Nigdy więcej zrywania
się w środku nocy, by przyjechać z domu do pracy. Dosyć niewygodnie w tym
pociągu, to jeszcze pilnuj się byś przesiadki w Krakowie nie przespała. Nigdy
więcej takich wojaży! Mogłam wrócić normalnie do Zakopanego wieczorem.
Wyspałabym się porządnie w łóżku, a nie teraz usypiała przy biurku. Polak mądry
po szkodzie. Ale cóż córunia stęskniła się za mamusią i tatusiem. Poza tym
poznałam przyszłą szwagierkę, więc nie mogłam tak szybko uciec z rodzinnego
domu, musiałam zostać. Dobrze, że był ten pretekst by jechać po sukienkę, którą
już wcześniej kupiłam na wesele kuzyna. Przecież na wesele Zniszczołów też mogę
w niej iść. Już się w sumie pogodziłam z tym, że przez napięte stosunki
polityczne z panem B, ominie mnie taka impreza, a tu jednak dostałam
własne, prywatne zaproszenie od państwa młodych. Zaczepili mnie oboje jeszcze
na urodzinach Dominiki i serdecznie zaprosili. Choć nie. Stanowczo
zakomunikowali, że mam przybyć na ich wesele, bo jak nie to od ołtarza odejdą i
mnie osobiście przyprowadzą. I tak człowiek chce, czy nie szykuje się na bal.
Męska część skocznej rodziny obiecała, że się mną na pewno zajmą, więc nie
musze się martwić o to, że całą noc spędzę tylko przy stole, bo zostanę przez
nich zamordowana. Lepiej niech już mnie jedną uśmiercą, dając przy tym
odetchnąć swym towarzyszką życia, niż gdyby każdy z osobna miałby wysłać swoją
ukochaną w zaświaty. Mord zbiorowy byłby nie na miejscu.
Siedzę tak w tych
papierkach kiedy nagle rozlega się dźwięk mojego telefonu. Odnajduje go
wreszcie w swej wielkiej torebce, w której to dziś chyba jest już naprawdę wszystko.
Spoglądam na wyświetlacz i widząc nazwę dzwoniącego natychmiast odbieram.
Po niespełna minutowej
rozmowie z Marcinem zamykam szybko laptopa i pędzę na przerwę by móc wreszcie
na spokojnie porozmawiać z kolegą.
***
Pijemy sobie spokojnie
herbatę na tarasie, rozmawiając o różnych błahych sprawach, jednak moje myśli
są całkiem gdzieś indziej.
- A co ty taka smutna? -
pyta w końcu Marcin, który od dłuższej chwili przygląda mi się z uwagą.
- Co? Ja? - odpowiadam
nieco wyrwana z transu myślowego.
- No ty.
- Zdaje ci się - rzucam.
- Nie sądzę - mówi z
troską w głosie Marcin dodając - Coś się stało?
- Nie. Nic. Zamyśliłam
się tylko. - Staram się być jak najbardziej naturalna, ale chyba grymas twarzy,
gdy okazuje się że herbata w mojej szklance już wystygła mnie ***
- O czym tak myślałaś,
że cię to aż tak wciągnęło?
- O niczym takim. W
sumie to nieważne. - Próbuje zbyć Marcina jak najszybciej, by nie drążył tego
tematu, bo mimo że lubię go bardzo i świetnie mi się z nim gada, to jednak nie
chciałabym by wiedział co tak naprawdę mnie trapi. Skoro już tak długo udało
się ukryć sprawę z Gregorem, to nie ma sensu teraz o tym mówić.
- Jak nieważne, to po co
temu czemuś poświęcać czas?
- Czasem trzeba -
odpowiadam lakonicznie.
- Jeśli trzeba czyli to
nie jest takie nic nie ważne. A jednak coś ważne. To coś ma jakaś wartość dla
ciebie. Być może małą, ale jednak ma. Na przykład taka prosta sytuacja.
Kupujesz w sklepie taką Princesse. Ona ma kilka smaków i bez względu na to jaki
wybierzesz, i tak znajdzie się w twoim układzie pokarmowym, a jednak stoisz, i
się zastanawiasz czy wziąć orzechową, czy kokosową, a może jednak o smaku
czekolady deserowej. I choć zjadłabyś każdą, wybierasz jedną spośród kilku.
Taka niby nic nie warta decyzja, a jednak ma swoją wartość. - O matuleńko moja
najukochańsza. Aż mnie zamurowało. Takich wywodów filozoficznych to ja nie
słyszałam od czasów gdy w pierwszym semestrze na uczelni miałam wykłady z
filozofii - najpotrzebniejszego przedmiotu w całej mej karierze studenckiej,
czy też ogólnie uczniowskiej.
- No nie patrz tak na
mnie - recepcjonista oburza się po chwili.
- Jak?
- Dziwnie.
- Słucham tylko twego,
jakby to nazwać... mini wykładu filozoficznego. Nie myślałeś o studiowaniu
filozofii? - Wymyślam na szybko ten szatański pomysł, byle tylko jakoś
podtrzymać dialog.
- Nie nabijaj się ze
mnie.
- Nie nabijam się –
obruszam się dla niepoznaki – Naprawdę myślę, że powinieneś nad tym
pomyśleć.
- Serio?- pyta pełen
nadziei.
- Serio, serio -
utwierdzam go w swych słowach.
- A wiesz, że nawet
ostatnio czytałem bardzo ciekawą książkę o Sokratesie… - Boże ! Co ja zrobiłam!
Teraz mi będzie filozofował za uszami. Całe życie pod górkę.
- Marcin, chętnie bym z
tobą dalej podyskutowała, ale musze wracać do pracy.
- Spokojnie. Do
siedemnastej przecież zdążysz wszystko zrobić - przekonuje z uśmiechem na
twarzy.
- Tak, ale chciałam
dzisiaj wcześniej wyjść. Rano przyjechałam z domu prosto do hotelu i już mi się
przysypia.
- No to uciekaj do
biura, by jak najszybciej się stąd ulotnić. Ale poczekaj, mam do ciebie
pytanko. Co robisz w sobotę wieczorem?
- W tą sobotę? -
zaskoczona zachowaniem Marcina odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Tak.
- Idę na wesele. A czemu
pytasz?
- Dostałem dwa bilety na
koncert w Krakowie. Myślałem że może byś chciała ze mną jechać.
- Z wielką chęcią, ale
już obiecałam że będę na ślubie a potem do samego rana na parkiecie. Gdybyś
wcześniej powiedział może bym coś wykombinowała. Przepraszam.
- Nie masz za co
przepraszać. Wesele ważna rzecz. Z Bartkiem idziesz? - I mój już w miarę dobry
nastrój szlag jasny trafił. Czy i on musi mi o tym buloklepie przypominać?
- Nie. To znaczy on też
tam będzie, ale idziemy osobno. - Swoją drogą to mogłam Marcina jednak zaprosić
jako osobę towarzyszącą. Na pewno by się zgodził, tylko chyba musiałby jak
najdalej od tego durnia siedzieć. Nie wiem o co tamtemu chodzi, ale ewidentnie
za Marcinem nie przepada, a raczej nie chciałabym prowokować bójki.
- No to udanej zabawy
życzę. Połamania obcasów, jak to mówią - mówi z takim radosnym błyskiem w oku.
- Miejmy nadzieję, że
nie połamię, bo jeszcze jedno wesele mnie czeka, więc niech dożyją do niego.
- Oj tam. Kupisz nowe. -
Marcinku. Ależ ty masz dziś humorek. Od kiedy ty taki żartowniś się zrobiłeś?
- Nie stać mnie. Pójdę w
starych, albo na boso. A teraz już serio uciekam do siebie, bo zamiast wyjść
wcześniej to zostanę w kozie i nici będą z odsypiania nocy.
- Lec, leć, już cię nie
zatrzymuję. - Żegnam się z kolegą i zabierając swój kubek ze stoliku szybkim
krokiem udaję się do swego gabinetu, gdzie czeka na mnie stos dokumentacji.
***
-Mmm ogórkowa. –
Otwieram tylko drzwi wejściowe domu, a tu już od progu wita mnie taki oto
cudowny zapach najlepszej zupy świata.
- No! Wreszcie jesteś. -
Słysząc dźwięk opadającej na posadzkę torby Agnieszka wyszczucia nos z kuchni i
wita mnie w jakże miły sposób.
- Aguś? Czyżbyś się za
mną stęskniła? - pytam przekomarzając się ze współwłaścicielka mieszkania.
- Ależ oczywiście że tak
- odpowiada z uśmiechem - Zostaw torby i choć jeść. A w ogóle skąd wiesz, że
ogórkowa? - dopytuje z ciekawości. A czy ona nie wie, że ciekawość to pierwszy
stopień do piekła? Może bym ją uświadomiła, ale mój żołądek dopomina się o
strawę.
- Mój nos wyczuwa
ogórkową z kilometra - odpowiadam nalewając sobie zupy na talerz.
- Drugi Kuba - wzdycha
wstawiając wodę na herbatę.
- No właśnie, gdzie masz
naszego króla skoczni - mówię między jedną a drugą łyżką.
- Kaca leczy. Ale jedz,
bo jak wpadnie to ci wszystko zje.
- No to nieźle balowali
wczoraj - odpowiadam podśmiewując się pod nosem na myśl jak skoczni bracia
mogli pobalować na wieczorze kawalerskim jednego z nich.
- O piątej nad ranem
wrócił bo dzwonił żebym się nie martwiła.
- Ooo jaki kochany.
- Taaa. Szczególnie jak
cię budzi w środku nocy.
- Żebyś się nie martwiła
– przypominam jej słowa ukochanego kiedy to słyszymy, że ktoś wchodzi do domu -
O! O wilku mowa. Cześć Kuba! - Witam skoczka, który rewelacyjnie nie wygląda. W
ten sposób to on Misterem Polski nie zostanie, nie mówiąc już o walce o tytuł
"Mister International"
-Cześć. O mój Boże -
wzdycha łapiąc się za głowę, gdy tylko siada naprzeciw mnie przy stole -
Dziewczyny ratujcie! Błagam. Zrobię wszystko, tylko mi pomóżcie. Tak mi głowa
pęka. Aaaa! Kurde, nie wytrzymam.
- Było tak szaleć?!
Teraz cierp! - Agnieszka zachowuje się jakby się w ogóle, nawet w najmniejszym
stopniu, nie przejęła losem swego chłopaka.
- Aguś. Kochanie ty
moje, błagam nie krzycz. Proszę - odpowiada cichym szeptem Wolny znów trzymając
się za głowę. Ach ten kac morderca.
- Dobra, dobra. Masz
talerz i jedz. - Stawia przed nim posiłek, a on błagalnym głosem pyta:
- Kochanie? Pokarmisz?
- A co? Bozia raczek nie
dała? - odpowiada nieco już chyba wkurzona zachowaniem Kuby.
- No dała, ale …
- Nie ma żadnego ale!
Tylko jedz póki gorące bo nie mam zamiaru ci potem odgrzewać - mówi stanowczo
zalewając herbaty.
- Twoja zupę to i zimną
mógłbym zjeść.
- Ooo Aga - wtrącam się
do rozmowy zdumiona słowami Wolnego - Co za komplement.
- Szkoda, że tego nie
nagrałam. Właśnie! Nie widzieliście mojego telefonu? - pyta Agnieszka
rozglądając się po pomieszczeniu.
- Pewnie jak zwykle z
torebki nie wyjęłaś – kwituje skoczek, a dziewczyna wychodzi po telefon do
korytarza i wraca po chwili.
- Bartek do mnie dzwonił
- stwierdza gdy sprawdza powiadomienia - I to trzy razy.
- Dawno? - pyta Wolny, a
ja udaję ze mnie to w ogóle nie obchodzi, jednak gdzieś z tyłu głowy ciekawość
mnie zżera dlaczego wydzwaniał.
- Ostatnie połączenie
dziesięć minut temu.
- To dzwoń do niego i
zapytaj co chciał.
- Pewnie dowiedzieć się
czy żyjesz - mówi nieco zgryźliwie Agnieszka wybierając numer do Bartka.
- To by do mnie dzwonił,
a nie do ciebie - stwierdza Kuba.
- No w sumie - odpowiada
Aga, ale już po chwili w słuchawce słyszy głos Kłuska. - Hej Bartuś.
Dzwoniłeś... Jest… Dać ci ją? … Poczekaj chwilę. - odrywa słuchawkę od twarzy i
zwraca się do mnie - Karola, bo Bartek chce z tobą gadać.
- Ze mną?
- Tak. Mówi, że do
ciebie też się nie może dodzwonić.
- Pewnie telefon mi padł
- stwierdzam trochę od niechcenia. - Powiedz mu, że za piętnaście minut do
niego zadzwonię.
- Ej jesteś tam …
Słyszałeś? … No to oddzwoni za piętnaście minut … Papa.
- Czego chciał? - pytam
gdy odkłada komórkę na szafkę.
- Pogadać z tobą. Tyle
tylko mi powiedział.
- No to uciekam do
siebie. Podładuje trochę telefon i oddzwonię do niego - postanawiam odkładając
talerz do zlewu obiecując że go potem zmyje.
Stojąc już na schodach
do góry przypominam sobie o jednej ważnej rzeczy, którą powinnam już kilka
minut temu zrobić.
- Kubuś! Zapomniałam! –
krzyczę ze schodów.
- Ciii. Nie krzycz –
Kuba mówi ledwo słyszalnym szeptem znów łapiąc się za głowę. Ach ten kac
morderca.
- Przepraszam.
Gratulacje za sobotę. Fajny ten drugi skok był.
- Dzięki - odpowiada
uradowany pochwałami.
Wracam się jeszcze po
torbę, którą zostawiłam w korytarzu i uciekam do siebie, bo zaraz ktoś się
będzie wkurzał ze nie dzwonię. A zresztą, niech się wkurza.
***
Idę na to spotkanie z
Kłuskiem, ale nie wiem czy jest to dobry pomysł. W sumie chciałabym się z nim
wreszcie pogodzić, ale boję się, że zamiast tego znów będziemy na siebie
wrzeszczeć. Ostatnie nasze rozmowy mimo zapewnień, że obędzie się bez krzyków i
tak prędzej czy później któreś z nas podnosiło głos na tą drugą osobę.
Najgorzej, że zawsze ktoś trzeci musiał słuchać naszych wrzasków. Może dlatego
Bartek chciał się spotkać na tej polanie, gdzie to się poznaliśmy, by nikt nas
nie słyszał. Albo to ma być taki symbol - gdzie się wszystko zaczęło, tam się
wszystko skończy.
- Cześć - mówię
spokojnie gdy wreszcie docieram na umówione miejsce.
- Hej - wita się żywo,
jak za dawnych dobrych czasów, jednak po chwili jego głos znów jest
przygnębiony - Bałem się, że jednak nie przyjdziesz.
- Chyba się nie
spóźniłam - odpowiadam chyba nieco chamsko.
- Nie, nie. Skądże -
zapewnia spokojnym głosem, dodając - Tylko bałem się, że jednak zrezygnujesz.
- Jak coś komuś obiecam
to słowa dotrzymuję - stwierdzam chłodno.
- Ale czy ja mówię, że
nie?! - próbuje wybronić się z tego co wcześniej powiedział, ale widząc że za
chwilę mój cichy głos może zamienić się w tygrysi ryk stara się mnie za wszelką
cenę uspokoić - Ciii! Nic nie mów. Mieliśmy się nie kłócić.
- Właśnie. Chciałeś
pogadać więc słucham. - Krzyżuje ręce na klatce piersiowej a swój wzrok wbijam
w Bartka, który stoi na wprost mnie
- Chciałbym cię
przeprosić - biorąc głęboki oddech odpowiada po kilku chwilach
- Przeprosić? - pytam
bardzo inteligentnie.
- Tak. Przemyślałem w
Hinzenbach dużo rzeczy – mówi spokojnie, wzrokiem ucieka wszędzie gdzie
się da, byle tylko nie spojrzeć na mnie, a zza pleców wyciąga naręcze piękne
herbacianych różyczek. Nawet nie zauważyłam, ze coś chowa za sobą. – I chcę cię
przeprosić. Za nasze kłótnie – wręcza mi jedna różę – Za to, że krzyczałem na
ciebie – daje mi drugą – Za to, że płakałaś przeze mnie – trzecią – Za to, że
na Marcina gadałem – czwartą – Za tą bójkę z Gregorem – piątą – Za to, że cię
nie ochroniłem przed nim – szóstą – Za …
Przerywam mu i ze łzami
w oczach rzucam mu się na szyję. Zaskakuje go to trochę, ale nie odrzuca mnie,
wręcz przeciwnie. Przytula mnie jeszcze mocniej do siebie chowając twarz w
moich rozpuszczonych włosach.
- Ja też cię przepraszam
- szepczę mu do ucha - Za wszystko.
- Wybaczasz? - pyta
pełen nadziei spoglądając mi prosto w oczy.
- Oczywiście, ze tak -
odpowiadam znów wtulając się w niego - Jak mogłabym nie wybaczyć facetowi,
który stanął w mojej obronie.
- No, ale potem o to
pretensje miałam - stwierdza zasmucony.
- Bo głupia byłam. Ale
skończmy już to - proszę - Niech już wszystko wróci do normy.
- Dobrze, tylko wiesz
co, mam do ciebie taka maleńka prośbę. - Jak on już chce coś ode mnie, to
znaczy że wracamy na właściwe tory - Mogłabyś mnie puścić? Bo mnie zaraz
udusisz - kończy udając że naprawdę cierpi na brak tlenu.
- A należałby ci się! -
Puszczam go, ale od razu dostaje solidnego kuksańca w lewe ramie - Za to
co robiłeś w Hinzenbach. Możesz mi łaskawie wytłumaczyć co ty tam
robiłeś? - ostatnie zdanie wypowiadam powoli i spokojnie.
- Skakałem - stwierdza
szczerząc swe uzębienie.
- Ale jak?!! Co to miało
być?!! - co prawda miało nie być wrzasków, ale tego nie da się na spokojnie
przetrawić - W piątek dyskwalifikacja, a w sobotę trzydzieste pierwsze miejsce?!!
I tego to ci nie wybaczę! - obiecuję grożąc temu buloklepie palcem.
- Oglądałaś? - pyta
nieco zdziwiony.
- To, że byłam na ciebie
wkurzona, nie oznaczało, że miałam konkursów przez ciebie nie oglądać. - Niech
sobie nie myśli, że jest nie wiadomo kim. Oprócz niego w samym konkursie było
jeszcze czterdziestu dziewięciu innych chłopów do podziwu. O samego Kłuska nie
będę sobie takiego widowiska odmawiać. - A teraz za nie jeszcze
oberwiesz.
- Będzie bolało? -
dopytuje odchodząc kilka kroków na bok.
- Będzie! Wiesz jakiej
ja tam nerwicy przez ciebie dostawałam?!! W piątek to myślałam, że telewizor
przez okno wyrzucę. I to przez ciebie! - wytykam mu palcem - Mama już mi kropli
na uspokojenie szukała. W sobotę ta wygrana Kuby mnie trochę uspokoiła, bo myślałam,
że wyjdę z siebie! Żeby o pół punktu drugą serie przegrać?!! To już naprawdę
trzeba być tobą.
- Już. Cii. Nie krzycz -
uspokaja mnie - Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Masz jeszcze jedną różę
za to, ale nie krzycz. - Oddaje kolejnego kwiatka, ale jeszcze kilka trzyma w
ręce.
- A reszta dla kogo? - z
zaciekawieniem ciągnę go za język.
- Powiedzmy, że dla
ciebie - odpowiada z tym swoim diabelskim uśmiechem na twarzy.
- To nie mogłeś mi ich
dać wszystkich na raz?
- Nie - stwierdza ta
kluchowata postać.
- Czemu? - Aż się boję
myśleć co on wykombinował.
- Bo część było na
przeprosiny, a część w podziękowaniu za konkursy.
- Za konkursy?! -
podpytuje nieco już ***
- Po drużynówce w
Zakopcu ci przecież obiecałem - mówi to taki głosem jakby to była oczywista
oczywistość. Bez przesady. Nie oczekuje od nikogo nic w zamian że mu czasem
życzę powodzenia, czy wesprę na duchu. - Mieliśmy pogadać na spokojnie, ale
wyszło jak wyszło.
- Niom. Wyszło jak
wyszło - wzdycham nieco zamyślona wpatrując się w te wszystkie wiaty od
Bartka.
Siadamy obok siebie na
łące wpatrując się w malownicze krajobrazy Tatr. Wsłuchując się w śpiew ptaków
my nic do siebie nie mówimy. Wyjaśniliśmy sobie już wszystko. chyba naprawdę
wracamy do normy. Kłótnie zamienione w żarty, łzy w szczery uśmiech. Zamiast
nerwów wreszcie radość, że możemy się spotkać, pogadać i powygłupiać razem.
- Wiesz co Bartuś? - po
kilku minutach przerywam milczenie.
- Cio? - odpowiada
niczym Tomek lub Lenka. Kurczę, chyba mi tęskno za tymi naleśnikowymi łasuchami.
- Ładne te różyczki.
Dziękuję – mówię to dając mu całusa w policzek – Uwielbiam jak się
czerwienisz.
- Że niby ja?- obrusza
się-Zwidy masz wariatko.
- Nieprawda buloklepo.
- Prawda.
- Nie.
- Tak!
- Nie!
-Tak!- przekrzykujemy
się w najlepsze, ale to przecież ja mam rację.
- Przecież widzę! I
obiecałeś, że się nie będziesz kłócił, a co robisz?
- No dobra, już nie
będę-kapituluje niezadowolony w wyniku tej walki-A wiesz co ci powiem wariatko?
- pyta obejmując mnie w talii i przeciągając do siebie. W odpowiedzi na jego
pytanie kręcę tylko przecząco głową.
- Stęskniłem się za tobą
wariatko - mówi z uśmiechem na twarzy.
- A wiesz, że ja za tobą
chyba też?
- Chyba? - dopytuje
- No dobra stęskniłam
się. Nie miałam komu dokuczać - wyjaśniam swoje stanowisko co by nie myślał, że
go tak bardzo lubię, czy coś w tym stylu.
- Oszty małpo! Bo cię
zrzucę zaraz z tej przepaści.
- To dlatego tu chciałeś
się spotkać? - zrywam się na równe nogi rozrzucając wkoło róże które trzymałam
na kolanach.
- Tak i zaraz dokonam
swego dzieła.– Bierze mnie na ramie po strażacku i zanosi nad przepaść
wymachując mną przy tym na wszystkie strony świata.
- Aaa! Bartek! Puszczaj
mnie! – Klepię go po plecach, wiercę nogami jak opętana, a n tylko się śmieje.
- Wariatko pobawiłbym
się jeszcze z tobą, – stawia mnie wreszcie na trawie a ja mam ochotę ucałować
ziemię z tej radości – Ale uciekamy stąd. I to szybko.
- Czemu? - pytam
zaskoczona jego decyzją.
- Nie widzisz tej
chmury? - Kłusek ruchem głowy wskazuje na niemalże czarne niebo za nami.
- O cholera.
- No właśnie. Uciekamy i
to migiem, bo to nie będzie zwykły deszczyk.
__________________________________________________________________
Witam, witam :)
Po wielu perypetiach z tym rozdziałem wreszcie oddaje go w Wasze ręce. Oby się czytał dużo lepiej niż się tworzył :)
Jak ktoś myślał, że to będzie wielkie love story przy pogodzeniu się Karoli i Bartka - no cóż, nie będę przepraszać, że zawiodłam :P
A jak Wam się podoba Marcin filozof i jego wywód o zakupie wafelka :D
Jutro dopingujemy nadal naszych. Skoro już Kraft tak się zadomowił na pierwszym miejscu, to chociaż nie pozwólmy mu wejść na takowe w Pucharze Narodów. W końcu to Mistrzowie Świata powinni wygrać tą klasyfikację :) Niemniej jednak jestem mega dumna z naszych orzełków. Jak się nie skończy ten sezon i tak był on wielkim osiągnięciem dla chłopaków. A nie wolno być najlepszym, trzeba innym trochu powygrywać też dać :D
Trzymajcie jutro kciuki i tak do końca sezonu, bo konkursy d wyliczenia na palcach jednej ręki :(
I oczywiście zachęcam do pozostawienia jakiegoś, nawet niewielkiego komentarza. To nie boli a bardzo motywuje do dalszej pracy. Dziewczyny mogą potwierdzić. Dziękuję Wam za te kilka zdań pod rozdziałami :*
Trzymajcie się cieplutko. Oby Was wiatr nie porwał gdzieś daleko.
Karolka :*
PS. Audycja zawierała lokowanie produktu ;)
Aaaa te kwiatki!!! To bylo takie kjuuuut!
OdpowiedzUsuńRozkminy filozoficzne Marcina do nie nie przemówiły. Nie uwzględnił alergii na kokos i róznych cen wafelków ;p
No fajnie ze sie pogodzili, ale tego... No wiesz o co mi chodzi ^^.
Kubuśz kacem, biedaczek :( +duży plusik za wygraną <3
Nasza Karolka niestety ma słabość do ludzi którzy dają jej kwiatki. Nawet gdyby to była pokrzywa czy inny chwast i tak by się pewnie cieszyła i Klusce wybaczyła ;D
UsuńBo to początkujący filozof. Daj mu szans się rozwinąć :p
Niedoczekanie Twoje. Wbrew pozorom to ma być love story ale nie z Kluską ;p
Kubuś niestety z tej radości po wygranej troszku przecholował na tym kawalerskim i takie oto efekty. Kluska nie miała z czego się cieszyć, to i się trzymała przy Karoli jakby w najlepszym zdrowiu był ;D