sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 3

Promienne słońca wpadające przez okno tak mocno ogrzewały moją twarz, że w końcu się obudziłam. Ach kiedy ja tak ostatnio dobrze spałam? Już nie pamiętam. Ciekawe która godzina. Pewnie już koło południa. Sięgam po zegarek a tam siedem po ósmej. Nie wierzę. Tak wcześnie?! Pewnie się popsuł. Biorę  telefon a tam ósma zero osiem. O matko jakim cudem po tak ciężkim dniu śpiąc tylko osiem godzin jestem wypoczęta?? Co te góry robią z człowiekiem.

***
- Dzień dobry kochanie. Już wstałaś ?
- Dzień dobry. Też się dziwię jakim cudem już jestem na nogach. Normalnie bym spała cały dzień pewnie.
- Też tak sądziłam. Ale  mam nadzieję, że się wyspałaś.
- Tak i to bardzo. Już dawno tak dobrze mi się nie spało.
- To cieszę się bardzo. Kawy herbaty ?
- Herbatę poproszę.

***
Ach wreszcie się uporałam z tym wszystkim. Hmm ciekawe jak długo przetrwa ten porządek w tych szafkach. Jakieś dwa tygodnie? A potem ułożę to po miesiącu? A tam nie ważne. Teraz mam ciekawsze rzeczy do roboty. Ruszam na podbój Buczkowic. Buczkowice, Buczkowice … Kurde już to gdzieś słyszałam, ale z czym się to jadło to nie pamiętam.
- Dzień dobry – w kuchni siedzi jakaś pani.
- Dzień dobry – odpowiada oczywiście z uśmiechem.
- Pani Zosiu ja idę się przejść. Myślę, że do wieczora wrócę.
- Dobrze kochanie. W razie czego dzwoń. Miłego spaceru.
- Dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia.

***
Siedzę sobie na jakiejś polance. Za mną las, przede mną dolina, a w niej  jakaś malutka wioska a daleko za nią piękne Tatry. Patrzę tak sobie na nie i uśmiecham się. Jestem tu . Wreszcie tu jestem. Tu gdzie chciałam być od dziecka. A więc marzenia się spełniają …
- Przepraszam. Nie będę przeszkadzał jak usiądę obok ?
- Nie, nie. Siadaj. – uśmiecham się
- Dzięki. – odwzajemnia delikatnie uśmiech i siada obok w milczeniu.
Pewnie też nad czymś rozmyśla. No właśnie marzenia się spełniają i to nawet dwa na raz. Udało mi się zamieszkać w górach. W typowo góralskiej chatce. Tylko to akurat wyobrażałam sobie inaczej. Miałam być ja i on. Mój ukochany facet. Mieliśmy sobie mieszkać we dwójkę i wieść spokojne, beztroskę życie w u podnóża Tatr.  Tylko ten ukochany facet mnie olał – łzy płyną mi po policzku. Miał być tu ze mną, a go nie ma. Nie ma go już prawie miesiąc. Niby to długo, ale …
„Raj którego nocą pragniesz
tak, jak ja „
-szukam telefonu
„To niebo, to raj
Dalej, dalej proszę leć, proszę gnaj!
Raj którego nocą prag….”
- Tak słucham – słyszę głos tego chłopaka.
-  Nie. Nie! Zrozum to wreszcie, że nie!!! – rozłącza się.
- Przepraszam – kieruje wzrok na mnie.
- Nie ma za co. – próbuję się uśmiechnąć, ale ciężko mi to wychodzi. Chyba w ogóle nie wychodzi.
- Coś się stało? – aż tak to widać ??
- Nie. – coraz lepiej z moim udawanym uśmiechem
- Na pewno? Może mogę w czymś pomóc?
- To miłe, ale nie, dziękuję. Nie trzeba.
- W razie czego jestem obok.
- Dzięki.
Wycieram łzy spływające po policzku w mokrą już chusteczkę. Biorę butelkę w dłonie.
- Nie chcę się wtrącać, ale topić smutki w alkoholu to nie najlepszy pomysł. Wiem to po sobie.
- Ooo, to w wasze Tymbarki – pokazuję mu butelkę – są z procentami ?
- Sorry myślałem, że to coś mocniejszego. Masz – podaje mi chusteczki- I już milczę jak grób.
- Dzięki, ale na razie Ci ich nie oddam. – uśmiecham się i milknę. - Myślałam, że się już wypłakałam, ale jednak się myliłam. – on patrzy na mnie i nic nie mówi – Miałam chłopaka. Pawła. Inteligentny, zabawny, romantyczny, wysoki i o powalającym uśmiechu. Był kochany. Idealny. Trzy lata starszy ode mnie. Chodziliśmy ze sobą już prawie dwa. Kochałam go i ufałam mu bezgranicznie. Ale jakoś na początku wiosny mieliśmy kryzys. Zaczęliśmy się kłócić o byle co. Potem nie odzywaliśmy się przez kilka dni. Ale to trwało jakiś miesiąc, może półtorej. A potem wszystko wróciło do normy. Znów czarował mnie tym swoim uśmiechem. Znów nie mogliśmy się nagadać. Znów nie mogliśmy się rozstać. Cały mój świat zaczynał i kończył się na nim. Zapewniał, że mnie kocha, zawsze. I wtedy gdy się śmieje, i wtedy gdy płaczę a nawet gdy rzucam w niego czymś ciężkim. Obiecywał, że zawsze będziemy razem. Wierzyłam mu we wszystko. Wyobrażałam sobie, że kiedyś staniemy razem przed ołtarzem. Ja w pięknej, białej, długiej sukni ślubnej. On w czarnym garniturze, białej koszuli i w muszę. Wiem, wiem. Głupie babskie marzenia. Ale tak bardzo chciałam, żeby to kiedyś się wydarzyło. Tak bardzo go kochałam. A raczej wydawało mi się, że go kocham. Miesiąc temu dowiedziałam się, że moja bardzo dobra koleżanka jest w ciąży. I gdy powiedziałam o tym Pawłowi, on dziwnie na to zareagował.  Zamilkł, a potem nagle wyszedł mówiąc, że ma jakąś ważna sprawę do załatwienia. Wrócił po godzinie i powiedział, że musi mi coś ważnego powiedzieć, i żebym usiadła. Usiadłam, a on powiedział, że … - rozpłakałam się na dobre - …że Sylwia jest z nim w ciąży. Prawie spadłam z krzesła. Myślałam, że to jakiś idiotyczny żart. Ale nie kurwa to nie był żart!  Zapytałam ile, a on, że trzy miesiące. No kurwa trzy miesiące życia w kłamstwie! Bycie oszukiwanym przez najbliższą Ci osobę. Kochałam go i ufałam. To ja miałam być matką jego dzieci, a nie ta suka!!! Jak oni mogli!!! Cholera jasna no jak ??!! Trzy miesiące!!! Jak oni do cholery to robili, że ja nic nie zauważyłam?? Byłam idiotka zaślepiona miłością. A on też niby taki zakochany, ojejujeju. Co on to by dla mnie nie zrobił. Oj jaka ja to najcudowniejsza dziewczyna na świecie. Kurwa tak mi słodził, żeby tylko ukryć ten ich romans. Dlaczego nie powiedzieli mi tego wcześniej?? Dlaczego to kurwa ukrywali i robili ze mnie debila ??!! I ile by to jeszcze ukrywali ?? cholera …
- Ciii. Nie płacz – przytula mnie- Proszę nie płacz już. Nie warto dla takiego skurwysyna. – taa łatwo Ci gadać – Wiem, że myślisz , że łatwo mi gadać, ale taka jest prawda. Nie ma co płakać za takimi.
- Ale to tak strasznie boli. A czas nie leczy ran…
- Tylko je delikatnie skleja. – uciszam się a on ciągle mnie trzyma głaszcząc po plecach. Milczymy tak przez jakiś czas– Odprowadzić cię do domu? Późno już. -
- Nie dzięki. Już i tak dużo dla mnie zrobiłeś. Dziękuję za wysłuchanie.
- Oj tam. Jednego dnia ty kogoś wysłuchasz a drugiego sam możesz tego potrzebować.
- A obcemu czasem łatwiej się wygadać niż komuś znajomemu.
- No czasem. Ale pomogło?
- Tak. I to bardzo. Dzięki wielkie.
- Nie ma za co.
- Jest, jest. Papa. – macham mu ręką i próbuje się uśmiechnąć.
- Papa. – odmachuje i chyba się uśmiecha, ale nie jestem pewna bo przez załzawione oczy nie widzę za dobrze.
- Aaa! Twoje chusteczki.
- Zatrzymaj je. Ale masz ich nie używać.

- Spróbuję. 


________________________________________________________________

Kuusamo to samo no to jedziemy z trojką :D 
Mam prośbę. Jeśli doczytacie ten post do końca zostawcie jakiś ślad, króciótki komentarz, żebym wiedziała, że czytacie, a nie wchodzicie przez pomyłkę ;) 

czwartek, 19 listopada 2015

Rozdział 2

- Przepraszam. Poproszę bilet do kontroli. – Czuję, że ktoś delikatnie szturcha mnie w ramię. Otwieram oczy i widzę mega przystojnego młodego faceta o ślicznym uśmiechu.
- Tak, yyy… już chwileczkę, yyy… Przepraszam zaraz znajdę. – Zaspana grzebię w torebce.
- Spokojne, proszę się nie spieszyć. Poczekam. – mówi łagodnie i z uśmiechem.
- O! Jest. Proszę. – podaję mu i także się uśmiecham. Patrzę na plakietkę „Paweł Nyk – kontroler” Nie no błagam, czy to imię będzie mnie prześladować do końca mych dni ??
- Dziękuję. Życzę udanej podróży. – Znowu się uśmiecha.
- Dziękuję – odpowiadam grzecznie, ale już bez suszenia ząbków.
Niestety mam uprzedzenie do Pawłów. Ten facet z Zakopanego też jest Paweł. Yyyyh!!!! Cały czas pod górkę. 

***

Znów usnęłam. Nie wiem nawet kiedy. Otwieram oczy. Wyglądam przez okno i widzę najcudowniejszy widok pod słońcem – polskie góry. Ach, dojeżdżam do Zakopanego. Marzenia się spełniają. Od tego marzenia zaczynam nowe życie. Z dala od rodziny, znajomych, fałszywych przyjaciół. Jestem całkiem sama w obcym mieście, ale od czegoś trzeba zacząć. A poza tym nie mogę być taka tępa skoro dostałam się na ten staż.

***

Wysiadam na dworcu. Wchodzę do głównej hali i widzę faceta po czterdziestce z tabliczką „UJK Kielce” – ach to zapewne pan Paweł.
 -Dzień dobry. Jestem Karolina z Kielc. Ja z tego stażu.
- Dzień dobry. Jestem Paweł. Zabiorę panią teraz do naszego biura by podpisała pani kilka dokumentów, a potem zawiozę panią do Buczkowic.
- Do Buczkowic ??!! – pytam mocno zdziwiona.
- Tak. Będzie tam pani mieszkać u pani Zofii. Jest to bardzo miła i sympatyczna emerytka, która mieszka z wnuczką.
- Aha. Myślałam, że będę mieszkać w Zakopanem.
- Tak miało być, ale w ostatniej chwili ta osoba zrezygnowała z przyjęcia stażysty. Mam nadzieję, że to nie żaden problem. To tylko jakieś 15, góra 20 minut autobusem do Zakopanego
- Nie, nie. To żaden problem.
- To dobrze. Zapraszam do samochodu. Niech pani odda mi te torby. Pewnie nieźle je pani wypchała. – śmieje się
- Może troszeczkę – również się śmieję.
Idąc za panem Pawłem pisze smsa do mamy:
„Cała i zdrowa melduję swe przybycie do Zakopca. Całuski :*
P.S. Znalazłam głupiego do noszenia toreb”

***

- I to już wszystko. W poniedziałek podpisze pani jeszcze tylko umowę z  hotelem i przejdzie szkolenie BHP, a od wtorku zacznie pani już normalnie pracować.
- W poniedziałek na dziesiątą i mam się zgłosić do pani Magdaleny Skowron, tak ?
- Tak, tak – odpowiada i uśmiecha się przyjacielsko. – Życzę powodzenia. W razie problemów proszę dzwonić. A teraz niech pani odpocznie po podróży i nacieszy się tą słoneczną pogodą, bo od środy zapowiadają deszcz.
- Dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że prognozy się nie sprawdzą i parasolka mi tu w ogóle nie będzie potrzebna. Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia. – odpowiada z uśmiechem.

Wychodzę, a przed drzwiami czeka na mnie mój szofer.
- Możemy jechać? – pyta z uśmiechem. Czy wszystkie Pawły muszą się tak bosko
   uśmiechać ??
- Tak, możemy. – uśmiecham się i wychodzę z budynku.

***
- Jesteśmy na miejscu  – mówi  mój szofer. Wole tak myśleć niż wypowiadać to przeklęte imię. Zatrzymaliśmy się pod piękną niewielką góralską chatką. Przed domem duży ogród z mnóstwem kwiatów. Mamie by się tu spodobało. Wysiadam i głęboko oddycham górskim powietrzem. Ach, co to za zapach.
- Zapraszam. – Otwiera przede mną furtkę, a przed dom wychodzi niska kobieta z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dobry wieczór pani Zosiu.
- Dobry wieczór Pawełku. Dobry wieczór yyy… - wyciąga do mnie rękę.
- Karolina. Dobry wieczór pani – odpowiadam z uśmiechem. Ten uśmiech to tu chyba w genach przechodzi z dziadka na ojca, z ojca na syna. Jeszcze nie widziałam tu człowieka, który w czasie rozmowy by się nie uśmiechnął.
- Wchodźcie do środa. Akurat skończyłam przygotowywać kolację.
- Ja niestety muszę uciekać. Tylko podpisze mi pani odbiór tej młodej i  uciekam do żony.
- Nie ma mowy. Bez herbaty cię nie wypuszczę. – Haha, skąd ja to znam.

***

Pan Paweł szybko wypił herbatę, zrobił te papierki z panią Zosią, przyniósł moje torby i zmył się do domu. W czasie kolacji (mmm palce lizać) ona opowiedziała mi trochę o sobie, o mężu który zginął w wypadku, o czwórce dzieci i wnukach. Ja także opowiedziałam  o sobie, rodzicach, bracie i takie tam pierdoły. Naprawdę fajnie się z nią rozmawia. Jest serdeczna, ciepła. Prawdziwa kochająca babcia.
- No kochanie miło się gawędzi, ale czas na spanie. Jesteś zmęczona po podróży, więc zaraz uśniesz.
- O tak, jednak dało mi dzisiaj w kość. Dziękuje za pyszną kolację i życzę dobranoc.
- Dobranoc, moje dziecko.
Uśmiecham się i wychodzę z kuchni. Ach, miło jest mieć taką babcię obok siebie, choćby nawet i nie własną.

***


Szybki prysznic, mycie zębów i do łóżeczka. Zanim jednak się położyłam, wyjrzałam przez okno. Matko, jak tu cudnie. Te góry, te lasy i chyba nawet widzę Giewont. Zakochałam się!!! Te widoki na zdjęciach to nic w porównaniu z tym co widzi się na własne oczy. Jutro obowiązkowo spacerek po Buczkowicach. Hmm, coś mi mówi ta nazwa, ale nie wiem co. A tam, nie ważne. Od jutra zaczynam nowe życie. Niby w piątki złe początki, ale co tam. Zrywam tą zamazaną kartkę i zapisuję nową czystą, śnieżnobiałą stronę. Teraz tylko i wyłącznie w różowych kolorach. Patrzę na zegarek  - północ. A więc witaj, nowe życie.

piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 1


- Nie, mamo! Dam sobie radę.
- Ale, córciu, zrozum, ja się o ciebie martwię.
- Mamuś, ja wiem, ale jestem przecież dorosła. Mam prawie dwadzieścia trzy lata, został mi ostatni rok studiów, a  wyjeżdżam nie ma drugi koniec świata, tylko do Zakopanego!  – niemal krzyczę na mamę.
- Ja wiem, ale tyle ostatnio przeszłaś, jedziesz na trzy miesiące w obce miejsce. Chociaż ci z tatą torby zawieziemy tam.
- Mamo proszę, nie przypominaj – próbuję powstrzymać łzy. – Gadać jeszcze potrafię i dam sobie radę. A dwie torby to nie tak strasznie wiele.
- Ale do Kielc na dworzec cię zabierzemy i nie marudź.
- Ech, no dobrze.

***

- Pociąg do Zakopanego odjeżdża z peronu drugiego za piętnaście minut.
- No to ja się już zbieram.
- Czekaj. Odprowadzimy cię do pociągu, nie będziesz dźwigać sama tych toreb, bo tam już tak dobrze nie będzie.
- Nie no, ten pan Paweł ma mnie odebrać z dworca, to może mi pomoże, a jak nie to taka bezsilna to ja nie jestem.
Tata stawia torby na ziemi, a ja mam się pożegnać z nimi. Nie lubię tych cyrków. Na szczęście braciszek nie wygłupiał się i nie przyjechał. Całuję mamę w policzek:
- Dobrze, córuś. Trzymaj się. Do zobaczenia we wrześniu.
- No to udanej podroży i zadzwoń jak dojedziesz. – Z tatą przynajmniej tylko uścisk dłoni.
- Dobrze tato. Dziękuję. Trzymajcie się. Papa. – Posyłam im całuska.
Szukam wolnego miejsca w pierwszym przedziale. Jest. Wyglądam przez okno, a rodzice jeszcze stoją. Macham im. Oni odmachują. Mama podchodzi do okna:
- Kochanie obiecaj, że nie już będziesz płakać.
- Mam nadzieję, że z tego powodu wylałam już wszystkie łzy.
Pociąg rusza, mama odsuwa się od torów. A ja stoję w oknie i macham im, aż nie znikną mi z oczu. Siadam na fotelu i uśmiecham się sama do siebie. No dobra śmieję się, ale najbliższy i jedyny współpasażer siedzi na drugim końcu przedziału i jest to jakiś staruszek, więc może i mnie nie słyszy.
Ach, jadę do Zakopanego, gdzie spędzę całe trzy miesiące (nie wliczając kilku dni, gdy wrócę na ślub kuzyna).  Jadę do miejsca, do którego lgnie moje serce od dziecka. Pierwsza, prawdziwa i nieskończona miłość. Może nie tyle do samego miasta, a do Wielkiej Krokwi. Niestety - znanej mi tylko z telewizji. Nigdy nie byłam w górach (nie licząc świętokrzyskich), a tym bardziej nie byłam na skoczni i nie mogłam podziwiać moich kochanych orzełków. Na samą myśl jak to Kamil wygrał pierwszy konkurs właśnie na Krokiewce,a potem został mistrzem świata i olimpijskim, historyczny brąz drużyny kręci mi się w oku łza. Pamiętam, choć przez mgłę Małysza i jego mistrzowskie skoki po medale, wygraną w TCS-ie, KK, tą wspaniałą magiczną Planicę z 2011 r. Przed telewizorem nie raz prawie dostałam zawału przez nich, ale praktycznie tylko dla nich biło moje serce przez te dwadzieścia trzy lata. Przez to prawie ćwierćwiecze marzyłam, by przeżyć te wspaniale emocje pod Wielką Krokwią wraz z trzydziesto tysięczną widownią kibiców. Niestety ani w górach,  ani w Zakopanem, ani tym bardziej na PŚ nigdy nie byłam. Zawsze miałam pod górkę. Albo brak kasy, albo choroba - jak tej zimy, albo inne przyczyny, niezależne ode mnie.  Ale teraz jadę tam na trzymiesięczny staż do jakiegoś biura. Nie wiem jeszcze ani gdzie będę pracować, ani co robić, ani nawet gdzie mieszkać. „Wszystkiego dowiesz się od pana Pawła”-  tak mówiła mi pani profesor, która zajmuje się tymi praktykami.  Hmm, mówiła to z dziwnym naciskiem na słowo „ pana”. Spokojnie pani profesor, przecież pani mnie zna, ja taka łatwa nie jestem, a Pawłów to mam dość na najbliższe sto lat.


                                                                                                                                                  

No to zaczynamy :) 

Cześć Hej Siema


A więc jednak.

Coś mnie podkusiło i stwierdziłam, że jednak opowiadanie które pisze już od dłuższego czasu umieszczę na blogu. Myślałam, że zrobię to dopiero po napisaniu całości, ale kobieta zmienną jest.
Zresztą co to za frajda napisać opowiadanie o tym co się kocha i nikomu nie pokazać (Dominisiu! Tobie i tak bym wszytko pokazała, a Ty z litości do mnie i tak wszytko przeczytasz :D)
Tak więc zapraszam Was do lekturki, czasem ciekawszej, czasem nudniejszej. Raz weselej, raz smutniej. Rozdziały krótsze, dłuższe, jak to w życiu bywa, bo to opowieść przede wszystkim o codzienności.
Tytuł? "Bez tytułu" bo czy każda historia musi mieć tytuł?