebkę na podłogę.
- Co się stało? – Magda aż podskakuje za biurkiem na me „piękne” słowa.
- Telefonu nie mam.
- Jak to nie masz? Ukradli ci?
- Nie. W domu zostawiłam. Tak się spieszyłam, że nie wrzuciłam go do torebki i leży sobie na stoliku. – No wiedziałam, że coś zostawię w domu
- Na pewno masz go w domu?
- Na pewno. – Dobrze pamiętam, jak go rzucałam w kuchni na stół, a potem biegłam na gorę zmieniać bluzkę.
- To dobrze – mówi trochę uspokojona Magda. - Mogłabyś porozcinać te kartki? – Podaje mi plik karteczek.
- Jasne.
    5 minut później
- Kurwa mać!
- Co znowu?
- Rozcięłam palca. Kurwa, ale boli. Aaa! – Ja się zabiję. Mówię wam.  Zabije się dzisiaj, jak nic!
- Lecę po apteczkę na recepcję.
- Lepiej dzwoń po trumnę.
- Od rozcięcia palca raczej się nie umiera.
- Ze mną dzisiaj wszystko możliwe.
- Nie przesadzaj. Dobra, lecę, bo mi się zaraz wykrwawisz. – To fakt. Krwawię, jakby mi rękę urwało, a nie tylko rozcięto palec.

***

- Karola, może byś poszła na recepcję. Tam Marcin siedzi, to pokazałby ci te ich wszystkie programy.
- Boisz się, że tu znowu sobie coś zrobię? – Cud, że drugiej herbaty nie wylałam na siebie.
- Nieee. Wszędzie możesz się zabić, ale tu roboty dla ciebie nie ma, a szefowa się kręci, to nie mam jak cię zwolnić.
- Już się na nią natknęłam, jak szłam do łazienki i prawie mnie drzwiami zabiła. – Nie ma co. Wiesia ma siłę, ale ja refleks, i w ostatniej chwili odskoczyłam.
- Może ja cię zaprowadzę? – Po jej minie, widzę, że ze mną jest naprawdę źle i lepiej, żebym dzisiaj już nic nie dotykała.
- Nie, dzięki. Może dojdę tam żywa. - Bo bez przygód to wątpię – za daleko.
- Uważaj na siebie.
- Dzięki – mowię ze skrzywioną miną i wstaje od biurka.
- A czemu ty tak dziwnie idziesz? – Pyta, gdy łapię już za klamkę. Na szczęście jej nie urwałam. Kolejny cud, można powiedzieć.
- Buty mnie obtarły. – Jeszcze jakby były nowe, to bym zrozumiała, ale nie stare, które powinnam już wyrzucić do kosza. Ale cóż, dzisiaj wszystkie plagi egipskie na mnie spadają.
- Matko kochana! Dziewczyno, ty na serio dzisiaj żywa stąd nie wyjdziesz.
- Niestety na to wychodzi. – Wychodzę z gabinetu i trzymając się ściany idę na recepcję. Trzeba się asekurować, tym bardziej, że muszę po schodach zejść.

***

- Popierdoliło cię do reszty?! Nie widzisz, że idę z zamówieniem!  – Jak ja kocham ten jego drący się na mnie głos. Bosko po prostu. Tego mi trzeba było dzisiaj. Czuję, że żyję normalnie.
- Kurwa, to ty patrz jak leziesz, a nie drzesz ryja na mnie! – Co?! Myślałeś, że się nie odezwę? No to się mylisz, skarbie.
- Patrz, co żeś narobiła! Ślepoto! – Niemal zrywa z siebie koszulę ubrudzoną w cieście, które miał gamoń podać klientowi. Moja wina, że nie patrzy pod nogi i wpada na ludzi?
- Szkoda, że to nie była zupa jełopie. Wtedy, to nawet to, że miażdżysz mi stopy, nie przeszkodziłoby mi z cieszenia się tym pięknym widokiem – mówię spokojnie, ale stanowczo. Nie będę się przecież darła na bałwana. Żeby mnie potem gardo bolało?! Niedoczekanie jego.
- Jaka bezczelna! Paniusia sobie przyjechała i myśli, że jej tu będą usługiwać. Niedoczekanie twoje!
- Taki niby mądry jesteś, bufonie?
- Coś ty powiedziała?
- To co słyszałeś! Bufonie zasrany! Myślisz, że co? Że jak przyjechałam na staż, to jestem żółtodziobem, i nie wiem co się dzieje z ludźmi, którzy przychodzą na praktyki do hoteli? No to się mylisz, koteczku. Uświadomię cię…
- Dziecinko! Nie będziesz mnie uświadamiać.
- Debilu, nie wiesz, że się nie przerywa? Z resztą, u ciebie poziom kultury mniejszy niż u świni, więc czego się spodziewać. A więc uświadomię cię – z naciskiem na uświadomię - że w  technikum byłam na dwumiesięcznym stażu w hotelu. I wiem, co wy z ludźmi robicie. Kelnery pieprzone! Jak dziewczyna przyjdzie, to wy tylko żeby jej dokuczyć, dogryźć! Robicie z nas sobie obiekt śmiechów, chichów i kpin. I patrzycie tylko na to, jak nas wykorzystać. Najgorsze roboty wymyślacie. Co? Zdziwko? Nie każdy ma poziom inteligencji równy zero. – Ha, ha zatkało go. Znowu punkt dla mnie. Jupiii! – Romuś -  zwracam się do kucharza – mogę obiadek?
- Oczywiście.
- A ty się lepiej przebierz, i większego wstydu nie rób. Aaa, i pamiętaj, że umowę masz do końca sierpnia, a Magda mówiła, że jeszcze nie wie, czy ci ją przedłużać. Więc uważaj, złociutki, na to co robisz. – Uuuu. Teraz to mam przechlapane u szanownego pana Pawełka. Nawet słowem się nie odezwie. A ja tak uwielbiam z nim rozmawiać.
- Proszę bardzo. Smacznego, Karolinko. – Odbieram talerz, od kucharza. I co? Da się normalnie, jak ludzie pracować? Da się. Tylko troszkę chęci potrzeba.

***

- A słyszałaś to… - Marcin opowiada mi kolejny dowcip o Jasiu. Tak, tak, uczy mnie tych programów.
- Dobre. Uwielbiam Jasia. A wiesz za co podziwia się blondynki?
- Za co?
- Za wytrwałość - tyle lat szukają rozumu, i dalej nie mogą go znaleźć.
- Też dobre. – Nasze śmiechy chyba na całym hotelu słychać. Zaraz pani Wiesia przybędzie i dostanie nam się po głowie.
- Do widzenia szanownej pani. – Tak mnie Paweł tym zaskoczył, że oplułam się sokiem i cała bluzka oczywiście brudna. 
- Do widzenia.
- Na razie, Marcin.
- Cześć, cześć. Ej – Marcin zwraca się do mnie – co on tak do ciebie oficjalnie?
- Na odcisk mu chyba wcześniej nadepnęłam i teraz woli mi nie wchodzić pod nos.
- Aż taka groźna jesteś? Mam się bać? – Patrzy na mnie niepewnie. Spokojnie. Na razie mi nie wadzisz.
- Raczej nie. Fajny z ciebie człowiek, takich z reguły nie gryzę.
- Czyli raczej jestem bezpieczny. To dobrze. Co robisz jutro wieczorem?
- Nie wiem. Pewnie herbatka i książka.
- A nie miałabyś ochoty na jakiś wypad? Do baru czy coś?
- Czy coś? – A czemu nie. Bawimy się. Samą pracą nie dociągnę tu do października. A książka poczeka kolejny wieczór.

***

A jednak przeżyłam. I nawet wielką kaleką nie zostałam. Cuda jednak się zdarzają. Mam kolejny dowód na to. Co prawda, jak przechodziłam przez ulicę, prawie pod domem, by mnie samochód potrącił, ale co tam.  Tak więc, oprócz obtartych stóp i rozciętego palucha, który wciąż cholerni boli, jestem w pełni zdrowia. I nawet z super humorem. Wreszcie temu psychopacie, skończonemu idiocie i jakby można byłoby go jeszcze nazwać, wygarnęłam wszystko, co mi na sercu leżało. Jakieś pozytywy dziś. A i jeszcze się umówiłam z Marcinem. Bardzo fajny z niego chłopak. Inteligentny, zabawny i zabójczo przystojny. A i najważniejsze! Nie ma na imię Paweł. Tylko, kurde, w co ja się ubiorę? Tak, tak. Największy problem kobiety. Pełna szafa – no dobra, nie taka pełna, wszystkich maneli nie zwoziłam z domu – ale i tak nie ma w co się ubrać. Być kobietą, być kobietą - marzę ciągle będąc dzieckiem, być kobietą, bo kobiety są występne i zdradzieckie... I jeszcze na śpiewanie mnie naszło. Co te góry robią z człowiekiem, to ja nie mam zielonego pojęcia.

____________________________________________________________

Hej, cześć, czołem!

No to mamy "piękne" spotkanie Karolki i Pawełka. Żeby nudno im tam nie było. Koledzy z pracy jak się patrzy. Nic tylko pozazdrościć. Ale na pechowy (szczęśliwy to raczej on nie był) dzień miły akcent na koniec :) Żeby tylko nam się Bartuś nie obraził ;P

Nie gniewajcie się, że do Was znowu nie zaglądam, ale masa spraw na głowie. Jak nie studniówka, to egzaminy zawodowe, próbna matura i tak w kółko. Ferie niby mam no to choróbsko dopadło. Echhh nic tylko wyjechać w Bieszczady :D

A już jutro wielkie święto skoków. Szczerze mówiąc to nie wiem czy czekałam na coś bardziej w tym sezonie jak na Zakopane. Będzie dobrze. Ja Wam to mówię. Bartuś zdobędzie punkciki wreszcie, Kamil i spółka pokażą wreszcie swoją wielką moc i będziemy się znów razem cieszyć jak za dawnych lat :D Zobaczycie! Trzymamy od jutra mocno kciuki za całą dwunastkę naszych orzełków, dmuchamy pod narty na kanapie w domu lub na skoczni (za rok jestem tam z Wami) a potem świętujemy :D 


Do zobaczyska. Mam nadzieje ze niedługo :* 

Zobaczyłam ten gif i musiałam :D 



poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział 7

Po osiemnastej. Może by człowiek coś wreszcie zjadł? Ech. Trzeba się przemaszerować do kuchni i zrobić jakieś kanapeczki.
- I jak pierwszy dzień w pracy? Opowiadaj. – O. Pani Zosia, znaczy się babcia, bo tak kazała na siebie mówić, siedzi też w kuchni i popija herbatkę. Tak to jest z babciami. Widzą cię i już wszystko chcą wiedzieć. Robią herbatę, podają ciastka i każą ci siadać i bajki powiadać. Ale to fajnie tak opowiedzieć komuś, swoje przeżycia po pierwszym dniu pracy.
No cóż babciu gdyby nie taki jeden „uroczy” mężczyzna, z którym jestem na ścieżce wojennej od samego „dzień dobry” byłoby chyba idealnie. Ale niech palant spada na drzewo liście pompować. A praca? Praca jak praca. Za biureczkiem, w papierkach, o to chyba chodziło. Obsługa - oprócz zacnego kelnerzyny - wydaje się miła. A budynek? Bajka. Wchodzisz i czujesz się jak w domu. Tak przytulnie, tak ciepło. No cudownie po prostu. Fajnie będzie.
- Co ty się tak tym telefonem bawisz? – Oj, nie uszło to uwadze seniorki. Wiem, kultury brak, a na Bartka się drę. Ale cóż, nawet kolacyjki nie potrafię sobie zrobić, i co chwila sprawdzam telefon, czy nie mam żadnego smsa od niego.
- Bartek miał dzwonić jak mu poszło na uczelni, ale na razie cisza. Napisał tylko smsa, że jest już w Katowicach, a rano był nieźle zdenerwowany.
- Widziałaś się z nim dzisiaj?
- Tak. Akurat pod skocznię przyszłam, a on się pakował i odjeżdżał.
- No to jak cię zobaczył, to pewnie dobrze mu poszło.
- A co ja mam wspólnego z jego egzaminami? – Babciu, co ty mi tu insynuujesz?
- Zajęłaś mu głowę przez chwilę czymś innym.
- Właśnie źle zrobiłam, bo zamiast go wesprzeć, czy coś, to ja się z nim droczyłam. On wie, że ja żartowałam, ale teraz mi głupio za to co było przedpołudniem.
- Pokłóciliście się?
- Nie. Tylko ja się wygłupiałam, a on taki spięty. A sama dopiero co przez to samo przechodziłam.
- On wie, że się wygłupiałaś w dobrej wierze. Że nie chciałaś mu przykrości zrobić, lecz przeciwnie. Na pewno czuje twoje wsparcie.
- Mam nadzieje, że czuje i korzysta z niego. Niech zaliczy to i weźmie się za ta magisterkę. I niech się wymądrza, że on ma już tego licencjata, a ja nie.
- W żartach to może i coś wspomni, ale wiesz, że on naprawdę tak nie będzie myślał.
- Wiem, wiem. Szalone stworzenie.
- Dobrze, że cię ma. Ta jego była to podobno niezła kombinatorka była. Jak tu Ala, jego babcia przychodziła, i się na nią żaliła. Jak nie tu, to tu. Jak nie z tym, to z tamtym. Nie lubiłam jej. A ty taka spokojna, ułożona, inteligentna. Pasujecie do siebie z Bartkiem. – Po ostatnim zdaniu aż mi nóż wypad z ręki. Ktoś głodny przyjdzie, jakby to mój brat skomentował.
- Że co??!!
- No co?? Przecież widzę, jak na siebie patrzycie. - Stoję przy stole i nie mogę wyjść z zaskoczenia słów, jakie słyszę od babci.
- Normalnie. Po przyjacielsku.
- Wy się oszukujcie, ale ja i tak swoje wiem.
- My się nawet tygodnia nie znamy przecież. Nawet nie ma co mówić o przyjaźni po dwóch, czy trzech spotkaniach.
- Przyjaźni może i nie, ale jak się spotykają dwie osoby dla siebie przeznaczone, to od razu widać. Ty słuchaj babki po siedemdziesiątce, która czworo własnych dzieci ożeniła i już wnuki w kolejce czekają. Wspomnisz moje słowa. Zobaczysz.
- Pogadamy pod koniec września, babciu. I wtedy zobaczymy co z twoich przepowiedni wyszło. – Oj, babciu, babciu. Ja tu do pracy przyjechałam, a nie na romanse. A poza tym ja i Kłusek? No raczej na pewno nie w tej rzeczywistości.

***

Miałam się wziąć za siebie. Miałam się zdrowo odżywiać. Miałam nie jeść po osiemnastej, a tu dwudziesta, a ja frytki smażę, bo się nam z Agą umyśliło. A potem będę płakać, że kiecka na wesele kupiona, a się w nią nie mieszczę, bo brzuch urósł. Nie mówiąc już o jakiś wypadach na zalew czy basem. Jak się pokazać w bikini z takim bębnem? No, jak?!
- Karola!!! Telefon!!! – w kuchni słyszę darcie Agnieszki z salonu.
- Aga, odbierzesz?!! Dzięki!! - Też miał ktoś talent dzwonić akurat wtedy, jak jedzonko na talerz kładę.
- Tak, słucham.
- Agniecha? Myślałem, że do Karoliny dzwonię.
- No, bo do niej dzwonisz, ale nie mogła odebrać. Zaraz przyjdzie.
- Jak jej w czymś przeszkodziłem to powiedz, że zadzwonię później.
- Nie. Za chwilkę przyjdzie. A ty wiesz, jak ona ma cię w telefonie zapisanego?
- Jak? Przystojniak? Ciacho?
- Ha, ha, ha!!! Chciałoby się, buloklepie! – Czemu ona się tak drze, że ją w całym domu słychać?
- O nie!!! Ja jej pokażę. Dawaj mi ją! – Aga oddaje mi telefon, niczym na rozkaz króla.
- Smażyłam ci te frytki, co rano sobie zamówiłeś.
- Tylko zostaw mi chociaż jedną.
- No nie wiem, czy zasłużyłeś.
- Zasłużyłem – mówi z wielką dumą w głosie.
- Skąd pewność?
- Wszystko zaliczone na piąteczki, to chyba jakaś nagroda się należy.
- Ooo! No to brawo. Gratulacje, kujonie.
- Nie jestem kujonem, nie to, co niektórzy,  ale dzięki. Udało się.
- No, to łap jedną, malutka fryteczkę w nagrodę.
- Tylko jedną? I to małą?
- Ktoś jest zawiedziony?
- Ty to chyba na diecie jesteś, co nie?
- Yyy, nieee. – Już sobie wyobrażam ten jego uciekający wzrok, gdy próbuje kłamać.
- Na pewno?
- Na sto procent.
- To trochę postu nie zaszkodzi. – Uwielbiam się z nim droczyć. No, kocham to po prostu.
- Kobieto, co ty ćpasz?? – Górskie powietrze.
- Nic.
- Taa, jasne. Tak se tłumacz.
- Nie wierzysz mi?
- Ani trochę. – Ojejeju, pan Kłusek dosyć buloklep to i niedowiarek.
- A to nie. Nie musisz.
- Karolcia, nie denerwuj się.
- To nie mów do mnie Karolcia! - Błagam was ludzie moi kochani. Karolinka, Kalinka, Kala, nawet Karo zniosę, ale nie Karolcia! Kojarzy mi się to z ta okropną książką z podstawówki. Bo jak można wierzyć, że niebieski koralik może spełnić wszystkie zachcianki. I jeszcze mała dziewczynka powie, żeby spełniły się marzenia wszystkich ludzi?! Nie na tej planecie. Za dużo w rodzinie rozwydrzonych bachorów w takim wieku, żebym nie wiedziała jak się zachowują dziesięciolatkowie.
- Przeprasza … Karolciu. - Zabić to mało! A Aga patrzy na mnie i się śmieje z tego buraka na mojej twarzy.
- Yyyh!!!
- A tak w ogóle, to Aga cię wydała.
- Te zet en??
- Powiedziała, jak masz mnie w telefonie zapisanego. - Tylko mi tu proszę nie fochać panie Kłusek! Nie rób z siebie księżniczki kujonie.
- A to małpa zielona!
- Czy ty nie wierzysz w moje umiejętności?
- Oczywiście, że wierzę. Tak samo w twoje jak i we wszystkich innych.
- To czemu masz mnie tak niewdzięcznie zapisanego?
- Bo mi się myliłeś z innymi Bartkami, a na Ka mam za dużo osób. Ale buloklep tak fajnie brzmi.
- Czy ja wiem, czy fajnie. – Czy pan grymasi, panie Kłusek?
- Fajnie, fajnie. Uwierz mi. I jeszcze uśmieszek na końcu.
- No to jak uśmieszek jest to może być.
- Uff. Kamień z serca. Myślałam, że będę musiała coś innego wykombinować. – I tak bym nie zmieniła, ale to szczegół.
- No wiesz może być ciacho, słodziak, przystojniak i wiele innych.
- Hahaha!!! Ciacho!!! Boziu. Ty siebie słyszałeś? Ciacho, przystojniak, może najprzystojniejszy pod słońcem?
- Ooo, to byłoby najlepsze.
- Chyba ci się móżdżek dzisiaj przegrzał.
- Chyba tobie, od tego naszego, górskiego słońca.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne.
- Bardzo, baaaardzo śmieszne. O której jutro kończysz?
- O siedemnastej. A co?
- A moglibyśmy się jutro spotkać? – Randewu, jak to mówiła moja przyjaciółka z technikum?
- Okej. Gdzie i o której?
- O osiemnastej na samym dole Krupówek? Pasuje?
- Oczywiście, że pasuje.
- No to do zobaczenia jutro. Śpij dobrze, wariatko.
- A ty, buloklepie, wracaj ostrożnie. Do jutra. Pa, pa. – Odkładam telefon na stolik i wracam do kuchni, udając, że nie widzę spojrzenia pani Zosi mówiącego więcej niż tysiąc słów. Niech ona nie próbuje mnie z nim zeswatać. Oj nie, nie, nie. Nie zamierzam wkręcać się w żadne letnie, wakacyjne romansiki. To nie dla mnie, a tym bardziej, po ostatnich przejściach z szanownym panem P. Kurde, no! Prześladuje mnie to imię!

***

No i jestem. Punkt osiemnasta. Sam koniuszek Krupówek, a tego nielota nie widzę. No ładnie, dosyć skoczek marny, to jeszcze się spóźnia.
- Cześć, kwiatuszku. – Wita się ze mną Bartek, który zachodzi mnie od tyłu.
- Czeeeść. – Mówię niepewnie i dotykam dłonią jego czoła. – Eee. Gorączki nie masz.
- Zdrowy jak ryba jestem.
- Chyba tylko fizycznie, bo nie na umyśle.
- Na umyśle też w pełni zdrowia.
- Buhahaha. I co jeszcze? - Chyba mój powątpiewający wzrok nie robi na nim żadnego wrażenia.
- Taa jasne chciałoby się… buloklepie. – Wystawiam mu język.
- Oj, kwiatuszku, kwiatuszku - kręci przecząco głową. O co ci chodzi, Kłusku?
- No co? – mówię to tak niewinnie, niczym trzyletnie dziecko.
- Grabisz sobie, oj, grabisz. – Boże! Jaki on ma zarąbisty uśmiech.
Że nigdy tego w telewizji nie widziałam. Ale jak miałam niby to widzieć, skoro on nigdy nie miał powodów do uśmiechu przed kamerami. Nie moja wina, że z Kontynentala rzadko jest jakiś stream, a w pucharze jak już się pojawi, to szkoda gadać.
- I co mi zrobisz?
- Uduszę! A potem wyssam twoją krew. – Łooo! Jaka powaga. Już się boję i uciekam, gdzie chili czy co tam rośnie.
- Ha, ha, ha. Boję się. I to bardzo.
- Bój się, bój.
- Dobra, uspokój się. – Próbuję go ogarnąć, żeby mi wstydu nie narobił przed obcymi ludźmi w centrum miasta. Ja tędy do pracy chodzę! Nie chcę, żeby mnie potem wytykali palcami.
- Ja jestem spokojny.
- Tak, tak. Ależ oczywiście. Mam sprawę. Potrzebny mi jest fotograf.
- Po co ci fotograf? – No po co? Hmmm właśnie, po co chodzi się do fotografa, panie Kłusku. Ciekawe pytanie. Zapewne studenci na filozofii, zastanawiają się nad nim, tak samo jak Szekspirowskim „być, albo nie być”.
- Potrzebne mi są zdjęcia do dokumentów.
- Ahaaa. – A czego się spodziewałeś? - Jak ładnie poprosisz, to cię zaprowadzę do niezłego.
- Proooszę.
- No, nie wiem, nie wiem. - Nie kręć tak tą głową, tylko znajdź jakiegoś w miarę dobrego i mnie tam zaprowadź.
- Proszę, proszę, proooszę. – I do tego słodka minka. Na uczelni, każdy chłopak mięknie.
- No dobra, chodź. – No i na Bartoliniego mam już sposób.

***

Wychodzę przed budynek, trzymając w ręku kopertę. Rozglądam się wokół, poszukując mego towarzysza…
- Pokaż. – O, jest. Nie uciekł.
- Pokazywałam jak byłam mała. Teraz to się wstydzę. – Chowam je szybko do torebki, żeby temu pajacowi, nie przyszło do głowy mi ich zabierać.
- Ej, no. Przyprowadziłem cię do najlepszego fotografa w Zakopcu, więc…
- Więc bardzo ci za to dziękuję. Niech ci to Bóg w dzieciach wynagrodzi, a teraz choć na jaką herbatę czy coś.
- Kawę.
- Kawa jest nie dobra.
- Nie znasz się. - Nie zamierzam się z tobą teraz kłócić. Za dużo ludzi. Oszczędźmy sobie ten jeden przypał, co?
-A tak w ogóle - mówię, gdy już weszliśmy do jednej z kawiarenek na deptaku Zakopanego -  to bardzo fajny z facet, z tego fotografa. Szkoda tylko, że żonaty.
- I dzieciaty. – Musiałeś? Bartusiu, niektórych rzeczy nie mówi się tak od razu kobiecie.
- A to rezygnuję. Nie zabiorę dzieciom ojca.
- Cóż za dobroć z pani strony. Normalnie serce ze szczerego złota.
- Oczywiście, że tak. Śmiesz w to wątpić?
- Ależ skąd, madame. Gdzieżbym mógł.
- No. I to mi się podoba.
- Wariatka.
- Buloklep.
- Wariatka! – Zaczynamy się przekrzykiwać kiedy to podchodzi do nas kelnerka z naszym zamówieniem. Jaki wstyd. Więcej nie ma co się pokazywać w tym lokalu.
- Buloklep!
- Wariatka!!
- Buloklep!!
- Wariatka!!!
- Buloklepie, ogarnij się już. Nie rób wstydu sobie i mi przy okazji. Tu normalni ludzie też są. - Bartek rozgląda się po wnętrzu pomieszczenia, i chyba dopiero teraz zauważa, że oprócz nas są tu jacyś ludzie.
- No, dobrze… wariatko!
- O Boziu. Błagam zabierz  go jak najdalej ode mnie.
- Nie no, już się ogarniam. – Bo uwierzę.
- No, mam nadzieję.
- W ogóle to mam do ciebie interes.
- Ooo. Jaki? – Mam nadzieję, że zysk będzie duży dla mnie. Wiesz, ekonomistką jestem, a to takie jakby zboczenie zawodowe.
- W przyszłą sobotę Krzyski robią taką imprezkę imieninową.
- Krzyśki??
- No Leja, Biegun i Miętus. – A no tak. Nasze kadry silnie wspierane przez Krzysztofów przecież.
- Normalnie połowa kadry.
- No tak wyszło.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- No, bo pomyślałem…
- Czekaj. Jeśli chodzi o prezent, to ja ci nie pomogę, bo ja się na takich rzeczach kompletnie nie znam. - Tak, przyznaję. Mój gust w dobieraniu prezentów jest niemal równy zeru.
- Nie. Nie o to chodzi. - Można niby odsapnąć, ale?  Co on kombinuje?
- To o co?
- Bo pomyślałam, że mogłabyś tam ze mną pójść.
- Ja??!! – Aż się krztuszę tą herbatą.
- No, ty. Bo kurczę, wszyscy będą z dziewczynami. A niby pełno kumpli, ale jak oni przyjdą ze swoimi kobitkami, a ty jesteś sam, to nie za fajnie jest. I pomyślałem o tobie. No zgódź się.
- Rozumiem cię, ale ja nie mogę z tobą iść.
- Dlaczego?
- Przecież ja tam nikogo nie znam. A w szczególności solenizantów.
- Biegunkę wczoraj poznałaś.
- No, to jednego. A reszta? A goście? Przecież tam pewnie będzie połowa polskich skoczków. - Jak nie cała znając życie, tym bardziej, że każdy w innej kadrze w tym sezonie.
- A ty przecież o nich tyle wiesz, że sami pewnie nie wiedzą o jakichś szczegółach ze swojego życia, które ty znasz. - Nie no, aż tak zdesperowana, to ja nie jestem i nie siedzę na Wikipedii i nie studiuję waszej biografii.
- Bartek, przepraszam, ale nie mogę.
- Ale dlaczego? Chłopaków możesz poznać na skoczni, jak wpadniesz kiedyś. A poza tym Olka znasz, Kubę też. Dziewczyny z nimi przyjdą. A pozostałych możesz poznać tam.
- Tylko ja tam się do was nie nadaję. – Pierwsza Brygada Lotnictwa Polskiego i ja na jednej imprezie? Ta, jasne, żebym sobie jakiegoś przypału – jak to zwykle ja – narobiła przed nimi? Przecież ja tam będę jak piąte koło u wozu.
- Bo co?
- Bo ja się nie nadaję do waszego towarzystwa. Pogadać z jednym, czy dwoma to okej, ale impreza z czołówką polskich skoczków, przez których moje serce jest już bardzo słabe, to całkiem co innego. Ja się tam psychicznie nie nadaję! A imieniny to raczej taka bardziej prywatna impreza, gdzie przychodzą przyjaciele, a nie jacyś obcy.
- Nie mów „nie”. - Nie próbuj nawet mnie przekonywać. Podobno jestem uparta jak stado osłów. - Proszę, przemyśl to jeszcze raz na spokojnie w domu. – Tylko mnie nie błagaj na kolanach.
- Dobrze. Ale zdania raczej nie zmienię.
- Ale obiecaj, że przemyślisz to jeszcze.
- Obiecuję. – Dasz mi już z tym święty spokój?
- Dziękuję. A teraz pokaż te zdjęcia.
- Coś Ty się znowu tak tych zdjęć uczepił?
- Nie.
- No, daj je.
- Nie.
- Proooszę. - Dla świętego spokoju wzdycham tylko sobie pod nosem i podaję mu te zdjęcia. Jeszcze, jakby to były jakieś szczególne, a nie zwykłe jak do dowodu. Co tu niby podziwiać?
- Ooo. Nieźle wyszły. Mówiłem, że to najlepszy fotograf w mieście. – Tak, przechwalaj się tym dalej.
- Myślałam, że powiesz, że fajnie wyszły, bo świetna modelka.
- Powiedzmy.
- Buloklepie!
- Słucham, wariatko.
- Nie drocz się.
- Bo co?
- Bo będzie z tobą źle.
- Nie boję się. – Taki pewny siebie jesteś? - Mam czarny pas karate, to mi nic nie zrobisz. – Taa jasne, od razu czarny. Chyba w snach.
- Będziesz bił kobietę?
- W obronie koniecznej.
- Czyli to będzie moja wina?
- Tak. - Jak zwykle. Wszytko co złe to zgonić na Karolinę. A co? Nie można? Ależ oczywiście, że można.
- Wyjdź!
- Okej. Ale wezmę sobie jedno twoje zdjęcie. - Wyjmuje jedno z koperty i chowa do portfela,
- Po co?
- Na pamiątkę po tobie.
- Zbierasz zdjęcia swoich ofiar?
- Właśnie zaczynam to robić. Jesteś pierwsza. - Ooo. Co za zaszczyt mnie spotkał. Pierwsza ofiara Bartłomieja K. Seryjnego mordercy.
- Miałeś się ogarnąć! – Pokazać się z nim publicznie to jakaś teksańska masakra piłą mechaniczną!
- A nie jestem ogarnięty? – Pytanie, czy ty kiedykolwiek byłeś ogarnięty. Jeśli byłoby inaczej, zapewne byłoby o tym słychać w skocznym świecie, ale takie informacje mnie nie doszły, a po kilkudniowej znajomości widzę, że to niemożliwe.
- Nie.
- A teraz? – Przeczesuje włosy palcami. Tak, na pewno ci to pomoże.
- Dosyć buloklepa to jeszcze idiota.
- Teraz to uraziłaś moja dumę. Wychodzę. Do widzenia. – Bartek wstaje od stolika, z głową dumnie uniesioną do góry.
- Zostań i dopij tę kawę.
- W sumie to jest dobra i szkoda ją zostawić.
- No widzisz.
- Ale co?
- Boże widzisz i nie grzmisz. – Nie! Ja już nie mam do niego sił. Ja chcę do domu!!!

________________________________________________________________________________

Witam moje Panie w ten mroźny wieczorek. U mnie -17 rano. Kuusamo się włączyło, czy co? :D  Dobrze, że czapusia kupiona :P 

Nieskromnie powiem, że to jeden z rozdziałów, który mi się najbardziej podoba. Dużo buloklepy (Ja i tak wierzę, że on w końcu przeskoczy pewien próg, i tak jak latem w Wiśle, będzie sprawiał nam mile niespodzianki. Zobaczycie, co pokaże za 3 tygodnie w Zako. I skończy się buloklepa). Mam nadzieję, że i Wam się spodoba.

Dzięki wielkie za wszystkie komentarze. Dużo fajniej wstawia się kolejne rozdziały wiedząc, że ktoś to czyta. I chyba Wam się nudziło przez te święta, bo ostatni rozdział ma tyle wyświetleń, co niemal wszystkie wcześniejsze razem. Az mnie zszokowała ta liczba :D

Trzymajcie się cieplutko. Całuski :***